Po latach uczestnictwa w różnych forach postanowiłem zostawić trochę inny, bardziej refleksyjny ślad moich przemyśleń, przemyśleń życiowego realisty z dużą dozą krytycyzmu i domieszką melancholii. Chciałbym także zaprezentować trochę różnych pamiątek z minionych lat, głównie związanych z Bydgoszczą, ale nie tylko. Ponadto pragnąłbym w trochę nietypowy sposób prezentować niektóre bieżące i minione wydarzenia oraz zaprezentować różne swoje uwagi i spostrzeżenia. Temu ma służyć ten blog.
piątek, 8 lipca 2016
Leszek - odcinek 29
Poprzedni odcinek
Czwarta klasa technikum mijała szybko. Jeszcze tylko w połowie kwietnia na lekcji z "Mostów" miał miejsce bardzo przykry incydent, ale na szczęście dla Leszka, wszystko się jakoś rozeszło po przysłowiowych kościach. Jak już pisaliśmy pan Inżynier zwany także Czarodziejem prowadził kilka przedmiotów zawodowych w tym także wspomniane "Mosty". Był bardzo barwną, a nawet można powiedzieć najbarwniejszą postacią jaką Leszek spotkał na swojej szkolnej drodze..
A było tak:
Jednego dnia w połowie lekcji, gdy pan Inżynier w najlepsze prowadził swój kolejny wywód dotyczący tym razem zalet i wad ucznia Hogi, w pewnym momencie zwrócił uwagę na Leszka, któremu zawsze kazał siedzieć w pierwszej ławce bo lubił z nim rozmawiać i chyba w ogóle go lubił. Przez chwilę przyglądał się Leszkowi, a potem zapytał: - a co ty tam mistrzu tak pilnie notujesz, pokaż no co tam tak zawzięcie piszesz.. Leszek się wzbraniał i mówił, że to nic ważnego, ale pan Inżynier nie ustępował. Po chwili przerwał wywód o Hodze, podniósł się ze swojego miejsca i robiąc trzy kroki stanął obok Leszka i bez uprzedzenia zabrał zeszyt, który Leszek próbował ukryć pod pulpitem ławki. Otworzył go i zaczął czytać. Już po chwili zrobił się cały purpurowy, a po kolejnej chwili pierwszy i ostatni raz uczniowie zobaczyli jak nauczyciel się zdenerwował. Zaczął krzyczeć: - co to ma być? Jakim prawem to piszesz ty ośle jeden? Kto ci pozwolił? To jest chamstwo. Wynocha mi z klasy i to natychmiast. Wynoś się bo nie zapanuję nad sobą. Leszek przerażony szybko wybiegł za drzwi klasy, a gdy zamykał drzwi to poleciał za nim najpierw feralny zeszyt, a potem jego drewniany piórnik, a w końcu i cały jego szkolny plecak wraz z pełną zawartością. Na szczęście Leszek zdążył przymknąć drzwi i nic mu się nie stało.
W tym trzydziesto dwu kartkowym zeszycie w kratkę, od prawie roku, Leszek zapisywał co barwniejsze wypowiedzi, sformułowania i opinie pana Inżyniera. Do dzisiaj Leszek żałuje, że nie ma tego zeszytu. Tego co w nim zapisał już żadną miarą nie dało się odtworzyć. Rok mrówczych notatek poszedł na marne. Jednak wówczas Leszek, stojąc kompletnie zaskoczony i przestraszony za drzwiami klasy, nie miał pojęcia co ma dalej robić. Bał się wejść do klasy, aby jeszcze bardziej nie rozzłościć nauczyciela, bał też się odejść, bo przecież mógł zostać zawołany. Jednak do samej przerwy nic się nie wydarzyło. Tylko wychodząc z klasy pan Inżynier powiedział do Leszka: - precz mi z oczu ty zdrajco. Leszek zaczął pytać kolegów co się stało po wyrzuceniu go z klasy, ale okazało się, że nic szczególnego. Pan Inżynier kazał przynieść sobie zeszyt, którym poprzednio rzucił w drzwi, zabrał go i schował do swojej teczki, a także kazał podnieść Leszka piórnik i plecak i położyć je na miejsce gdzie poprzednio były. Potem szybko wrócił do tematu lekcji i w żaden sposób już nie skomentował zajścia.
Leszek był w ogromnej rozterce. Miał czas, stojąc na korytarzu, aby pomyśleć co począć. Postanowił pójść po radę do wychowawcy ich klasy do przyzwoitego i dobrotliwego pana Antoniego. Pan Antoni wysłuchał relacji z zajścia i za jedyny komentarz powiedział: - coś ty Leszek zrobił? Chwilę pomyślał i powiedział: - jedyne co możesz teraz zrobić to iść i przeprosić pana Romanowskiego i to jak najszybciej. Pomyśl co masz powiedzieć, mów prosto, krótko i szczerze. Pan Inżynier może ci od razu wybaczy, a może nigdy, tego nie wiem.
Leszek szybko pomknął, bo właśnie kończyła się przerwa, z gabinetu wychowawcy mieszczącego się na niskim parterze, przy sali gimnastycznej, do pokoju nauczycielskiego na pierwszym piętrze. Grzecznie zapukał do drzwi i poprosił panią od polskiego, która je otworzyła, aby powiedziała panu Inżynierowi, że uczeń Marcinkowski prosi o krótką rozmowę. Pan Inżynier wyszedł z pokoju i jakby nigdy nic, stanął przed uczniem pytając o co chodzi. Wtedy Leszek jąkając się i zacinając zaczął go przepraszać za swoje zachowanie i swój wybryk. Nauczyciel wysłuchał jego dukania po czym powiedział: - nie wiem o co ci chodzi, odwrócił się i wszedł do pokoju nauczycielskiego.
Pan Inżynier nigdy już, ani słowem nie wrócił do tego incydentu. Co najważniejsze nie stracił sympatii do Leszka i znowu dzięki opiekunowi samorządu szkolnego, którym był, Leszek pojechał na początku lipca na wspaniały dwutygodniowy obóz wędrowny po Beskidzie Sądeckim.
Zanim doszło do tego wyjazdu to najpierw, pod koniec roku szkolnego, przez miesiąc uczniowie czwartej klasy mieli praktykę na torach kolejowych. Przykręcali na kilometrach torów tysiące śrub stopowych mocujących szyny do podkładek, wymieniali pod okiem toromistrzów odcinki szyn, wydłubując specjalnymi widłami z kulkami na końcach, tłuczeń, a potem po wymianie szyny zasypywali tłuczniem tory i podbijali te tłuczeń pod szyny specjalnymi kilofami. Wykonywali także inne ciężkie prace fizyczne związane z normalną obsługą torów i innych budowli kolejowych. Wszystko to przezs osiem godzin dziennie robili oczywiście za darmo. Zaś na koniec praktyki w budynku dyrekcji kolei na ulicy Dworcowej w Bydgoszczy odbyły się egzaminy zaliczające praktykę. Bez ich zdania nie było promocji do piątej klasy. Na tych egzaminach podchwytliwe pytania typu - "co byś zrobił gdyby między torami wyrosło drzewo, a tu za chwilę ma nadjechać pociąg" nie należały do rzadkości i wielu się na nie nabierało, a to niestety dla niektórych wiązało się z powtórkowym egzaminem. Pod koniec praktyki pojechali do miejscowości Kłudna, gdzie na magistrali węglowej pracował najnowocześniejszy wówczas pociąg zmechanizowany wykonujący kompleksową wymianę torów łącznie z ich podbudową. Ta austriacka konstrukcja nazywająca się Plasser Thourer Automatic była jedną z kilku w Polsce i z podziwem patrzyli jak zastępuje pracę przynajmniej kilkudziesięciu ludzi i to w wielokrotnie krótszym czasie.
W czasie tej praktyki klasę podzielono na trzy grupy i każda grupa działała w innym miejscu. Ta mniejsza grupa sprzyjała swoistej integracji. To wówczas na tej praktyce zaczęli częściej pić piwo i tanie wina, palić papierosy, robić różne kawały, a także robić inne mniej lub bardziej zakazane rzeczy. Bo przecież wielu z nich miało już dowody osobiste i uważało się za osoby dorosłe.
Po tej zawodowej praktyce Leszek pojechał na wspomniany obóz wędrowny. Najpierw mieli bazę namiotową na jeziorem Rożnowskim, a potem nad Popradem. Na obozie było dwadzieścia jeden uczniów z czternastu techników kolejowych w Polsce. Było dziesięć dziewczyn i jedenastu chłopaków. Codziennie maszerowali po górach lub jeździli autobusami PKS-u do różnych miejscowości. Zwiedzili Stary i Nowy Sącz, Rytro, Żegiestów, Muszynę, Limanową, Rożnów i parę innych miejscowości. Kąpali się w jeziorze Rożnowski, a także w kamienistych wodach Popradu i Dunajca. Było wspaniale, było, fantastycznie. Koleżanki i koledzy byli niesamowici. Do późnych godzin nocnych, siedząc przy ognisku prowadzili niesamowite dyskusje, śpiewali piosenki, opowiadali kawały, a niektórzy nawet umawiali się na przyszłe życie. Takie chwile tworzą i budują osobowość, dają poczucie wspólnoty i ogromnie wzmacniają każdego z ich uczestników. To były niezapomniane, i to do dzisiaj, cudowne dwa tygodnie. Zaś na koniec obozu Leszek dostał od obozowej mamy (był i obozowy tata) książkę o Marii Kalergis z niespodziewaną dla niego dedykacją, brzmiącą: - wspaniałemu obozowemu indywidualiście w dowód uznania - obozowa mama. Ową mamą była nauczycielka historii z Technikum Kolejowego w Krakowie. Do dzisiaj to jedna z największych i najważniejszych pochwał jakie Leszek otrzymał w swoim życiu.
A potem było jeszcze lepiej. Leszek wraz z Joanną i swoim kuzynem Romkiem spędził trzydzieści pięć dni w Przydworzu kolo Wąbrzeźna. Pojechał tam z kuzynem pod namiot. Mieli wszystkiego około sześćset złotych co było kwotą mniej niż skromną, ale przeżyli za nią aż ponad miesiąc. Codzienną podstawę ich wyżywienia stanowiły suche bułki, kisiel i smażone w ognisku ziemniaki. Czasami Joanna, która przebywała u krewnych w pobliskim Wąbrzeźnie i codziennie dojeżdżała do nich autobusem, coś przywoziła i wówczas mieli ucztę.. Jednak nikt z ich trojga nie przywiązywał wtedy do jedzenia wielkiej uwagi. Po skromnym śniadaniu kąpali się w wyjątkowo płytkim jeziorze, w czystej jak kryształ wodzie. Potem szli do lasu na jagody, jeżyny, a także grzyby. Chodzili do pobliskiego Ryńska, gdzie nawet jednego dnia weszli w kościele na chór i Leszek zagrał na kościelnych organach. Na szczęście nikt ich nie nakrył. A wieczorem, gdy Joanna odjechała do Wąbrzeźna to szli na różne liczne ogniska i smażąc ziemniaki w popiele śpiewali, a raczej darli się do późnych godzin nocnych Śpiewali piosenki obozowe, patriotyczne, a także naśladowali Czerwone Gitary, Trubadurów, Skaldów i nawet Niemena. Prowadzili także niekończące się dyskusje z nieznajomymi, których przy tych ogniskach poznawali.
Był to cudowny i piękny czas i dopiero dzisiaj Leszek docenia jaki wtedy naprawdę był szczęśliwy.
A potem przyszła piąta, ostatnia klasa technikum.
Następny odcinek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię