środa, 18 września 2013

Leszek - prawdziwa historia życia - odcinek 1

Dzisiaj, po prawie dwóch latach istnienia tego bloga, zaczynam pisać na nim historię życia mojego przyjaciela Leszka. Przymierzałem się od lat do jej opisania, ale zawsze coś mnie wstrzymywało.  Zawsze miałem wątpliwości czy warto?  Czy to kogoś zainteresuje?  Czy to w ogóle ma sens?  Teraz mając swojego bloga, na którego zagląda czasami po kilkaset czytelników w ciągu doby, postanowiłem podjąć się opisania tej historii i zamieszczania kolejnych odcinków tej opowieści na moim blogu. 

 Mało, a nawet rzekłbym, że  prawie wcale, nie spotykamy obiektywnych, rzetelnych i uczciwych opisów naszej współczesnej rzeczywistości, a przede wszystkim tej rzeczywistości dotyczącej okresu naszej współczesnej "demokracji", czyli czasów po 1989 roku.   Tych czasów rodzącego się polskiego kapitalizmu, sposobów jego powstawania, mechanizmów nim rządzących, ludzi o tym decydujących i innych wszelakich zjawiskach, zdarzeniach, ocenach i faktach.   Jednak, aby ów czas opisać, aby opisać owe mechanizmy, a także opisać losy naszego bohatera na ich tle, rozpocząć trzeba od samego początku, należy rozpocząć tą historię od dnia narodzin naszego bohatera, a potem kontynuować ją aż do chwili obecnej.  

Ewentualnych czytelników bardzo proszę o wyrozumiałość.  Zazwyczaj jest tak, że jak ktoś ma talent literacki to nie znajduje się w centrum wydarzeń, które później opisuje, a także zazwyczaj jak ktoś znajduje się w centrum owych wydarzeń i bierze w nich czynny udział to bardzo rzadko ma talent literacki.  

Wszystkiego co będę tutaj opisywał byłem naocznym świadkiem i chociaż nie miałem tak, moim zdaniem, barwnego życia jak opisywany tutaj pan Leszek to jednak we większości tego co będę przedstawiał, brałem udział lub też mam relacje, jak to się zwykło mówić, z pierwszej ręki.

Takim człowiek jest i będzie po zakończeniu swojej ziemskiej drogi, jakim go inni widzą za jego życia i jakim go po nim zapamiętają. Jednak, aby pozostało coś więcej obok kilku ulotnych wspomnień, wrażeń i okruchów wspólnych lub zasłyszanych przeżyć, warto zapisać z przeznaczeniem dla bliskich, a może także i dla niektórych innych, swoją historie, swoje przeżycia, przynajmniej część swoich przemyśleń i refleksji życiowych oraz doświadczeń i zdobytych mądrości, a także przeżytych niepowodzeń, klęsk i rozczarowań, z których to głównie składa się ludzkie życie.  Z tego też powodu zabieram się za trud opisania życia osoby mi bliskiej, z którą przeplatają się także moje losy.  

Moim zdaniem pisząc o kimś trzeba przede wszystkim kierować się potrzebą zrozumienia tego kogoś.  Trzeba kierować się przedstawieniem go z różnych stron i różnych jego oblicz. Należy zrozumieć jego uczucia, pasje i zainteresowania.  Należy się starać, aby był to obraz w miarę rzeczywisty, obiektywny, normalny.  Ale czy to jest możliwe?  Czy możliwe jest przedstawienie kogoś w formie obiektywnej prawdy?  Czy też bardziej jest to wyobrażenie tego kogoś i jego przeżyć, a także wszystkiego co go otacza lub otaczało?  Łatwo opisać jakieś zdarzenia, zapamiętane widoki, rzeczy, ubiory, krajobrazy, fakty i dokumenty, ale jak opisać uczucia, namiętności, zapomnienia, nieodpartą potrzebę bycia z kimś, albo wielką niechęć do innych?

Dlatego też to wszystko co będzie napisane o życiu Leszka to, z jednej strony będą fakty i rzeczy oczywiste, a z drugiej będą uczucia i inne imponderabilia, a także autorska wizja rzeczywistości, pewnie nie zawsze zupełnie prawdziwa i obiektywna, gdyż dwie osoby przeżywające to samo zdarzenie, często zapamiętują je trochę, a czasami całkiem inaczej, zaś najrzadziej tak samo.   

Z góry proszę o wybaczenie mi wszelkich potknięć, błędów i pomyłek. Proszę także o wyrozumiałość dla nieudolności mojego języka, a także dla innych zauważonych nieprawidłowości. 


Odcinek 1

Leszek urodził się siedem lat po wojnie, w piękny wrześniowy czwartek o godzinie osiemnastej z minutami i ten fakt, jak twierdzą zwolennicy teorii o przemożnym wpływie znaków zodiaku na życie ludzkie, zdeterminował jego przyszłość, charakter i inne cechy osobiste oraz społeczne.  Urodził się w pięknym powiatowym mieście na północy Wielkopolski.  W mieście trzech rzek i trzech jezior, otoczonym pięknymi lasami i z ponad 650-letnią tradycją miejską.

Sięgając do swojego dzieciństwa, do najstarszych obrazów, które na stałe zanotowała jego pamięć, widzi kilka zdarzeń z drugiej połowy lat pięćdziesiątych ubiegłego wielu.  Najpierw wyłania mu się z pamięci Boże Narodzenie 1957 roku.  Jest pierwszy dzień świąt, piękna słoneczna, ale mroźna pogoda, cały świat zasypany śniegiem, a tego śniegu jest znacznie więcej niż na pół metra.   Wszyscy czyli Leszek jego rodzice i dwie siostry, jedna o dwa lata starsza, a druga o dwa lata młodsza, siedzą przy stole, przy świątecznym obiedzie.  Obiad taki jak w święta ( nie to co dzisiaj) zdarzał się tylko dwa razy w roku  czyli na Boże Narodzenie i na Wielkanoc.  Zapach i smak tamtych potraw, jakże różnych od codziennego jedzenia, Leszek czuje do dzisiaj.  I ta prawdziwa, wielka choinka, której ozdoby zachowały się we wszystkich szczegółach, w jego pamięci. Pamięta dokładnie wzory na wszystkich bombkach.  I te z kominiarzem i drabiną, i te w kwiatki, i te błyszczące dwukolorowe z dwoma wgłębieniami, a także przysiadające na gałązkach metalowe ptaszki z cudacznymi ogonami z różnokolorowych piórek, wielokolorowe papierowe łańcuchy, wata imitująca śnieg, lameta oraz kolorowe kręcone świeczki zatknięte w specjalnych metalowych uchwytach przymocowane żabkami do gałązek choinki.  Te świeczki mama zapalała tylko w czasie Wigilii i podczas wieczornego śpiewania kolęd, a i tak cały czas trzeba było mocno uważać, aby się od nich nie zapaliła choinka.  Cóż może być jednak cudowniejszego od migotliwych świeczek, rozjaśniających mrok wieczoru.  Świeczek, których drgające światło odbijało się w bombkach i innych choinkowych ozdobach, podczas wspólnego śpiewania "Bóg się rodzi" i wielu innych kolęd.  A w te święta Leszek miał szczególny powód do szczęścia - dostał swój pierwszy i jedyny w całym swoim dzieciństwie, jak się później okazało, spory samochód na sprężynę, nakręcany malutkim kluczykiem. Był to żółty, amerykański samochodzik osobowy, który ojciec pracując w Poznaniu, gdzieś okazyjnie kupił. Radość Leszka była ogromna, a jego szczęście niebywałe i pewnie stąd tak dobrze zapamiętał tamte święta i wszelkie związane z nimi szczegóły.

Po obiedzie cała trójka, mocno opatulona, biegnie na podwórko, na sanki.  Na tym podwórku w wysokim śniegu porobione są tylko ścieżki do pompy i do budynków gospodarczych, ale rodzeństwo brnie w kopnym śniegu na górkę czyli parometrowe wzniesienie, mające ze dwadzieścia metrów długości opadające w stronę ogrodu.  Tam najpierw sankami ustawionymi  w poprzek robią sobie, ubijając śnieg, miejsce do zjeżdżania, a potem długo i zawzięcie zjeżdżają kłócąc się kto ma siedzieć pierwszy, kto ma teraz zjeżdżać sam i jak, czy na siedząco, czy na stojąco, a może na klęcząco, albo na pilota (z deską lub drugimi sankami w poprzek).  Później obowiązkowa walka na śniegowe kule, przewracanie się na głęboki śnieg, kulanie w nim, aż w końcu mama woła do domu.  A tam czeka gorąca herbata, makowiec,  placek z kruszonką, babka drożdżowa, rogaliki i pączki - tyle dobra na raz.  Po spałaszowaniu niesamowitych ilości tych świątecznych pyszności, znowu cała rodzina zasiada podczas gęstniejącego już za oknem mroku, przy choince z zapalonymi świeczkami i ponad godzinę śpiewa kolędy.  Później znowu świąteczna kolacja i spać.  A przed snem mama przez kolejną godzinę czyta im książki na głos.  Najpierw te dziecięce z cyklu "Poczytaj mi mamo", typu "Stefek Burczymucha", czy "Wspólnymi siłami", albo "Rzepkę", a potem już długie i ogromnie zajmujące, bajki z różnych stron świata.   Jeszcze przed zaśnięciem Leszek widzi w swojej wyobraźni wspomnienia z minionego dnia.   Widzi swoją starszą siostrę w płaszczyku w jodełkę, wełnianych pończochach  i wysokich sznurowanych butach, z długim, czarnym warkoczem i okrągłą buzią.  Widzi swoją młodszą siostrę ubraną podobnie, lecz znacznie mniejszą, z krótkimi włosami i jeszcze bardziej okrągłą buzią i która widząc zimowego ptaszka, zamiast wróbel,  mówi "grubel".  A potem zasypia i tak kończy się ten szczególnie szczęśliwy dzień jego dzieciństwa.

Następny odcinek.

1 komentarz:

  1. Świetnie opisał pan klimat tamtych świąt - czekamy na dalsze losy Leszka

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię