czwartek, 29 listopada 2012

Szkolne wspomnienia - 3


Najbardziej oryginalny /moim zdaniem/ nauczyciel w naszej szkole pan inżynier Roman Romanowski, zwany także Czarodziejem lub po prostu Inżynierem w otoczeniu swoich byłych uczniów na imprezie z okazji 40 urodzin Naszej Szkoły /TKMK/

Powiedzonka, wyrażenia, określenia, epitety /kulturalne/, sformułowania, opowiadania na najróżniejsze tematy w wykonaniu pana Inżyniera to była normalna poezja.

Na lekcjach pana Inżyniera siadałem zawsze w ostatniej ławce, ale zazwyczaj wołał mnie i kazał siadać w pierwszej ławce na przeciw siebie, gdyż lubił ze mna rozmawiać i dyskutować.  Czasami takie dyskusje w wykonaniu nauczyciela i uczniów trwały ponad pół lekcji, a potem szybko musieliśmy odrabiać przegadany czas.  Tematy były najróżniejsze, a to bieżące sprawy z dzienników telewizyjnych, a to o uczniach, a to o Bydgoszczy, a najbardziej ulubionym tematem pana Inżyniera były sprawy samochodowe.  O swoim Wartburgu, na tamte czasy luksusowym samochodzie, mógł opowiadać i opowiadać.

Miałem cały zeszyt /32 kartki/ zapisany powiedzonkami pana Inżyniera, niestety coś mnie podkusiło, aby wyjąć go, gdy siedziałem w pierwszej ławce i zapisać kolejną perełkę, ale pan Inżynier zauważył i zapytał: - co ty tam bazgrzesz mistrzu?  Pokaż mi to, tylko szybko.  Zeszyst wpadł   w ręce pana Inżyniera, który po przeczytaniu paru linijek zrobił się czerwony i kazał mi się wynosić z klasy, a do tego rzucił za mną moim drewnianym piórnikiem, gdy już zamykałem drzwi od klasy.  Afera była niewąska, ale nasz kochany wychowawca Antoni Szydłowski kazał mi iść na drugi dzień i przeprosić pana Inżyniera, tak też zrobiłem, kajając się niemożliwie, a pan Inżynier nie był, ani pamiętliwy, ani złośliwy i po paru tygodniach afera rozeszeła się po kościach, ale zeszyt przepadł. Później nawet dzięki panu Inżynierowi zostłem przewodniczącym samorządu szkolnego i dzięki temu byłem na dwóch wspaniałych obozach wędrownych /w Bieszczadach i w Beskidzie Sądeckim/ , które każdego roku organizowało Ministerstwo Komunikacji dla przewodniczących i wiceprzewodniczących samorządów szkolnych ze wszystkich technikow kolejowych w Polsce /było ich, chyba, 15/

Wiele z powiedzonek pana Inżyniera nie zostało w mojej głowie / minęło już ponad 40 lat od ukonczenia tej wspaniałej szkoły/, ale parę przytoczę:

Wicher co ty  tak ryczysz, ośle jeden?
Hirsch ty jeleniu, jak ja cię majchrem podskubię to zobaczysz.
Kubanek, a ty co tam ryjesz, ryjcem jesteś czy co?


Może ktoś przeczyta te słowa i dopisze inne powiedzonka, które zapamiętał?

Zdjęcie wykonano 17.10. 1992 roku.

Poprzedni post z tego cyklu.


środa, 28 listopada 2012

Aktualny komentarz do mojego pierwszego postu sprzed roku.

Na wczorajszym spacerze w Myślęcinku zauważyłem kolejną niepokojącą "prawidłowość". Otóż wzdłuż drogi łączącej ulicę Hipiczną z Centrum Edukacji Ekologicznej dwa lata temu posadzono rząd kasztanów, z których dzisiaj pozostały smętne resztki. Jak to możliwe, że ogrodnicy, pewnie jedni z najlepszych w swoim fachu, którzy pracują w tym pięknym parku, tak niechlujnie wykonali swoją robotę. Posadzonych drzewek nie dość, że nie podparto palikami, to jeszcze nie zabezpieczono w żaden sposób przed ludźmi i zwierzętami, chroniąc te biedne młode rośliny przynajmniej marną siatką.

Taki tekst zamieściłem na moim blogu jako pierwszy post.  Uczyniłem to dokładnie rok temu czyli 28.11.2011 roku.

W ubiegłą sobotę 24.11.2012 roku wykonałem dwa zdjęcia /poniżej/kasztanów, o których pisałem w zacytowanym poście.  Niestety nic sie nie zmieniło.  Nadal brak siatek ochronnych przed zwierzętami, nadal brak palików, nadal wokół pełno chwastów, a kilka kasztanów już niestety zakończyło swój żywot.  



Czyli nic się przez rok nie zmieniło, a raczej się pogorszyło.
Jest to tym bardziej dziwne, że to jedna z  głównych alejek parku i do tego prowadzaca /co zakrawa na ironię/ do Centrum Edukacji Ekologicznej.
Ładnie edukujemy, szkoda gadać.

Przepraszam za jakość zdjęć, ale była mżawka i trochę mgły.









"Roczek" bloga.


Dzisiaj mija rok od dnia, w którym opublikowałem pierwszy post na moim blogu.

Do tej pory  /28.11.12. godz. 24.00/  było 30 184 wejść.

Dziękuje wszystkim odwiedzającym, a szczególnie tym, którzy pofatygowali się napisać komentarz
i tym, którzy są stałymi obserwatorami.




















poniedziałek, 26 listopada 2012

Brazylijczyk i dwaj bydgoszcznie - pasjonaci Trabantów - część 1



Pan Zdzisław Szubski, bydgoszczanin, wielokrotny mistrz świata w kajakarstwie, olimpijczyk i wieloletni trener tej dyscypliny sportu, patrz:



przebywając jako trener w Brazylii  zaraził się pasją samochodową do dwusuwów, a konkretnie do NRD-owskich Trabantów.  Pasja ta wzięła się z zainteresowań jego brazylijskiego przyjaciela pana Paulo Jose Meyer Ferreiry.

Poniżej pierwsza część opowieści o tej pasji, bogato ilustrowana zdjęciami.
Autorem tekstu i zdjęć jest Zdzisław Szubski.


Rozdział 1


Pomysł zaakceptowany


Centrum Sao Paulo ulica Batatais gdzie Paulo Jose Meyer Ferreira  przyszły Mistrz Formuly 3 wymyślił sobie kolekcję dwusuwów a dokładnie Trabantów z byłej DDR.

Rozmowa z ojcem Paulo Jose, Luisem Ferreira, byłym konsulem Francji w Sao Paulo i pilotem Formuly 1 nie zszokowała jednak      przyszłego kolekcjonera, który miał tysiące pytań dotyczące realizacji swojego pomysłu i to ja /Zdzisław Szubski/  musiałem, przede wszystkim,  na nie odpowiedzieć.

Pierwszy zrekonstruowany Trabant 601 de Luxe, rocznik 1983
Rok 1994 był czasem w którym jeszcze nie było tak ciężko kupić w miarę dobrze utrzymany egzemplarz Trabanta z celem jego kapitalnego remontu. Pomysł Paulo Jose polegał na zorganizowniu kolekcji wszystkich modeli Trabantów które były wyprodukowane w Zwickau od roku 1957 do  1991 roku, czyli przez cały okres ich produkcji.  Przedsięwzięcie nie tylko kosztowne ale i skomplikowane.   Zdobycie wszystkich egzemplarzy w takim stanie, aby nadawaly się do rekonstrukcji wymagało naprawdę wielkich starań, sporo szczęścia i masy pieniędzy.  Gdzie jak i kto by się miał podjąć tego przedsięwzięcia ? 
Tak na to pytanie Paulo Jose już miał odpowiedź ale z dużą dyplomacją  skierował pytanie do mnie. Cytuję: ,,Zdzisław, mówiłeś mi że Twój ojciec jest mechanikiem samochodowym, byłym podoficerem Wojska Polskiego, miał Trabanta i zna się na mechanice,,  ? 

Hm, zastanowiłem się i tak odpowiedziałem: to prawda ale czy ojciec podejmie się takiego przedsięwzięcia to nie wiem. Na początek  musimy pomyśleć gdzie kupić pierwszego Trabiego.
Od razu zdecydowaliśmy się zadzwonić do Polski do mojego ojca  Zbyszka i zorientować się czy podjąłby się takiego zadania. Ojciec na emeryturze w garażu Japońskie Maruti i dużo czasu.

Pomyślałem sobie że nawet to niezły pomysł. Będzie miał zajęcie. Trochę ruchu fizyczno - psychicznego na pweno mu nie zaszkodzi. 
Wnętrze Trabanta 601 de Luxe
OK, dzwonimy. W pokoju ojciec Paulo Jose Luis Ferreira i ja przy telefonie. Z drugiej strony  mój ojciec Zbyszko Szubski. Wytłumaczyłem o co chodzi. Uspokoiłem że rekonstrukcja bez ustalonego czasu i oczywiście wszystkie koszty pokrywa Paulo Jose. OK, podejme się ale bez stresu. Jak wiesz lubię aby każda śrubka lśniła się, a cała reszta  musi być sprawne i dopieszczona. 

Tak zaczęliśmy szukać pierwszego TRABANTA.
Historia ta zaczęła się w 1994 roku i trwa do dzisiaj. Ale o tym później.

Po rozmowie ze Zbyszkiem zaczęliśmy dyskutować z ojcem Paulo Jose Luisem nad modelem i zdobyciem części. Części miały być tylko oryginalne.  Taki był cel Paulo Jose - rekonstrukcja Trabanta ale tylko na oryginalnych częściach. Zabytek na oryginalnych częściach jest wyżej ceniony jeżeli chodzi o punktacje na zlotach i wystawach.

Kierownica i prosta tablica Trabanta 601 de Luxe
Sam nie wyobrażałem sobie czego się podejmuje. Dopiero jak się później okazało wszystkie zagadnienia związane z zakupem i rekonstrukcją zostały oddane moim decyzjom.

Po niespełna tygodniu Zbyszko informuje że ma Trabiego za 500 zł. Samochód w niezłym stanie i z kompletem dokumentów.

Był październik 1994 roku, przesłanie zdjęć nie było takie proste przez internet jak dzisiaj. No nic, cóż to za pieniądze. Decyzja  kupujemy.

Na święta razem z rodziną - Mirką i Sebastianem zjechałem z Brazylii do Bydgoszczy. 

Pierwszy widok był straszny. Cytuję, ,,Ojciec co Ty z tego zrobisz?,,  Przecież to się rozlatuje. Zbyszko na to: -nie martw się nie takie rzeczy się robiło. A co chciałeś za 500 zł. Po krótkiej rozmowie - OK, jak tak mówisz i się podejmujesz to rób, ale żeby Ci zdrowia starczyło. Nie wiem ile lat będziesz to robił. Spokojnie synu. Daj mi czas i szukaj części.

Silnik, nowy szlif, motor na dotarciu.
Tak szukaj, jak nadmieniłem na poczatku: I W CO JA SIĘ WDAŁEM?

Zaznaczam, że była to tylko chęć pomocy w zrealizowania pomysłu mojego kolegi, który jak się okazało później do dzisiaj jest moim przyjacielem.

Trabiego zostawiliśmy do wiosny.
Wróciłem, zdjęć nie robiłem i nic nie pokazałem Paulo Jose bo pomyślałem  że pewnie by nie uwierzył, iż coś będzie można zrobić z tego czegoś, czyli z  tak lichego pod względem technicznym i  tak kiepskiego z wyglądu, Trabanta.

Był to Trabant 601 de Lux który pierwszy wszedł na linię rekonstrukcji, a linia kręci się do dzisiaj.

W okresie jesienno-zimowo-wiosennym, Zbyszko zorganizował trochę części, materiału, miał też w zanadrzu kilka pomysłów jak się do rekonstrukcji zabrać i to tak, aby na początek wszystko się nie rozleciało.

Trabant jak wiemy większość to karton, dykta i klej. 
Był też, pewnie głównie z tego powodu, przezywany mydelniczką na wszystkich ulicach, gdzie się pojawił, a głównie w tak zwanych krajach demokracji ludowej.

Kufer - jak na "mydelniczkę" bardzo pojemny
Przyszła wiosna, maj 1995 i Zbyszko wziął się za rozbiórkę Trabiego. Chęć i zdrowie pozwoliło mu rekonstruować Trabiego de Lux przez dwa lata.

Dokładność i koncentracja nad każdą częścią przekroczyła trochę dwa lata ale Trabi chyba wyszedł lepiej niż z taśmy w Zwickau, DDR.


Zainteresowanie mediami, Gazeta Regionalna i ANGORA stworzyła że Zbyszko przez moment został zasypany gratulacjami ze strony mediów jak i kolegów.

Trabi odpłynął do Brazylii gdzie do dzisiaj jest pierwszym autem z byłej DDR i na każdym zlocie staroci robi furorę, a Paulo Jose  zawsze zdobywa za niego trofea.

Warto było wspomina Paulo Jose. Po otrzymaniu pierwszego Trabanta Paulo Jose zaraz wypalił: -szukamy następnego ale tym razem ma to  być 600,  model starszy o około 15 lat. Chyba zwariowałeś Paulo Jose? -  odpowiedziałem, ale on nie dał  za wygraną i postawił na swoim. 

Następny model na taśmie Trabant 600.

Rekonstruktor Zbyszko Szubski z Paulo Jose z Brazylii na tle Trabanta 601 de Luxe.









Polskie klimaty - 4


Wisła wylała w Strzelcach Dolnych koło Bydgoszczy.

Zdjęcie wykonano  17.01.2010

Poprzedni post z tego cyklu.

sobota, 24 listopada 2012

Unijna kasa - kilka refleksji natury ogólnej - 9

Motto:

Dary szerzą tylko niedołęstwo 
i złą wolę,
lenistwo i chciwość.


Od wielu dni trwają gorączkowe dyskusje na temat nowej perspektywy finansowej Unii Europejskiej na lata 2014-2020.   Wszyskie media prześcigają się w relacjach z unijnych negocjacji, ze wzlotów i upadków różnych koncepcji podziału unijnego budżetu na te przyszłe lata.  Trwa przy tym ogromna kampania propagandowa jak to unijna kasa zmieniła nasz kraj i jak go ogromnie ma zmienić w następnych latach.  Wszędzie słyszymy, widzimy, czytamy, że bez tych swoistych unijnych darów bylibyśmy państwem zacofanym, nie byłoby u nas nic, jeździlibyśmy po drogach polnych, koleje byłyby zlikwidowane, nie budowano by w Polsce niczego oprócz stadionów na EURO i w każdej nawet najmniejszej gminie byłaby stagnacja, bylejakość, brak perspektyw i w ogóle nędza.  A dzięki UE rozwijamy się harmonijnie, zmieniamy nasze życie, jesteśmy zieloną wyspą w morzu czerwieni i żyje nam się lepiej i dostatniej.  Tylko nieliczni malkontenci próbują coś tam krytykować, ale zaraz etatowi euroentuzjaści, apologeci wspólnoty, politycy rządzącej partii i palikotowcy, dają temu gwałtowny odpór, a malkontentów gaszą nazywając ich w najlepszym razie tępymi mocherami.  Ludzie pokroju posła Szejnfelda, który w swoim życiu chyba nigdy nie powiedział jednego konkretnego zdania, rowadniają każdą krytykę i swoim wodolejstwem udowadniają, że krytycy nie maja racji i, że to tylko wredni pisowcy chcą zbić na krytyce kapitał polityczny.  Wtórują mu różni, dyżurni posłowie z PO tacy jak sławna Róża Thun, panowie Halicki, Fedorowicz, Grupiński, pani Kidawa-Błońska, panowie Neumann, Nowak, Raś, dyżurni dziennikarze i wszelkiej maści redaktorzy, etetowi  "unijni" publicyści, socjologowie, szpece z różnych unijnych instytucji i cała armia innych ludzi świetnie z tego, co głoszą, żyjąca.  W słowach, pochwałach, "rzetelnych" ocenach rzeczywistości już dawno uczynili oni z naszego kraju miejsce mlekiem i miodem płynące, a tylko niewdzięcznicy, ludzie zacofani, krytykanci i inna tego typu kategoria obywateli, tego jeszcze nie dostrzegła.

A jak jest prawda?   Proszę poczytać link poniżej/  ile z naszego pięknego kraju wyjeżdża rocznie pieniędzy:

http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/10/kilka-refleksji-natury-ogolnej-4.html

A teraz kilka zdń o unijnych środkach.

Państwa członkowskie UE wpłacają do budżetu Unii 1,13 % swoich budżetówe narodowych.  W przypadku Polski było to w 2011 roku 15,7 mld zł.   W 2013 roku ma to być już 17,8 mld zł.  Załóżmy dla dalszego rozumowania, że jest to kwota 16,5 mld zł. rocznie   Z tego wynika, że budżet Polski to okolo 1460 mld. zł /16,5 : 0,013/.   Jaki jest stopień realizacji unijnych zadań to tego nikt tak naprawdę dobrze nie wie.  Dane zmieniają się jak w kalejdoskopie, a żonglerka cyframi i procentami przyprawia czasami o zawrót głowy.  Dlatego też przyjrzyjmy się temu co ma niby być w okresie przyszłym.  Gra toczy się o około 300 mld zł.  które Polska ma otrzymać z unijnej kasy w ciągu siedmiu lat /2014 - 2020/.  Czyli będzie to około 43 mld. zł. rocznie, czyli rocznie około 3,00 %  naszego budżetu.   Z tych 43 mld zł. około 10 % pochłonie promocja wydawania tych środków, szkolenia i inne takie.  Kolejne 10 % to będą koszty administracyjne, ekspertyzy, konkursy, koszty bankowe i inne takie.  A także według dotychczasowego doświadczenia, połowa zadań wykonywanych za unijne pieniądze nie będzie miała charakteru prorozwojowego, obecnie są  to, między innymi,  różne siedziby władz, obiekty sportowe, hale widowiskowe, w tym i opery, odnowa zabytków, a nawet fontanny.  Czyli na efekty, które naprawdę mają przynieść impulsy rozwojowe przeznaczymy z tych 43 mld zł rocznie - około 17 mld zł. stanowi około 1,2 % naszego narodowego budżetu.  I to o te 1,2 % budżetu jest tyle wrzawy i tyle propagandy.  Dodać także trzeba w tym miejscu, że jak doniosła ostatnio prasa, -  z inwestowanych w Polsce z unijnych środków aż  70 % wydatkowanych na ten cel kwot,  wraca do krajów, z których te srodki pochodzą, czyli krajów, których składki przekraczają wielkości otrzymywanych z UE funduszy.  Są to głównie Niemcy, Francja, Wielka Brytania i państwa skandynawskie.

Oczywiście dobrze, że te pieniądze mają być i, że przyczynią się w jakimś stopniu do poprawy jakości naszego życia, ale znajmy proporcje, znajmy rzeczywisty stan rzeczy, mówmy prawdę o wielkości środków, mówmy o ich rzeczywistym oddziaływaniu na nasze życie.

Może się jednak okazać, jak przyjdzie kolejna fala kryzysu i trzeba będzie ratować takie kraje jak Hiszpania, Portugalia, Włochy to nie wystarczy na to nawet całego unijnego budżetu i wówczas nie zobaczymy w przyszłej perspektywie finansowej nic z unijnych środków.  Jednak w naszym kraju nikt nie bierze takiego wriantu pod uwagę.

Popatrzmy także na jeszcze jeden aspekt tych, bardzo uproszczonych, wyliczeń.  Jak już napisałem na cele prorozwojowe przypadnie około 17 mld. zł rocznie to praktycznie tyle samo co wynosi nasza unijna składka.

A następny aspekt to fakt, iż nigdzie nie dowiemy się, nie doczytamy się, ile nasze państwo tak naprawdę wydaje z corocznego budżetu na inwestycje.  Zakładając, że jest to 10 % budżetu, będzie to kwota 146 mld zł.  Odejmując od niej VAT do środków unijnych, ktore państwo musi zapłacić same sobie /UE placi netto/ i odejmując wkład własny do unijnych inwestycji, czyli około 15 mld zł. rocznie / na ten przyszły okres rozliczeniowu/  zostaje nam jeszcze grubo ponad 100 mld zł. rocznie na inwestycje.  Czy ktoś czytał lub słyszał ostatnio co nasze państwo wybudowało ze swoich środków oprócz wspomnianych stadionów na EURO?

A przecież to rocznie parę razy więcej niż sławetne unijne "dary".

W tym miejscu trzeba wspomnieć o gminach, powiatach i wojewodztwach.  Gmin mamy w Polsce 2478 i każda z nich ma swój budżet, w którym środki na inwestycje wahają się od 10 do 50 % budżetu.  Weźmy dla przykladu pod-bydgoska gminę Osielsko, której wielkość inwestycji i to już od 20 lat waha się na poziomie 30 do 50 % wielkości budżetu i od wielu lat jest to przedział od 15 do 25 mln. zł. rocznie.  Z  tego / z tych 20 mln./ środku unijne to maksymalnie 10 % inwestycji i to nie każdego roku.  Aby pozyskać te 10 % wartości gminnych inwestycji z UE należy każdego roku złożyć kilkanaście do kilkudzisięciu wniosków, każdy podeprzeć masą analiz, wyliczeń, prognoz, zaświadczeń i całą masą innych opracowań, ekspertyz, szcunków, należy odbyć dziesiątki szkoleń, zatrudnić osobne osoby lub zlecić opracowania za niemałe pieniądze na zewnątrz oraz wykonać dziesiątki wyjazdów do decydentów, odbyć setki spotkań i tysiące rozmów telefonicznych oraz kontaktów pocztą elektroniczną.  I to wszystko tylko dla około 2 mln. zł co drugi rok.  Można odnieść wrażenie na podstawie trudu zadanego sobie dla pozyskania tych środków, że stanowią one przynajmniej 90 % kwot przeznaczanych na inwestycje w gminie, niestety to tylko 10 %.  I tak jest we większości polskich gmin.  Weźmy te 2478 gmin pomnóżmy tylko przez minimalną kwotę, jaką poszczególne gminy przeznaczają na inwestycje własne /głównie infrastuktura, drogi, gospodarka śmieciami, budownictwo komunalne, ochrona środowiska i inne/ i załóżmy, że kwota ta wynosi 10 mln. zł. rocznie.  Wówczas wyjdzie nam, że same gminy z przychodów własnych inwestują kwotę około 25 mld zł., ale ta kwota jest zapewne wyższa.  Czyli polskie gminy inwestują ze swoich pieniędzy praktycznie tyle samo co owe mityczne środki unijne .  I to tak naprawdę właśnie te pieniądze od kilkunastu lat zmieniają oblicze Polski, ale nigdzie o tym nie usłyszymy, nikt nie prowadzi pro-gminnej propagandy, nikt nie docenia wysiłku Polaków, a tylko bez końca UE, UE, UE.

A przecież mamy jeszcze 379 powiatów i 16 województw, które również inwestują nie mniejsze niż gminy pieniądze.  O tym także cicho.

Zdaniem rządzących polskich polityków, w zdecydowanej większości unijnych euroentuzjastów, to tylko dzięki Unii odbywa się skok cywiliazcyjny Polski, ale jak wykazałem powyżej jest to nieprawda i najwyższy czas skończyć tą unijna propagandę, spojrzeć realnie na całokształt i zacząć wreszcie logicznie działać, a nie zawsze i wszędzie mówić, że jak Unia nie da to nie będzie drogi, oczyszczalni, wysypiska śmieci i tysięcy innych rzeczy.

Est modus in rebus /mają rzeczy swoją miarę/  i tą zasadą powinnismy się kierować.

To co piszę, podkreślam to jeszcze raz, jest dużym uproszczeniem, ale chodzi mi o wykazanie jak nierzetelne są dyskusje o unijnych funduszach, unijnych inwestycjach, jak dużo w nich propagandy, a jak mało realizmu, zdrowego rozsądku i odpowiedzialności, także za słowa.

Poprzedni post z tego cyklu.

czwartek, 22 listopada 2012

Znani i nieznani bydgoszczanie - 45


Moja wnuczka Marta skończyła wczoraj 5 lat.

Zdjęcie wykonano 21.11.2012

Poprzedni post z tego cyklu 

Zdzisław Szubski - kariera sportowa i trenerska - część 1

Udało mi się namówić jednego z najlepszych bydgoskich sportowców, wielokrotnego mistrza Świata i  Europy oraz olimpijczyka, a obecnie znakomitego trenera czyli bydgoszczanina Zdzisława Szubskiego do opisania swojej sportowej i trenerskiej kariery.   Dzisiaj prezentuję część pierwszą tych wspomnień.

Autorem tekstu jest Zdzisław Szubski


ROZDZIAŁ 1

Pierwsze kroki w kajakarstwie, grudzień 1971 - sierpień 1974.


Chłodny dzień grudnia 1972 roku. Ojciec jak zwykle wrócił o 16,30 z jednostki wojskowej na Szubińskiej i zdecydował abyśmy poszli do Astori zapisać mnie do klubu Astoria Bydgoszcz do sekcji kajakowej.
W holu klubu Astoria przy ulicy Królowej Jadwigi 23 zastaliśmy siedzącego młodego instruktora Ryszarda Hoppego który później, jak się okazało, stal się moim przyjacielem i jest nim do dnia dzisiejszego.
Wręczył mi kilka papierków które musiałem wypełnić, aby zostać przyjętym do sekcji. Zrobiłem badania zdrowotne w Przychodni na ulicy Rejtana, zdałem egzamin na kartę pływacką i otrzymałem zaświadczenie od rodziców że zgadzają się, abym uczęszczał na treningi w klubie Astoria.
Zajęło mi to kilka dni, a ze zbliżały się Święta Bożego Narodzenia dlatego wyjechałem na kilka dni do dziadków do Grudziądza.

Sylwester 1971 na 1972, rok Igrzysk Olimpijskich w Monachium spędziłem na wsi u dziadków w Lążku kolo Świecia.
Po kilku styczniowych dniach wakacji szkolnych zdecydowałem się zanieść wszystkie zaświadczenia i rozpocząć pierwsze treningi.

Otrzymałem dresy, trampki i wiosło czyli podstawowy sprzęt sportowy, niezbędny do rozpoczęcia treningów. 

Pierwsze spotkanie z weteranami, Tadek Witczak, Eda Kruger, Irek Wojnicz Juruś i kilku innych którym to trzeba było plecy myć i kajaki wycierać. Dzień za dniem systematyczne treningi.  Po pewnym czasie  zaczęły mi one sprawiać przyjemność i byłem mocno zdeterminowany, aby zostać najlepszym.

 Pierwsze treningi na małym kajakowym basenie, siłownia, gimnastyka, pływanie i gra w kosza. Przyszła  wiosna i pierwsze zejścia na wodę. Kilka wywrotek w lodowatą wodę rzeki Brdy nie przestraszyły mnie  i nie miałem zamiaru aby zrezygnować z uprawiania kajakarstwa. 

Treningi z Panią  Bucholz przysparzały mi przyjemność uprawiania tego sportu i wzbudzały coraz większe zainteresowanie tą dyscypliną. Nadmienię że znajomość kajaków wzięła się z rodzinnych tradycji ze strony mamy. Moja ciocia Basia Zajączkowska uczęszczała na treningi w Wiskordzie Szczecin kilka dobrych lat temu i często o tym w rodzinie mówiono. 

W hangarze szefostwo sprawował Pan Tomacki. Kajaki hantery produkcji Chojnickiej leżały każdy na swoim miejscu. Wypucowane wysuszone dziobami do wyjścia na wodę.

Przyszedł maj defilada ulicą 1 Maja i pierwsze zawody na rzece Brdzie. A ich wynik to brąz na k4 na 500m, ale na trzech startujących. I tak zaczęła się moja, przygoda z kajakiem, z którym do dzisiaj się nie rozstaję.


Mistrzostawa Miasta Bydgoszczy były organizowane co roku w miesiącu maju. A poniższy medal, a raczej propoczyk był moim pierwszym trofeum sportowym. 




Przyszedł okres wakacji i ze względu słabą kondycję fizyczną musiałem zostać w Bydgoszczy i trenować sam na rzece Brda.

Po powrocie ze zgrupowania w Cekcynie Pani Janina Bucholz zdziwiła się ze cały ten okres przepracowałem - przetrenowałem sam z obecnym hangarowym Panem Tomackim.

Sierpień szkoła i początek okresu jesiennego. Wyjazd do Chełmna na zawody okręgowe, klęska i brak podium. 

Zejścia na wodę stawały się coraz trudniejsze ze wzgledu zimno i złe warunki pogodowe. Oczywiście zaliczyłem kilka wpadek do zimnej lodowatej wody, ale to sprawiało, że jeszcze z większą chęcią trenowałem i walczyłem, jak na razie głównie z własnym sobą, a pewnie i z kajakiem, który niestety był bardzo wywrotny.

Pierwszy sezon był próbą dla mnie jak i dla pierwszej mojej trenerki Pani Janiny.  Byłem wysoki, słaby fizycznie, starałem się nadrabiać wolą i determinacją. Jesieńią przyszła konsultacja okręgowa. Oczywiscie tyły i brak nawiązania walki z kolegami którzy już trenowali kilka lat. 

Ponowna zima. Zajęcia na basenie kajakowym i siłownia. Rok 1973 był rokiem w którym starałem się nawiązać walkę z kolegami z klubów Zawisza i Łączność.  Z Kolegą, z którym zacząłem pływać K2 Krystianem Urbańskim dopłynąlem do reprezentacji.

 Eliminacje w Walczu i pierwsze powołanie do reprezentacji młodzików na mecz Polska - NRD.




Rok Mistrzostw Europy gdzie Daniel Welna z Morcinkiem zdobyli pierwszy medal dla Polski na dystansie K2 500 metrów.

Jesień 1973 powołanie do Ośrodka do Poznania i przygotowanie do sezonu 1974.

Szkoła, Zawodówka Samochodowa na Ratajach i ciężkie codzienne treningi.


poniedziałek, 19 listopada 2012

Bydgoszcz prawda i mity - część 1

Poniższy tekst jak i tytuł cyklu jest dosłownie zaczerpnięty z książki pod tytułem  "Bydgoszcz prawda i mity"   wydanej przez Towarzystwo Miłośników Miasta Bydgoszczy w 2008 roku.


Bydgoszcz jest dużym miastem, lecz stosunkowo słabo znanym i kojarzonym w kraju.  Najczęściej jej odbiór jest neutralny, choć w obiegu spotyka się również niepochlebne, niezasłużone opinie.
  Wpływ na rozwój Bydgoszczy już od czasów zamierzchłych miały różnorakie uwarunkowania.  Graniczne położenie na styku regionów geograficznych, konkurencja sąsiednich dużych miast, przerwana ciągłość pokoleń, okresowa degradacja administracyjna - nie sprzyjała wytworzeniu bydgoskiego image, rozpoznawalnego w kraju.  Bydgoszcz wciąż usilnie musi pracować nad swoim wizerunkiem, w warunkach trudniejszych, niż notuje to większość porównywalnych miast.
  W ostatnich latach można zauważyć nasilenie negatywnych opinii o Bydgoszczy, na skutek rozwoju mediów, a zwłaszcza internetu.  Nie da się ukryć, że w wymyślaniu i rozpowszechnianiu niechętnych wypowiedzi przodują mieszkańcy Torunia.
  Bydgoszcz jest wciąż traktowana jako niechętnie widziana konkurencja, której prawdziwe bądź wymyślone słabości są wyolbrzymiane i nagłaśniane.  Co ciekawe bydgoszczanie nie odwzajemniają się Toruniowi podobnymi opiniami.

Główna intencją tej książki jest przekazanie społeczeństwu bydgoskiemu argumentów do obrony wizerunku swego miasta przed negatywna propagandą, która mówi, że Bydgoszcz jest miernym miastem bez perspektyw i atrakcji, nie ma nic ciekawego, nie ma się czym chwalić, nie ma po co przyjeżdżać, że powinniśmy się wstydzić za nasze miasto etc.

Przedmiotem opracowania jest zebranie krzywdzących Bydgoszcz opinii i skonfrontowanie ich z konkretnymi wiadomościami.

Przytaczane dane statystyczne dotyczą w większości okresu do 2006 r. /choć czasami do 2008 r./  Podstawowym ich źródłem jest dostępny w Internecie Bank Danych Regionalnych Głównego Urzędu Statystycznego 1995-2006 oraz opracowania branżowe.


W moim dzisiejszym poście zajmiemy się mitem nr 1 - Bydgoszcz to miasto, które żyło za czasów PRL kosztem Torunia.

  Jest to twierdzenie często spotykane w dyskusjach toruńskich.   Torunianie uważają, że Bydgoszcz wyrządziła im krzywdę za czasów PRL, gdyż rozwijała się za szybko, a działo się to jakoby kosztem Torunia, w latach 1945-1965 przeżywającego względną stagnację.  Wymieniają wywiezione rzekomo na życzenie bydgoszczan instytucje, uznając styl powszechnego uprawiania polityki w tym czasie za wyłączność charakterystyczną tylko dla Bydgoszczy.

  Zmianę stolicy województwa pomorskiego na Bydgoszcz w 1945 r. i jej rozwój uważają za zamach na Toruń, który nie spodobał się władzom PRL jako rzekomo za bardzo "inteligencki" i "prawicowy".

  Torunianie spoglądają na Bydgoszcz z góry, traktując ją jako miasto gorszej jakości, mniej szlachetne, któremu odmawiają tradycji i klasy.  W ten sposób rozwój Bydgoszczy uważają za nieuzasadniony, a wręcz historyczną niesprawiedliwość.

  Po pierwsze, trzeba przypomnieć, że decydujący rozwój Bydgoszczy dokonał się w XIX wieku i na początku wieku XX.   To wtedy Bydgoszcz stała się miastem dwukrotnie większym od Torunia, nie zaś wskutek rozwoju po II wojnie światowej.

Liczba ludności Bydgoszczy /1/  i Torunia /2/ w wybranych latach /dane w tys. mieszkańców/:

1806   1 - 4,1        2 - 7,1
1849   1 - 10,3      2 - 10,5
1921   1 -  89,3     2 - 37,4
1933   1 - 117,5    2 - 54,3
1950   1 - 164,2    2 - 80,6
1970   1 - 283,7    2 - 129,9
1990   1 - 381,5    2 - 202,2
2006   1 - 353,5    2 - 207,2

Obszerniejsze dane statystyczne znajdują się w cytowanej książce


 Poza tym Bydgoszcz jest miastem o równie długich tradycjach historycznych jak Toruń, miastem, które już za czasów Księstwa Warszawskiego /1806-1815/ administrowało departamentem z podległym powiatowym Toruniem.  Nawet zaczątki pierwszych wyższych uczelni najpierw powstały w Bydgoszczy /1906 r./, a nie w "inteligenckim" Toruniu.

  Bydgoszcz została siedzibą województwa nie w efekcie spisku, ale z pragmatycznych względów.

  Tłumaczenia torunian, że chodziło o nagrodzenie bydgoskiej klasy robotniczej są tendencyjne, a nawet obraźliwe.

  Przedstawiamy raczej logiczne przyczyny.  W okresie PRL kryterium wielkości miasta było decydujące, nie można znaleźć przykładów przeciwnych.

  Jedynie lata 1945 - 1965 można uznać za bardziej korzystne dla Bydgoszczy, kiedy budowało się tu więcej i szybciej przybywało mieszkańców.  Natomiast od połowy lat sześćdziesiątych to w Toruniu bardziej rozwijano infrastrukturę, budowano nowe zakłady i nieproporcjonalnie dużo mieszkań.  W efekcie liczba mieszkańców wzrastała szybciej niż w Bydgoszczy.

  W Bydgoszczy w okresie PRL  rozbudowywano tylko stare, przedwojenne zakłady i nie powstał od podstaw żaden duży zakład przemysłowy, natomiast w Toruniu budowano wielkie i o ogólnopolskim znaczeniu  nowe zakłady, takie jak Elana, Merinotex, Towimor.  W samym tylko Merinotexie w 1975 roku pracowało około 10 tys. pracowników.  

Pretensje Torunia wynikają z frustracji, że przed wojną był znaczniejszym administracyjnie miastem od Bydgoszczy, a po wojnie został jej podporządkowany.  Błąd w myśleniu torunian polega na braku zaakceptowania faktu, że nawet przed wojna Toruń ustępował Bydgoszczy i nie do utrzymania była dominująca rola, którą zresztą zyskał w szczęśliwy i trochę przypadkowy sposób.  Bydgoszcz była wówczas w innym  - prowizorycznie ustalonym według granic prowincji pruskich - województwie poznańskim.
W województwie pomorskim bez Gdańska Toruń nie miał wielkiej konkurencji, chociaż był miastem niewiele przewyższającym Włocławek i Grudziądz.  Kilka lat przedwojennych /1938 - 1939/, gdy Bydgoszcz z okolicami włączono do województwa pomorskiego, było jedynymi w historii, kiedy Bydgoszcz podlegała administracyjnie pod Toruń.

Przedwojenne tęsknoty i hołubienie średniowiecznej wielkości miasta są główną siłą napędową toruńskich roszczeń pod adresem Bydgoszczy.

Nie można jednak zamykać oczu na rzeczywisty potencjał miast.

Powinno być:

W okresie PRL Toruń zyskał znacznie więcej niż Bydgoszcz w tak istotnych dziedzinach jak kultura i nauka, przemysł i budownictwo wielorodzinne.


Oczywiście to co piszę w tym materiale przepisywane jest dosłownie z cytowanej książki, ale na potrzeby internetowego postu są to skróty wybrane przez autora bloga.

Następny odcinek





Bydgoski wstyd - 4


Ulica Grodzka - dawny Teatr Kameralny.
Wokół coraz ładniej tylko tutaj czas się zatrzymał kilkadziesiąt lat temu.

Zdjęcie wykonano 19.11.2012.

Poprzedni post z tego cyklu.

piątek, 16 listopada 2012

Kilka refleksji natury ogólnej - 8

W Europie topnieje liczba optymistów /GW z 17.04.2009 artykuł pod tytułem "Krach optymizmu w Polsce"/.  Dzisiaj po 3,5 roku od tego artykułu, sądzę, że liczba europejskich, w tym i polskich. optymistów jeszcze bardziej się zmniejszyła.  Co zrobić, aby rozpocząć proces odwrotny czyli, aby liczba optymistów zaczęła rosnąć?   Trzeba uruchomić społeczną energię, która drzemie w ludziach, a która się nie ujawnia z uwagi na brak zaufania do rządzących.  Jak to zrobić? Moim zdaniem należy rozpocząć od wielkich narodowych dyskusji.  Dyskusji otwartych i moderowanych, dyskusji w publicznej telewizji i publicznym radiu.  W internecie ona trwa od dawna, ale jest tak rozproszona, jest tak nieskładna, tak wielowątkowa, że trudno wyciągać z niej jakieś wnioski do konkretnych działań.  Chociaż jak pokazał przykład z ACTA, dyskusje rozpoczynane w internecie mogą przynosić  bardzo dobre efekty.  Ja jednak stawiałbym na wielkie, wielogodzinne, tematyczne, moderowane dyskusje, z aktywnym udziałem przedstawicieli władz, mediów, specjalistów w danej /omawianej/ dziedzinie oraz oczywiście widzów lub radiosłuchaczy.

Ten pomysł na rozpoczęcie zmian w Polsce, w Bydgoszczy i wielu innych miejscach, w taki własnie sposób głoszę już od lat, niestety nie potrafię się z nim nigdzie przebić.  Poniżej moja wypowiedź pod wspomnianym artykułem z 17 kwietnia 2009 roku:

"Od lat, z uporem godnym lepszej sprawy, powtarzam, że w Polsce brakuje rzeczywistej, zwykłej dyskusji na każdy temat.  Pluralizm przybrał jeden wymiar i stał się swoim przeciwieństwem.  Obowiązują jedyne, słuszne opinie, jedyni słuszni od 20 lat ci sami ludzie - politycy, dziennikarze, socjolodzy i tak dalej.  Nasz świat robi się coraz bardziej jednowymiarowy, a przecież uroda życia tkwi w jego różnorodności.  Słuchając od 20 lat tych samych tekstów, wypowiadanych przez tych samych ludzi, może każdemu robić się już niedobrze, oczywiście oprócz wygłaszających owe kwestie.  Zaś kryzys pogłębia te odczucia.  Czas, aby wreszcie i inni zabrali głos, ci, którzy do tej pory tego głosu nie mieli i którzy manipulowani są przy układaniu list wyborczych i tak naprawdę prawie nic od nich nie zależy.  Wielkie ogólnonarodowe, czy regionalne dyskusje powinny stać się swoistym oczyszczeniem, swoistym katharsis.   Często wystarczy nazwać po imieniu pewne rzeczy lub zjawiska, aby rozpocząć proces ich przemian.  Czy nadal mamy słuchać o autostradach /pisane w kwietniu 2009/ , a nie po nich jeździć?  Czy nadal mamy wierzyć, że "biedny student" wyłożył 10 000 zł.na kampanię wyborczą znanego posła? .  Czy nadal mamy słuchać o tym kto gdzie usiądzie w europarlamencie?   Czy tego chcemy? Ten pogłębiający się brak rzeczywistej, otwartej, wielowątkowej, z udziałem normalnych ludzi, trwającej godzinami, dyskusji, dyskusji, aż do uzgodnienia jakiś wniosków, jest jednym z głównych powodów aktualnego zniechęcenia.  Mamy dość tych banałów, tych sztucznych problemów, tych telewizyjnych hitów mających podwyższyć oglądalność i wpływy z reklam.       Chcemy wreszcie coś normalnego, a nie wiecznego "robienia nas w konia" ".  Koniec cytatu.

Po co to piszę?

Piszę bo wierzę, że aby rozpocząć prawdziwe zmiany na lepsze najpierw musimy wiedzieć czego naprawdę chcemy, musimy zdiagnozować to co jest, a dopiero później pomyśleć jak zacząć realizować to czego pragniemy.   Teraz inni nam mówią czego chcemy, manipulując nami okrutnie, a najlepszym przykładem tego o czym myślę jest sposób przeprowadzenia tak zwanej reformy emerytalnej, sposób nieuczciwy, sposób niesprawiedliwy i nie akceptowany społecznie.

W tym miejscu zacytuje głos jednego z internautów /cezabek/ w dyskusji po ostatnim orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego dotyczącym emerytów:

 " Teraz czas na rozpatrzenie zgodności z konstytucją ostatniej reformy emerytalnej, w nierówny sposób wydłużającej większości obywateli czas pracy do 67 roku życia przy jednoczesnym zachowaniu przywilejów grupom permanentnie i wyjątkowo szczodrze uprzywilejowanym.

I drugi głos /needmoney/:

Dziwna ta nasza konstytucja.  39 letni wojskowy, po 15 latach "służby" ma już emeryturę  i pobiera około 2,5 tys. zł. miesięcznie.  Taką emeryturę będzie pobierał, średnio /przeciętna długość życia mężczyzn w Polsce to 72 lata/  przez 33 lata.  Natomiast drobny sklepikarz, na swoim od 15 lat, będzie musiał pracować do 67 roku życia, a potem dostanie około 800 zł /netto/emerytury i będzie ją pobierał, średnio, przez 5 lat.  I To jest zgodne z konstytucją?  Co to za kraj?  Co to za ludzie uchwalają takie przepisy?

Państwo to my i ponieważ nasi politycy prze 23 lata kompletnie się wyalienowali z otaczającej ich rzeczywistości to musimy przywrócić odpowiednią kolej rzeczy i relacji pomiędzy wyborcami, a wybranymi.

A patrząc na nasze bydgoskie podwórko, musimy upomnieć się o swoje.  Musimy nazwać i opisać jednoznacznie to co jest, zrobić lokalne referendum i rozpocząć inną drogę rozwoju niż ta, która jest teraz obowiązująca, od ponad 14 lat, w naszym "regionie".  Nie może tak być, że o połowę mniejsze miasto bogaci się kosztem większego i ten większy nie może nic z tym zrobić.   Musimy usiąść publicznie w jak najszerszym gronie i uczciwie, zgodnie z faktami o tym dyskutować.  Musimy dojść do realnych wniosków i pomyśleć jak zrealizować cele w tych wnioskach określone.

A zacząć trzeba od publicznych debat i dlatego o tym piszę.

Poprzedni post z tego cyklu.

czwartek, 15 listopada 2012

Listopad pełen jabłek.



Połowa listopada,  liście opadły, a na drzewach pozostało.
 mnóstwo czerwonych jabłuszek.

Zdjęcia wykonano 15.11.2012

środa, 14 listopada 2012

Dziwna Bydgoszcz !!!


Budowa trasy S5 nie jest priorytetem dla premiera Donalda Tuska. - Na mapie jest więcej brakujących odcinków dróg ekspresowych i autostrad - powiedział szef rządu w programie Tomasza Lisa
Pytania premierowi zadawali mieszkańcy Bydgoszczy. Wypominali Tuskowi niespełnione obietnice budowy odcinków trasy S5 w naszym województwie. "Kiedy zostanie zrealizowany odcinek S5 na odcinku Bydgoszcz - Gniezno? Droga ta obiecywana jest od dawna. Największe miasto województwa walczy o to połączenie już od dawna. Pomimo 350 tysięcy mieszkańców nie mamy połączenia z żadną autostradą ani drogą ekspresową" - pyta Natalia Przepierska.

Inni przypominali, że bez dobrej infrastruktury drogowej nasz region będzie systematycznie się osłabiał w stosunku do innych województw w Polsce. "Dostęp do sieci szybkich dróg to w tej chwili najważniejsza sprawa dla wsparcia rozwoju regionu kujawsko-pomorskiego, który, biorąc pod uwagę wskaźniki gospodarcze, jest najsłabszym w centralnej Polsce. Liczne akcje zbierania poparcia dla budowy S5 wskazują, że temat jest naprawdę ważny dla wyborców" - pisze Jurek Woźniak. Odpowiedź premiera, którą podał portal Natemat.pl, nie zadowoli bydgoszczan. Dla rządu ważniejsza jest budowa odcinka trasy S5 od Poznania do Wrocławia. - Na mapie Polski jest więcej brakujących odcinków dróg ekspresowych i autostrad - odpowiada na pytania internautów premier. - Plany sprzed 2008 roku zweryfikował kryzys, który ograniczył możliwości inwestycyjne. Pomimo tego zarówno w woj. kujawsko-pomorskim, jak i w wielkopolskim można już korzystać z kilku nowych dróg szybkiego ruchu. Premier Tusk deklaruje, że zostanie zbudowana droga pomiędzy Gnieznem a autostradą A1. Konkrety jednak nie padły.

- Odcinek trasy S5 między Gnieznem a autostradą A1 czeka na realizację informuje Kancelaria Premiera. - Sfinansowanie tej inwestycji będzie możliwe prawdopodobnie przy wykorzystaniu środków z nowej perspektywy finansowej UE na lata 2014-2020. Obecnie na trasie S5 priorytetem jest odcinek Poznań - Wrocław.
Taki tekst ukazał się dzisiaj w regionalnej Gazecie Wyborczej.

Kompletne ignorowanie Bydgoszczy przez premiera, a w konsekwencji przez cały rząd jest ewenementem na skalę krajową.  W ten sposób nie odzywał się pan premier w kierunku innych miast jak na przykład Lublina, Rzeszowa, Szczecina, Kielc czy Białegostoku i, na pewno, nie odezwałby się tak pan premier w żadnym z dziesięciu największych miast Polski, a tutaj nie dostrzega pan premier problemu i mówi wprost, że drogi nie będzie.  Dlaczego tak czyni?  Sądzę, że składa się na to wiele przyczyn, a miedzy innymi:

-dziwaczne, dwu-stołeczne województwo z dominującym politycznie Toruniem, którego lokalni politycy mają znacznie większe poważanie u premiera niż politycy bydgoscy.

-nierównomierny i nieefektywny podział unijnych środków polegający na wydawaniu wojewódzkich pieniędzy na hale sportowe i widowiskowe, na rewitalizację zabytków, na budowę lokalnego mostu drogowego i na wiele innych rzeczy związanych z dominującym Toruniem, a nie przynoszących impulsów rozwojowych.  Ponieważ kasa została wydana, a ministerialni urzędnicy to przyklepali to teraz żądania bydgoszczan trzeba ośmieszać i lekceważyć, gdyż inaczej należałoby się przyznać do błędów, a tego nikt jeszcze nie zrobił i nie zrobi.

-Wdzięczność jest ciężarem, który najlepiej zamienić na niechęć lub nawet nienawiść.  A ma za co być wdzięcznym pan premier niektórym bydgoszczanom.  Niestety potem ci bydgoszczanie okryli się niesławą i pan /wówczas/ Tusk - przewodniczący Kongresu Liberalno Demokratycznego, musiał się od nich odciąć, a ogromna niechęć do całego środowiska, pozostała.  Ponieważ byłem wówczas blisko tych wydarzeń, a nawet żyrowałem obecnemu premierowi kredyt na zakup jego prywatnego auta to sądzę, że mogę napisać to co powyżej.  Niestety więcej nie, gdyż minęło już prawie 20 lat od tych wydarzeń i nie da się wielu rzeczy udowodnić, ani nawet wiarygodnie opisać, gdyż zainteresowani, na pewno nie potwierdzili by mojej wersji z uwagi na swoje obecne interesy lub zajmowane pozycje, a niektórzy, jak pan senator z Tucholi /nie ten obecny, a poprzedni/ czy pan Michał B. Nowakowski, już nie żyją.

-Wizja wielkiego gdańskiego regionu, który był propagowany przed ostatnim podziałem administracyjnym kraju /jedna z reform rządu Jerzego Buzka/, a której wielkim zwolennikiem  był także kaszub, a jednocześnie znaczący krajowy i toruński polityk, pan Wyrowiński,   /zobacz także/


 W ramach tego regionu Bydgoszcz i Toruń miały się znaleźć  w regionie gdańskim .   Czego torunianie byli gorącymi zwolennikami - patrz link poniżej

http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2011/12/istna-ironia-wojewodzka.html

  Na pewno nadal jest ta koncepcja aktualna i żyje w głowach wielu pro-gdańskich polityków oraz  działaczy gospodarczych, a i zapewne także w głowie pana premiera.  Nie będzie pan premier rozwijać miasta, które może być konkurencyjne, przynajmniej w niektórych dziedzinach, dla jego wizji wielkiego Gdańska.  Stąd mamy taką sytuacje jak ta, na przykład, z bydgoskim lotniskiem, zabór AMB, brak remontu dworca Bydgoszcz Główna, brak drogi ekspresowej przez Bydgoszcz.

-pewnie są i inne jeszcze powody, których nie znam, ale sądzę, że te powyższa mają duże praktyczne znaczenie

Zapewne wielu czytającym to co napisałem wyda się mało poważne, albo nawet śmieszne i znajdą tysiące wytłumaczeń dla usprawiedliwienia takich, a nie innych działań polskiego rządu wobec Bydgoszczy, jednak ja jestem przekonany, że to te prozaiczne powody są najczęściej prawdziwymi motywami podejmowania takich, a nie innych decyzji, gdyż jak napisał klasyk:

"Świat kierowany jest w rzeczach wielkich, ogólnych tymi samymi namiętnościami, jakimi kierowany jest pojedynczy człowiek w rzeczach małych , szczególnych."

Co zrobić?

 Przytoczę tutaj głos jednego z internautów pisującego na bydgoskim forum Gazety Wyborczej:


Bydgoszczanie pytają o trasę S5. Premier odpowiada

Autor: stanczyk1511 14.11.12, 21:39
Myślę, że już dość głosów oburzenia i zawodu. Trzeba przystąpić do działania.
Pewnym jest zupełne zignorowanie PO w następnych wyborach. Ale inne partie też nie są lepsze. Chyba że w wydaniu bydgoskim okażą się aktywni w naszej priorytetowej sprawie
/ np. Latos, Bańkowska /. Bruski też nie dostanie drugiej kadencji. Co trzeba zrobić ?
Już teraz rozpocząć formowanie lokalnego stowarzyszenia zdolnego wykreować i wypromować kompetentnych kandydatów na fotel prezydenta miasta i także całego nowego zarządu - aby uniknąć powtórki z trepowskiej i wielopartyjnej łapanki Bruskiego. Ten nowy zarząd musi być ujawniony przed wyborami. Stowarzyszenie powinno także być zdolne do wyłonienia kandydatów na radnych do rady miejskiej, przewodniczącego RM i radnych do Sejmiku wojewódzkiego. Z jednym kategorycznym zastrzeżeniem - na tych listach nie powinien się znaleźć nikt, kto obecnie piastuje urząd lub mandat.
Jeśli akcja się uda - w co wierzę i nie wątpię - to trzeba ją będzie powtórzyć w przyszłych wyborach sejmowych i senackich.
A S5 ? Już kiedyś o tym pisałem. Wobec pewnych już faktów kompletnego ignorowania miasta przez rząd i elity polityczne, pora się na nich wszystkich obrazić i też zacząć ignorować. Wszystkich tych kłamców i obłudników traktować milczeniem i jajami.
Miasto, zamiast domagać się budowy obwodnicy w ramach programu autostrad, powinno zbudować ją jako drogę miejską / oczywiście występując o dofinansowania z UE / oraz zabronić wjazdu do miasta ciężkiemu ruchowi tranzytowemu. Niech „kraj” spoza Bydgoszczy odczuje na własnej skórze dolegliwości ślimaczenia ruchu po zaniedbanych drogach krajowych. Niech traci czas i pieniadze na objazdówki przez Toruń. Kierowcom miejscowym wystarczą istniejące drogi wyjazdowe. Nie powinno też aktywnie uczestniczyć w ułatwianiu inwestycji drogowych w ramach programów rządowych. Niech radzą sobie sami.
Bydgoszczy potrzebna jest za to, na kilka lat, izolacja od wrogiego otoczenia, ale wypełniona ciężką pracą organiczną, nastawioną na efektywną i efektowną poprawę wewnętrznej infrastruktury i architektury, opracowanie i wdrożenie sensownych planów urbanistycznych, skłonienie miejscowych elit przemysłowych i finansowych do inwestycji w mieście. Ten czas powinien być też wypełniony działaniami pobudzającymi lokalny patriotyzm i aktywność u zwykłych obywateli - mieszkańców dyskryminowanego miasta. To wielkie zadanie dla Stowarzyszenia - o którym wyżej. Czas już na to wszystko najwyższy. Jeśli poprzestaniemy na narzekaniu, nerwowym oburzeniu i inwektywach, to jak zwykle nas wyśmieją i oleją. Muszą im się posypać statystyczne i medialne wskaźniki. Wtedy zrozumieją, co stracili. 

Może własnie tak trzeba zrobić?