piątek, 26 września 2014

Odrobina najnowszej historii Bydgoszczy - 48


Skrzyżowanie ulic Bielickiej i Konopnej na bydgoskim Szwederowie.

Widoczny na zdjęciu przystanek dotyczył linii nr 61.

Z ulicy Czackiego na ten przystanek, grubo przed szóstą rano nosiłem na rękach moją wówczas niespełna dwuletnią córeczkę.  Po czym we wielkim tłoku zjeżdżaliśmy Stromą na Plac Poznański, a tam przesiadałem się na 52 i jechałem do końca, gdyż na Sułkowskiego moja córka chodziła do żłobka, a potem do przedszkola.  Zostawiałem córeczkę w żłobku i szedłem Modrzewiową na tramwaj nr 6, którym jechałem do pętli w Łęgnowie, gdzie mieściła się siedziba mojej firmy (oddział Hydrobudowy Włocławek).   A potem zaraz po piętnastej, odbywałem tą samą trasę, ale w kierunku odwrotnym.   Każdy taki cykl (marsz na przystanek , przejazdy 61, 52, pieszo Modrzewiowa i przejazd  T6) zajmował od 1,5 godziny do dwóch godzin w zależności od tego jak kursowały autobusy i tramwaj.  Będąc o 5.30 na widocznym przystanku, zazwyczaj "już" o 7.15 byłem w pracy, a każde spóźnienie po tej godzinie to była tak zwana "bomba", a trzy bomby w miesiącu zabierały połowę premii wynoszącej około 30 procent całego wynagrodzenia.

I pomyśleć, że wcale nie czułem się nieszczęśliwy, ani specjalnie umęczony, czy prześladowany.

Ciekawe co powiedziałby na takie "wyprawy" dzisiejszy ojciec dwulatki?



Zdjęcie wykonano we wrześniu 1980 roku.





Poprzedni post z tego cyklu.

środa, 24 września 2014

niedziela, 21 września 2014

Leszek - odcinek 17


Poprzedni odcinek.


Leszek - odcinek 17

W ten piękny sierpniowy tydzień podczas pobytu na wsi u swojego kolegi,  Leszek doznał niespotykanych dotąd przeżyć.  A dotyczyły one kuzynki Irka, która także przebywała tutaj na wakacjach u swojej babci. Ta babcia mieszkała wraz z liczną rodziną w domu sąsiadującym z domem jego kolegi.  Kuzynka miała na imię Grażyna.   Była wówczas ślicznym podlotkiem z krótkimi włosami w odcieniu dojrzałego zboża z rudymi refleksami.  Jak na dziewczynę, która po wakacjach miała iść do ósmej klasy, posiadała już wiele wyraźnie kobiecych cech, a z jej twarzy prawie nigdy nie znikał uśmiech.  Jakoś tak już przy pierwszym spotkaniu przypadli sobie mocno do gustu.   Dużo rozmawiali, przekomarzali się, a już następnego dnia po zapoznaniu się, poszli na wspólny spacer, podczas którego Leszek wziął Grażynkę za rękę, a ona tej ręki nie odsunęła. Poszli polną drogą w kierunku krzyża, który podobno pamięta powstańcze czasy.  Ten krzyż postawiony tuż na skraju niewielkiego zagajnika otaczało mnóstwo kwiatów i kilka dorodnych brzóz.. Stanęli na skraju owego zagajnika i podziwiali wspaniałą, pofałdowaną licznymi wzgórkami i dolinkami, mozaikę różnokolorowych pól, poszatkowanych polnymi drogami i wyróżniającą się świerkową drogą prowadzącą od wsi do asfaltowej drogi wiodącej z Bydgoszczy do Poznania.  O tej świerkowej drodze wielokrotnie Irek opowiadał Leszkowi.  Podobno jest ona położona wyżej niż pobliska Kcynia uważana za najwyższe wzniesienie tego terenu.  A wiąże się z nią przepowiednia dziedzica, który  dawno temu (pewnie tak ze 150 lat) kazał zasadzić owe świerki.  Miał on powiedzieć, że jak zniknie z tej drogi ostatni  świerk to Polska przestanie istnieć.  Stali więc w tym pięknym miejscu, w upale i kurzu bo chwilami podmuchiwał porywisty wiatr i trzymając się za ręce czas jakiś podziwiali ten krajobraz północnej Wielkopolski, ale już po paru minutach tego podziwiania, rozpoczęli ożywioną dyskusję na najróżniejsze tematy.  Dyskusja trwałaby pewnie więcej niż ze dwie godziny, które tam razem spędzili siedząc na skraju brzozowego zagajnika, ale przepłoszył ich letni deszczyk. Jednak już przez ten krótki czas Leszek przekonał się, że Grażynka miała bardzo cięty języczek, lubiła postawić na swoim co mu się bardzo w niej podobało.

W ostatnią noc pobytu na wsi Irek zaproponował nocleg w stodole na sianie co dla Leszka miało być sporą atrakcją bo do tej pory nigdy nie spał na kopach aromatycznego siana.  Przyłączyli się do tego spania także dziesięcioletnia wówczas siostra Irka i kuzynka Grażyna.  Leszek już w nocy, gdy w stodole było zupełnie ciemno i gdy kolega i jego siostra posnęli, przysunął się do Grażynki.  Do dzisiaj nie może zapomnieć smaku tamtych długich, niezbyt wprawnych, ale ogromnie emocjonalnych, pocałunków pomieszanych z intensywnym zapachem siana, którego pełno mieli we włosach, na ubraniach i na kocach na których leżeli.   To było takie pierwsze cudowne przeżycie Leszka.   I chociaż znajomość ta skończyła się następnego dnia, gdy Leszek wyjechał do swojego domu to jednak jeszcze przez długi czas  lubił wspominać te cudowne chwile.  Potem, po kilku latach, gdy Grażynka zaczęła naukę w liceum ekonomicznym mieszczącym się w rodzinnej miejscowości Leszka, spotkał się on jeszcze parę razy z Grażyną.  Każde z tych spotkań było długim spacerem nad uroczym jeziorem Durowskim, ale niestety nie udało im się powtórzyć tamtego nastroju sprzed lat, nie znaleźli już takiego porozumienia i od czasu owych spacerów nie widzieli się już więcej.

Po wakacjach Leszek nie wrócił już na stancję do państwa Brzozowskich, ale zamieszkał na Osiedlu Leśnym u swojego kolegi z klasy - Grzegorza.  To zamieszkanie zaproponowali rodzice Grzegorza, który był wówczas bardzo niespokojnym chłopakiem o wyraźnie południowej urodzie.  Miał śniadą cerę, czarne, gęste, kręcone włosy, był inteligentnym, bystrym i przystojnym chłopakiem, ale także kapryśnym i trochę próżnym.  Dobre warunki życia, powodzenie, wpływ kolegów i koleżanek spowodowały, iż nie przejawiał on szczególnego zapału do nauki i stąd w pierwszej klasie nie osiągnął dobrych ocen, ale udało mu się zdobyć promocję do klasy drugiej.  Chcąc go zmobilizować do nauki, a także zapewnić mu pomoc w przedmiotach ścisłych, w których orłem nie był, rodzice Grzegorza za radą wychowawcy klasy zaproponowali Leszkowi, który drugi raz z rzędu bezskutecznie starał się o miejsce w internacie, zamieszkanie u nich w ich pięknym, jak na owe czasy, mieszkaniu na ulicy Modrzewiowej.  W ostatnich dniach sierpnia Leszek pojechał z mamą do rodziców Grzegorza, gdzie omówili warunki zamieszkania Leszka w kolejnym roku szkolnym.  Owo mieszkanie razem z obiadami miało kosztować czterysta złotych miesięcznie co na tamte warunki było naprawdę niewygórowaną i bardzo przyzwoitą kwotą.  Niestety był jeden podstawowy mankament, czyli spanie na marnym, składanym, wąskim płóciennym polowym łóżku. Za to obiady pani domu były zawsze smaczne i syte.  Natomiast śniadania i kolacje Leszek robił sobie sam. Czasami, raz na parę dni pojawiał się w trakcie tych posiłków kawałek kiełbasy lub innej wędliny, ale najczęściej królował smalec ze skwarkami, którego spory słoik w każdy poniedziałek przywoził Leszek ze swojego domu.  Oprócz tego smalcu podstawą owych dwóch posiłków dziennie był kubek herbaty i niesmaczny, twardy i gumowaty żółty ser położony na kawałku chleba posmarowanym margaryną.

Od drugiej do czwartej klasy włącznie Leszek chodził do szkoły na drugą zmianę, czyli zazwyczaj na godzinę trzynastą, a lekcje trwały do 19.10 lub 20.05.     Tylko w soboty zaczynali wcześniej, o dziewiątej, a kończyli przed trzynastą i przeważnie udawało się Leszkowi zdążyć na pociąg do domu, który odchodził z peronu czwartego stacji Bydgoszcz Główna w kierunku Poznania przez Szubin, Kcynię, Gołańcz o godzinie 14.15 i już po dwóch i pół godzinie jazdy na odległość niecałych osiemdziesięciu kilometrów, przed siedemnastą wysiadał na stacji w swoim mieście.  I tak co tydzień przez cały rok szkolny.

Natomiast do szkoły jeździli Leszek z Grzegorzem, tramwajem numer sześć wsiadając na końcowym przystanku na ulicy Gdańskiej tuż przy głównym wejściu na stadion Bydgoskiego Zawiszy.  Wysiadali przy skrzyżowaniu Alei 1-Maja z ulicą Cieszkowskiego i szli Słowackiego, a potem przez park Kochanowskiego do swojej szkoły.

I tak się rozpoczęła i potoczyła nauka Leszka w drugiej klasie technikum.



Następny odcinek.




czwartek, 18 września 2014

Znani i nieznani bydgoszczanie - 73


Od lewej:  Grzegorz Młokosiewicz, Jerzy Drozdowski, Stefan Pastuszewski, Norbert Krawczyk, siedzi Tadeusz Vogel.

Zdjęcie wykonano jesienią 1979 roku.



Zdjęcie udostępnił pan Norbert Krawczyk.




Poprzedni post z tego cyklu.

piątek, 12 września 2014

Kilka refleksji natury ogólnej - 22

Od paru dni z ogromną intensywnością i olbrzymim zaangażowaniem wszystkie poprawne media (te głoszące tylko prawdziwą prawdę) donoszą nam o coraz większych i większych sukcesach rządu Donalda Tuska.   Dyżurni propagandyści PO prześcigają się w wychwalaniu swojego szefa i jego dokonań.  Jak zwykle celuje w tym nijaki Szejnfeld, który w złotousty sposób nawet najdotkliwszą porażkę potrafi ukazać jako ogromny sukces, a przy tym zadrwi ze swoich rozmówców i na końcu rozbroi wszystkich swoim uśmiechem serwilisty i oportunisty.  Dzielnie sekunduje mu największy specjalista od much w Polsce (S. Niesiołowski), który wspina się na wyżyny swojego intelektu, ignoranctwa, a często i chamstwa połączonego z zakrzykiwaniem swoich rozmówców i ich notorycznym obrażaniem.   A i największa specjalistka od korupcji, ubrana w szykowny kostium europarlamentarzystki, nie pozostaje im dłużna, odrzucając energicznie głową przy każdej frazie wygłaszanych prawd.  Oczywiście mamy jeszcze niezawodnego Halickiego, wygrzebaną z jakiegoś kąta panią Śledzińską, czy "ministra" Drzewieckiego, a i pani minister od sportu znowu się pojawiła i Kazio (ten co był premierem), a także szlachetny uciekinier z PiS - nijaki Kamiński i cała masa pomniejszych propagandystów.

Słucham ich wszystkich i słucham służalczych wobec  PO dziennikarzy, oglądam i czytam i coraz mocniej jestem przekonany, że rządy Donalda Tuska to jedno wielkie pasmo sukcesów.

I, aby uzmysłowić czytelnikom tego tekstu, że są to wielkie i prawdziwe sukcesy, pozwolę sobie na przytoczenie kilku z nich.

Zacznijmy od tych sukcesów nieco starszych.  Najpierw afera hazardowa - oczywista oczywistość, ale pan Sekuła przegłosował z pustymi krzesłami, że jej nie było.  Czyż to nie jest wielki sukces?  Polacy zapomnieli, wybaczyli, a PO dzięki takiemu szlachetnemu zabiegowi pana Sekuły zyskała w sondażach.

Następnie afera węglowa, której kontynuacją były rządy koalicjantów w spółkach węglowych.  I do czego to doprowadziło?  Ano do tego, że na przykopalnianych hałdach leży 5 mln. ton polskiego węgla, a jednocześnie tyle samo węgla zaimportowano i to głównie z Rosji.  Czyż nie jest to ogromny sukces organizatorów takich działań?

Kolejny sukces to afera paliwowa.  Zginęło z budżetu wiele miliardów złotych, a winnych, oprócz paru pomniejszych płotek nie ustalono.  Kasy nie ma, paliwa nie ma, a zyski organizatorów owego procederu są ogromne.   Czyż nie jest to ogromny sukces tych, którzy na tym skorzystali?

Następnie kłania nam się słynny Amber Gold.  Młode małżeństwo, w świetle kamer i zachwytów prowadziło parę lat "wspaniały" biznes.  Tysiące ludzi straciły około miliarda złotych (może kiedyś nawet odzyskają po 10% straconych kwot), a niewiadoma i niemożliwa do ustalenia grupa osób wzbogaciła się o setki milionów złotych.  Czyż to nie jest ogromny sukces organizatorów tego procederu?

Potem wymienić można reformę emerytalną, która dosłownie zabrała biednym i dodała uprzywilejowanym. Ze wszystkich zapewnień odnośnie działań osłonowych głównie dla osób starszych, pozostało to co zwykle w przypadku PO, czyli puste obietnice.  I tak zamiast wprowadzić podatek obrotowy, albo przypilnować płacenia CIT-u, którego nie płaci w Polsce prawie 70% firm do tego zobowiązanych, zamiast zmniejszyć ukryte transfery pieniędzy z Polski, zamiast przyjrzeć się kreatywnej księgowości chociażby zagranicznych banków i sieci handlowych to cały ciężar braków w budżecie zrzucono na starych i biednych.  Czyż to nie jest spektakularny sukces?

A potem przyszła afera podsłuchowa, z której dowiedzieliśmy się jacy naprawdę są politycy z pierwszych stron gazet.  Poznaliśmy ich chamstwo, wulgarność i to co naprawdę myślą o naszej ojczyźnie.  A czym się ona skończyła?  Tym, że nadal szukamy tych co nagrywali, a tym co się skompromitowali w publicznych miejscach, za publiczną kasę i omawiających publiczne sprawy w sposób urągający elementarnej przyzwoitości, nic się nie stało.  Czyż to nie jest ogromny sukces uczestników owych nagrań?

A afera autostradowa, która zaczęła się za ministra Grabarczyka, który obecnie w nagrodę ma zostać ministrem sprawiedliwość (???), a którą potem dzielnie kontynuował minister Sławomir Zegarek Nowak to co?  To niby mały pryszcz?  Nie to ogromne miliardy, które zamiast do kieszeni wykonawców trafiły do kieszeni innych uczestników owego procesu budowy autostrad.  I co?  Udało się wyśledzić, gdzie poszła kasa, której nie zapłacono podwykonawcom i którzy z tego powodu popadli w ogromne tarapaty z bankructwami włącznie.   Czyż to nie jest ogromny sukces tych "budowniczych" autostrad, którzy tą kasę zwinęli?

I tylko jeszcze jeden najświeższy przykład, bo ile można czytać o sukcesach.  Ten przykład to budowa gazoportu w Świnoujściu, który jakże teraz byłby potrzebny, ale go nie ma i jeszcze długo nie będzie, chociaż koszty budowy zwiększają się o kilka miliardów złotych, a pierwotny termin oddania minął 30 czerwca 2014 roku.  I co słyszymy z ust polityków PO?  Słyszymy, jak zresztą zwykle, że to wina PiS-u, który ponad siedem lat temu ponoć źle przygotował dokumentację niezbędną do budowy tego obiektu.   A przecież PO miała 7 lat na budowę i nie poradziła sobie, a malutka Litwa wybudowała podobny gazoport w trzy lata.   Raport NIK -u na temat budowy owego gazoportu jest przerażający, ale kogo to obchodzi. Wszyscy zainteresowani (decydenci) znowu obłowili się w dodatkowe setki milionów złotych, a gazu jak nie ma tak nie ma, chociaż Katarowi musimy płacić ogromne kary za brak odbioru zakontraktowanego gazu.  I co znaleziono chociaż jednego winnego takiego stanu rzeczy?  Oczywiście, że nie.   Czyż to nie jest kolejny wielki sukces tego rządu.  Budować dwa razy tak drogo, dwa razy tak długo, zarobić krocie, a nie wybudować?

Oczywiście wspomnieć także wypada o niby największej aferze (zapowiedź CBA) w historii III RP czyli aferze łapówkarskiej w ministerstwie finansów z aresztowaniem wiceministra włącznie,  i co?  Jak zwykle - i nic.  Powolnych i podległych "niezależnych" dziennikarzy dla których najważniejsze sa pieniądze i ich własne kariery, wyciszono i pilnowacz domu tak posterował wszystkim, że i niezależna prokuratura oraz CBA straciły cały zapał i chęci do wyjaśniania sprawy.  To jest dopiero sukces na miarę epoki całej nowej demokracji.  Największa afera i największa klapa.

I tak można by kontynuować tą listę praktycznie w nieskończoność, gdyż każdego dnia dowiadujemy się o kolejnych sukcesach, byłego już rządu Donalda Tuska.

I jak tutaj nie twierdzić, że rząd osiągnął olbrzymie sukcesy, a te drobne porażki to przecież zdarzają się wszędzie.  I jeżeli weźmiemy pod uwagę hasło wyborcze PO  "BY ŻYŁO SIĘ LEPIEJ",  to przecież stuprocentowa racja, a, że tylko niektórym, a to już wina tych co do owych niektórych nie należą.




Poprzedni post z tego cyklu.