piątek, 3 lutego 2017

Leszek - odcinek 33

Po pierwszym roku, podczas wakacji, studenci odbywali obowiązkową praktykę geodezyjną. Trzydziestoosobowa grupa studentów w której znalazł się Leszek pojechała na dwa tygodnie do Wtelna. Mieszkali w miejscowej szkole.  Panowie w liczbie szesnastu chłopa w jednej sali lekcyjnej, a czternaście pań w drugiej takiej sali lekcyjnej.  Leszek miał już dwukrotnie praktyki geodezyjne w technikum to dla niego teodolit, niwelator czy węgielnica były narzędziami, które już dobrze znał, ale zdecydowana większość pierwszy raz miała dokonywać pomiarów w terenie.  Robili pomiary geodezyjne drogi pomiędzy Tryszczynem, a Wtelnem.  Te pomiary miały później posłużyć do celów przeprojektowania tej drogi dlatego musiały być wykonane fachowo i rzetelnie.  W ciągu dnia uczciwie pracowali i to za darmo, ale późnymi letnimi popołudniami i długimi wieczorami odchodziły zaloty, brydż, pokerek, picie piwa i winka, które w ciągu dnia po kryjomu kupowali w sklepie GS-u w Tryszczynie.  Przy niewielkich ilościach owych trunków prowadzili wielogodzinne dyskusje na wszelkie możliwe tematy.

Ciekawy był sposób stołowania się.  Otóż na posiłki chodzili do miejscowej, a jakże również GS-owskiej, gospody o wdzięcznej nazwie Zagłoba, a była to taka klasyczna mordownia z gatunku tych co to poeta napisał, że "idzie chłop, gęba sina oj nie wraca ci on z kina".  Na szczęście na czas posiłków gospoda była dla pozostałych klientów zamknięta co nie przysparzało sympatii miejscowych do studenckiej braci. Kilkakrotnie rozegrali także z miejscowymi młodzianami zacięte mecze piłkarskie.  Wyniki były różne, ale skutki zawsze takie same czyli liczne sińce i zadrapania.  Na szczęście obyło się bez poważniejszych urazów chociaż boje były okrutne.

We Wtelnie na uroczym przykościelnym cmentarzu znajduje się grób Leona Wyczółkowskiego.  Byli tam parę razy po kolacji i zawsze miejscowy proboszcz bardzo zajmująco opowiadał im o tym słynnym artyście.

Leszek dokonywał pomiarów we Wtelnie, a Joanna w tym czasie kończyła zdawać egzaminy wstępne do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Bydgoszczy.  Zdała je i dostała się na pedagogikę opiekuńczą. Niestety, gdy Leszek kończył swoją praktykę to Joanna rozpoczynała praktykę zerową.  A takie ciekawe mieli plany wakacyjne.   Joanna równie ciężko jak Leszek pracowała na owej praktyce. Trafiła do Zakładów Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego w Fordonie.  Pracowała na dwie zmiany, głównie zaprawiając ogórki.  I pomimo, że praktyka odbywała się tak blisko jej domu to jednak była obowiązkowo skoszarowana w internacie znajdującym się na przeciw zakładu przetwórczego. Mieszkała w złych warunkach, miała marne jedzenie i przez cały miesiąc, aż dwie wolne niedziele do tego tylko częściowo bo od godziny dziesiątej do osiemnastej.  Czy ktoś sobie dzisiaj (2017 rok) wyobraża podobne praktyki i podobny wyzysk studentów i to jeszcze przed podjęciem nauki?

I tak jak już wspomnieliśmy, z ambitnych pierwszych studenckich wspólnych planów wakacyjnych nic Joannie i Leszkowi nie wyszło.  Leszek, gdy Joanna dzielnie walczyła z ogórkami wyjechał z dwoma kolegami na prawie dwa tygodnie do Charzyków nad piękne jezioro Łukomie.  Pojechał z Leszkiem i Jurkiem.  Miał także z nimi pojechać Grzegorz, ale nie dostał urlopu bo Kobra musiała wykonywać kolejne ambitne plany produkcyjne i widocznie Grzegorz był im do tego potrzebny.  Mieszkali na polu biwakowym w dużym namiocie z tropikiem i przedsionkiem.  Chodzili się kąpać.  Pływali kajakami i łodziami, a wieczorem ogniska lub gra w kości albo w karty.  Oczywiście jakiś skromny alkoholik w niewielkich ilościach i tradycyjne długie Polaków rozmowy.  Pobyt był udany, ale nie mógł Leszkowi zastąpić planowanych wakacji z Joanną.  Jednak dobre było i to.  I tak minęły lipiec i sierpień, a cały wrzesień Leszek przepracował w Drukatorze, głównie w charakterze pracownika transportu, ale wykonywał też inne prace, głównie porządkowe i drobne roboty remontowe.  Zarobił nawet sporo bo tym razem nie pracował poprzez złodziejską spółdzielnię studencką, która zabierała czterdzieści procent wynagrodzenia,  Pan prezes Krzemkowski zgodził się go zatrudnić na osobną  miesięczną umowę.  Za to Leszek w czasie tego miesiąca, żartobliwie rzecz ujmując, wielokrotnie biegał po wódkę dla pana prezesa.

Tak to z gotówką w kieszeni w dobrych nastrojach i pełni energii wyruszyli, na początku października, przesuwać góry.  Joanna na pierwszym roku pedagogiki, a Leszek na drugim roku budownictwa.  Na drugim roku oprócz przedmiotów z roku pierwszego, doszło wiele przedmiotów ściśle zawodowych i ilość materiału do opanowania znacznie się powiększyła.  Leszek traktował swoją naukę bardzo poważnie i uczył się dużo co zaczęło przynosić coraz lepsze efekty.

Tymczasem w Polsce rozwinęła się na dobre epoka nazwana gierkowską.  Inwestowano z kredytów zagranicznych i powstawało wiele nowych wielkich zakładów przemysłowych, budowano wiele mieszkań w blokach z wielkiej płyty i w ogóle gospodarka, po latach stagnacji za Gomułki, ruszyła z kopyta.  Wokół kwitła socjalistyczna propaganda i nowe obyczaje socjalistycznych ludzi.  Ale Joanna z Leszkiem żyli obok tego i nie za bardzo się zajmowali tymi sukcesami gierkowskiego ustroju. Oprócz nauki bywali na rozlicznych imprezach studenckich, głównie w klubach Beanus i Hades. Późną jesienią Bydgoszcz odwiedził słynny wówczas studencki kabaret Salon Niezależnych (Janusz Weiss, Michał Tarkowski, Jacek Kleyff). Jedyny jego występ miał miejsce w auli Wydziału Budownictwa na ulicy Grodzkiej.  Wśród szczelnie nabitej studentami auli znajdowali się także Joanna i Leszek i pewnie nigdy w życiu, ani przedtem, ani potem tyle się nie naśmiali.  Oczywiście zdecydowana większość występu dotyczyła ironicznych, ale wielce inteligentnych i wyjątkowo trafnych odniesień do otaczających ich wówczas rzeczywistości.  Studencki kabaret wśród studenckiej widowni mógł sobie na wiele więcej pozwolić niż na normalnym występie.  Jednak nie wszystkim się ów występ spodobał i obecni na sali cenzorzy lub donosiciele spowodowali, że po tym występie Salon Niezależnych dostał trzyletni zakaz występów w województwie bydgoskim (tym normalnym bydgoskim, które potem nijaki Kulesza podzielił na trzy województwa czyli bydgoskie, toruńskie i włocławskie).

W budynku Budownictwa Lądowego była pięknie zagospodarowana piwnica, w której znajdował się także sympatyczny bufet z całkiem dobrym i niedrogim jedzeniem.   Z czasem to spore pomieszczenie oprócz tradycyjnego miejsca dla brydżystów potrafiących grywać tutaj po wiele godzin, często kosztem wykładów i ćwiczeń, zamieniło się w studencki klub o nazwie Loszek.   Odbywało się w nim wiele imprez i to zarówno planowanych jak i spontanicznych.  Improwizowali tutaj lokalni kabareciarze, różni grajkowie i piosenkarki, a nawet odbywały się uroczyste wieczorki braci żeglarskiej, narciarskiej czy turystycznej.  Joanna z Leszkiem bywała na wielu takich imprezach w Loszku.  Zawsze było dużo dobrej zabawy, ogromne ilości śmiechu, a czasem śpiewów i opowiadań.  Organizowano rajdy studencki, wyprawy po choinkę, przejazdy Ondyną (taki statek pływający po Brdzie), różne konkursy z nagrodami i wiele innych imprez i przedsięwzięć.

Jednak nadal najmilszym sposobem spędzania czasu dla Joanny i Leszka były dalekie spacery.  Niezmiennie upodobali sobie myślęcińskie górki.  Teraz na terenach po których wówczas spacerowali jest myślęciński park z alejkami, ścieżkami, sztucznymi stawami, arenami do występów, jest ogród botaniczny, park rozrywki i zoo, lecz wtedy to był zwyczajny las sosnowy, za lasem było pole z leśniczówką po środku, a za polem był (i jest) piękny bukowy las pokrywający myślęcińskie wzgórza. Tutaj mogli godzinami przebywać, a potem szli na niezalesione górki, gdzie obecnie jest stok narciarski i podziwiali odległą panoramę Bydgoszczy.

W tym samym czasie Leszek miał okazję poznać chłopaka, który później został jednym z najsłynniejszych Polaków i jest nim do dzisiaj.  Wtedy był on uczniem VI LO w Bydgoszczy i uczył się razem ze siostrą Joanny, Grażyną, a także razem ze swoją przyszłą żoną Wiesławą.  Grażyna i Wiesława od wielu lat były jak to się zwykło mówić 'papużkami nierozłączkami" i często spotykały się w otwartym i przyjacielskim domu Joanny i Grażyny.  A ponieważ Leszek bywał tam codziennie to zaczął także spotykać owego chłopaka. Chłopaka, który po staremu mówiąc, zaczął smalić cholewki do Wiesławy.  Tym chłopakiem był Zbigniew Boniek. Wówczas  był chudym, niezgrabnym, pryszczatym nastolatkiem z krzywymi nogam, Na Leszku sprawił wrażenie bystrego i inteligentnego młodzieńca chociaż pyskatego i wygadanego.  Dużo i ciekawie, ale to w pewien specyficzny sposób, potrafił opowiadać, a już o piłce, meczach, zagraniach, treningach to w szczególności   Grał w tym okresie w zespole juniorskim Zawiszy Bydgoszcz i już wtedy zapowiadał się na wielkiego piłkarza.

Najtrudniejszą przeprawą dla wszystkich studiujących wówczas budownictwo  było zaliczenie u doktora Kabata.  Już mieli z nim zajęcia na drugim semestrze, ale było tych  zajęć znacznie mniej i była to mechanika ogólna. To był tylko przedsmak tego co czekało ich na drugim roku.  Teraz mieli z panem doktorem Tadeuszem Kabatem jeden z podstawowych przedmiotów na budownictwie czyli mechanikę budowli i to cztery godziny wykładów oraz dwie godziny ćwiczeń w tygodniu. Doktor Kabat był niewątpliwie najlepszym wykładowcą z jakim Leszek się spotkał w swoim życiu.  Był ogromnie wymagający, perfekcyjny, rzetelny, systematyczny i uporządkowany.  Zawsze był doskonale przygotowany do wykładów i z ogromną pewnością siebie najpierw wypisywał na czterech tablicach szereg skomplikowanych wzorów i formułek, a potem używając swojego charakterystycznego wskaźnika jeszcze raz powtarzał.cały materiał wykładu pokazując owym wskaźnikiem odpowiednie wyliczenia, formuły lub wzory ilustrujące na tablicy to o czym aktualnie mówił. Nie używał jak wielu innych podczas wykładów żadnych książek, skryptów czy notatek.  Nie kazał zaglądać do skryptów jego autorstwa i przepisywać z nich notatek, jak to wielu miało w zwyczaju, a tylko na końcu wykładu przytaczał literaturę, która dotyczyła omawianego materiału..

Zaliczyć u Kabata to była sztuka, która w pierwszym podejściu udawała się mniejszości studentów, a zdać egzamin za pierwszym podejściem to było marzenie każdego studenta budownictwa.  Jak już wspominaliśmy do obliczeń w budowlanych projektach służyły wówczas suwaki logarytmiczne i nawet w tym doktor Kabat był bezwzględnie wymagający.  Pomyłka o jedną cyfrę i to na trzecim miejscu znaczącym powodowała przy zaliczeniu obniżkę o całą jedną ocenę.  Pan doktor był także wiodącym pracownikiem na całej uczelni, który zaczął wdrażać obliczenia wielkich projektów przy pomocy ówczesnych komputerów.  To najczęściej jak pan Kabat dokonywał skomplikowanych obliczeń za pomocą Odry 1204 czyli komputera o wielkości sporej szafy, komputer ten zawieszał się i to z nim ówcześni obsługujący to cudo tamtej techniki mieli najwięcej kłopotów.

Leszek oba semestry drugiego roku zaliczył u doktora Kabata, i to za pierwszym podejściem, na cztery, a oba egzaminy zdał na ponad dobry.  To był jego drugi największy sukces podczas jego studiów.  O tym pierwszym będzie w następnym odcinku.


Na praktyce geodezyjnej we Wtelnie.


Na praktyce we Wtelnie - w oczekiwaniu na obiad.



Poprzedni odcinek.



Następny odcinek.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię