W listopadzie 1997 roku wybraliśmy się Ludmiła i ja oraz moja siostra Danka, na Teneryfę. Pobyt byl wspaniały, ale nie ma co za dużo o tym pisać, gdyż wielu tam było i wie jak tam jest. Warto jednak wspomnieć o najlepszej naszej wycieczce w ciągu tych dwóch tygodni. Otóż wypożyczyliśmy sobie na cały okres mały samochodzik Citroen C1 i nim to objeżdżaliśmy wiele atrakcji tej wspanialej wyspy. Jednego dnia postanowiliśmy pojechać na najwyższy szczyt Hiszpanii czyli na wulkan Del Thide, polożony w samym centrum wyspy. Wyruszyliśmy z naszego hotelu położonego nad brzegiem morza, czyli z poziomu zero i w ciągu 3 godzin /zatrzymując się kilka razy po drodze dla podziwiania widoków/, dojechaliśmy na wysokość ponad 3 tys. metrów, w pobliże stacji kolejki linowej wywożącej turystów na sam szczyt. Niestety na szczyt nie udało nam się wjechać, gdyż były przed nami wycieczki, które miały wykupione bilety na kolejkę, a trzy godziny oczekiwania nie uśmiechały się nam i poszliśmy jeszcze trochę wyżej pieszo, włócząc się po tej księżycowej krainie.
Akurat w tym czasie czytałem "Władcę Pierścieni" i jadąc na ową górę i mijając wspaniałe lasy z ogromnymi sosnami na wielokolorowych /jak na zdjęciu/ zboczach, a pod nimi widząc przepaści, strome stoki, oryginalne kształty chmur i dziwaczną kolorową karłowatą rośliność po przekroczeniu linii lasów, czułem się jakbym był w tolkienowskim świecie. Przeżycie niesamowite i niezapomniane.
|
Co oczy zobaczyły tego nikt nie opisze słowami a zdjęcia nie odzwierciedlą rzeczywistości. Fajne masz wspomnienia.:)
OdpowiedzUsuńps. Napisałeś : W listopadzie 2997 roku :)
Już poprawiłem. Dziękuję.
OdpowiedzUsuń