Po pięknej karierze sportowej przyszedł dla niego czas na równie wspaniałą karierę trenerską i organizacyjną.
Cieszę się ogromnie, że udało mi się namówić tak zapracowanego i znakomitego człowieka na chwilę wspomnień. Dzisiaj już trzecia część tych wspomnień, a ich autorem jest sam Zdzisław Szubski.
Poniżej linki do dwóch pozostałych części:
Część 1 wspomnień.
Część 2 wspomnień.
3. Pierwszy medal
Mistrzostw Świata - Panczerewo 1977 rok.
Wracając do sezonu 1975 / 76 chciałbym podkreślić ze był to przełom w moim
życiu sportowym jak i prywatnym.
Uczęszczając do Zawodowej Szkoły Samochodowej na Ratajach w Poznaniu i kontynuując proces przygotowania sportowego pomyślałem sobie, że więcej to lepiej . Nie zwracając uwagi
na plan szkoleniowy trenera Ryszarda Marchlika, zacząłem dodatkowe indywidualne treningi. Dlatego też większość treningów realizowałem podwójnie. Samochodówkę skończyłem już
w marcu 1976 i od tego momentu oszukując trenera robiłem znacznie, znacznie więcej niż jego plan treningowy, a głównie robiłem dodatkowe treningi specjalistyczne na wodzie. Dzięki swojemu uporowi i zaangażowaniu, wysoki poziom formy osiągnąłem
już w maju. Byłem wówczas nie do pokonania i wygrywałem wszystkie biegi. Jednak na skutek tego ogromnego wysiłku, na początku lipca, jak to się mówi, zeszło ze mnie powietrze jak z balonika. A tutaj przyszły Mistrzostwach Polski Juniorów i jedyny marny brązik i to na 10 km . Po prostu, przepracowana ręka "się nie kręciła".
Jako jeden z najlepszych juniorów zostałem powołany do Ośrodka Szkolenia Olimpijskiego do
Bydgoszczy. Zamieszkaliśmy w hotelu na Zawiszy i cała młodzieżowa kadra ćwiczyła i przebywała pod czujnym okiem już
nie żyjącego Konrada Szali i Pawła Podgórskiego. Zaczęły się przygotowania do
następnego sezonu. To własnie Konrad Szala przez trzy miesiące mądrych i dobranych treningów, wyciągał mnie z dołka do którego
sam się wkopałem.
Współpraca z trenerami pięknie się układała ręka zaczęła się kręcić i po
konsultacjach szkoleniowych, przyszło pierwsze powołanie do kadry seniorów do Zakopanego.
Super przeżycie. Pierwszy kontakt z idolami kajakarstwa Polskiego.
Grzegorz Śledziewski, Jerzy Opara, Grzegorz Koltan, Ryszard Oborski, Ewa
Eichler, Mariola Kazanecka - Bajka
i wielu, wielu znanych i słynnych polskich zawodników którzy zdobyli wiele medali na Mistrzostwach Świata.
Nie przekraczając bariery roku 1976 na 1977 również w moim życiu prywatnym zaszły ogromne zmiany. Poznałem bliżej Mirkę Pasińską, reprezentantkę kraju na Mistrzostwach Europy w Vichy we Francji, zawodniczkę z Nowego Dworu, którą trenował wówczas Olgierd Światowiak. Zaczęliśmy spędzać wspólnie coraz
więcej czasu i przeżywać wspaniale młodzieńcze chwile.
Nie mieliśmy za duże tego czasu dla siebie. Jednak nasze życie tak się potoczyło ze
jesteśmy razem do dnia dzisiejszego, już prawie 36 lat.
Z Mirką - Poznań - Malta - wiosna 1977 rok. |
Po szaleńczych wyczynach na nartach w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w
Zakopanem w miesiącu styczniu, zostałem powołany na pierwsze zgrupowanie
międzynarodowe. Oczywiście z tymi samymi zawodnikami, których wymieniłem, czyli czubem polskiej
reprezentacji. Zgrupowanie odbywało się w słynnym Castel Gandolfo we Włoszech.
Włochy Monte Casino, 1977
Od lewej: Witold Pawelec szef wyszkolenia, Zdzisław Szubski, Tadeusz Wróblewski dyrektor sportowy,
później Prezes Polskiego Związku Kajakowego, Tomasz Świerczyński. |
Następne przeżycie to piękny wyjazd i nieprzemijające do dzisiaj, żywe i bogate wspomnienia z Watykanu, ze spotkania z Janem Pawłem II, naszym Polskim Papieżem.
Włochy, Rzym 1977 - Watykan Od lewej: Waldemar Merk, Ewa Eichler, Leszek Zanieski, Zdzisław Szubski, Mariola Kazanecka-Bajka, Andrzej Klimaszewski |
Od momentu pierwszego powołania do reprezentacji seniorów w 1977 roku do
ostatniego wyczynu i Rekordu Guinnessa w 1986 roku, każdy sukces i porażka była
przeżyciem, które często i bardzo żywo wspominam do dnia dzisiejszego.
Włochy, Rzym 1977 - Fontana Di Trevi Od lewej: Waldemar Merk, Zdzisław Szubski, Ewa Eichler, Piotr Tomala, Andrzej Klimaszewski, Ryszard Oborski, Mariola Kazanecka-Bajka |
Spotkanie w Watykanie z Ojcem Świętym opiszę, wraz ze zdjęciami, w następnym rozdziale.
Powrót z Włoch przepakowanie walizek i następny wyjazd do Dunavarsany na
Węgry. Tym zgrupowaniem zakończyliśmy okres rozpływania i trenerzy zaczęli
składać osady K4 ( Ryszard Oborski, Grzegorz Koltan, Daniel Wełna i Andrzej
Budzicz). Osada weteranów z którą rywalizowaliśmy przez cztery okrągłe lata do
Igrzysk Olimpijskich w Moskwie w 1980.
Rywalizowaliśmy my, młodzi, czyli Andrzej Klimaszewski ( zastąpił Waldka Bajkie z Poznania, który prowadził czwórkę na zasadzie śmigła ), Krzysztof Lepianka, Zbigniew
Torzecki i na ostatniej dziurze - ja - Zdzisław Szubski.
Po startach kontrolnych i rywalizacji z weteranami (niestety nie udało nam
się wygrać na 1000
metrów), pozostał nam tylko dystans na 10 km . Nikt nie marzył ani nie
myślał ze powalczymy z osadami ze Świata. Wreszcie przyszedł czas mistrzostw. Małe miasteczko niedaleko Sofii w Bułgari o pięknej nazwie Panczerevo. Niedzielne południe, temperatura ponad 32 stopnie Celsjusza
i wreszcie nasz start. Po przesmarowaniu łódki, tak zwanym węgorzem, wyszliśmy na wodę i stanęliśmy na starcie.
Po pierwszych 150 - 200 metrach będąc na prowadzeniu ponad łódkę od kolejnej osady, Andrzej zaczął zwalniać ponieważ myślał że był falstart. Niestety nie, to my z takim kopytem wyszliśmy ze startu, że zdziwieni Rosjanie, Węgrzy, Rumunii i
Niemcy, dopiero po dłuższej chwili ruszyli wszystkimi siłami, na najwyższych obrotach, żeby nie stracić kontaktu
z nami. Niestety, brak doświadczenia i tylko brąz. Tylko, a może aż, ponieważ
wynik ten był furtką do sukcesów na przyszłe lata.
Powitanie na lotnisku, prasa rozpisywała się o wyczynie ekipy polskiej na
Mistrzostwach Świata, z których to wróciliśmy z 6 medalami w tym dwoma złotymi
K4 weteranów, którzy okazali się najlepsi na Świecie. I gdzie my, reksy bez
doświadczenia, mieliśmy szanse na pokonanie najlepszych K4 na ziemskim globie.
Ciekawy człowiek, ciekawe życie.
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńGość ma naprawdę interesujące życie i do tego bez tej cholernej polityki. Szczerze mu zazdroszczę.
OdpowiedzUsuń