Po latach uczestnictwa w różnych forach postanowiłem zostawić trochę inny, bardziej refleksyjny ślad moich przemyśleń, przemyśleń życiowego realisty z dużą dozą krytycyzmu i domieszką melancholii. Chciałbym także zaprezentować trochę różnych pamiątek z minionych lat, głównie związanych z Bydgoszczą, ale nie tylko. Ponadto pragnąłbym w trochę nietypowy sposób prezentować niektóre bieżące i minione wydarzenia oraz zaprezentować różne swoje uwagi i spostrzeżenia. Temu ma służyć ten blog.
czwartek, 2 stycznia 2014
Leszek - odcinek 7
Poprzedni odcinek (6)
Odcinek 7
Wracając do szkolnych lat Leszka napisać trzeba, iż okres od czwartej do ósmej klasy był najszczęśliwszym okresem jego dzieciństwa i wczesnej młodości. Pomimo kłopotów rodzinnych, głównie materialnych, (ale kto ich za Gomułki nie miał?) te chłopięce, a potem rzec można, młodzieńcze lata toczyły się szybko i ciekawie. Z nauką Leszek nie miał żadnych kłopotów, a nawet wręcz przeciwnie, osiągał sporo sukcesów, w tym udział z powodzeniem w matematycznych olimpiadach powiatowych i reprezentowanie szkoły w paru meczach w drużynie piłki ręcznej.
Niech jednak nikt nie pomyśli, iż podwórkowe życie Leszka i jego kolegów składało się tylko z gry w piłkę nożna i w kometkę. Absolutnie tak nie było. To dziecięce, a później chłopięce, aż wreszcie młodzieńcze życie było ogromnie wielobarwne. W tamtym czasie, czyli w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, rzeczywistość była zupełnie inna. Nie było telewizorów, a dopiero nieśmiało wkraczały one w rodzinne życie i to tylko z jednym, trwającym parę godzin dziennie, programem. Zaś komputery i internet były pieśnią jeszcze bardzo odległej przyszłości. Czasami słuchało się radia i czytało książki. Dlatego też wszyscy koledzy Leszka i on sam, mieli dzięki temu, zupełnie odwrotnie niż obecnie, bardzo dużo czasu. Ten czas wypełniali głównie swoją wyobraźnią i swoją pomysłowością. A wyobraźnia młodych ludzi jest naprawdę bardzo bogata i jeżeli nie narzuca się jej gotowych wzorców, nie zmusza do określonych zachowań lub konkretnego postępowania czy to w sposób świadomy lub jak obecnie w sposób pośredni - sterowalny, to rodzi ona ogromnie ciekawe owoce. Tak też było w tym przypadku. Pomysłowość członków całej grupy nawet jeszcze dzisiaj mocno zadziwia niejednego, któremu Leszek o tym opowiada.. Oczywiście sporo zachowań było bardzo typowych dla tamtego czasu - grali w powszechnie wówczas znane gry takie jak palant, klipa, bok, dołki, państwa-miasta, dwa ognie, siatkówka, czy piłka ręczna, ale wymyślali także swoje gry i zabawy. Organizowali podwórkowe wyścigi rowerowe na wysypanych piaskiem okrężnych torach, ścigali się w biegach kto pierwszy na tych samych torach, a każdego roku latem, najczęściej w sierpniu, budowali na Leszka podwórku budkę - szopkę z desek, dykty, papy, gałęzi i innych podobnych materiałów. Namioty były wówczas nieosiągalnym szczytem marzeń. A potem spali w tej budce kilkanaście nocy zależnie od pogody. Spali na starych materacach przykryci byle jakimi kocami. Ale za to w nocy, bez kontroli rodziców, robili co dusza zapragnie. Były nocne harendy, wyprawy na miasto, wyprawy na krzyżówkę, na cmentarz, nad jezioro, długie nocne rozmowy, a nawet próby picia wina i piwa. Oczywiście urządzali sobie także dosyć często skomplikowaną zabawę zwaną podchodami ze strzałkami rysowanymi kredą na chodnikach, drzewach i ścianach, listach z poleceniami i tajemnicami chowanymi w najróżniejszych miejscach, z długimi marszami na orientację według busoli i polegające na znajomości miasta i jego okolicy. Takie podchody trwały nieraz do późnych godzin nocnych wywołując irytację, a czasami niepokój rodziców. Ich przygotowanie trwało parę dni, a dyskusje o tym kto był lepszy trwały następnych parę dni po tej zabawie.
Zimą było trochę gorzej, ale jak tylko spadł śnieg to zaraz zaczynały się wyścigi na sankach, na starych nartach znajdowanych gdzieś na strychach. Często robili trwające nieraz parę godzin wojny śniegowe z okopami ze śniegu, różnymi śniegowymi kulami do których do środka wkładali czasami jakiś kawałek drewna, rzadziej małe kamienie lub inne cięższe przedmioty. Te wojny kończyły się, gdy wszyscy byli już prawie całkiem mokrzy od śniegu i potu oraz kompletnie wyczerpani, a trafiał się i jakiś siniec, podarte ubranie, zagubione czapki, albo szaliki. Od tych śniegowych bitew rozpoczęła się wieloletnia wojna podwórkowa czyli rywalizacja pomiędzy podwórkami. Czasami kończyła się ona na na meczach podwórkowej piłki nożnej lub rywalizacji w innych grach, ale czasami kończyła się wielkimi kłótniami, a nawet bijatykami na kije i kamienie. Inną śniegową zabawą było lepienie wielkich pomysłowych bałwanów, a jak się trafiły dni z zamarzniętym śniegiem to wytrwale lepili spore igloo, czyli śniegowe domki i to tak duże, że mogło w nich było śmiało przebywać nawet kilka osób. A gdy mróz ściął okoliczne rozlewiska ich rzek to królowała jazda na łyżwach. Zaś te łyżwy to były takie przypinane do butów. W tyle podeszwy buta szewc umieszczał metalową blaszkę z otworem w środku, w którą wkładało się jeden koniec łyżwy zakończony sworzniem, a po jego przekręceniu, przód łyżwy przykręcało się z boku, specjalnym kluczykiem do obcasa buta. I na tych łyżwach, niszcząc okropnie buty, śmigało się godzinami po lodzie. A to w slalomie, a to na wyścigi, a to grając w hokeja. Najciekawszy i pochłaniający najwięcej czasu był ów hokej. Kije hokejowe robiło się z zakrzywionych, odpowiednio wybranych gałęzi, bramki z cegieł postawionych na lodzie i tylko krążek kauczukowy był oryginalny. A ile guzów, zwichnięć, a czasami i złamań nóg zaliczyli uczestnicy tych zimowych zmagań to trudno zliczyć.
Natomiast, gdy pogoda nie sprzyjała zupełnie zabawom w terenie to grywali w ping ponga i różne gry takie jak młynek, chińczyk, warcaby, gry w karty, a później nawet w szachy. Najciekawsze były rozgrywki w ping ponga. Wyposażenie do gry czyli rakietki, siatkę i piłeczki kupili znowu za sprzedany złom. Jednego razu znaleźli nad rzeką kawał ciemnobrązowej rury i zawieźli ją na bagażniku roweru do skupu złomu. Okazało się, że to była rura miedziana, a miedź była po 6 zł za kilogram. Dostali za tą rurę ponad 60 zł. Wystarczyło na dwie rakietki po 17 zł za sztukę i siatkę - 20 zł za sztukę, a nawet starczyło na parę piłeczek, które kosztowały po 2 zł za sztukę. W ping ponga grywali na dużych stołach kuchennych. Najlepszy stół był w kuchni u Leszka. Był to duży prostokątny stół składający się z dwóch blatów złożonych normalnie jeden na drugi i o wymiarach tylko nieco mniejszych niż prawdziwy stół do ping ponga. Koledzy tylko czekali, aby w domu nie było rodziców Leszka i zaraz rozkładali ten stół. Rozłożoną część, po przestawieniu mebli i wyposażenia kuchni, podpierali specjalną drewnianą nogą, przykręcali siatkę i zaczynały się zacięte i emocjonujące zawody. Po wyuczeniu się tej gry zaczęli organizować turnieje, a startowało w nim przynajmniej sześciu chłopaków. Wszyscy składali się po dwa złote, a zwycięzca zabierał pulę, którą potem i tak razem wydawali przeważnie na różne słodycze.
Dzieciństwo i wczesna młodość Leszka toczyło się wartko, barwnie, urozmaicona głównie tym co sami wymyślali. Otaczało go wielu wspaniałych kolegów, z którymi organizowali coraz bardziej złożone zabawy, wyprawy, gry, dyskusje, wycieczki i zawody. Oczywiście były także kłótnie, a nawet zdarzały się bójki, wyzwiska i inne tego typu zachowania. Na szczęście nie było tego dużo, a po paru latach prowodyrzy takich zachowań zostali z grupy wyrzuceni i spory dotyczyły głównie tego kto wygrał lub kto miał rację. Ich prawie równy status materialny powodował pewną solidarność i oprócz Michała i Janusza synów owego dyrektora, nie bardzo mieli czego sobie zazdrościć dlatego też łączyły ich autentyczne więzi, więzi naturalne, koleżeńskie, a nawet powiedzieć można, że w kilku przypadkach przyjacielskie.
Następny odcinek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię