wtorek, 10 października 2017

Leszek - odcinek - 44 (magiczny)

Leszek działał w Świeciu, walczył we Fordonie i z pełnym zaangażowaniem budował socjalistyczną ojczyznę i zawsze był przekonany, że dobrze robi, że ma rację.  I nie był wyjątkiem w takiej postawie i w takim myśleniu.

W tym czasie, gdy Leszek walczył na owych socjalistycznych budowach wydarzyły się dwie najważniejsze rzeczy w jego dotychczasowym życiu.  Najpierw w listopadzie 1978 roku urodziła się jego córeczka Karolinka i od razu została najważniejszą osobą jego życia.   Karolinka stała się dla Joanny i Leszka największym skarbem i tak już pozostało.  Rosła zdrowo, a każdego dnia przynosiła dużo szczęścia i radości.

Zaś w lutym 1980 roku szczęście całej rodzinki dopełniło się bo otrzymali decyzję o przyznaniu im mieszkania typu M3 na bydgoskim Szwederowie.

Wówczas na mieszkanie czekało się od kilkunastu do kilkudziesięciu lat, a Leszek otrzymał ten raj już w niecałe cztery lata po ukończeniu studiów. To mieszkanie było do własnego wykończenia i nie wiadomo, czy najpierw wykończy się dysponent (bo nie właściciel - właścicielem była mityczna bydgoska spółdzielnia mieszkaniowa - specjalnie z małej litery bo na dużą nie zasługiwała i pewnie niewiele przez tych prawie czterdzieści lat się zmieniło) tego mieszkania, czy najpierw wykończy się to mieszkanie.

Nikt kto nie zna realiów tamtego czasu, co wielokrotnie podkreślamy, nie ma pojęcia co to oznaczało.   W mieszkaniu nie było podłóg, nie było wyposażenia, a przez okna i filarki międzyokienne hulał wiatr i deszcz.  Zaś na środku dużego pokoju (25,5 m2) znajdowała się sterta gruzu z ekstrementami na ich szczycie.  Kierownik przekazujący klucze tym konkretnym przyszłym mieszkańcom owego mieszkania, wyjaśniał krótko - taka jest uchwała i róbcie co chcecie, ja nic nie mogę wam pomóc. Oczywiście po odpowiednich zachętach zarówno on jak i jego pracownicy zachowywali się inaczej, ale to dużo kosztowało.  Na szczęście Leszek i Joanna bardzo się starali, aby mieć środki zaspokajające wymagania owych "fachowców".

Ten wielki sukces w uzyskaniu mieszkania w sporej części zawdzięczał nie tylko sobie, ale także pani Rogowskiej.  Ta pani była matką Wiesławy, która później została żoną Zbigniewa Bońka.  To ta pani, ulegając prośbom swojej córki i jej przyjaciółki, a jednocześnie szwagierki Leszka, będąc wysoko postawioną działaczką Stronnictwa Demokratycznego, takiej przybudówki PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej) miała duże wpływy w kręgach lokalnych władz i to ona spowodowała, że Leszek otrzymał przydział na owe mieszkanie na Szwederowie chociaż uprawnionych do takiego mieszkania było dwudziestu, a mieszkań było pięć.

I nieważne, że mieszkanie było z tak zwanej ustawy numer 42, która mówiła, że obywatel otrzymuje mieszkanie, ale sam musi je wykończyć.  Ten stan można porównać do dzisiejszego przejmowania mieszkań w tak zwanym stanie deweloperskim. Lecz nie do końca i to z wielu powodów, o których wspomnieliśmy powyżej.  Radość Joanny i Leszka oraz, nieświadomej tego faktu, dwuletniej Karolinki, była niepojęta.

Wreszcie, po prawie czterech latach mieszkania w dwóch pokojach z teściami, gdzie łazienka była dzielona na czternaście osób, kuchnia była wspólna dla trzech rodzin, zaś różnorakie konflikty były codziennością, otrzymali coś co było tylko ich.  Sami we własnym mieszkaniu i do tego z dużym ponad dwudziestopięciometrowym pokoju, z osobną kuchnią, z osobnym pokojem dla Karolinki, z łazienką, z osobnym WC i balkonem.  To po prostu wydawało im się wówczas niepojęte.

Wreszcie na początku lipca gotowe były podłogi z płytek PCW, wyposażona była kuchnia, łącznie z lodówką i przelewowym ekspresem do kawy, w łazience na ścianach podziw budziła tapeta w holenderskie wzory i w ogóle wszystko było wykonane jak trzeba.

Wreszcie pokonali wszystkie przeciwności, doprowadzili swoje M3 do stanu zamieszkalności    I chociaż minęło pięć miesięcy od chwili, gdy otrzymali klucze, i chociaż przeżyli ogrom stresów i nerwów oraz wydali wszystkie posiadane pieniądze to byli wreszcie u siebie i byli szczęśliwi.

Nikt, albo nikt kto tego nie przeżył,  nie pojmie tego jakie było szczęście Joanny i Leszka, gdy na potulickim kąciku tapicerskim przespali pierwszą noc w swoim pięknym mieszkaniu.  Kiedy się obudzili, a z za zielonych zasłon zaświeciło na nich piękne słońce i wiedzieli, że to jest ich świat, ich miejsce i pojąć nie mogli, że to dzieje się naprawdę.   A naprawdę tak było.  Oni, wcześnie rano leżeli na owym rozłożonym potulickim narożniku i sycili się swoim szczęściem, a tutaj tup, tup, z sąsiedniego pokoju, przychodziła do nich ich ukochana córeczka i kładła się pomiędzy nimi, obejmując jedną ręką mamę, a drugą tatę.

Czy ktoś może wyobrazić sobie większe szczęście?

Niewiele minęło czasu od momentu, gdy Leszek wraz z Joanną i Karolinką zamieszkali w swoim mieszkaniu, gdy wybuchła Solidarność.

Joanna i Leszek, a także wszyscy ich przyjaciele i znajomi, zaczęli żyć w euforii.  Euforii wolności, euforii publicznego mówienia tego co się myśli, euforii wyobrażeń tego co może nastąpić i euforii powszechnego optymizmu. Tego stanu, który był wówczas stanem naturalnym nie sposób oddać słowami.  Po raz pierwszy od zakończenia II Wojny Światowej Polacy poczuli prawdziwy powiew wolności.  W poprzednim okresie, przed Solidarnością, ludzie za samo myślenie byli prześladowani, wszystko było tłumione, a wolne myśli i słowa były zakazane.  Solidarność przyniosła pierwszą od czasów II RP, namiastkę wolności, wolności myśli i słów.

Oczywiście zapisali się w swoich zakładach do Solidarności i byli przekonani, że tak trzeba i, że zmienią to, na co zawsze się nie zgadzali.

Niestety w zakładzie Leszka szefem Solidarności została osoba awanturująca się.  Biegała codziennie na Dworcową do Zarządu Regionu i przynosiła coraz bardziej absurdalne polecenia.  Wówczas strajk był za strajkiem i w przypadku dużych firm miało to jak najbardziej oczywisty sens bo wpływało na ówczesną rzeczywistość i to w sposób oczywisty.  Niestety, w przypadku takich firm w jakiej wówczas Leszek pracował przybierało to często karykaturalne oblicze.  Zastępcą szefowej zakładowej Solidarności w firmie liczącej raptem około stu pracowników był taki piękniś z prototypowni i on z ową szefową, szaloną bibliotekarką, stanowili duet narzucający innym często wręcz groteskowe zachowania.  Obydwoje nie mieli do tej pory najlepszych opinii wśród współpracowników, ale jak zaczęli energicznie działać to zaczęto ich słuchać i poważać.  A oni zamiast zachować należyty dystans i umiarkowanie to upajali się tą chwilową władzą nad tymi co normalnie byli dużo wyżej od nich w zawodowej hierarchii.

Dochodziło do wręcz zabawnych sytuacji.  Na przykład podczas ogłoszonego przez zarząd krajowy Solidarności strajku powszechnego, wszyscy powracający do siedziby firmy musieli czekać nieraz przez kilka godzin przed drzwiami do budynku, aż skończy się strajk bo w czasie strajku nikt z budynku nie mógł wyjść lub do niego wejść.  I tak to dyrektor wracając z ważnej narady siedział na murku przy wejściu razem z Leszkiem, który udał się do Urzędu Miasta z oficjalnym pismem dotyczącym rozbudowy prototypowni i pięć minut się spóźnił, zresztą nie ze swojej winy, z dotarciem do zakładu przed momentem ogłoszenia strajku.

Dużo by pisać o absurdach tamtego okresu, ale nie to jest naszym celem.  Dość napisać, że lokalni, zakładowi liderzy Solidarności zawiedli Leszka totalnie.  Nie poważał ich, a wręcz odwrotnie.  I znowu się okazało, że jak gotuje się rosół to męty wypływają na wierzch, ale niestety nie było tego co by te męty zebrał i wyrzucił.

Na tym polityczne rozważania dotyczące tego jakże burzliwego okresu zakończymy.

Leszek podjął pracę we wspomnianym Ośrodku, ale już po paru miesiącach zrozumiał, że to był ogromny błąd.

Zaczynało się od tego, że do pracy należało przyjść na siódmą.  Pięć po siódmej główna księgowa zabierała listę obecności na dany dzień i tym co się spóźnili więcej niż owe pięć minut, stawiała tak zwaną bombę.  Zaś trzy bomby to było pozbawienie całej miesięcznej premii, a to sięgała jednej czwartej poborów.  Zawody z bombami, tramwajami i autobusami to było bardzo pasjonujące zajęcie dla wszystkich pracowników Ośrodka.  A autobusy miejskie i tramwaje spóźniały się nagminnie, ale co to obchodziło panią księgową. Ona z ogromną satysfakcją stawiała bomby i nie miała litości.

Zaś jak już udało się wejść do biurowca, podpisać listę bez bomby to zaczynało się prawdziwe biurowe życie.  Od siódmej do ósmej było omawianie wczorajszego programu telewizyjnego, a tych programów było aż dwa, potem szły sprawy rodzinne, obyczajowe i wreszcie polityczne.  Między ósmą, a dziewiątą robiło się pierwszą kawę i popijając wonna zalewajkę, kończyło się najróżniejsze dyskusje, opowiadania, monologi i dialogi.  I wreszcie tak po dziewiątej trzydzieści zaczynano pierwsze prace.  A ponieważ był to ośrodek badawczo rozwojowy to konkretne prace były niewymierne i mogły zająć panom projektantom zarówno dwie jak i osiem godzin.

O dwunastej była zwyczajowa przerwa na drugą kawę, papieroska i wizytę w bibliotece lub w dziale z jedną salą i jednym pracownikiem, ale szumnie zwanym Zakładowym Ośrodkiem Informacji Naukowej i Ekonomicznej w skrócie zwanym ZOINTE.

W tym centrum pan Ryszard, jak akurat nie spał na zapleczu, bo był wielkim śpiochem, to wypożyczał lub udostępniał panom projektantom i innym inżynierom, aktualne nowości prasowe dotyczące ich branży, a także przy pomocy pani Eli, specjalistki od norm, czyli od wpinania i przechowywania aktualnie obowiązujących norm krajowych i branżowych, udostępniał owe normy.  Zaś pani Ela, specjalistka od normowania była piękną młodą dziewczyną i dlatego projektanci masowo garnęli się do wypożyczania i zwracania różnych monitorów i przepisów.

Leszek w tej firmie miał ogrom prac.  Czasami zdarzało mu się, że w ciągu trzech dni musiał napisać jedno pismo zajmująca, aż całą jedną stronę, chociaż z rzadka, ale zdarzały się również i pisma dwustronicowe. Zaś przed napisaniem pisma na czysto i oddaniem do sali maszyn czyli do pokoju z dwoma paniami piszącymi na maszynach, wpierw był obowiązany uzgodnić treść pisma z dyrektorem, a czasami z innymi decydentami.

Zakład miał się rozbudowywać i dlatego zatrudniono Leszka jako specjalistę od inwestycji.  Miał działać, wykazywać się i realizować zawodowo.  Niestety zamieszania polityczne odsunęły w czasie i pokrzyżowały plany rozbudowy.  Leszkowi pozostawało tylko trwanie, ale trwanie dostatnie, a bez bomb jeszcze dostatniejsze.  Pracował dziesięć razy mniej niż w Hydrobudowie, a otrzymywał dwa razy większe wynagrodzenia.


Szwederowo ulica Czackiego ,  marzec 1980 rok.  Joanna i Karolinka w tamtej rzeczywistości.


Poprzedni odcinek.


Następny odcinek.



2 komentarze:

  1. Panie Doświadczony Facecie, nie pisze się ekstrementrami, tylko ekskrementami:)

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię