czwartek, 10 października 2013

Leszek - prawdziwa historia życia - odcinek 3

Poprzedni odcinek.


Ze swoich dziecięcych lat Leszek zapamiętał wiele różnych zdarzeń, lecz nie jest celem tych wspomnień dokładne opisywanie jego dzieciństwa, a tylko naświetlenie pewnego klimatu tego okresu życia Leszka.   Opisanie wydarzeń, które później miały wpływ na jego dalsze życie i to w jego subiektywnej ocenie, gdyż tak naprawdę to okres dzieciństwa i jego przeżycia kształtują całą przyszłość każdego człowieka, ale często trudno jednoznacznie sformułować, które z tych wydarzeń są najważniejsze i które ów największy wpływ wywarły.  Oczywiście oprócz jakiś skrajnych przeżyć typu, na przykład, wypadek, śmierć, ciężka choroba, to cała reszta jest bardziej procesem, który kształtuje każdego człowieka, niż określonym, konkretnym wpływem. Chociaż pewnie i tak bywa.  Zostawmy jednak te ogólne rozważania i powróćmy do dzieciństwa naszego bohatera.

Wczesnym rankiem w piękny sierpniowy dzień 1959 roku, cała rodzina Leszka, czyli rodzice, dwie siostry i on, wybrali się na wycieczkę do, oddalonego o ponad 50 km,  Poznania.  Wówczas Leszek pierwszy raz jechał koleją.  I z tych niesamowitych dziecięcych wspomnień, najbardziej zapamiętał jak migały mu z ogromną prędkością, a przynajmniej tak mu się wówczas zdawało, słupy telegraficzne ustawione wzdłuż torów.  Mijały jeden za drugim, a Leszkowi, z buzią przyklejona do szyby wagonu, zdawało się, że pociąg gna jak szalony.  Już nigdy później nie miał wrażenia takiego ogromnego pędu, chociaż koleją jeździł bardzo dużo.  To pewnie ten pierwszy raz i to nowe, nieznane jeszcze. przeżycie sprawiły takie niesamowite wrażenie, które pozostało w jego umyśle na zawsze.  A przecież był to zwyczajny pociąg składający się z okropnie dymiącego parowozu i pięciu wagonów z drewnianymi siedzeniami i z bezpośrednim wejściem do przedziałów.  Zaś cała ta podróż na odległość ledwie 55 kilometrów, trwała ponad półtorej godziny, czyli średnio wychodziło nieco ponad trzydzieści kilometrów na godzinę, a odliczając postoje na stacjach to pewnie ta swoista lukstorpeda mknęła z ogromną prędkością prawie czterdziestu kilometrów na godzinę. Jednak ta magia pierwszej prawdziwej podróży, pierwszego siedzenia na wagonowych ławkach, pierwszego podziwiania zmieniających się za oknem krajobrazów, różnych małych stacyjek i większych stacji, pierwszy konduktor dziurkujący specjalnym urządzeniem bilet, który Leszek osobiście mu podał i wreszcie przedziały pełne różnych ludzi wsiadających i wysiadających na różnych stacjach co kilkanaście minut, spowodowała iż ta podróż tak mocno utkwiła w jego pamięci.

W końcu dojechali do celu i wysiedli na gwarnej i pełnej ludzi, stacji Poznań Główny.   Przeszli kładką nad torami do tramwaju i udali się najpierw do poznańskiej palmiarni.  Tam we wielkich szklarniach podziwiali wspaniałe południowe rośliny, oglądali banany, pomarańcze, cytryny, figi inne cuda ze świata flory.  Leszek najbardziej zapamiętał wielkie liście, które rosły na wodzie w ogromnych zbiornikach, a były tak duże, twarde i wytrzymałe, że mogły utrzymać na swojej powierzchni małe dziecko - tak twierdziła pani, która ich oprowadzała po palmiarni.

Z palmiarni udali się do ZOO.  To dopiero był zadziwiający świat dla Leszka, który dopiero za ponad miesiąc miał kończyć siedem lat i pójść do pierwszej klasy.  To wówczas po raz pierwszy zobaczył małpki, lwa, tygrysa, krokodyla, wielbłąda i wiele innych zwierząt, ryb i ptaków, o których często mama im czytała na dobranoc i które znał dotychczas tylko z obrazków i swojej wyobraźni .  Oglądał te wszystkie dziwy z otwartą buzią zadając mamie co chwilkę jakieś pytania.   I tak chodzili po tym ZOO parę godzin i parę razy wracając do śmiesznych, wyczyniających różne harce i figle, małpek, które najbardziej spodobały się jego siostrom..  Wówczas także pierwszy raz w życiu Leszek jadł sezamki i próbował gumy do żucia.  A potem były okrągłe lody Pingwin na patyku i wspólne z siostrami zdjęcie w makiecie samolotu, zrobione, tuż przy bramie, po wyjściu z ZOO.

Potem zmęczeni, ale bardzo zadowoleni usiedli na ławce w parku.   Mama wyjęła z siatki sznytki z kiełbasą i serem, a tata poszedł i kupił każdemu po butelce oranżady.   Jeszcze później poszli obejrzeć koziołki na poznańskim Starym Rynku, ale wiele nie zobaczyli bo było już popołudnie, a koziołki trykają się tylko w samo południe.

Ze Starego Rynku poszli pieszo na stację PKP, oglądając po drodze, otwarty parę lat wcześniej poznański okrąglak, wówczas jeden z najbardziej oryginalnych budynków Poznania.  Nawet weszli do środka, lecz jego młodsza siostra już tak marudziła, że chce do domu, że chce spać, iż niestety po paru minutach wyszli i poszli na dworzec, skąd po prawie godzinnym oczekiwaniu, pojechali do domu.  I znowu słupy telegraficzne migały jak szalone, ale tym razem niezbyt długo, gdyż po pół godzinie od wyruszenia z Poznania, Leszek usnął i to tak mocno, że mama nie mogła go dobudzić, gdy dojeżdżali do ich miasta.  Dopiero, gdy mu powiedziała, że da mu bilety, aby je oddał panu przy wyjściu z tunelu stacji to Leszek się ożywił i zaczął wyciągać rękę po owe bilety, lecz jego siostry także chciały oddać te bilety i mama po krótkiej kłótni pomiędzy bratem, a siostrami, rozdzieliła bilety na całą trójkę.  najstarsza siostra dostała jeden, a Leszek i młodsza siostra po dwa.   Wychodząc z dworcowego tunelu po schodach do góry wchodziło się w hallu dworca w przestrzeń ograniczoną barierkami, szeroką na tyle, aby iść mogła nią tylko jedna osoba, a na końcu tego korytarzyka mającego około 5 metrów długości, stał pan w mundurze kolejowym i odbierał bilety od podróżnych.   Po wyjściu z dworca przeszli obok ogrodzenia szkoły do której za parę tygodni miał po raz pierwszy pójść Leszek, a potem idąc ulicą Kolejową, skręcili w ulicę Wojska Polskiego, przeszli przez Plac Pułkownika Paszkowa, a potem idąc ulicą Armii Czerwonej, doszli do ulicy na której mieszkali, gdzie był dom, podwórko, ogród i rzeka z Leszka dzieciństwa.

Niby nic wielkiego taka wycieczka, ale była to pierwsza podróż w życiu Leszka i to podróż, która, wywarła wielki wpływ na życie Leszka.   Jednak do tego wniosku doszedł znacznie później.  Gdy po wielu latach zadawał sobie pytanie dlaczego nie został w swoim pięknym mieście, gdzie mieszkała jego rodzina i gdzie przeżył pierwsze wzloty i upadki, a także pierwsza prawdziwą miłość, to coraz częściej zaczynał sądzić, iż ta podróż do Poznania ukazała mu po raz pierwszy, że istnieje inny, intrygujący, ciekawy, pociągający świat.  I być może, a obecnie coraz częściej tak uważa, ta pierwsza dziecięca fascynacja, to zauroczenie, te migające słupy, te wielkie liście, te dziwaczne, widziane po raz pierwszy zwierzęta, te wysokie domy, tramwaje, sezamki, guma do żucia i pewnie wiele jeszcze innych wówczas dostrzeżonych rzeczy, ale nie tak dokładnie zapamiętanych, wprowadziły w jego umysł, pierwszy impuls, najpierw niewielki niepokój, a w miarę dorastania, coraz bardziej rosnący niepokój.  I to ten niepokój, ta chęć bliższego poznania tego innego, odmiennego, ciekawego i pociągającego świata, sprawił, że Leszek po ukończeniu ósmej klasy, nie mając jeszcze piętnastu lat, opuścił na zawsze świat swojego dzieciństwa, nigdy już na stałe do niego nie powracając.


Leszek ze swoimi siostrami przed poznańskim ZOO w sierpniu 1959 roku


Następny odcinek.


                        


2 komentarze:

  1. Dla mnie wycieczka do Zoo przy ul. Zeylanda była zawsze dużym wydarzeniem, zwłaszcza gdy dosiadałem wilka i konia z jakiegoż metalu, ciekawe czy bohater też ich dosiadał. Pozdrowienia Paweł

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię