czwartek, 19 stycznia 2017

Leszek - odcinek 32.

Poprzedni odcinek.


Leszek odcinek 32.

Pod koniec września 1972 roku Leszek zamieszkał w akademiku na ulicy Koszarowej w Bydgoszczy.  Był to akademik koedukacyjny czyli zamieszkany przez panie i panów, oczywiście na osobnych piętrach, ale w praktyce jakie to miało znaczenie?   Mieszkało w nim także kilkoro małżeństw studenckich i ciągle w społeczności tego akademika, tworzyły się nowe pary, które w licznych przypadkach później pozostawały ze sobą na stałe.

Leszek zamieszkał w pokoju numer czterysta dwadzieścia dwa, a jego współlokatorami byli Wojciech Łukaszewicz i Tadeusz Figa.   Wojtek mieszkał z Leszkiem przez całe cztery lata, ale jakoś nigdy się do siebie nie zbliżyli, a po studiach spotkali się jeszcze tylko kilka razy i to tylko na zjazdach koleżeńskich.  Wojciech miał naturę spokojną, był zamknięty w sobie, małomówny i dyskretny.   Chadzał zawsze własnymi drogami i specjalnie nie lubił długich rozmów, a już szczególnie tych dotyczących spraw prywatnych.  Na liczne pytania kolegów zwykł odpowiadać krótko i lakonicznie.  Z nauką nie miał problemów.   Jako towarzysz studenckiego życia i jego obyczajów w tym i rozlicznych oraz różnorodnych imprezach akademickich, był raczej marnym kompanem.  Jednak jakoś tak się z Leszkiem zrozumieli, że co roku wybierali wspólne zamieszkiwanie. Może to właśnie dzięki temu, że byli tak różni, tak przeciwstawni?

Natomiast Figa, bo tak na niego wszyscy mówili, to była wielce osobliwa postać.  Oryginał pod każdym względem.  Najwięcej czasu spędzał leżąc na łóżku czytając książki nie mające nic wspólnego z obranym kierunkiem studiów.  Były to różne traktaty filozoficzne, a także czasopisma głównie "Literatura", "Kultura" i literacki miesięcznik "Odra".  Figa poczytał godzinkę lub dwie po czym rzucił bezosobowo jakąś przeczytaną lub wywnioskowaną z właśnie przeczytanego tekstu, mądrość życiową, chwilę pośmiał się sam do siebie i dalej czytał.   A jak trafiła mu się jakaś szczególna myśl na przykład: "nie kijem go to pałą", albo "czekaj, czekaj i się doczekasz" lub "błogosławiony ten co nie mając nic do powiedzenia nie obleka tego faktu w słowa", a także "wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie" to wówczas śmiał się nieraz i pół godziny.  Oczywiście nie śmiał się bez przerwy.  Przytoczył taką mądrość, pośmiał się swoim tubalnym głosem z pięć minut, ucichł, zadumał się, po chwili powtórzył ową mądrość i znowu się pośmiał.  Takich cykli zdarzało się czasami nawet kilkanaście.  Wówczas Leszek z Bogdanem mieli niezły ubaw.  Figa oprócz swoich powiedzeń, przysłów i mądrości lubił także wdawać się w filozoficzne dyskusje o różnych aspektach życia.  Jednak był trudnym dyskutantem dla przyszłych inżynierów.  Nie dość, że był kilka lat starszy i z niejednego pieca jadł już chleb, te studia były już trzecimi jakie zaczynał, to jeszcze był dobrze zorientowany i miał dużą wiedzę w tematach jakie poruszał.  Przeważnie dyskutantów zapędzał w ślepy róg, przedstawiając swoją argumentację i onieśmielając swoją niewątpliwą erudycją i swoistą charyzmą.  Niestety do nauki na technicznych studiach Figa nie miał szczególnej melodii.   Jakoś przetrwał pierwszy semestr, ale ciągnące się za nim poprawki praktycznie ze wszystkich zaliczeń i  egzaminów spowodowały, że już na początku maja zrezygnował, a raczej musiał zrezygnować z chęci zostania inżynierem budownictwa.  Pewnie po wakacjach rozpoczął kolejne studia.

Niestety Leszek z nim się już nigdy potem nie spotkał, a szkoda bo był to jeden z najbardziej oryginalnych ludzi, jakich Leszek spotkał na swojej życiowej drodze.

Na drugim roku miejsce Figi zajął Henryk Malinowski, prostoduszny, dobrotliwy, sympatyczny i uczynny chłopak.  I w takim trzyosobowym składzie przemieszkali wspólnie, w akademiku na Koszarowej, pozostałe lata swoich studiów.

Grupa dziekańska Leszka liczyła piętnaście osób.  Dominowali absolwenci bydgoskich liceów ogólnokształcących.  Byli pewni siebie, swobodni i przynajmniej na pierwszym roku trzymali się razem.  Leszkowi, który uważnie obserwował ich zachowania i słuchał tego co mówili, wydawali się mądrzejsi od niego i mocno to go deprymowało.  Na szczęście było tak tylko do pierwszego kolokwium.  A było to kolokwium z matematyki.  Wykłady prowadził doktor Czajkowski, a ćwiczenia magister  Lassak.   Przed tym pierwszym kolokwium Leszek nie był pewien tego jak mu się powiedzie.  Niby wszystko rozumiał i sporo wiedział, lecz każdy sprawdzian to przecież zawsze w jakimś sensie loteria.   Zaś wspomniana grupa studentów sprawiała wrażenie, że są doskonale przygotowani i na pewno każdy z nich uzyska owe maksymalne piętnaście punktów, jakie można było osiągnąć, a te piętnaście punktów było równoznaczne z oceną bardzo dobrą, czyli najwyższą wówczas oceną.  Po kolokwium okazało się, że tych piętnaście punktów uzyskał tylko Leszek, a po czternaście punktów zdobyli dwaj koledzy z jego klasy z Technikum Kolejowego.  Zaś tak pewni siebie owi absolwenci najlepszych bydgoskich liceów uzyskali znacznie gorsze wyniki, a dwoje z nich wcale nie zaliczyło tego kolokwium.

Ten fakt nie tylko pozwolił Leszkowi zdobyć sporą pewność siebie, lecz także znacznie poprawił jego sytuację w grupie dziekańskiej, a po paru kolejnych kolokwiach, także na całym roku.

Najtrudniejszym przedmiotem na pierwszym roku była geometria wykreślna, którą prowadził magister Sroczyński, popularnie zwany Śpiochem.  Zaliczyć u Śpiocha na cztery to było naprawdę coś.  Leszkowi się to udało.

Warto kilka zdań napisać o wspomnianych dwóch kolegach z technikum.
Byli to Józef Krauze i Andrzej Tubielewicz.

Józef posiadał bardzo ścisły, matematyczny umysł, ale nie zawsze chciało mu się przykładać do nauki w tych przedmiotach ścisłych.  Miał całą masę innych zainteresowań, głównie natury humanistycznej.  I chociaż nie był taki jak wspominany powyżej Figa to coś z Figi w nim było.  Józef wówczas także był małomówny i trzymał się na uboczu, ale potrafił być dowcipny, potrafił błysnąć intelektem, a jak naszła go chęć do nauki to zawsze uzyskiwał najlepsze oceny.  Niestety był bardzo niesystematyczny i po drugim roku zniknął ze studiów dziennych, ale skończył później studia wieczorowe.

Natomiast Andrzej Tubielewicz to wprost wzór cnót wszelakich.   Solidnością, statecznością, jowialnym i spokojnym trybem bycia wprost zaskakiwał.  Mogło się wydawać, że jest znacznie starszy i poważniejszy od swoich kolegów.  Z nauką nie miał żadnych problemów.  Wyniki miał zawsze dobre, a do tego był wprost cudownym kreślarzem co wówczas dla przyszłych inżynierów było bardzo ważne.  Wtedy przecież nie było jeszcze komputerów obliczających i kreślących projekty.  Obliczenia przeprowadzało się na suwaku logarytmicznym zaś rysunki projektów budowlanych wykreślało się grafionami, albo rapidografami na kalce technicznej.   W wykonywaniu tych rysunków Andrzej był niedoścignionym mistrzem.  O ile w technikum Leszek za bardzo nie przyjaźnił się z Andrzejem, chociaż bywało, że siedzieli w jednej ławce to teraz, od samego początku studiów, zostali najbliższymi kolegami.  Oprócz zajęć na uczelni zaczęła łączyć ich także znajomość prywatna.   Andrzej był bardzo dyskretny, a nawet rzec można, że był skryty.  Nie lubił mówić o sobie i o swoich bliskich, nie zapraszał kolegów do swojego domu i rzadko bywał na studenckich imprezach.   Leszkowi udało się trochę zmienić te zachowania.   Zaś z czasem coraz bardziej się do siebie zbliżyli.  Temu zbliżeniu pomogły codziennie wspólne powroty po zajęciach na uczelni.

Przez całe cztery lata, prawie codziennie szli sobie socjalistycznymi ulicami z ulicy Grodzkiej na Mostową i przez Plac Zjednoczenia (obecnie Teatralny) do 1-Maja (obecnie Gdańska), aż do ulicy Świętojańskiej, gdzie w narożnym domu, nad Cukiernią Bigońskich, Andrzej mieszkał od urodzenia. Tutaj na tym rogu, po ciekawych rozmowach i interesujących dyskusjach się rozstawali.  Leszek dalej szedł do Joanny, która mieszkała na Placu Weyssenhoffa.  Te codzienne marsze, spacery, czasami zahaczające o jakiś sklep (głównie sklep Foton) lub kawiarnię (Cristal),  bardzo ich do siebie zbliżały.  Mieli dużo czasu na omówienie nie tylko uczelnianych czy bieżących politycznych lub gospodarczych spraw, ale prowadzili także dyskusje na różne ciekawe tematy.  I wówczas, w trakcie takich dyskusji, Andrzej, ten zazwyczaj małomówny młodzieniec zamieniał się czasami we wielkiego pasjonata.  Bardzo interesował się nowoczesną muzyką, a szczególnie był zafascynowany "Dzwonami rurowymi" Mike Oldfielda.   Długo i szczegółowo mógł  mówić o interesującej go muzyce i godzinami jej słuchać.  Interesował się także fotografią.  Wykonywał wspaniałe zdjęcia swoją najnowszą lustrzanką, a potem sam je wywoływał i obrabiał.   Ta jego pasja była na bardzo dużym poziomie technicznym jak na owe czasy.  Mocno się w nią angażował.  Czytał fachową literaturę ( dla ignorantów - internetu wówczas nie było), ucząc się przy tym jak robić doskonałe zdjęcia.  Jak tworzyć różne kompozycje będąc na bieżąco z nowinkami technicznymi i to zarówno teoretycznymi jak i praktycznymi.  Kolejną pasją Andrzeja była chęć posiadania wiedzy o innych krajach.  Chodząc ulicami lub siedząc w kawiarni Cristal, godzinami mogli rozprawiać o Francji, Hiszpanii, Italii, Austrii, Szwajcarii, a nawet o Australii i oczywiście o USA.  Rozmawiali o obyczajach tam panujących, polityce, gospodarce, modzie, muzyce i tak dalej no i oczywiście o planowanych podróżach do tych krajów.

O Andrzeju jeszcze będzie bo naprawdę zasłużył sobie na to, aby więcej o nim napisać.

Już od pierwszego semestru, Leszek jak ten niespokojny, niezaspokojony duch, który zawsze i wszędzie musi mieć swoją rację, swoje zdanie i to przeważnie inne niż ogólny trend, wrócił do działalności społecznej, a już po paru miesiącach został członkiem Rady Wydziałowej SZSP.  Zaś na początku drugiego roku studiów został przewodniczącym komisji nauki rady wydziałowej tej organizacji.

Także od drugiego semestru Leszek zaczął udzielać korepetycji.  Rozpoczął bardzo nietypowo bo uczył czarnoskórego obywatela Omanu, który rozpoczął studiować razem z nim, na jednym roku.  Ów Ali, bo takie miał imię, był już od roku w Polsce i przez ten rok uczył się języka polskiego, a potem przyjechał do Bydgoszczy i zamieszkał w tym samym co Leszek domu studenckim.  Od pierwszych miesięcy zaczął mieć duże problemy z nauką, a największe problemy miał z geometrią wykreślną i właśnie z tego Leszek udzielał mu korepetycji.  Umówili się na początek na dziesięć godzinnych lekcji i to za zawrotną jak na studenta kwotę jednego dolara za godzinę.  Średnia pensja to było około dwudziestu dolarów.  Leszek bardzo się ucieszył z takiej możliwości poprawienia swojego budżetu, ale niestety już p trzech lekcjach zrezygnował z nich przekonując się, że Alego nie da się tego przedmiotu nauczyć. 

Plątał się ten Ali po wydziale i po akademiku do końca pierwszego roku.  Budził sensację nie tylko kolorem swojej skóry, ale także faktem, że był jedynym studentem mieszkającym w domu studenckim, który miał swój samochód.  Był to czerwony Opel Cadet.   Woził tym Oplem dziewczyny na imprezy głównie do Zodiaku, albo Savoyu.  Nawet Leszek raz dzięki Alemu znalazł się na dancingu w Zodiaku.  Na drugim roku Ali już się nie pokazał.  Zresztą nie miał szans na nim się znaleźć, ale po paru miesiącach jego byli koledzy dowiedzieli się z widokówki nadmorskiej jaką przysłał, że rozpoczął studia na budownictwie, tym razem w Koszalinie.

Potem Leszek, jeszcze będąc na pierwszym roku, uczył matematyki kilku maturzystów, którzy chcieli zdawać egzaminy wstępne na jego uczelnię.  Wszyscy się dostali, a Leszek zyskał dobrą markę i w następnych latach kontynuował to zajęcie.  Uczył w późniejszych latach, między innymi, fizyki słynnego wówczas bydgoskiego pływaka Adama Beta, a nawet udzielił kilku lekcji matematyki Zbigniewowi Bońkowi, gdy ten postanowił zdawać egzamin do Akademii Ekonomicznej w Łodzi.

Ten pierwszy rok studiów był bardzo dobrym rokiem dla Leszka.  Już dzięki pomocy dziekana od drugiego semestru otrzymał niewielkie (700 zł.) stypendium socjalne, a dodatkowo dzięki zmianie zasad przyznawania stypendiów, także od drugiego semestru, otrzymywał premię za dobre wyniki w nauce (450 zł miesięcznie).  Ponadto Leszek pracował systematycznie w Drukatorze i udzielał korepetycji.  Czyli największe jego zmartwienie dotyczące warunków materialnych rozwiązało się, a nawet rzec można, że było dobrze i wreszcie mógł sobie pozwolić na wiele rzeczy, które do tej pory były dla niego nieosiągalne.

I co najważniejsze to kwitnąca wzajemna miłość z Joanną. 


Leszek na zebraniu.

Posiedzenie Rady Wydziałowej SZSP Wydziału Budownictwa Lądowego WSI w Bydgoszczy - 22.10.1973 rok.


                                                     Następny odcinek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię