Poprzedni odcinek.
Odcinek - 4
Na początek taka mała, kolejna dygresja, dotycząca opisywanych zdarzeń. Otóż, na pewno czytającym (jeżeli w ogóle tacy są) powyższe i poniższe opisy wydadzą się zbyt szczegółowe, zbyt techniczne, a być może i niezbyt interesujące. Wierzcie nam jednak, że bez nich ta opowieść byłaby niepełna. Chodzi nam o przedstawienie realiów, ukazanie atmosfery i zachowań, motywacji i zwyczajów, które z uwagi na tamtą socjalistyczną rzeczywistość były kompletnie odmienne od rzeczywistości obecnej. Bez tego przedstawiane zdarzenia, które wówczas miały miejsce, opisywane może w sposób niezbyt udany, ale na pewno realny, stanowią sens tego co chcielibyśmy przedstawić i przekazać.
Wróćmy jednak do spotkania, na którym to inspektor Marcinkowski i kontroler Kowalski zlecili głównemu bohaterowi naszego opowiadania, wykonywanie robót w Solcu Kujawskim.
Poza tym co poprzednio powiedziałem - kontynuował pan inspektor - pozostaje kwestia ręcznego wykopu. Tych trzech ludzi,
których,
o ile się
dobrze orientuję, pan aktualnie zatrudnia, absolutnie nie gwarantują
dotrzymania wspomnianego terminu. Nie jest tak źle, zatrudniam już
czterech ludzi i jak będzie trzeba to nawet jutro zatrudnię
następnych, mam znajomego w urzędzie zatrudnienia, na pewno mi w
tym pomoże. A dodatkowo tak szczęśliwie się składa, że
właśnie wczoraj Karol Ostrowski, moja prawa ręka, pojechał do
Sokółki
koło Białegostoku odebrać nową, zakupioną przez siebie,
spycharko-koparkę Białoruś. To może mocno przyspieszyć
wykonywanie robót
- odpowiedział
pan Bogusław.
Absolutnie nie ma mowy o żadnym sprzęcie, wszystkie wykopy bezwzględnie muszą być wykonane ręcznie, już o tym mówiłem - dosyć gwałtownie, podniesionym głosem i zdecydowanie oświadczył, pan kontroler. Pan Leszek widząc wzburzenie kontrolera i tak niespotykaną, niezgodną z jego normalnym zachowaniem, reakcję, tego zazwyczaj spokojnego i zrównoważonego człowieka, zdziwionym tonem zapytał - dlaczego pan się tak denerwuje, panie kontrolerze, o co chodzi z tym ręcznym wykopem? Przecież wie pan jaka jest powszechna praktyka, która zresztą wynika głównie z tak zwanego braku rąk do pracy, ale też i chronicznego wręcz, braku drewna na szalowanie wykopów. Przecież teraz bez sprzętu nie wykonalibyśmy, na czas, prawie żadnej roboty. Jak to nie słyszał pan o aferze sprzed dwóch tygodni, tej z Henrykiem Kurkowskim, która miała miejsce właśnie w Solcu Kujawskim. Aktualnie sprawą zajmuje się prokurator, Kurkowski siedzi, a mnie już dwukrotnie wzywano na świadka w tej sprawie, zadając mi mnóstwo pytań i sugerując mój udział w tym co się stało - odpowiedział, nadal mocno poirytowany, kontroler Kowalski. Nie, nic o tym nie wiem - stwierdził pan Leszek, może pan mi powie więcej o co chodzi, dodał po chwili. Pan kontroler, uspokoiwszy się nieco, powiedział:- Kurkowski wykonywał, na nasze zlecenie, niewielki odcinek kanalizacji w ulicy Dworcowej w Solcu. Jak pan zapewne wie jest to ulica prostopadła do tej, w której roboty ma wykonywać pan Nowak. W projekcie miał zapisane wykonywanie całości wykopu ręcznie, a on postawił na ulicy wielką koparkę i zaczął nią wykonywać głębokie na pięć metrów wykopy. Ja z powodu nawału robót prawie przez dwa tygodnie nie byłem na tej budowie, aż tu nagle dostaję wezwanie do prokuratury w sprawie robót ziemnych na ulicy Dworcowej w Solcu. Zgłupiałem, nie miałem pojęcia o co chodzi. Najpierw próbowałem się skontaktować z panem Kurkowskim, ale nic z tego nie wyszło. Jeszcze tego samego dnia pojechałem do Solca, obejrzałem rozgrzebane roboty, a potem odbyłem długą rozmowę z majstrem Durczekiem z Rejonu Budynków, który był parę razy na tej budowie. Z tej rozmowy wynikało, iż ktoś znający sprawę, zawiadomił milicję, że roboty w ulicy są źle prowadzone, że jest bałagan, rozjeżdżone chodniki i tak dalej. Milicja przyjechała po paru dniach, od zawiadomienia i obejrzała budowę potem zażądała od wykonawcy dokumentów, czyli projektu, pozwolenia na budowę i dziennika budowy. Po paru dniach napisała pismo do prokuratora ze swoimi wnioskami. Ten po kolejnych paru dniach, nakazał wstrzymać budowę i tymczasowo aresztował pan Kurkowskiego. Ale przecież praktyka, z takim wykonywaniem wykopów, jak zrobił to pan Kurkowski, jest powszechna. Stosują ją wszystkie firmy, a tak mówiąc szczerze, to inaczej, nie mielibyśmy szans wykonania, chyba nawet, jednej trzeciej, naszych rocznych planów. Przecież wszędzie brakuje ludzi nie mówiąc już o tym cholernym drewnie, czy stalowych wypraskach do zabezpieczania ścian, przy ręcznych wykopach. Ich zdobycie graniczy wręcz z cudem. Przecież wszyscy o tym wiemy i tolerujemy takie praktyki. W przeciwnym wypadku musielibyśmy pozamykać większość budów, przynajmniej tych z naszej branży - stwierdził pan inspektor. Ja o tym wiem, pan o tym wie, odpowiedział pan Marian, inni wykonawcy i zleceniodawcy o tym wiedzą, ale milicja i prokurator nie. Teraz mamy rozgrzebaną ulicę, pretensje mieszkańców, kupę nerwów i masę innych problemów. Na szczęście, wczoraj po ponad dwóch tygodniach przerwy, wreszcie roboty ruszyły. I to w sposób bezwzględnie zgodny z przepisami i projektem, a kontynuuje je wspólnik pana Kurkowskiego, pan Stelmasiak. Niestety jego też się czepiają i nie wiadomo co dalej będzie z tym całym zamieszaniem, które przyniosło mi tyle nerwów, że aż nadszarpnęło moje zdrowie. Tak właśnie wygląda sprawa, o którą pan pytał. W tej sytuacji, sam pan rozumie moje zdenerwowanie - dodał pan Marian.
Absolutnie nie ma mowy o żadnym sprzęcie, wszystkie wykopy bezwzględnie muszą być wykonane ręcznie, już o tym mówiłem - dosyć gwałtownie, podniesionym głosem i zdecydowanie oświadczył, pan kontroler. Pan Leszek widząc wzburzenie kontrolera i tak niespotykaną, niezgodną z jego normalnym zachowaniem, reakcję, tego zazwyczaj spokojnego i zrównoważonego człowieka, zdziwionym tonem zapytał - dlaczego pan się tak denerwuje, panie kontrolerze, o co chodzi z tym ręcznym wykopem? Przecież wie pan jaka jest powszechna praktyka, która zresztą wynika głównie z tak zwanego braku rąk do pracy, ale też i chronicznego wręcz, braku drewna na szalowanie wykopów. Przecież teraz bez sprzętu nie wykonalibyśmy, na czas, prawie żadnej roboty. Jak to nie słyszał pan o aferze sprzed dwóch tygodni, tej z Henrykiem Kurkowskim, która miała miejsce właśnie w Solcu Kujawskim. Aktualnie sprawą zajmuje się prokurator, Kurkowski siedzi, a mnie już dwukrotnie wzywano na świadka w tej sprawie, zadając mi mnóstwo pytań i sugerując mój udział w tym co się stało - odpowiedział, nadal mocno poirytowany, kontroler Kowalski. Nie, nic o tym nie wiem - stwierdził pan Leszek, może pan mi powie więcej o co chodzi, dodał po chwili. Pan kontroler, uspokoiwszy się nieco, powiedział:- Kurkowski wykonywał, na nasze zlecenie, niewielki odcinek kanalizacji w ulicy Dworcowej w Solcu. Jak pan zapewne wie jest to ulica prostopadła do tej, w której roboty ma wykonywać pan Nowak. W projekcie miał zapisane wykonywanie całości wykopu ręcznie, a on postawił na ulicy wielką koparkę i zaczął nią wykonywać głębokie na pięć metrów wykopy. Ja z powodu nawału robót prawie przez dwa tygodnie nie byłem na tej budowie, aż tu nagle dostaję wezwanie do prokuratury w sprawie robót ziemnych na ulicy Dworcowej w Solcu. Zgłupiałem, nie miałem pojęcia o co chodzi. Najpierw próbowałem się skontaktować z panem Kurkowskim, ale nic z tego nie wyszło. Jeszcze tego samego dnia pojechałem do Solca, obejrzałem rozgrzebane roboty, a potem odbyłem długą rozmowę z majstrem Durczekiem z Rejonu Budynków, który był parę razy na tej budowie. Z tej rozmowy wynikało, iż ktoś znający sprawę, zawiadomił milicję, że roboty w ulicy są źle prowadzone, że jest bałagan, rozjeżdżone chodniki i tak dalej. Milicja przyjechała po paru dniach, od zawiadomienia i obejrzała budowę potem zażądała od wykonawcy dokumentów, czyli projektu, pozwolenia na budowę i dziennika budowy. Po paru dniach napisała pismo do prokuratora ze swoimi wnioskami. Ten po kolejnych paru dniach, nakazał wstrzymać budowę i tymczasowo aresztował pan Kurkowskiego. Ale przecież praktyka, z takim wykonywaniem wykopów, jak zrobił to pan Kurkowski, jest powszechna. Stosują ją wszystkie firmy, a tak mówiąc szczerze, to inaczej, nie mielibyśmy szans wykonania, chyba nawet, jednej trzeciej, naszych rocznych planów. Przecież wszędzie brakuje ludzi nie mówiąc już o tym cholernym drewnie, czy stalowych wypraskach do zabezpieczania ścian, przy ręcznych wykopach. Ich zdobycie graniczy wręcz z cudem. Przecież wszyscy o tym wiemy i tolerujemy takie praktyki. W przeciwnym wypadku musielibyśmy pozamykać większość budów, przynajmniej tych z naszej branży - stwierdził pan inspektor. Ja o tym wiem, pan o tym wie, odpowiedział pan Marian, inni wykonawcy i zleceniodawcy o tym wiedzą, ale milicja i prokurator nie. Teraz mamy rozgrzebaną ulicę, pretensje mieszkańców, kupę nerwów i masę innych problemów. Na szczęście, wczoraj po ponad dwóch tygodniach przerwy, wreszcie roboty ruszyły. I to w sposób bezwzględnie zgodny z przepisami i projektem, a kontynuuje je wspólnik pana Kurkowskiego, pan Stelmasiak. Niestety jego też się czepiają i nie wiadomo co dalej będzie z tym całym zamieszaniem, które przyniosło mi tyle nerwów, że aż nadszarpnęło moje zdrowie. Tak właśnie wygląda sprawa, o którą pan pytał. W tej sytuacji, sam pan rozumie moje zdenerwowanie - dodał pan Marian.
A to bigos, stwierdził pan inspektor, ale
dlaczego tak się stało, przecież prawie wszystkich wykonawców
należałoby
pozamykać, a tutaj padło na niewielką prywatną firmę. O co
chodzi? W tym momencie do rozmowy wtrącił się, milczący już od
jakiegoś czasu, pan Nowak i powiedział: - ja słyszałem o tej
aferze, a nawet rozmawiałem z panem Kurkowskim i to po tym jak
zaczęły się jego kłopoty. On należy do tej samej Spółdzielni
Rzemieślniczej co ja i czasami się tam spotykaliśmy. Z tego co mi
mówił,
wynikało, że naraził się komuś, ale komu tego mi nie powiedział.
Jednak moim zdaniem chodzi o zwykłą zawiść. Pan Kurkowski,
przez ostatni rok, wykonywał dużo różnych
robót
i nieźle
na tym zarobił. Jako człowiek szczery i towarzyski nie ukrywał
tego. Pewnie znalazł się taki co mu pozazdrościł i postanowił
mu zaszkodzić. Tak, pewnie tak było - powiedział pan kontroler,
ale niestety, problem spadł na nas. No dosyć o tej sprawie, mamy
teraz nowe zadanie i tamto zostawmy jego biegowi. Dlatego też,
jeszcze raz to podkreślam, o użyciu koparki na tej budowie trzeba
definitywnie zapomnieć - dodał. Niech pan przyjmuje nowych ludzi i
w poniedziałek dzwoni do mnie to umówimy
się
na przekazanie panu placu budowy. Muszę jeszcze uzgodnić różne
sprawy z panem inspektorem i innymi służbami, ale najpóźniej
pod koniec przyszłego tygodnia trzeba zaczynać. Po chwili dodał:-
teraz musze panów
przeprosić,
gdyż za piętnaście minut mam pociąg do Brzozy, gdzie mam inne
pilne sprawy. Jak panowie chcecie to możecie tutaj jeszcze sobie
porozmawiać, żegnam panów,
dodał
po chwili pan Marian, po czym uścisknąwszy ręce pana inspektora i
pana Nowaka, szybko wyszedł z pokoju.
Po
wyjściu kontrolera pierwszy odezwał się pan Nowak, zapytując: - a
jak tam, panie inżynierze, mają się sprawy z wodociągiem na
Wagonowni w Rąbinku, czy rozmawiał już pan o tym ze swoim szefem?
Tak z szefem rozmawiałem, ale on jeszcze niczego nie postanowił.
Na razie nadal szukamy państwowego wykonawcy. Jak pan wykona
dobrze roboty w Solcu i skończy je w terminie, to być może
powrócimy
do tego tematu, o ile nie znajdziemy do tego czasu innego wykonawcy -
odpowiedział
pan inspektor. Po krótkiej
zdawkowej rozmowie, pan inspektor pożegnał
się z panem Nowakiem oraz z pozostałymi pracownikami i opuścił
biuro.
Po
tygodniu od tej rozmowy, firma pana Nowaka, już w zwiększonym
sześcioosobowym składzie, rozpoczęła roboty w Solcu Kujawskim.
Tutaj, w tym miejscu, przed kontynuacją dalszej opowieści, warto
byłoby dodać kilka słów
o naszych bohaterach, czyli Bogusławie
i Leszku.
Bogusław po paru latach prywatnej działalności był
akurat w momencie, który
można
określić nabieraniem wiatru w żagle. Praca w NRD oraz związany z
nią niemały handel podczas prawie cotygodniowych wyjazdów
do domu, do Bydgoszczy, przyniosły
mu spory, jak na ówczesny
czas, kapitalik. A i prowadzenie kawiarni dołożyło
parę groszy, chociaż nie tyle na ile liczył. Bogusław, a
szczególnie
jego żona,
przywykli już do dostatniego życia. Dobre jedzenie, eleganckie
meble i sprzęt, masa mosiężnych ozdób
i kryształów,
liczne towarzyskie spotkania i wizyty w najlepszych restauracjach,
inwestycje w firmę,
zakup nowego samochodu i ogólnie
rozrzutne, jak na tamte czasy, życie,
pochłaniały spore środki. Coś trzeba było zrobić, żeby
utrzymać ten stan, a przecież nie tylko jego utrzymanie było celem
Bogusława. Z wielu licznych pomysłów,
rodzących
się niemal każdego dnia w głowie Bogusława, właśnie ten
związany z utworzeniem dużej prywatnej firmy budowlanej, wydawał
się najlepszy. I jak czas pokazał tak właśnie było. Już po
paru miesiącach działalności firma zaczęła przynosić bardzo
wymierne korzyści. Po prawie dwóch
latach od otwarcia firmy budowlanej, Bogusław
okrzepł, nabrał pewności siebie, poznał trochę mechanizmy
działania tej swojej nowej branży. Postarał się także o wiele
korzystnych znajomości. Właśnie nadchodził dla niego czas, w
którym
realnie zaczęły
mu się rysować szersze perspektywy. Zamierzał rozpocząć
działalność na większą skalę. Gromadził potrzebny sprzęt,
szukał nowych coraz większych robót
i planował
duże, zyskowne, przedsięwzięcia. Rozsadzała go energia
i chęć do działania. Dotychczasowe powodzenie utwierdzało go w
przekonaniu, że dalsze, znacznie większe, sukcesy są tylko kwestią
czasu.
W
takim to właśnie momencie życia spotkał na swojej drodze Leszka czyli inspektora Marcinkowskiego.
Leszek w tym czasie pracował już od ponad sześciu lat jako inspektor
nadzoru na kolei. Był bardzo zadowolony ze swojej, pełnej
niezależności i samodzielności, ciekawej, a przy tym nieźle
opłacanej i do tego z licznymi przywilejami, pracy. Co prawda,
także w jego umyśle, głównie
z powodu kontaktów służbowych
z prywatnymi wykonawcami, czasami prześwitywała myśl: - a może
też założyć swoją firmę, może jakieś projekty, kosztorysy,
nadzory. Jednak szybko z uwagi na nadmiar związanych z tym
problemów,
a głównie
brak gotówki, myśli
te rozpływały się. Tym bardziej, że ci prywatni wykonawcy i ich
działalność stanowiły tylko maleńki margines wszystkiego, co w
tym czasie nadzorował. Dopiero maj 1986 roku, a więc krótko
przed opisywanym powyżej,
pierwszym spotkaniem Leszka i Bogusława, przyniósł
Leszkowi pierwszy, ale za to zaraz ogromny niepokój.
Niepokój co do słuszności
kontynuowania swojego zawodowego wyboru. Niepokój
ten spowodowany został
przez bliskiego i bardzo dobrego kolegę Leszka z czasów
studiów, Macieja Pomiana.
Następny odcinek.
Następny odcinek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię