sobota, 7 lutego 2015

Zdzisław Szubski - kariera sportowa i trenerska - część 9


Pan Zdzisław Szubski jest aktualnie trenerem koordynatorem reprezentacji Chile w kajakarstwie i liczna ekipa szkoleniowa pod jego czujnym i fachowym okiem przygotowuje chilijskich sportowców do Igrzysk Panamerykańskich, które odbędą się wiosną 2015 roku.  Niedawno został także trenerem koordynatorem reprezentacji Grecji w kajakarstwie, drużyny, którą już kiedyś trenował i jego zadaniem jest jak najlepsze przygotowanie greckich sportowców do przyszłych Igrzysk Olimpijskich.  Ponadto Zdzisław Szubski jest aktywnym i znanym międzynarodowym działaczem w tej dyscyplinie sportu.   Jest także ambasadorem sportów wodnych miasta Bydgoszczy.

Po pięknej karierze sportowej przyszedł dla niego czas na równie wspaniałą karierę trenerską i organizacyjną. 

Cieszę się ogromnie, że udało mi się namówić tak zapracowanego i znakomitego człowieka na chwilę wspomnień.  Dzisiaj już dziewiąta część tych wspomnień, a ich autorem jest sam Zdzisław Szubski. 
  

Poniższy tekst autorstwa Zdzisława Szubskiego.


ROZDZIAŁ 9


PRZEŁOM W KARIERZE, Belgrad 1982 - Tampere 1983


Czas mijał, lata kariery mijały i zbliżały się ku końcowi. Niestety, jak w każdej dyscyplinie sportu czy w każdej dziedzinie życia, wszędzie istnieje zawiść, rywalizacja i nienawiść.


Niezależnie od istniejącego wówczas stanu wojennego w Polsce, uprzywilejowaną dziedziną życia był i jest sport. Przygotowania, jak zawsze, zaczęliśmy zgrupowaniem w okresie jesiennym w Wałczu następnie wyjazd klimatyczny do Francji. Ponownie, styczeń Zakopane, a luty Włochy. I ponownie w Castel Gandolfo czyli letnia rezydencja papieża, a tutaj piękne ogrody papieskie, które już miałem możliwość parę razy zwiedzić. Ostatnie wiosenne zgrupowanie w Dunavarsany na Węgrzech. Tutaj zapadały decyzje o składach na przyszły sezon.


Tak jak to bywa w życiu, na miarę zdobywanego wyszkolenia i osiągania poziomu światowego, niektórzy zawodnicy zaczęli obrastać w piórka. To znaczy aby nie owijać w przysłowiową bawełnę napiszę wprost - objawiało się to brakiem systematycznego treningu, stosowania odżywek, niehigienicznym trybem życia i tak dalej. Niestety lub stety ja należałem do zawodników ambitnych i do dzisiaj jak coś sobie postanowię to logicznie i konsekwentnie dążę do wyznaczonego celu.


Niestety tak nie było w przypadku całej naszej już weterańskiej osady K4.


A zaczęło się od kępy trawy na którą napłynęliśmy podczas Mistrzostw Świata w Belgradzie na jeziorze Ada Cyganija w 1982 roku.


Okres przygotowawczy przepracowaliśmy systematycznie i z determinacją. Naprawdę mieliśmy mocne postanowienie, aby wreszcie osiągnąć tytuł Mistrza Świata. Większość startów w sezonie kończyliśmy na pozycjach medalowych. Jak zawsze rywalizacja z osadami Związku Radzieckiego i Węgier. Na starcie spokój, opanowanie. Uchodziliśmy za faworytów wspomnianego startu. Wiadomo weterani, czterokrotni medaliści Mistrzostw Świata.


Start, ruszyliśmy, po około dwustu metrach trzask, to było zderzenie kilku czwórek, dwie osady czyli Rumuni i Francuzi, zatonęły. My razem z ekipą Węgier i ZSRR poszliśmy w dystans. Po pierwszym kole czyli około 4 km już było wiadomo że w rywalizacji o tytuł będziemy rywalizowali z Węgrami i ,,braćmi,, ze Związku Radzieckiego. Znali nas i wiedzieli że z nami będzie ciężko wygrać.
Płynnie lekko wiosłowaliśmy płynąc na fali przy osadzie Węgier.


Niestety ten spokój był błędny. Węgrzy uznawani do dzisiaj za szczwanych lisów, szukali sytuacji aby nas wykończyć przed meta. Niestety, udało im się to. Szlakowym był Andrzej Klimaszewski,  ja jak zwykle na czwartej dziurze czyli nic nie widziałem co się działo z przodu. Nagle przymuliło kajak tak jak by stanął w miejscu. Straciliśmy płynność w wiosłowaniu szybkość i oczywiście osady rywalizujące w mgnieniu oka nam uciekły, a poza tym również i inne zaczęły nas mijać.


Co jest ? Zaczęliśmy sobie zadawać pytanie kończąc drugie koło.
Jak się okazało osada węgierska sprowokowała nas. Tak manewrowała, że wpłynęliśmy na podwodną dużą kępę trawy, która uwiesiła się na sterze naszej czwórki. Kajak w mule, bez szybkości dlatego zdecydowaliśmy się zatrzymać i wycofać. Wszedłem do wody i osobiście wyjąłem ręką olbrzymią kępę trawy, która to zatrzymała się na naszym sterze, a kajak stracił przez to szybkość i automatycznie straciliśmy dystans do osad prowadzących. Bieg ukończyliśmy honorowo na przedostatnim miejscu.


Po powrocie do kraju w jednym z wywiadów, którego udzielił Prezes Edward Serednicki dla Przeglądu Sportowego, powiedział on, że niestety utytułowana osada K4 na 10 km przypłynęła na ostatniej pozycji.


Tak naprawdę ani mnie ani chłopaków to nie ruszyło, ale sytuację wykorzystał dziennikarz z Gazety Pomorskiej św. pamięci pan Zbyszek Smoliński, który od lat prowadził wojnę z prezesem Serednickim i w jednym z artykułów wykorzystał moją wypowiedz i na koniec dorzucił, że ja Zdzisław Szubski powiedziałem: jak to możliwe, że prezes Polskiego Związku Kajakowego będący na Mistrzostwach Świata nie wie, która była jego osada. Miejsce, które zajęliśmy było, jak już wspomniałem przedostatnią pozycją. I chociaż nie miało to żadnego znaczenia to zrobił;a się z tego okropna afera.







































Od tego momentu zaczęła się prawdziwa wojna miedzy prezesem, a dziennikarzem, w której to ja traciłem najwięcej, czyli opinię i pozycje zdyscyplinowanego zawodnika reprezentacji.


Następny sezon czyli 1983 był moim ostatnim startem w reprezentacji na dystansach olimpijskich. Po okresie przygotowawczym czyli październik kwiecień zaczęły się starty na których ponownie udowadnialiśmy że jesteśmy osadą, która może z powodzeniem rywalizować o pudło. Niestety nie dla mnie.


Jako czołowy i doświadczony ( zawsze pierwsza trójka w Polsce ) zawodnik, liczyłem po cichu że w 1983 roku udowodnimy że na torze Ada Cyganija w Belgradzie to był wypadek, a może jeszcze trochę wspomnianych czynników, albo też za duża pewność siebie, ale szanse nawet na złoto mamy wielkie.


Prezes zdawał sobie sprawę że wyrzucić mnie z czwórki będzie ciężko wiec przygarnął sobie wszystkich trzech poznaniaków, a oni po prostu mnie sprzedali. Byli to Andrzej Klimaszewski, Ryszard Oborski i Leszek Jamrozinski.


Od lewej:

szlakowy - Andrzej Klimaszewski
2 dziura Ryszard Oborski
3 dziura Leszek Jamrozinski
4 dziura Zdzislaw Szubski
 



Tak jak nadmieniłem niezależnie od zaistniałej sytuacji, czwórka "chodziła" czyli ponownie na wszystkich imprezach zawsze byliśmy na podium.








Ostatni decydujący start w Duisburgu gdzie konkurowała z nami młoda polska czwórka, zakończył się powodzeniem. Skończyliśmy na drugim miejscu za osadą Norwegi. Przegraliśmy przez nieuwagę. Zdarza się.


Powrót na tydzień do domu, a potem ostatnie trzytygodniowe zgrupowanie w Wałczu przed wyjazdem do Tampere we Finlandia na kolejne Mistrzostwa Świata.


Wyjeżdżając z domu zdecydowałem się wziąć z klubu Astoria mój kajak K1 Lancer na którym czułem się wspaniale.


W drzwiach klubu spotyka mnie trener Ryszard Hoppe i informuje, że mam zadzwonić do Warszawy do Polskiego Związku Kajakowego, hm, pomyślałem, ale po co ?


Dzwonię i w słuchawce słyszę kierownika wyszkolenia pana Tadeusza Wróblewskiego. Dzień dobry Panie Tadeuszu, dzwonie bo,,,,,, a tak, tak, słuchaj nie musisz jechać do Wałcza na zgrupowanie. Nie zostałeś powołany. Zatkało mnie, nie mogłem wydobyć słowa ponieważ zdawałem sobie sprawę że jestem wyautowany z Mistrzostw Świata. Drżącym głosem pytam: panie Tadeuszu, ale dlaczego?,,,,,  ,,BO NIE,, usłyszałem w słuchawce i nie zapomnę tego do końca życia. ,,BO NIE,,


Prezes dopiął swego. Przypomnę, że na jesiennej konsultacji w 1982 roku oznajmił mojemu trenerowi klubowemu Ryszardowi Hoppe, cytuje


,, pamiętaj dopóki ja będę prezesem to Szubski już nigdy nie pojedzie na Mistrzostwa Świata,,


I tak się stało. Tak jak sobie postanowił tak zrobił. Wiem po latach że koledzy mnie sprzedali i pomogli prezesowi bo sam nie miał nic na mnie. No niestety takie jest życie.

W Tampere K4 zdobyła brązowy medal. Tylko CZY aż. Żal pozostał do dnia dzisiejszego. Straciłem medal, a może i tak upragniony tytuł  Mistrza Świata.


Poprzedni post z tego cyklu

3 komentarze:

  1. w tym czasie i poprzedzajacym ta caly zarzad pzk to dziwna wyrachowana grupa ludzi dbajaca tylko o wlasne interesy a ich sportowcy to tylko wykozystywani byli do osiagniecia komercjalnych kozysci. Znam wielu kajakarzy ktozy byli zajechani- przetrenowani bo te slupy nie mieli mocnych podstaw szkoleniowych, kto ich za te inne czyny rozliczyl ? mafia !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne ale prawdziwe. Serednicki nie powinien być nigdy prezesem, Wroblebleski był tylko jego reka.

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię