wtorek, 12 listopada 2013

Leszek - prawdziwa historia życia - odcinek 5


Poprzedni odcinek.


We wrześniu 1959 roku Leszek rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej numer 1 mieszczącej się przy ulicy Kolejowej.  Pierwszymi towarzyszami jego szkolnej drogi były dwie dziewczynki - Irenka i Cecylka.  Jedna mieszkała w domu na przeciw, a druga, po sąsiedzku, dwa domy dalej. Obie miały długie włosy zaplatane w piękne. grube warkocze, podobnie zresztą jak jego starsza siostra.  Obie miały prawie ciągle, gdy ze sobą przebywali, buzie pełne uśmiechów.   Podczas tych uśmiechów Irence robiły się dwa śliczne dołeczki na policzkach i wyglądała jak aniołek z religijnych obrazków.  Cecylka był trochę wyższa i trochę poważniejsza od pozostałej dwójki, jednak jak się już zaczęła śmiać to nie potrafiła przestać, a ten jej śmiech był tak zaraźliwy, że z byle powodu, nieraz cała trójka śmiała się przez kilka minut, a bywało, że i dłużej.  I to te dwie małe dziewczynki, pełne rozsadzającej je energii, niesamowicie żywotne i pomysłowe, ale już na swój sposób odpowiedzialne i obowiązkowe, zostały pierwszymi towarzyszkami szkolnych dni Leszka.

Rodzice Leszka byli bardzo zapracowani dlatego też do szkoły nikt go nie odprowadzał.  Mama poszła z nim do szkoły przez początkowe trzy dni, a potem nie dostała już wolnego i musiała być w pracy w czasie, gdy Leszek wędrował na swoje pierwsze nauki.  Zresztą wówczas na ulicach było bardzo bezpiecznie, ruch samochodowy był minimalny, w całym powiatowym mieście było może z kilkadziesiąt samochodów osobowych i pewnie trochę więcej ciężarówek, a dominowały jeszcze wozy ciągnione przez konie.  Tak zwane rolwagi, którymi przewożono ciężkie towary i mniejsze wozy konne na gumowych kołach, sporo było różnych bryczek, dwukółek, a i zdarzały się jeszcze karety, szczególnie w niedzielę, gdy okoliczni mieszkańcy przybywali do fary na sumę.

 Jego koleżanki miały podobną sytuację rodzinną dlatego też ich rodzice umówili się, aby  na pół godziny przed rozpoczęciem lekcji przychodziły obie po Leszka do domu i, aby razem chodzili do szkoły.  Po buziakach na powitanie cała trójka wyruszała trzymając się za ręce, idąc najpierw ich szeroką ulicą, a potem, kawałek za kioskiem Ruchu, skręcała w ulicę Armii Czerwonej, przechodziła przez Plac Pułkownika Paszkowa i potem ulicą Wojska Polskiego, dziecięca trójka dochodziła do ulicy Kolejowej, gdzie mieściła się ich szkoła. Zazwyczaj trwało to około piętnastu minut.  A po lekcjach, mając dużo czasu i fantazji, wracali inną drogą.  Szli ulicą Kolejową do ulicy Bydgoskiej, przechodzili tylko niewielki kawałek tej ulicy i dochodzili do sklepu Żyda Krona, takiego małego, chudego, prawie łysego, ale wiecznie uśmiechniętego i rozgadanego człowieczka.  Szybko też zaczęli pomiędzy sobą nazywać go kroneczkiem bo był taki drobny i niepozorny, ale taki miły i uczynny.  W tym niewielkim sklepiku, gdy któreś z nich miało jakąś malutką kwotę to kupowali cukierki na sztuki lub, będąc przy większej kasie, kupowali po lizaku, takim okrągłym, czerwonym, na drewnianym patyczku, owiniętym w szeleszczący celofan.   Potem, tuż za sklepem, skręcali w lewo w Piaskową i przechodząc niewielki kawałek tej ulicy skręcali w prawo w gruntową uliczkę wiodącą z Piaskowej, przez niewielki drewniany mostek, tylko dla pieszych i rowerzystów, do miejskiego targowiska.   Dochodząc do targowiska, po prawej stronie mijali budynki Ochotniczej Straży Pożarnej.  Przy tej strażackiej remizie często z otwartymi buziami oglądali ćwiczenia strażaków w rozwijaniu i zwijaniu węży, wspinania się na drabiny lub, co najbardziej lubili, przyglądali się zjazdom strażaków w brezentowych długich rękawach z trzeciego piętra strażackiej wieży.  ,Zawsze tez podziwiali potężną syreną wieńczącą ta strażacka wieżę.  Syrenę, która zawsze wyła.przez wiele minut w razie jakiegoś pożaru zwołując strażaków, i zawsze sporą grupę widzów, a dzieci w różnym wieku, szczególnie.  Potem przechodzili przez ulicę Powstańców Wielkopolskich i na szagę przez targowisko dochodzili do ulicy Księdza Wujka, a po przejściu jeszcze kawałka targowego placu, byli już na swojej ulicy, gdzie w narożnym domu tej ulicy i targowiska mieszkała Irenka, a na przeciw niej Cecylia.   Jednak obie dziewczynki odprowadzały najpierw  Leszka, który mieszkał dwa domy dalej, a dopiero potem szły do swoich domów.

Podczas ładnej pogody taka droga zajmowała im godzinę lub nawet dłużej, gdyż zatrzymywali się na łąkach nad Wełną.  Dziewczyny zbierały stokrotki, kaczeńce lub mlecze i robiły sobie wianki, czasami jak któraś z mam nakazała to zbierali szczaw, albo czarcie żebro dla królików, które hodowała rodzina Cecylki.   Najczęściej jednak przesiadywali nad rzeką obserwując wodę, ryby, żaby, wijące się długaśne glony i ludzi przechodzących przez mostek, a ponieważ tematów do rozmów mieli nieskończoną ilość to czas płynął im wartko i przyjemnie.

 Takie wspólne wędrówki do szkoły trwały prawie dwa lata.  Z tego okresu zostały Leszkowi tylko wspaniałe, cudowne wspomnienia, pełne kolorów, rozmów, śmiechu, żartów, najprzeróżniejszych psot, ciągania dziewczyn za włosy, gonienia się, przekomarzania, a czasem pretensji i niewielkich wzajemnych kłótni lub najdziwniejszych, wymyślanych na poczekaniu, przezwisk..  Lubił bardzo te swoje dwie koleżanki i one go lubiły, a i rodzicom całej trójki bardzo się podobała ta ich przyjaźń.   Pewnie trwało by to znacznie dłużej niż niecałe dwa lata, ale szkolni i podwórkowi koledzy zaczęli się z Leszka naśmiewać, że jest babą, że tylko trzyma z dziewczynami, zaczepiali go, wyzywali od dziewuch, robili mu różne złośliwości.  Pewnie często czynili to ze zwykłej zazdrości, albo z powodu normalnej dziecięcej głupoty.   W końcu Leszek, który wówczas wcale tego nie pragnął, pomału zaczął ograniczać te wzajemne chodzenie do i ze szkoły z Irenką i Cecylią.  Pod koniec drugiej klasy zaczął chodzić ze szkoły z kolegami.  Najpierw z Gracjanem, który mieszkał obok Cecylii, a potem dołączył do nich Tomek z ulicy Powstańców Wielkopolskich i Wojtek z Księdza Wujka.  Jeszcze tylko czasami chodził z dziewczynami do szkoły, ale już ze szkoły nigdy.  A po wakacjach, po drugiej klasie nawet i te kontakty z tymi wspaniałymi dziewczynkami, ustały.  Potem widywali się tylko w szkole i czasami na ulicy.

Teraz już tylko ta chłopięca czwórka zaglądała do sklepu Żyda Krona, prywatnego sklepiku spożywczego, a właściwie to sklepiku, o którym zwykło się mówić - szwarc mydło i powidło.  Także w tym czasie, na łąkach położonych pomiędzy sporym stawem, niedaleko od Piaskowej, a rzeką Wełną, zaczęli kopać piłkę, bawić się w chowanego, bić na kije tak jak na miecze i przesiadywać nad wodą opowiadając sobie niestworzone historie, popisując się niesamowicie jeden przed drugim.  Każdy chciał być ważniejszy i opowiedzieć coś co resztę zadziwi, albo rozśmieszy.  Były tam dziecięce kawały o kisielu i budyniu, opowiadania o podwórkowych wyczynach, rodzinnych perypetiach, rodzeństwie, wyjazdach do Łakiny i niesamowite opowieści o wybudowanej tam piramidzie i wielkim pomniku dla konia oraz wielu, wielu innych sprawach, tematach i przeżyciach.

W tym samym czasie najlepszymi kolegami podwórkowymi Leszka zostali jego dwaj rówieśnicy, mieszkający dwa podwórka dalej - Grzegorz i Janusz.   Obaj chodzili do innej szkoły podstawowej - szkoły numer trzy mieszczącej się na ulicy Klasztornej, za farą, obok liceum ogólnokształcącego.  Szybko się zaprzyjaźnili i spędzali codziennie ze sobą długie godziny na swoich podwórkach, ogrodach i na placu zakładów drzewnych, które graniczyło z ich podwórkami.  Potem dołączyli do nich Zdzisław, Tomek, Piotr, Michał - młodszy o dwa lata brat Janusza i Tadeusz.  Ta paczka trzymała się wiele lat.  Pochodzili z różnych środowisk, ale kumplowali się nie zważając na to.  Janusz i Michał byli z nich najlepiej sytuowani.  Ich ojciec był dyrektorem owych zakładów drzewnych i wiodło im się wyśmienicie.  Mieszkali w dużym, czteropokojowym mieszkaniu, w którym Leszek bardzo lubił ich odwiedzać, gdyż w razie niepogody lub w czasie długich zimowych wieczorów, można było robić u nich wiele rzeczy łącznie z gonitwą w koło po pokojach.   Grzegorz mieszkał nad mieszkaniem Janusza i Michała w znacznie mniejszym mieszkaniu, ale za to na trzecim piętrze i z jego mieszkania roztaczał się wspaniały widok na okolicę.   Tomek mieszkał w domu na przeciw w eleganckim mieszkaniu przedwojennych urzędników, a Piotr, którego ojciec pracował w banku mieszkał w pięknym mieszkaniu na pierwszym piętrze solidnej kamienicy graniczącej z domem Leszka.  Tadeusz i Zdzisław byli najbardziej zbliżeni statusem materialnym do sytuacji Leszka.   Trzeba jednak, jeszcze raz dodać, że nie tak jak obecnie, ów status materialny nie czynił żadnych różnic w relacjach pomiędzy podwórkowymi kumplami.  Tutaj liczyły się przede wszystkim inne wartości, czyli różnorodne umiejętności pozwalające wygrywać wszelkie rywalizacje, czy to w grach, czy w zabawach, pomysłach i swoistej odwadze oraz inicjatywie.  Tutaj z biegiem lat Leszek zaczął być pożądanym kolegą, z którym wszyscy chcieli się bawić, grać i przebywać.   Miał zawsze dużo pomysłów.które potrafił realizować i chociaż nigdy nie dominował to jednak koledzy coraz częściej liczyli się z jego zdaniem i jego opinią.

W swoich pierwszych szkolnych latach ich zabawy były proste.  Bawili się w chowanego, a zakamarków, zabudowań, krzaków, zarośli, ogrodów było tak dużo, że ta zabawa nigdy im się nie nudziła.  Latem chodzili się kąpać na śluzę na Nielbie, bo tam było szeroko i głęboko, a zupełnie blisko bo raptem cztery ogrody dalej. Zimą na sanki na Darona bo to były niewielkie górki za silosem zbożowym, ale bardzo strome i zjeżdżało się z nich, aż do rzeki Nielby.  Jesienią królowali w okolicznych ogrodach, znając każde owocowe drzewo i każdy owocowy krzaczek oraz obyczaje właścicieli ogrodów.  Czasami starsze dzieci z ich czterech podwórek, bo w tym obrębie się najbardziej kolegowali, organizowały młodszym wspaniałe zabawy.  Bawili się w sklep, albo gaszenie pożaru, albo w podchody z tajemnicami, karteczkami i różnymi znakami robionymi kredą na budynkach i drzewach i chodnikach.

Później, gdzieś tak od połowy czwartej klasy, wspomniana paczka stała się bardziej samodzielna i już tylko w swoim kręgu organizowała sobie najróżniejsze zabawy, gry i wycieczki, a innych, szczególnie młodsze rodzeństwo przeganiając lub uciekając przed nimi pomimo rodzicielskich nakazów, aby się nimi opiekować.

Następny odcinek.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię