niedziela, 30 listopada 2014

Leszek - odcinek 21

Poprzedni odcinek



Leszek - Odcinek 21


Jeszcze trochę o życiu w internacie.  Jedno piętro to najwyższe, jak już wspomnieliśmy, zajmowały w internacie dziewczęta i dzięki temu internatowe życie było dużo ciekawsze niż gdyby mieszkali w nim tylko sami chłopcy.  A trochę Leszek już znał to bezustanne męskie towarzystwo bo chodził do męskiej klasy, w której często nie było komu łagodzić obyczajów, że się tak delikatnie wyrazimy.

Prawie w każdą sobotę odbywały się w internacie, przeważnie w dużej świetlicy na parterze, zabawy taneczne, zabawy bo słowo dyskoteka dopiero raczkowało.  Odbywały się także różne wieczory tematyczne z okazji rocznic, świąt, albo popularnych imienin, na przykład Andrzejki.  Na tych zabawach lub wieczornicach chłopaki popisywali się przed internetowymi dziewczętami, tańczyli z nimi, bawili się w różne gry i ogólnie podrywali je.  Z czasem powstało kilka internetowych par, ale nie było to zjawisko powszechne.  Te wspaniałe chwile przy nastrojowym świetle, przy przebojach tamtego czasu, kiedy królował big-beat, te młodzieńcze zachwyty, ten nastrój, ta atmosfera i to wspaniałe towarzystwo internetowych koleżanek i kolegów, uczyniły z tych przeżyć jedne z najmilszych i najczęściej wspominanych chwil jego wczesnej młodości.

To w internacie i to już w pierwszym roku pobytu, Leszek doszedł do dużej wprawy w grze w tenisa stołowego, którego to naukę rozpoczynał, kilka lat wcześniej, na kuchennym stole w swoim domu.   I już po pół roku intensywnych ćwiczeń doszedł do takiej wprawy, że w zasadzie tylko dwie osoby z kilkudziesięciu regularnie grywających w ping ponga na internetowym stole, były lepsze od niego.  Jednym był szczupły, drobny chłopaczek, rok młodszy od Leszka, którego nazywali Olik i który pochodził z Charzykowych leżących nad pięknym jeziorem Łukomie, nieopodal Chojnic, a drugim był młody wychowawca internetowy, zwany Aparacikiem.  Przy tym stole ping pongowym Leszek spędzał nieraz po kilka godzin dziennie, a lubił to szalenie zaś w grze bywał zawsze nieustępliwy i waleczny.

W ogóle, pomimo różnych wad i niedomagań, na przykład marnego jedzenia, czy nadmiernej zdaniem Leszka, dyscypliny, życie w internacie było wspaniałe.  Było pełne koleżanek i kolegów.  Z jego klasy w internacie mieszkało ośmioro chłopaków.  Często po dwudziestej drugiej, gdy Bąbel, wspomniany ich internetowy wychowawca, zamykał się już w swoim dyżurnym pokoju, cała ósemka lub jej część, zbierała się w jednej ze sal i siedząc na łóżkach, przez parę godzin zawzięcie dyskutowali na przeróżne tematy, kłócąc się niekiedy zawzięcie. Grywali także w karty, szachy, domino lub warcaby, a czasami słuchali cichej gry na klarnecie jednego z ich klasowych kolegów o przezwisku Puma.  A grał świetnie.  A czasami Bąbel ich nakrył w trakcie takiego nocnego urzędowania i odgrażał się co też im zrobi za takie nieobliczalne nieposłuszeństwo. Straszył ich kierownikiem, zakazem wyjazdu do domu w sobotę i innymi takimi rzeczami. Jednak tak naprawdę to był dusz człowiek i zawsze kończyło się tylko na owym straszeniu.

I to wspomniane wspólne oglądanie meczów piłkarskich, głównie reprezentacji Polski, ale także pucharowych występów polskich zespołów klubowych.  Największych przeżyć dostarczyły im pamiętne mecze Górnika Zabrze z Romą.  Szczególnie trzeci mecz półfinałowy.   Po dwumeczu z rzymianami sprawa tego kto będzie grał nadal była nierozstrzygnięta bo w obu meczach padł wynik 2:2 i o awansie do finału rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharu miał zadecydować trzeci mecz, rozgrywany na neutralnym gruncie, na stadionie we francuskim w Strasbourgu.  W tym meczu znowu było 1:1 i dopiero rzut monetą (dogrywek i karnych wówczas nie było) zdecydował o tym kto będzie grał w finale.  Moneta okazała się szczęśliwa dla Polaków.  To wówczas ogromnie wtedy popularny komentator telewizyjny, nieodżałowany Jan Ciszewski, wykrzykiwał słynne na długie dziesięciolecia słowa: - Polska, Górnik, Górnik Polska.  W tamtym czasie wszystkie komentarze musiały być wyważone i spokojne, a tutaj pan Jan z pełnym zaangażowaniem, oddaniem i entuzjazmem krzyczał w socjalistycznej telewizji.   A potem był jeszcze przegrany 2:1 finał z Manchesterem City.  Co tam się podczas tych meczów działo w internackiej świetlicy to nie sposób tego opisać.

Szczególnie utkwiło w pamięci Leszka jedno zdarzenie związane z oglądaniem meczów.  Był listopad i Polacy grali z Bułgarią w eliminacjach Mistrzostw Świata, a oni tego dnia mieli lekcje do godziny 20.05. Droga ze szkoły do internatu zajmowała im około 20 minut, a potem musieli jeszcze zjeść kolację i dopiero po niej mogli zasiadać do oglądania meczu, który rozpoczynał się o 20.45.   Litościwy nauczyciel zwolnił ich dziesięć minut wcześniej na ten ważny mecz eliminacyjny.  Ruszyli ze szkoły w ulewnym deszczu i prawie biegnąc już po trzynastu minutach co sprawdził skrupulatny Stefan, byli w internacie.  A gdy wchodzili do budynku to Puma, ten od klarnetu, powiedział: - ale szybko padało.   I to powiedzenie stało się później jedną z ich ulubionych odzywek.   Przed telewizorami byli tuż po pierwszym gwizdku, a Polacy wygrali ten mecz.  Niestety  do Meksyku pojechali Bułgarzy.

Mieli także w internacie swoje radio.  W każdym pokoju był wspomniany już głośnik, a na parterze, za recepcją był radiowęzeł z nowoczesną, jak na ówczesne czasy, radiolą.  Radiowęzeł prowadziło troje uczniów, którzy mieli ku temu predyspozycje i co było ich pasją, a nadzór nad nim roztaczał wspomniany już wychowawca zwany Aparacikiem. Przez te głośniki budzono ich co rano o szóstej, przez nie nadawane były różne internatowe komunikaty, wiadomości i zarządzenia pana kierownika.  Były także internetowe koncerty życzeń, koledzy puszczali aktualne przeboje, a nawet próbowali czytać poezję i tworzyli mniej lub bardziej udane audycje z okazji różnych najczęściej oficjalnych świąt państwowych, rocznic i innych takich wydarzeń..

Jesienią, a konkretnie na prywatce w "Andrzejki",  Leszek poznał Ewę.  Prywatka odbywała się w domu Mariana, chłopaka jego starszej siostry Krystyny, która uczyła się w Technikum Ekonomicznym mieszczącym się w ich rodzinnym mieście i w maju przyszłego roku miała zdawać maturę.  Marian mieszkał na ulicy Janowieckiej w niedużym domu jednorodzinnym.  Był początkującym cukiernikiem, a dla swojej dziewczyny specjalnie przygotował wspaniały czekoladowy tort.  Przy tym torcie i przy lampce słodkiego, czerwonego wina Calabres, podczas lania wosku do dużej miednicy przez ucho od klucza, Leszek po raz pierwszy zobaczył Ewę bo akurat w tym czasie przyszła, a przyprowadziła ją do Mariana jego młodsza siostra Danka.  Już na pierwszy rzut okiem na Ewę w Leszku coś ogromnie drgnęło.   Ewa była wówczas śliczną dziewczyną o wspaniałej rozwiniętej, jak na ten wiek, kobiecej figurze.  Miała długie, sięgające jej ślicznych piersi, ciemne proste włosy, które na czole tworzyły fikuśny ząbek dochodzący prawie do jej brwi. Leszek od razu poczuł się zauroczony.   Była uczennicą miejscowego Liceum Ogólnokształcącego, a mieszkała na ulicy Piaskowej.  Tego wszystkiego Leszek się dowiedział już w trakcie pierwszego tańca w rytm jednego z największych wówczas przebojów, wolnego wspaniałego "Małego księcia" w wykonaniu Kasi Sobczyk i zespołu Czerwono - Czarni.   I już na całe życie zachował szczególny sentyment do tej piosenki, która była świadkiem jego pierwszych chwil z Ewą.  Cały, wielogodzinny wieczór spędził z Ewą, nie odstępując jej na krok, a widocznie i ona coś do niego poczuła, gdyż już po paru godzinach trzymali się za ręce i głęboko zaglądali sobie w oczy.   A potem, tuż przed godziną dwudziestą drugą, bo takie miała od rodziców przykazanie, Leszek odprowadził Ewę pod jej dom, a na pożegnanie nieśmiało cmoknął w policzek.   To był początek ich długiej, burzliwej i zmiennej znajomości.



Ewa. 



                                     Następny odcinek.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię