poniedziałek, 23 marca 2015

Dzisiaj nad Bałtykiem.

Przy latarni morskiej w Rozewiu.


Na plaży (pomiędzy Władysławowem, Jastrzębią Górą) znalazłem deskę w niej był otwór po sęku i przez ten otwór zrobiłem zdjęcie.





                                              

                                              Zdjęcia wykonano 23.03.2015 roku

piątek, 13 marca 2015

Na meczu Zawiszy Bydgoszcz jesienią 1980 roku (I liga) - część 2


Z frekwencją na meczach Zawiszy nadal bardzo źle i co dalej będzie nie wiadomo.  A szkoda, chłopaki zaczęli sezon wiosenny całkiem dobrze i mają jeszcze szanse utrzymania się w lidze.

Poniżej możemy zobaczyć jak to kiedyś bywało na meczach Zawiszy.



























Mecz I ligi sezonu 1980/1981

Zawisza Bydgoszcz : Motor Lublin

Zawisza wygrał 2:1


Zdjęcia wykonano 18.10.1980 roku


Poprzednie zdjęcia z tego meczu.


środa, 11 marca 2015

Bydgoskie klimaty - 1

Dzisiaj rozpoczynam nowy cykl, cykl związany z Bydgoszczą, który ma pokazać klimaty jakie udało mi się uchwycić od czasu, gdy kupiłem w sklepie na Al. 1-Maja (obecnie Gdańska) mój pierwszy porządny aparat fotograficzny, czyli rosyjski FED-4.   Na początek witryna sklepu gdzie kupiłem wspomniany aparat oraz częściowy widok na Stary Rynek w marcu 1979 roku.



W tym sklepie, późną wiosną 1978 roku, kupiłem wspomniany aparat fotograficzny, a kosztował on wówczas 3000 zł., zaś moja pensja  początkującego inżyniera wynosiła 3100 zł., zaś ORW-oski (NRD - Niemiecka Republika Demokratyczna) film do slajdów kosztował 120 zł., o ramkach do slajdów i pudełkach do nich oraz wywoływaniu filmów (Foton), nie wspominając.


Stary Rynek widziany od wylotu ulicy Magdzińskiego - marzec 1979 roku.

sobota, 7 marca 2015

Prawdziwa prawda - każdy ma swoje miejsce.

Są jeszcze w Polsce obszary, ludzie, telewizje i inne publikatory, które znają miarę rzeczy w myśl starej łacińskiej maksymy " Fronti nulla fides", czyli "pozory zero prawdy" lub potocznie "NIE UFAJ POZOROM".

Dzięki temu i dzięki ludziom, którym poprawność polityczna lub normalny serwilizm, albo oportunizm nie padł na mózg, możemy się dowiedzieć, że megalomański Toruń trwoniący unijną i wojewódzką kasę głównie na to, aby udowodnić, iż jest potęgą morską, wojewódzką i krajową, nie ma absolutnie racji.  I, że owo miasto zajmuje odpowiednio zaznaczone miejsce należne mu z racji potencjału ludnościowego i gospodarczego.  Krótko mówiąc megalomański Toruń jest dwa razy mniejszy pod każdym względem od miasta, którego od wieków jest wrogiem, czyli od Bydgoszczy.

Poniżej mapka skopiowana z bardzo popularnego kalendarza na rok 2015, którego redaktorzy zachowali minimum obiektywizmy pomimo obowiązkowej politycznej poprawności.  Na dłuższą metę taka postawa jest jedyną z możliwych, ale obecnie w kraju ch. d. i kamieni kupa jest to przynajmniej, delikatnie rzecz ujmując, problematyczne.


środa, 4 marca 2015

Odrobina prawdy o dawnej Bydgoskiej Akademii Medycznej, a obecnie Collegium Medicum w Bydgoszczy.

J


Jak możemy przeczytać w poniższym wywiadzie, nawet tak wyważony głos jak głos pana prorektora, ukazuje żałosną prawdę o dawnej Akademii Medycznej Bydgoszcz, politycznym podstępem przejętej przez UMK.  UMK się znacznie wzmocnił i ma obecnie z bydgoskiej uczelni swój sztandarowy wydział zaś dodatkowo torunianie panoszą się po bydgoskich instytucjach.

Tak dalej być nie może.  Należy rozpocząć proces odwrotny do tego, który miał miejsce 10 lat temu i nie zważając na toruńskie protesty, konsekwentnie go przeprowadzić.  Można wzmocnić niedawno powstały Uniwersytet Kazimierza Wielkiego lub też utworzyć samodzielną bydgoską uczelnię medyczną.

Piszę i mówię o tym od lat, praktycznie od swoistej aneksji AMB przez UMK.   Dziesięciolecie tego haniebnego, moim zdaniem, czynu powinno być kresem tej, delikatnie mówiąc, dziwacznej sytuacji.  I jakże przykrym jest fakt, że lata mijają, a tytuł mojego bloga zamiast tracić na wartości to robi się coraz bardziej aktualny.



10 LAT MINĘŁO

Z prof. Janem Styczyńskim, prorektorem UMK ds. Collegium Medicum, rozmawia Winicjusz Schulz

- Mija właśnie 10 lat od chwili, gdy bydgoska Akademia Medyczna połączona została z UMK. Byli entuzjaści, ale byli też sceptycy wobec tamtej decyzji. Przypomnijmy może argumenty jednych i drugich.

- 10 lat temu jako adiunkt, przygotowywałem się do habilitacji i nie byłem w żaden sposób zaangażowany w proces łączenia Akademii Medycznej z UMK. Argumentacje znam raczej z przekazów. Rektor Akademii Medycznej, prof. Danuta Miścicka-Śliwka przedstawiała wówczas cztery główne argumenty za fuzją z UMK: lepsze wykorzystanie bazy naukowej i dydaktycznej, znalezienie się w pełnoprofilowym uniwersytecie, spełnienie uniwersalności zainteresowań naukowych obu środowisk oraz stworzenie podstawy do tworzenia metropolii bydgosko-toruńskiej i budowania związków między obydwoma miastami. Co ważne, w tym momencie pojawiały się też projekty powstającej właśnie ustawy "Prawo o szkolnictwie wyższym", która to miała usystematyzować funkcjonowanie uczelni i szkolnictwa wyższego. Argumenty sceptyków, które są mi znane, dotyczyły warunków połączenia, które nie do końca były przygotowane, oraz kontrargumentów wobec argumentów pani rektor.

- Decyzja o formalnym połączeniu to było ważne wydarzenie w życiu obu uczelni, ale wiadomo było, że w praktyce takie połączenie to proces rozpisany na lata. Czy dziś, po 10 latach, możemy mówić, że proces integracji całkowicie się dokonał, czy może są jeszcze takie dziedziny, które pozostawiają sporo do życzenia?

- W naszej sytuacji integrację rozumiem jako proces scalania się dwóch środowisk w jedno, funkcjonujące tak jak rodzina. Geograficzna odległość ponad czterdziestu kilometrów nie jest jednak ułatwieniem w życiu codziennym. Z jednej strony, każda istotna dla Collegium Medicum decyzja musi przejść proces akceptacji w Toruniu, co zajmuje czas i oznacza wiele poziomów dodatkowych analiz. Z drugiej strony, współpraca na poziomie kilku jednostek naukowo-dydaktycznych istniała niezależnie od faktu połączenia obydwu uczelni i była zależna od zaangażowania i dobrej woli pracowników. Tak naprawdę niewiele nowych poziomów współpracy naukowej zostało nawiązanych pomiędzy obydwoma kampusami w ostatnich latach. Z trzeciej strony, o ile taka może istnieć, mam wrażenie, że z uwagi na te warunki i sposób funkcjonowania Uczelni, coraz więcej pracowników Collegium Medicum ma problemy z zaangażowaniem się w życie uczelni, niezależnie czy identyfikuje się bardziej z Collegium Medicum, czy bardziej z UMK. Zaangażowanie i motywacja to klucz do sukcesu. Śmiem twierdzić, że o rzeczywistej integracji będziemy mogli powiedzieć dopiero wtedy, gdy rektorem UMK zostanie przedstawiciel Collegium Medicum z Bydgoszczy. Dla jasności: nie jestem tym w ogóle zainteresowany.

- A może pełna integracja nie jest potrzebna? Specyfika nauk medycznych może przecież powodować, że nie każdy mechanizm funkcjonujący w toruńskiej części uniwersytetu sprawdzi się w bydgoskiej. Toruń też ma takie dziedziny, które wymagają nieco innych rozwiązań, choćby Wydział Teologiczny czy Wydział Sztuk Pięknych. Collegium Medicum nawet finansowane jest przez inny resort. Do tego dochodzi problem bazy klinicznej.

- Życie toczy się bardzo szybko. Realia towarzyszące łączeniu się Akademii Medycznej z UMK dziesięć lat temu były inne niż są dzisiaj. Liczba wydziałów w części toruńskiej powiększyła się w tym czasie. Wraz z wejściem do Unii Europejskiej w 2004 roku bardzo skomplikowały się procedury administracyjne i często nie ma możliwości, aby mogły one być identyczne w części toruńskiej i bydgoskiej, zwłaszcza biorąc pod uwagę aspekty odnoszące się do funkcjonowania Collegium Medicum, szpitali uniwersyteckich oraz działalności leczniczej na rzecz pacjenta prowadzonej przez wielu pracowników naukowo-dydaktycznych w Collegium Medicum. Praca lekarzy będących pracownikami naukowo-dydaktycznymi polega na co najmniej potrójnej działalności: lekarza, dydaktyka i naukowca. Jest to niezmiernie trudne do pogodzenia, nie tylko w Polsce. A obecne czasy dokładają jeszcze lekarzom ogromne ilości obowiązków administracyjnych.
Autonomia Collegium Medicum to autonomia finansowa, to lecznicza działalność usługowa większości pracowników naukowo-dydaktycznych, to miasto Bydgoszcz, to prestiż medycyny jako pewnego zatrudnienia po studiach. Collegium Medicum jest finansowane przez Ministerstwo Zdrowia, natomiast kampus toruński przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Są to dwa zupełnie różne ministerstwa, zajmujące się różnymi dziedzinami życia i inaczej funkcjonujące. I tak samo jest z naszymi kampusami. Jeśli dołożyć do tego fakt, że zdrowie jest obecnie najtrudniejszym obszarem w zarządzaniu na szczeblu rządowym, to tak samo jest na szczeblu uczelni. Przy ogromie problemów dotyczących codziennego funkcjonowania ochrony zdrowia, priorytetem działalności Ministerstwa Zdrowia nie są przecież uczelnie.
Ponieważ decyzje zapadają w Toruniu i preferują większość, pracownicy Collegium Medicum muszą się dostosowywać. Przykładem decyzji, dla Torunia oczywistej, a dla Bydgoszczy niezwykle problemowej, może być 3-tygodniowa przerwa zimowa, która w efekcie niemalże uniemożliwia organizację trzech tur czterotygodniowych praktyk wakacyjnych w CM i zmusza do karkołomnej organizacji kalendarza zajęć dydaktycznych.

- Zarówno 10 lat temu, jak i teraz niejednokrotnie padało pytanie o bilans korzyści. Kto na połączeniu więcej zyskał: toruński uniwersytet czy jego bydgoska część? W jakich dziedzinach te korzyści widać najbardziej? W jakich sens połączenia zyskał szczególny wymiar?

- Gdy patrzy się z punktu widzenia indywidualnego pracownika Collegium Medicum, sytuacja chyba nie różni się istotnie od tej sprzed 2004 roku. Gdy patrzy się z punktu widzenia absolwenta, doktoranta lub habilitanta - w momencie odbioru dyplomu dowiaduje się, że wszystko zrobił w Toruniu, bo na dyplomie nie pojawia się nazwa Collegium Medicum ani lokalizacja Wydziału w Bydgoszczy. A nie jest to prawda.
Z punktu widzenia UMK - korzyść jest ogromna: dolicza się 3 wydziały, 15 kierunków studiów, około 5,5 tysiąca studentów, 172 zagranicznych studentów kierunku lekarskiego, 760 nauczycieli akademickich, w tym szereg wybitnych naukowców. Nie wiem, jaką pozycję w kraju wśród wyższych uczelni zajmował UMK przed rokiem 2004, ale dzisiejsza siódma pozycja nie byłaby osiągalna bez potencjału Collegium Medicum. Natomiast licząc oddzielnie tylko uczelnie medyczne, czyli uniwersytety medyczne oraz krakowskie i bydgoskie Collegium Medicum wg rankingu "Perspektyw", pozycja naszego Collegium Medicum w roku 2014 jest taka sama jak w roku 2004, ale co gorsza, różnica do wyprzedzających nas uczelni medycznych powiększyła się. Wniosek na dziś jest taki, że pod tym względem część bydgoska na połączeniu nie zyskała.

- Ale może ten dystans byłby jeszcze większy, gdyby do połączenia nie doszło. W minionym 10-leciu Collegium Medicum także bardzo unowocześniło bazę i wyposażenie. Począwszy od nowej siedziby dla farmaceutów, na niedawno oddanym do użytku jednym z najnowocześniejszych domów studenckich w Polsce kończąc.

- Wszystkie inwestycje ostatnich dziesięciu lat w Collegium Medicum są efektem albo decyzji podjętych przed połączeniem, albo efektem starań poprzedniej prorektor ds. Collegium Medicum, prof. Małgorzaty Tafil-Klawe oraz kanclerz Magdaleny Brończyk w Ministerstwie Zdrowia i Urzędzie Miasta Bydgoszczy. Przecież to nie Toruń rozbudowuje Szpital Uniwersytecki im. Jurasza. Z kolei najnowocześniejszy w Polsce Dom Studencki nr 3 powstał ze środków własnych Collegium Medicum i kredytu, który Collegium Medicum będzie spłacać przez wiele lat. Z oczywistych względów w CM nie powstało nic z funduszy Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Natomiast, pomijając budynek Wydziału Farmaceutycznego, o którego budowie decyzję podjęto przed połączeniem AM z UMK, to Urząd Marszałkowski praktycznie nie wspiera Collegium Medicum i szpitali uniwersyteckich, chociaż ochrona zdrowia jest w jego gestii. Mam nadzieję, że dojdzie do zakupu rezonansu magnetycznego dla Szpitala im. Biziela, który Urząd Marszałkowski obiecał sfinansować w dwóch-trzecich kosztów. Dla porządku jednak dodam, że w 2012 roku, Szpital im. Biziela otrzymał sprzęt dla Kliniki Gastroenterologii i Oddziału Noworodków.

- We współczesnej nauce raz po raz wspomina się o badaniach interdyscyplinarnych jako tych przynoszących szczególnie spektakularne efekty. Gdy 10 lat temu uczelnie się łączyły, entuzjaści takiego rozwiązania właśnie badań interdyscyplinarnych używali jako jednego z koronnych argumentów. Możemy podać konkretne przykłady?

- Przyszłość nauki leży w interdyscyplinarności badań naukowych i należy robić wszystko co możliwe, aby je popierać. Współpraca pomiędzy niektórymi jednostkami naukowymi istniała już przed połączeniem obydwu uczelni i była zależna od zaangażowania i chęci poszczególnych pracowników. Bardzo owocna jest współpraca Katedry i Kliniki Chorób Oczu z zespołem profesora Macieja Wojtkowskiego. Od dawna zespół profesora Marka Jackowskiego z Katedry Chirurgii Ogólnej, Gastroenterologicznej i Onkologicznej współpracuje z Wydziałem Chemii. Bardzo dużo w tej kwestii zrobił rektor profesor Andrzej Tretyn, z którego zespołem współpracuje kilka katedr Collegium Medicum, a ja osobiście już w 2004 roku byłem jednym z inicjatorów badań z zastosowaniem technologii mikromacierzy w onkologii dziecięcej. Duże sukcesy w tym zakresie osiągnęła dr Joanna Szczepanek z zespołu profesora Tretyna.

- Obecnie innym koronnym argumentem "za" integracją mogą być wyniki rekrutacji. W czasach niżu demograficznego, lawinowo spadającej liczby chętnych do studiowania wskaźniki dotyczące naboru na wiele kierunków w Collegium Medicum, np. na kierunek lekarski, farmację, fizjoterapię, dietetykę czy optykę mogą być powodem... zazdrości niejednego dziekana z toruńskiego kampusu.

- Od kilku lat medycyna jest w Polsce najatrakcyjniejszym kierunkiem dla kandydatów na studia. Wynika to zapewne z gwarancji zatrudnienia, i to na całym świecie, gdyż nasz Wydział Lekarski posiada akredytację amerykańską, podobnie jak i inne podlegające Ministerstwu Zdrowia, tj. w uniwersytetach medycznych oraz krakowskim Collegium Medicum. Dlatego u nas medycynę chcą studiować studenci z innych krajów. Również absolwenci pozostałych kierunków Collegium Medicum nie muszą się martwić o przyszłe zatrudnienie. Mówię oczywiście o sytuacji w roku 2014, bo nikt nie jest w stanie przewidzieć przyszłości. Jako ciekawostkę podam, że 60 procent studentów na Wydziale Lekarskim pochodzi spoza naszego województwa.

- Pozostańmy jeszcze przy medycynie. Co roku prawie 30 osób na jedno miejsce na kierunek lekarski. Od lat ten kierunek plasuje się na czele rankingu rekrutacyjnego na UMK. Powodzenie medycyny sprawia, że coraz więcej uczelni chce kształcić lekarzy (ostatnio kierunek ten pojawił się w ofercie uczelni z Kielc i Rzeszowa). Nie niesie to ze sobą ryzyka?

- W Polsce wytworzyła się kuriozalna sytuacja. Dotychczas studia na kierunku lekarskim były prowadzone w 11 uczelniach podległych Ministerstwu Zdrowia, z określonym limitem przyjęć. Rektorzy większości tych uczelni deklarowali gotowość przyjęcia większej liczby studentów, jednak Ministerstwo Zdrowia nie wyrażało na to zgody. A teraz, niejako na przekór temu, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego wyraża zgodę na otwieranie nowych kierunków lekarskich. Odbywa się to kosztem znacznych środków publicznych, w imię lokalnych ambicji. W bieżącym roku zgodę MNiSW dostały uniwersytety w Rzeszowie i Kielcach, taki proces zainicjował uniwersytet w Zielonej Górze, Uniwersytet Technologiczno-Humanistyczny

 w Radomiu oraz kilka uczelni niepublicznych. Mam wrażenie, że w Polsce rozpoczyna się deregulacja w zakresie kształcenia studentów medycyny. Grozi to utratą akredytacji amerykańskiej, grozi to obniżeniem jakości kształcenia.

- Collegium Medicum to trzy wydziały, szereg kierunków studiów. Które są "perłą w koronie"? Które wymagają jeszcze poprawy jakości?

- Collegium Medicum z uwagi na profil kształcenia jest specyficzną instytucją, gdyż każdy z wydziałów realizuje część zajęć dla każdego z pozostałych wydziałów. W związku z tym poziom integracji i współzależności w obrębie Collegium Medicum jest ciągle bardzo duży, chociaż wprowadzana autonomia finansowa wydziałów dość skutecznie zaczyna przecinać takie związki. Każdy z wydziałów Collegium Medicum jest swoistą perełką, ma swoje ambicje, sukcesy i dokonania. Każdy z wydziałów jest atrakcyjny dla studentów, każdy daje duże możliwości rozwoju pracownikom i studentom. Oczywiście, zawsze może być lepiej, zwłaszcza w okresie przemian związanych z wprowadzaniem nowego programu studiów na niektórych kierunkach, krajowych ram kwalifikacji, z podnoszeniem jakości kształcenia, akredytacją, internacjonalizacją i parametryzacją. Jestem pewny, że pracy dla władz wydziałów nie zabraknie.

- Rektor UMK prof. Andrzej Tretyn niedawno wskazał innym uczelnianym wydziałom wydzialy Collegium Medicum jako przykład godny do naśladowania. Chodziło o ofertę studiów obcojęzycznych dla kandydatów z zagranicy. Co składa się na tę ofertę? Sporo było problemów z jej przygotowaniem czy raczej był to bardzo naturalny proces?

- Ze względu na posiadaną akredytację amerykańską, kierunek lekarski w Bydgoszczy jest bardzo atrakcyjny dla studentów zagranicznych, nawet pomimo stosunkowo niewygodnego dojazdu drogą lotniczą. Dodatkowo teraz tym studentom oferujemy nowoczesny Dom Studencki nr 3, bo to jest oferta przede wszystkim dla tych studentów. Przygotowanie programu 6-letnich studiów medycznych w języku angielskim było dla pracowników naukowo-dydaktycznych trochę heroiczną pracą. W przyszłym roku pierwsi nasi anglojęzyczni absolwenci kierunku lekarskiego ukończą studia. W bieżącym roku, przy dużym trudzie organizacyjnym, na Wydziale Nauk o Zdrowiu zostały uruchomione programy kształcenia w języku angielskim na kierunkach pielęgniarstwo i fizjoterapia, ale podobnie jak w innych uczelniach w Polsce, na razie nie cieszą się one popularnością. Uruchamianie wszystkich trzech kierunków studiów anglojęzycznych było administracyjną drogą przez mękę. Mam nadzieję, że drzwi zostały jednak uchylone i następnym wydziałom będzie dużo łatwiej.

- Pozostańmy jeszcze na chwilę przy tym umiędzynarodowieniu - z jakich krajów są zagraniczni studenci, na jakich zasadach u nas studiują?

- Nasi studenci anglojęzyczni pochodzą głównie z Norwegii, Szwecji i Danii, ale studiują u nas również pojedyncze osoby z Włoch, Hiszpanii, Irlandii i Kanady. Rekrutacja odbywa się na podstawie rozmowy kwalifikacyjnej, przeprowadzanej przez dyrektora Centrum Kształcenia w Języku Angielskim i komisję współpracującą z nim. Studenci studiują na kierunku lekarskim i realizują dokładnie ten sam program co studenci w języku polskim.

- Powróćmy jeszcze do rocznicy połączenia bydgoskiej Akademii Medycznej i toruńskiego UMK. Przez całe to mijające dziesięciolecie także do dziennikarzy docierają informacje, że w Bydgoszczy czasem wypomina się Wam to, że jesteście częścią UMK. Ile w tym prawdy?

- Dużo. Jest to temat, który zapewne nigdy nie wygaśnie, zwłaszcza przed wyborami samorządowymi. Natomiast faktem jest, że Collegium Medicum jest częścią Uniwersytetu Mikołaja Kopernika na mocy uchwały sejmowej, posiada swoją autonomię i pokazuje możliwości współpracy obu miast.

- Zerknąłem w Pańską biografię i przyznam, że świetnie pasuje Pan do takiej regionalnej integracji. Urodzony w Jabłonowie Pomorskim, liceum w Toruniu, studia medyczne w Gdańsku, ale dalsza kariera naukowa w Bydgoszczy. Zapewne to pomaga Panu w zrozumieniu specyfiki obu miast?

- To prawda. Z niejednego pieca jadłem chleb. Staram się być obiektywny i neutralny. W moim życiu kieruję się empatią wobec każdego człowieka i próbuję go traktować tak, jak bym chciał być traktowany. Nie zawsze mi się to udaje, więc przepraszam każdego, gdy mi się to nie udało. W moim domu rodzinnym nauczyłem się szanować wszystko i wszystkich, nauczyłem się życzliwości i prostolinijności. W Toruniu mieszkałem w internacie, w Gdańsku w akademiku. Poznałem życie z różnych stron. Od tego czasu minęło jednak już ponad 25 lat, życie się zmieniło, a absurdy różnych aspektów życia codziennego są dla mnie coraz trudniejsze do zrozumienia.

- Jest Pan pediatrą, transplantologiem, onkologiem, a prywatnie? Chyba nie tylko samą medycyną żyje prof. Styczyński?

- Mój dzień jest wypełniony pracą. Jestem prorektorem, który zajmuje się wszystkim, co jest związane z uczelnią. Staram się rozwiązywać problemy. Priorytetem dla mnie zawsze jest Collegium Medicum. Cały czas prowadzę też działalność lekarską i naukową. Praca naukowa jest dla mnie ważną formą utrzymania aktywności akademickiej. Zajmuję się działalnością naukową, bo ją lubię i sprawia mi to przyjemność. W życiu jednak na wszystko musi być czas. Lubię podróże, lubię góry. Inwestuję w przeżycia turystyczne. W tym roku z synem przeszliśmy Orlą Perć. Ciągle mi się marzy trekking w Himalajach.

- Dziękuję za rozmowę.


Artykuł pochodzi z  Głosu Uczelni - czasopisma UMK, z grudnia 2014 rokuRok XXI nr 12, Grudzień 2014
Czasopismo Uniwersytetu Mikołaja Kopernik

poniedziałek, 2 marca 2015

Leszek - odcinek 25


Poprzedni odcinek.

Leszek odcinek - 25

Zanim przejdziemy do wspomnień z czwartej klasy warto jeszcze na trochę wrócić do jednego z wydarzeń z klasy trzeciej.  Akurat Leszek odnalazł kolejne stare zdjęcia i dlatego przypomniał sobie o tym wydarzeniu.  Chodzi o kwietniowy (1970 rok) szkolny wyjazd do Siekierek.   W tych Siekierkach leżących niedaleko Szczecina, a także w pobliżu słynnej z historii Polski, Cedyni, w kwietniu, a dokładnie pomiędzy 16, a 19 dniem tego miesiąca, w 1945 roku odbyło się w ramach operacji berlińskiej, forsowanie Odry.  Po jednej stronie Odry stanęła praktycznie cała I Armia Wojska Polskiego, wchodząca w skład frontu białoruskiego, a po drugiej ostatnie silne oddziały niemieckie, chroniące Berlin od północy, do którego było jeszcze około 90 km.   Forsowanie było zaciętą trzydniową bitwą, która dzięki wielkiej przewadze radzieckiej skończyła się powodzeniem i w rezultacie tej bitwy została otwarta północna droga na Berlin.  Podczas tej bitwy zginęło około dwóch tysięcy Polaków i leżą oni na wielkim cmentarzu pod Siekierkami. To tutaj wśród długich szeregów równych białych krzyży leżą prawdziwi polscy bohaterowie.  Nad cmentarzem góruje pomnik - obelisk, gdzie na tle dwóch skrzydeł i dwóch wielkich mieczy, umieszczono postać matki tulącej do siebie malutkie dziecko.

Z okazji 25 rocznicy tej bitwy, państwo Polskie postanowiło zorganizować wielkie, centralne  uroczystości.   Do Siekierek przybyło tysiące ludzi, w tym masa wojskowych, kombatantów, oficjeli, a także tłumy uczniów i studentów.  Wśród tych uczniów byli także uczniowie Technikum Kolejowego z Bydgoszczy, z klas trzecich i czwartych.   W celu dojazdu na te uroczystości, na bydgoskim dworcu podstawiono dla nich specjalny pociąg mający ich tam zawieźć.

Po wielu godzinach ciekawej i niesamowitej podróży, przybyli na tą historyczna ziemię, leżącą w pięknej okolicy, tuż nad Odrą i w sąsiedztwie lasów.  Jednak z uwagi na bardzo obfity ulewny deszcz, uroczystości znacznie okrojono i nie musieli wysłuchiwać długich przemówień, a tylko odbył się, w asyście wojskowych orkiestr, przemarsz wojsk, uroczysta salwa i składanie wieńców.  Po południu deszcz zelżał, a uczniowie czekający na odjazd pociągu, mogli wreszcie trochę obejrzeć cmentarz i okolice, gdzie stoczyła się bitwa.   O tej swoistej szkolnej wycieczce można byłoby napisać bardzo dużo bo była ona, pomimo oficjalnego celu i wielkiego deszczu, najlepszym wspólnym klasowym wyjazdem w ciągu pięciu lat nauki w technikum.

Wszyscy w klasie już się dobrze znali i potrafili bawić się razem, wygłupiać, a jak było trzeba to i zachowywać odpowiednią powagę.   Liczne atrakcje zaczęły się już po odjeździe ze stacji Bydgoszcz Główna.  Najpierw było picie niewielkich ilości domowego wina, którego to parę flaszek zabrali w podróż, umówieni koledzy.  Młodzieńczym głowom wiele nie trzeba toteż szybko mieli wspaniałe humory.  Dalej było opowiadanie kawałów, wspólne śpiewy i to także tych zabronionych piosenek (o Ukrainie, marsz, marsz Polonia w zmienionej formie), a potem zaczęli bujać wagonem zbierając się w jego jednym końcu i naciskając tak jak na huśtawce, a wagon zaczął się tak samo zachowywać i przechylać się wzdłuż podłużnej osi, a potem bujali go w poprzek. Po kilku minutach bujania paru z nich podeszło do ich wychowawcy Antoniego Szydłowskiego i zaczęli go nabierać, że coś niedobrze z torami, albo z wagonem i nie wiadomo czy dojadą.  Śmiechom i wygłupom nie było końca.   A gdy wreszcie dojechali to całą klasową grupą ukryli się wśród ulewnego deszczu i tłumów uczestników uroczystości, czym doprowadzili do szewskiej pasji organizatora wyjazdu z ramienia ich szkoły, czyli Parasola (major Bolesław Skrzypczak).  Gdy ten ich w końcu znalazł i zaczął ustawiać w zaplanowanym szyku krzycząc na nich i strofując ich, oni udawali niewiniątka i twierdzili, że jakiś pułkownik kazał im tam stanąć, gdzie pan major ich odnalazł.   Tego było za wiele dla pana majora, który wiedział, że uczniowie robią sobie z niego żarty, ale czas naglił, deszcz lał, trzeba było stawać w szyku to co miał robić w końcu machnął tylko ręką stwierdzając, że do tego skandalicznego zachowania się całej klasy, jeszcze powróci.  Na szczęście nic takiego się później nie wydarzyło.

W powrotnej drodze było podobnie.  Znowu było wesoło i znowu bujało wagonem i znowu mieli świetne humory, tym bardziej, że nabyli we wiejskim sklepie, przy pomocy składkowego funduszu, parę słodkich importowanych win o wdzięcznej nazwie Lacrima.

O tym wyjeździe często później rozprawiali, a kilku z nich za pomysłowość,  zachowanie i swoistą odwagę pozyskała sobie długotrwałą sympatie pozostałych uczestników tej wycieczki.

Leszek na tle fragmentu pomnika w Siekierkach.

Siekierki 16.04.1970 rok.  Leszek, Irek, Wojtek i Stefan.
 
                            Następny odcinek.