Po latach uczestnictwa w różnych forach postanowiłem zostawić trochę inny, bardziej refleksyjny ślad moich przemyśleń, przemyśleń życiowego realisty z dużą dozą krytycyzmu i domieszką melancholii. Chciałbym także zaprezentować trochę różnych pamiątek z minionych lat, głównie związanych z Bydgoszczą, ale nie tylko. Ponadto pragnąłbym w trochę nietypowy sposób prezentować niektóre bieżące i minione wydarzenia oraz zaprezentować różne swoje uwagi i spostrzeżenia. Temu ma służyć ten blog.
środa, 2 lipca 2014
Leszek - odcinek 12
Poprzedni odcinek
LESZEK ODCINEK 12
Planowo o godzinie 7.15 mocno kopcący sino-czarnym dymem parowóz wtoczył na peron czwarty pięć wagonów w swojej wędrówce z Poznania do Bydgoszczy. Leszek razem z mamą wysiedli z Pullmana, (taki typ wagonów) i przeszli dworcowym tunelem na ulicę Dworcową. Pierwsze co zobaczyli to ogromny neon umieszczony na dachu budynku na przeciw dworca o treści "Witamy w Bydgoszczy". Stanęli na przystanku tramwajowym i Leszek zaczął się dopytywać jak dojechać na ulicę Kopernika, gdyż tam pod numerem pierwszym mieściło się jego wymarzone technikum. Starsza uprzejma pani poinformowała go, że muszą jechać "czwórką" i wysiąść przy radiu, czyli na drugim przystanku jak tramwaj skręci w lewo, a potem mają iść ulicą Słowackiego, obok restauracji Sim, a potem przez park, mając po prawej stronie budynek filharmonii i w ten sposób wyjdą prosto na szkolny budynek. Leszek podziękował, poszedł do kiosku Ruchu i kupił cztery bilety na tramwaj.
Po pół godzinie weszli do pustawego budynku szkolnego, gdyż akurat odbywały się matury, a uczniowie młodszych klas mieli zajęcia w terenie i na warsztatach. Na wysokim półpiętrze, na lewo od wejścia, znaleźli drzwi prowadzące do sekretariatu szkoły. Leszek zapukał do tych drzwi, a ponieważ nikt nie odpowiadał to po chwili weszli do środka. Jedna z trzech pań powiedziała: - pewnie w sprawie zapisów na egzamin wstępny? Jeżeli tak to proszę do mnie. Podeszli do pani, która po chwili ponownie zapytała: a na jaki też wydział chce pani zapisać swojego syna? Mama Leszka nie wiedziała co odpowiedzieć, ale Leszek rezolutnie zapytał: - a jakie są wydziały? Wydziałów mamy siedem, odpowiedziała pani i zaczęła je wymieniać - EN, EK, RP, Tele, DM i gdy wymieniła owo DM to Leszek stwierdził, że on chce się zapisać na DM. I w ten sposób zdecydował o całym swoim przyszłym życiu zawodowym, nie bardzo wiedząc co czyni, gdyż dopiero przy składaniu dokumentów i wypełnianiu różnych arkuszy okazało się, że owe DM to budowa dróg i mostów kolejowych. I tak już zostało.
Potem był jeszcze wyjazd do Bydgoszczy na badania lekarskie w przychodni kolejowej na ulicy Dworcowej, a po ich pozytywnym wyniku, jeszcze kolejny wyjazd ze świadectwem ukończenia ósmej klasy i innymi potrzebnymi dokumentami bez których nie można było przystąpić do egzaminu wstępnego.
Jadąc na egzaminy wstępne, znowu wyjazd o 4.50 z peronu drugiego, zaraz za piątą stacją od jego miasta, czyli za Panigrodzem, do przedziału, gdzie siedział Leszek ze swoją mamą, weszła pani w wieku mamy Leszka, a za nią wszedł szczupły blondyn rówieśnik Leszka. Cała czwórka siedziała czas jakiś nie odzywając się do siebie, aż w pewnym momencie, gdzieś przed Szubinem, blondynek powiedział: wiesz mama obawiam się tego dzisiejszego egzaminu. I wówczas mama Leszka zapytała czy jadą na egzamin do technikum kolejowego tak jak oni i okazało się, że tak i do tego na ten sam wydział. I to przypadkowe spotkanie także mocno zaważyło na życiu Leszka. Spotkanym wówczas w pociągu blondynem okazał się Irek z którym Leszek zamieszkał później na stancji, a następnie w internacie i który pozostał jego przyjacielem na całe życie.
Egzaminy wstępne odbywały się na przełomie czerwca i lipca. Obejmowały egzaminy pisemne z języka polskiego i matematyki oraz egzaminy ustne z tych samych przedmiotów plus fizyka. Chętnych do nauki i jednocześnie zdających egzaminy było dwa razy tyle co miejsc. Leszek codziennie dojeżdżał na kolejne egzaminy, ale już sam i to codziennie musiał wstawać przed czwartą, aby na ósmą być w szkole. Na wyniki czekał z ogromnym niepokojem i zdenerwowaniem i wcale nie był pewien dostania się do szkoły, po tym co zobaczył i usłyszał. Jego rówieśnicy, zdawający razem z nim egzaminy, wydawali mu się daleko bardziej inteligentni, obyci, pewni siebie, a przede wszystkim w znakomitej większości byli chłopakami z dużego miasta. Byli u siebie, a nie tak jak Leszek, jego nowy kolega i inni przyjezdni. Wreszcie w połowie lipca są wyniki. Leszek dostał się do technikum. Ogromna radość i ogromna ulga. Wielkie zadowolenie i wielkie szczęście. Teraz należało postarać się o zakwaterowanie w Bydgoszczy na czas nauki. Leszek sam, nie mając jeszcze skończonych 15 lat, rozpoczął te starania. Zebrał wszystkie potrzebne dokumenty i wystąpił z wnioskiem o miejsce w internacie. Jednak okazało się, że zarobki jego rodziców nieznacznie przekraczały średnią wyznaczoną do ubiegania się o to miejsce i dlatego internatu nie otrzymał. I chociaż poszedł do kadrowej, do firmy jego ojca i prosił o nieznaczne zaniżenie owych zarobków to jednak niczego nie wskórał i dopiero po latach dowiedział się, że nie tak się to załatwiało i, że synowie znacznie zamożniejszych rodziców owo miejsce uzyskali, a on nie. Znacznie później, po pary latach, okazało się, że taksówkarz, wówczas bardzo zamożny człowiek, albo inspektor NIK, zarabiali po 1200 zł miesięcznie, oczywiście na papierze, a jego ojciec, brygadzista w zakładzie betoniarskim zarabiał 2500 zł. I chociaż w rzeczywistości proporcje były odwrotne to jednak dziecko taksówkarza i inspektora otrzymało miejsce w internacie i do tego stypendium, a Leszek nie otrzymał niczego. Cóż było robić? I tutaj kolejny raz pomógł przypadek. Otóż mama Irka napisała do mamy Leszka (adresami wymienili się w pociągu w trakcie pierwszego spotkania) list w którym informowała, że załatwiła stancje dla dwóch osób. Po kolejnej wymianie listów, w drugiej połowie sierpnia, cała czwórka pojechała kolejny raz do Bydgoszczy. Udali się na ulicę Bocianowo, pod numer 29 i tam na drugim piętrze sporej kamienicy, u państwa Brzozowskich, wynajęli mały pokoik, który w dawnych czasach przeznaczony był dla służby. W pokoiku były dwa łóżka, dwa stoliki nocne, dwa krzesła i jeden niewielki stół oraz piec na węgiel. Mogli korzystać z łazienki i kuchni, ale tylko w określonych godzinach. Kosztowała ta stancja 300 zł miesięcznie od osoby i była to prawie jedna czwarta pensji mamy Leszka, a do tego dochodziło wyżywienie i dojazdy oraz podręczniki, przybory szkolne i inne takie. Wysiłek finansowy rodziców Leszka był wówczas ogromny.
Państwo Brzozowscy, małżeństwo w późnym wieku średnim, mieszkali z rodzicami pana domu i zajmowali trzy pokoje oprócz tego wynajmowanego. Byli to ludzie wielce oryginalni jak na ówczesne wyobrażenia Leszka. Pan Brzozowski przez wiele godzin wieczornych słuchał w radiu Wolnej Europy i Głosu Ameryki.
Ciągle coś w jego lampowej Stolicy, ustawionej na krótkich falach, piszczało, szumiało, trzaskało i czasami słychać było jakąś mowę. Dla Leszka i Irka ta sprawa była zupełnie nieznana, a nawet można powiedzieć wielce tajemnicza. Zaczęli wdawać się w dyskusje z panem Brzozowskim i czasami nawet wołał ich, aby z nim posłuchali prawdziwych, jak to zwykł mówić, wiadomości. Natomiast pani Brzozowska, pomimo wieku, paniusia z pretensjami, ciągle strofowała i ostrzegała męża przed jego zakazanymi praktykami. Czasami byli także proszeni do starszych państwa na telewizor i herbatę. Krótko mówiąc, pomimo ciasnoty i konieczności palenia w piecu, do czego byli zresztą przyzwyczajeni, mieszkało im się tam całkiem dobrze.
A co było ciekawego w pierwszej klasie technikum? Właściwie wszystko.
Następny odcinek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię