piątek, 27 listopada 2020

czwartek, 26 listopada 2020

Refleksja polska.

Wiesz co to Niemiec na Wawelu zapytał Jan Zamoyski Samuela Zborowskiego (Zborowscy, jak się później okazało to ciemna strona mocy i to hańba I Rzeczpospolitej). Na szczęście nastał potem Stefan Batory, a nie wredny Habsburg. . Niestety później już było gorzej, gorzej i gorzej. Jeszcze Jan III Sobieski zabłysnął, ale potem Niemce (Sasi - za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa) rozkradli i przepili oraz doprowadzili nasz kraj do upadku i do rozbiorów. Niby historia nauczycielką jest, ale nie dla tych co za mamonę służą wrogom Rzeczpospolitej i matkę, i ojca sprzedadzą tylko po to, aby sprywatyzować za jedna dziesiątą jej wartości porządną polska firmę i, aby następne pokolenia przez długie lata z tej prywatyzacji korzystały 

Za nic mając nas.  Nas naiwnych Polaków.  A za wszystko mając na uwadze tylko i wyłącznie swój prywatny interes.

Zaś w tym co głoszą, mówią i oświadczają fałszywie brzmi troska o nas, o Polskę, o naszą przyszłość i o nasze dobro.

Wszystko to humbug i kpina.  To prywata i brak zasad.  Kiedyś to może niektórzy z owych przyjaciół naszych wrogów zrozumieją, ale będzie już za późno i zostaniemy bezwolnymi kukiełkami tych co potrafili nas tak bezczelnie i chamsko rozegrać.

Niestety. 

Żal mi moich następców.

Zawsze byłem buntownikiem i wolałem być wśród tych co decydują (chociażby w sprawach niewielkich) niż wśród tych co są poddanymi nie mając nawet pojęcia o tym, że nimi są.

I tylko dodam (ja nie stosowałem) - "Uparte trwanie przy własnych poglądach prowadzi do autodestrukcji".

Ja głosowałem na KLD, UD, UW, PO, Palikota, Kukiza,  co świadczy o tym, że nie trwałem uparcie.

Niestety za każdym razem ponosiłem dotkliwe porażki związane z tym co moi idole głosili, a tym co w praktyce czynili.

Nie będę brnął w dalsze rozważania, ale poniżej link do haseł wyborczych PO z 2007 roku. 

Całym sercem byłem wówczas z nimi.  A ile z tych haseł PO zrealizowało?  NIC.

Cupididas mater omnium mallorum.   Tak twierdzili już starożytni Grecy i Rzymianie.  Czyli chciwość jest matką wszelakiego zła.  

Mądrej głowie dość dwie słowie.



obietnice wyborcze PO z 2012 roku

wtorek, 24 listopada 2020

Bogusław - odcinek 26

 

Poprzedni odcinek


Odcinek 26

Ta pierwsza robota w Fordonie przysporzyła firmie Michała i Leszka mnóstwo kłopotów. Oprócz tych związanych z absolutnym brakiem materiałów to jeszcze inspektor nadzoru wydziwiał i ciągle mu się coś nie podobało.  Zaś pod ziemią było mnóstwo różnych rurociągów oraz kabli, których w projekcie robót nie ujęto i dlatego co rusz coś uszkadzali. Ponieważ roboty wykonywali wśród częściowo już zamieszkałych bloków, dlatego co jakiś czas wybuchały awantury, a to, że nie ma prądu, a to wody, a to telefonu i tak dalej. Dzielnica była nowa, ale rzetelnej mapy podziemnych urządzeń i to wykonanych w ostatnich latach, nie było. Winni zaś byli zawsze aktualni wykonawcy robót. Ale jak czas pokazał, była to dla nich dobra lekcja. Chociaż niewiele wówczas zarobili to jednak dobre i sprawne wykonanie wodociągu zaowocowało kolejnymi zleceniami.


Pomału Michał z Leszkiem zaczęli dochodzić do wniosku, że muszą dużo zmienić w ich dotychczasowym sposobie działania jeżeli pragną się utrzymać na rzemieślniczym rynku. Pewnego dnia usiedli w trójkę przy obfitej i suto zakrapianej kolacji. Kolacja odbywała się w modnym wtedy lokalu, zlokalizowanym w centrum miasta, a mieszczącym się w budynku byłej octowni. Dzisiaj jest tutaj siedziba szacownego banku. A wtedy był tutaj najpopularniejszy lokal rozrywkowy w Bydgoszczy o wdzięcznej nazwie Octownia (?). Przy oddzielnym boksie na pięterku tego lokalu, po oryginalnym posiłku i wypiciu po kilka drinków, rozpoczęli rzeczową dyskusję – co dalej?  Z tej dyskusji wyniknął jeden podstawowy wniosek - dalej takiej partyzantki jak do tej pory uprawiać nie mogą. Muszą praktycznie prawie wszystko zmienić. Głównym powodem konieczności przeprowadzenia tych zmian był taki fakt, że gdy starali się o otrzymanie dużego zlecenia, szczególnie w firmach państwowych, które z niewielkimi wyjątkami, były jedynymi zleceniodawcami takich prac, to niestety zawsze słyszeli odpowiedź, że takim jak ich zakładom nie mogą zlecać dużych robót. Co innego gdyby byli spółdzielnią, firmą polonijną lub, nowością na tamte czasy, czyli spółką z ograniczoną odpowiedzialnością, to wówczas mogliby z nami konkretnie rozmawiać.

Po tej pierwszej dyskusji w Octowni (?) odbyli jeszcze kilka podobnych długich i burzliwych rozmów i w ich wyniku postanowili wspólnie, we trójkę, utworzyć nową firmę.

Postanowili połączyć swoje siły, siły praktycznie trzech zakładów rzemieślniczych bo i Karol miał formalnie odrębną od Bogusława firmę, chociaż praktycznie działali cały czas razem. Postanowili nadal działać poprzez struktury spółdzielni rzemieślniczej do której już należeli bo ta przynależność była obowiązkowe, ale z której usług do tej pory praktycznie nie korzystali.  Tworząc nową firmę powstałą z połączenia trzech dotychczasowych firm powstał duży problem.  Tym problemem było pytanie czy przyjąć również Karola na czwartego wspólnika. Jednak ten pomysł po długich dyskusjach, głównie z powodu postawy Bogusława, upadł.

W ten sposób powstała słynna później na całą Spółdzielnię, zrzeszającą kilkaset zakładów rzemieślniczych, firma – JEMAR. Nazwa również urodziła się w alkoholowych bólach i pochodziła od skrótów imion żon – Joanny, Elżbiety i Marii.

W tym miejscu pozwolimy sobie na kilka dywagacji.

Snując te wspomnienia chcielibyśmy przywołać z pamięci i opisać wszystko maksymalnie wiernie. Opisać wydarzenia w taki sposób w jaki one naprawdę przebiegały. Nie chcemy ukrywać błędów, a czasami wręcz głupoty. Żyjemy w czasach coraz większego relatywizmu i to w każdej nieomal dziedzinie. Czasach rosnącej nieufności i niepewności jutra, czasach powszechnego braku autorytetów i demokracji polegającej głównie na tym, że królem jest mamona. Dlatego najlepszym lekarstwem na przełamanie tej nieufności i zmniejszenie relatywizmu jest szczerość wypowiedzi i jasne wyrażanie swoich myśli. Oczywiście często sam opisujący nie jest pewien do końca, czy tak dokładnie było jak to później opisuje. Czasami trochę się przesadza i ubarwia lub dodaje, albo odejmuje. Jednak nawet jak tutaj to uczynimy nie będzie to działanie rozmyślne. Często się przecież zdarza, że różni świadkowie opisują to samo wydarzenie w całkiem inny sposób. My jednak mamy tę przewagę nad innymi świadkami wydarzeń, które opisujemy, że polegamy na tym, iż sporo faktów i refleksji z tamtego okresu udało się zachować na trwałe. Te fakty i przemyślenia zostały na bieżąco zapisane w kalendarzach i niezbyt regularnie wówczas prowadzonych notatkach. Te notatki to kilka zeszytów, które dzisiaj można by nazwać czymś w rodzaju pamiętnika. Specyficznego pamiętnika, ponieważ nie są w nim opisywane szczegółowo poszczególne zdarzenia, a raczej uchwycone są chwilę i to takie, które zapisujący uważał za ważne i istotne. Przecież sformułować i opisać refleksje, uczucia i emocje z nimi związane jest bardzo trudno. Ale nawet bez takich trudnych rzeczy owe zapiski jednak są i dostarczają dużo wiedzy z tamtego okresu.

W tym miejscu przedstawiamy kilka ogólnych wniosków, jakie autor owych notatek w nich zapisał, a które dotyczyły tego krótkiego okresu pracy na swoim. 

Przede wszystkim, to stwierdził, że te pierwsze spore zawodowe sukcesy spowodowały, iż zupełnie inaczej zaczął spoglądać na otaczający go świat. Wiele spraw i rzeczy, które jeszcze przed paroma miesiącami wydawały mi się czymś kompletnie abstrakcyjnym, niedostępnym, nagle praktycznie znalazły się w jego zasięgu. Mocno trzeba było uważać, aby się w tym nie pogubić. Pierwszy wielki sukces bardzo łatwo jest zamienić w porażkę. Tak to sobie wtedy pisał. Dzisiaj dodałby, że ogromną rolę w usuwaniu z organizmu wody sodowej, która, nie ma co tutaj ukrywać, ostro uderzyła do głów nowych rzemieślników, spełniła żona Leszka - Joanna, a także żona Michała, Elżbieta. Co do żony Bogusława, Marii, to jednoznacznie należy stwierdzić, iż ona jeszcze ostro dolewała owej wody sodowej. Ale Bogusław był już bardziej zaprawiony w bojach na swojej prywaciarskiej ścieżce i potrafił sobie radzić, lepiej niż Michał i Leszek z owym nadmiarem bąbelków w głowie. Ogólnie to można powiedzieć, że potrafił znaleźć tą delikatną równowagę pomiędzy sukcesem, a zdrowym rozsądkiem. Zdarzało się jednak, że ją naruszali. Świetnym przykładem naruszania tej równowagi były ich liczne wizyty, w najlepszej wówczas, bydgoskiej restauracji o nazwie "Orbis" mieszczącej się w hotelu  „Pod Orłem”. Tam Bogusław szybko zyskał miano bywalca.  Został kolegą, najpierw kelnerów, potem kierownika sali, a później samego dyrektora całej tej szacownej instytucji. Będąc w barze wiódł prym, machnięcie palcem pozwalało mu otrzymać natychmiast ulubionego drinka. A jak wiadomo ulubionym trunkiem polskich „biznesmenów” był, a może nadal jest, napój zwany mazutem, czyli whisky z coca-colą lub whiskach, czyli szklanka napełniona lodem i zalana whisky, którą należało wypić przed roztopieniem się lodu. Po wypiciu w barze paru obowiązkowych drinków, szło się do sali kolumnowej i przy „swoim” stoliku, po zjedzeniu słynnej „Fantazji szefa”, czyli czterech rodzajów mięs bogato uzupełnionych różnymi dodatkami i po wypiciu paru whiskachy, nadchodziła pora na kawę i lody z likierem. Potem obowiązkowo zamawiało się łososia i kawior z grzankami. Jeżeli grzanki nie były zbyt gorące to danie odstawiali i wołając głośno kelnera, składali reklamację. Ale to się zdarzało rzadko. Do picia w tym stadium brało się szampana lub czystą wódkę, w zależności od nastroju. Dyskusje toczyły się wartko i dotyczyły głównie tego, ile gdzie zarobili i ile jeszcze w najbliższym czasie zarobią. Obowiązkowe, długie i szczegółowe były oczywiście dyskusje o kobietach. Dużo także rozmawiali o swoich dzieciach, często nawet kłócili się odnośnie sposobów ich wychowywania oraz tego co jest dla nich najlepsze. Ale to głównie podczas tych obiadów lub raczej kolacji i to często bardzo późnych, rodziły się ich plany na przyszłość. To tutaj, po jakimś czasie powstał pomysł utworzenia jeszcze jednej wspólnej firmy w postaci spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. 

W tych oparach papierosowego i cygarowego dymu, oparach obficie lejącego się alkoholu i związanego z tym pewnego stanu lekkiej nieważkości, przy tym świetnym jedzeniu, przychodziły im do głowy najlepsze pomysły. W salach tej orbisowskiej restauracji, w czasie licznych tam pobytów, dochodziło także, do mnóstwa zabawnych, a czasami i przykrych sytuacji. A to ktoś z ich towarzystwa spadł z hukiem, z krzesła na podłogę, a to Michał intonował swoją sztandarową pieśń pod tytułem „Morskie opowieści”, a to okazywało się, że fundator nie zabrał ze sobą pieniędzy, albo mocno rozochocony rozrzucał talerze po lokalu, krzycząc, że mu wszystko wolno. Pewnego razu przedstawiciel jednego z naszych zleceniodawców pozwolił sobie na rzucenie talerzem z balkonu w dół, na salę pełną gości. Na szczęście nikogo nie trafił, ale afera była ogromna i wielki pan dyrektor musiał mocno się kajać, przepraszać i płacić. I chociaż samo to wydarzenie było dla nich bardzo przykre i drogo także ich kosztowało to jednak często je później wspominali. Nazywali ten incydent latającym talerzem, a dyrektora przechrzcili na spodek i później tylko tak o nim między sobą, mówili. W takich i innych sytuacjach, które tak nagle i wręcz niespodziewanie, można powiedzieć, że spadły na nich jak grom z jasnego nieba, łatwo było stracić poczucie rzeczywistości. Łatwo też było zacząć myśleć o sobie jako o kimś znacznie lepszym od innych, czego zresztą wielu z nich, tych świeżo upieczonych prywaciarzy, nie uniknęło. Często dyskusje restauracyjne dotyczyły zasad moralnych i zachowań ludzi z którymi współpracowali. I tutaj w swoich postawach i przekonaniach musieli zacząć wiele zmieniać. 

Prawdy, które Leszek dotąd głosił i którymi starał się kierować, w tej nowej rzeczywistości odchodziły jakoś na dalszy plan, stawały się jakby mniej aktualne. Zaś ważne stawały się „prawdy” zupełnie inne. Leszek Zaczął stwierdzać, że jego dotychczasowa „mądrość”, z której byłe zawsze taki dumny, w praktyce zaczęła się przeradzać w naiwność czy wręcz w głupotę, a dalej mogło być jeszcze gorzej. Po pierwsze to zauważył, że należy ludziom obiecywać prawie wszystko. Dotyczyło to głównie, ale nie tylko, zleceniodawców. Należało wyczuć czego oczekują i niezależnie od tego na ile jest to realne, obiecywać im realizację tych oczekiwań. Po drugie należy podejmować się spraw, które w pierwszym momencie wydają się niemożliwe do zrealizowania. Po trzecie trzeba wszędzie prezentować postawę pewności siebie, bez jakichkolwiek wątpliwości, ale bez zadufania. Ale najważniejszym stwierdzeniem, do którego szybko wspólnie doszli była zasada, którą najprościej przedstawić, posługując się mądrością jednego z królów francuskich, a rzekł on – „Lubię ludzi uczciwych, nie ufam nikomu kogo nie da się kupić”. Już po paru miesiącach wspólnej działalności zauważyli, iż często jest tak, że oni są przekonani o swojej racji, ale ich kontrahent nie chce im jej przyznać. Jeżeli jednak z tą racją wystąpi ktoś inny, na przykład przełożony owego kontrahenta lub inna osoba od której w jakiś sposób jest on zależny, to wówczas udaję się im to stanowisko przeforsować. Zaczęli śmiało wykorzystywać ten fakt. W tym miejscu nasuwa się, ogólna refleksja z której do tej pory Leszek nie zdawał sobie sprawy, a można ją sformułować następująco - „nieważne co się mówi, ważne kto to mówi”. Czyli inaczej rzecz ujmując, najpierw trzeba osiągnąć przynajmniej jakiś sukces, a potem można mieć rację lub głosić swoje prawdy. Natomiast najpierw „prawdy”, a potem „sukces” to jest zero sukcesu, a i prawdy jakieś dziwne.


Krótko mówiąc na nowej drodze prywaciarskiego życia pomału stawali się innymi ludźmi niż byli za poprzedniego życia na państwowym chlebie.

Jednak Leszek głównie dzięki swojej żonie i córce, znajdował jako taką równowagę, na tym burzliwym, nowym etapie życia. A pomagały mu one w tym, i to na wiele sposobów. Jako przykład „częściowego powrotu do rzeczywistości” przytoczymy dwa wierszyki, które napisała jego córeczka i podarowała mu na imieniny. Miała wówczas 9 lat.


Pierwszy:


Mój tato jest kochany,

Choć ma krawat źle dobrany,

Wiele mieści się w nim wad,

Chciałby zmienić cały świat,

Marzeń ma sto,

Zachcianek tysiąc,

Lecz ja kocham mocno go,

Mogłabym przysiąc.


I drugi:


Gdy powiesz do kogoś po prostu cześć

Zaczyna ci zaraz głupoty pleść.

Że z dywanu jest już szmata,

Że jej zachorował tata,

Że mięso znowu podrożało,

Że masło jakoś inaczej kosztowało

Że jej znajomy kupił fotele,

Bo jego córka ma wesele

Mówi – teraz pieniędzy nie ma za wiele

Że kiedyś to mógłby kupić nawet pałac,

A teraz nie ma nawet na szałas.

I dalej, że jej znajoma kupiła dzisiaj okazyjnie trzy rożna

W końcu już tego słuchać nie można.


Te proste wierszyki dużo dla niego znaczyły. Oprócz radości jakie przyniosły, kazały zastanowić się nad ich oczywistością i zmuszały do pomyślenia o sobie, wcale nie w najlepszych barwach.

Aby jeszcze bliżej oddać klimat tamtego czasu warto przypomnieć stary rosyjski kawał z rodzaju tych o Czapajewie. A uczynić to warto pomimo, iż to duże uproszczenie i przesada dlatego, że w jakimś sensie dobrze oddaje on ducha tamtych chwil, chwil powstawania na szeroką skalę polskiego „nowego kapitalizmu”. A wielu, takich jak ich troje, a pewnie i w jakim sensie oni sami, postępowali w swoim rozumowaniu tak jak ów słynny Czapajew.

„Czapajew do swojego ordynansa. Gdy zwyciężymy, Pietka i zapanuje komunizm, to zbudujemy konserwatorium, a na dachu postawimy karabin maszynowy, żeby konserw nie rozkradli”.


To tyle tytułem ogólnych refleksji.

W następnym odcinku trochę o trzech głównych bohaterach tych wspomnień.


Następny odcinek




sobota, 21 listopada 2020

Wyjątkowy listopadowy dzień.

Dzisiaj (20.11.2020) był pierwszy tak piękny i słoneczny dzień tegorocznego listopada.  I przypadł on , ten dzień w rocznicę urodzin mojej córki i w przeddzień urodzin  mojej wnuczki.

Chodząc po pięknym Myślęcinku i podziwiając wspaniałości późnej jesieni, myślałem o Tych dwóch tak bliskich mi dziewczynach.

Przy okazji zrobiłem trochę zdjęć.  Kilka z nich poniżej.







piątek, 20 listopada 2020

Cenzura i Inwigilacja

Nie tylko ja doświadczam ostatnio coraz częściej szykan ze strony FB.  Ogranicza mi się ilość wiadomości do odczytania i komentowania.  Odcina szereg postów i tematów.  Kto i jak to czyni to tego nie wiem, ale dlaczego to podejrzewam.  LEWCTWO RULEZ.

Napisałem krótki i prosty tekst na FB.  Poniżej jego treść.  Ciekawe jak długo pozostanie na portalu FB?

Nic nie słychać bo nic nie widać. Dziękuję Ci Wielki Bracie. Przecież ja nie mogę mieć racji. To TY Wielki Bracie wiesz lepiej co dla nas dobre. Co my szaraczki możemy jak Wy Wielcy nas wyłączycie? Jednak pamiętajcie - nas są miliardy, a Was jednostki. 

Czy ktoś w ogóle się zastanawia co będzie jak nieokreślone siły (chociaż bardzo konkretne byty) odetną wszystkim dostęp do internetu?  A co będzie jak odetną  dostęp do energii elektrycznej?

A czego zażądają za ich przywrócenie?

Przecież to takie proste.

A skutki?

sobota, 14 listopada 2020

Bydgoszcz Myślęcinek - ogród botaniczny.

 Kilka kolejnych jesiennych zdjęć z pięknego ogrodu botanicznego bydgoskiego Myślęcinka.



 

Moim zdaniem to jest najpiękniejsze drzewo w  ogrodzie botanicznym bydgoskiego Myślęcinka




środa, 11 listopada 2020

wtorek, 10 listopada 2020

Bogusław - odcinek 25


Poprzedni odcinek


Odcinek 25

Drugim, istotnym wydarzeniem było to, że Michał i Leszek poznali  Zdzisława Pająka, który wówczas pracował jako robotnik gospodarczy u ojca Piotra.   Z tej pracy, a głównie z powodu surowości i węża w kieszeni ojca Piotra, nie był on zbyt zadowolony.   Dlatego już po miesiącu sam zaproponował Michałowi i Leszkowi przejście do pracy do ich firmy.  A ponieważ w owym minionym miesiącu przydał im się już we wielu sprawach, zdawał się być bystry, przewidujący i pomysłowy to go zatrudnili. Ojciec Piotr boczył się za to na nich, ale mu wytłumaczyli, że tak i lepiej będzie dla zakonu bo przecież z niewolnika nie ma pracownika.  Ów pan Pająk najpierw był u nich robotnikiem budowlanym, a potem kierowcą i operatorem sprzętu budowlanego bo posiadał stosowne uprawnienia.  Później pełnił w ich firmach, przez ponad osiem lat, jeszcze różne inne funkcje.  Był ich trzecim zatrudnionym pracownikiem.  Na początku bardzo się we wszystko angażował i wiele spraw mu powierzali.  Mieli do niego spore zaufanie.  Niestety, jak to najczęściej w życiu bywa, w końcu okazał się małym, drobnym, cwaniakiem i do tego zwyczajnym złodziejem.   Po kilku latach od rozstania się z owym Pająkiem, przychodził on do Leszka i Bogusława po poradę jak postępować z  nieuczciwymi pracownikami.  Ponieważ po odejściu z firmy Leszka i Michała, a właściwie dyscyplinarnym zwolnieniu, założył swoją firmę i miał wielki problem z nieuczciwymi pracownikami.  Leszek normalnie go wyśmiał.

Od samego początku wykonywania robót dla Zgromadzenia, Bogusław dzielnie im kibicował.  Przeżywał z nimi wszystkie problemy i w wielu przypadkach dobrze im doradzał.   Przede wszystkim  jeżeli chodziło o postępowanie z pracownikami, czy załatwianie deficytowych materiałów.   Sam kończył w tym czasie pierwszy etap prac na kolei w Inowrocławiu.   Wiodło mu się dobrze.   Często się spotykali  na budowie u księży, a spotkania te kończyły się najczęściej we wspomnianej już kilkakrotnie winiarni.  W tym czasie zaczęli się spotykać na gruncie towarzyskim.  Bywali u siebie w domach i u wspólnych znajomych.   Bardzo się wówczas zbliżyli do siebie.  

Roboty u zakonników kończyły się i zaczynały się następne.  Trzeba było dojeżdżać na odległe budowy, dowozić pracowników i materiały.  Dlatego po paru miesiącach prac, Michał i Leszek doszli do wniosku, że muszą koniecznie kupić jakiś dostawczy samochód.  Ciągłe wynajmowanie bagażówek było bardzo drogie i uciążliwe. Kierowcy sprawiali masę kłopotów.  A to nie chcieli tam wjechać, a to tego przewieźć i tak dalej.  Zaczęli przeglądać ogłoszenia prasowe.   Po jakimś czasie znaleźli ogłoszenie o sprzedaży  samochodu dostawczego z silnikiem diesla co wydawało się oszczędniejszym rozwiązaniem bo olej napędowy był wówczas znacznie tańszy niż benzyna, a do tego łatwo go było skombinować za znacznie niższą cenę niż na CPN-owskich stacjach benzynowych.  Niestety sprzedawca mieszkał aż w Chełmży.   Specjalnie szukali takiego samochodu, gdyż silnik wysokoprężny pozwalał uniknąć ogromnych kłopotów ze zdobywaniem kartkowej wówczas benzyny.  Zdobyć olej napędowy było o niebo łatwiej.  Nie znajdując specjalnie innych ofert, wybrali się do Chełmży.  Pojechali maluchem Bogusława.  Pojechali we czwórkę czyli Leszek, Michał, Bogusław i Zdzisław Pająk jako niby ich doradca – fachowiec.  Po długich dyskusjach, po szczegółowych oględzinach i zadaniu właścicielowi masy pytań, zdecydowali się wreszcie kupić ten samochód.  Był to tak zwany Żuk blaszak, do którego wmontowano silnik wysokoprężny od innego samochodu.   Zaraz też w miejscowej knajpie, opili udany zakup i zadowoleni ruszyli do domu do Bydgoszczy.    Bogusław, Michał i Leszek wracali fiatem 126P, zaś Zdzisław jechał zakupionym Żukiem.   Dojechali do Bydgoszczy po półtorej godzinie, i czekali na budowie na swój „nowy” samochód.   Mijały godziny, a samochodu nie było.  Po ponad czterech godzinach czekania, mocno zaniepokojeni postanowili pojechać w stronę Chełmży i zobaczyć co się stało.  Po godzinie jazdy  znaleźli swój samochód, zaledwie kilkanaście kilometrów od Chełmży.   Stał na poboczu drogi, a Zdzisław w kompletnie zadymionej szoferce, dłubał coś przy silniku.   Okazało się, że w trakcie jazdy spod obudowy silnika najpierw zaczęły się wydobywać kłęby dymu, aż w końcu silnik zgasł i w żaden sposób nie można go było uruchomić.   Ten  „cud techniki”,  okazał się, już w trakcie pierwszej jazdy, nieudolnie złożonym przez jakiegoś marnego mechanika, dziwnym i niezdatnym do normalnego użytku pojazdem, udającym samochód.  Cała trójka wraz z udającym fachowca Zdzisławem, oglądając parę godzin wcześniej tego grata i słuchając zapewnień jego właściciela, pewnie ulegli jakiejś zbiorowej hipnozie.  A do tego jeszcze się cieszyli z tego zakupu, zamiast przed zapłatą wsiąść do tego blaszanego pseudo-samochodu i przejechać nim, przynajmniej kilkanaście kilometrów.   Natomiast oni poprzestali na jego dokładnym oglądaniu i udawaniu fachowców.   To oglądanie, jak się okazało, nic nie dało, ponieważ żaden z nich, tak naprawdę, się nie znał, ani trochę, na takim „sprzęcie”.   Zostawili Zdzisława przy tym dziwnym pojeździe i wrócili do Chełmży.  Chcieli oddać samochód poprzedniemu właścicielowi i zażądać zwrotu zapłaconej za niego sporej kwoty.  Ale ten cwany gość, nie tylko nie chciał z nami rozmawiać, ale jeszcze poszczuł ich psami.  Taka była  pierwsza spora porażka, na tej nowej prywaciarskiej drodze.

Ten nieszczęsny Żuk był ich najgorszym wspólnym zakupem.  Mieli go raptem dwa miesiące, z których przynajmniej półtora spędził w różnych warsztatach i w końcu ze sporą stratą udało się go jakoś sprzedać.  I tak zamiast zmniejszyć koszty transportu, to je wielokrotnie zwiększyli.  

Ale najpierw przeżyli inne rzeczy.  Po miesiącu od rozpoczęcia działalności, udało się zawrzeć drugą umowę na wykonanie prac.  Znajomy Michała przyniósł wiadomość, że w Zakładach Mięsnych w Inowrocławiu trzeba pilnie wykonać około sto metrów wodociągu.   Roboty trzeba wykonać na terenie czynnego zakładu i w okropnie paskudnym gruncie.  Po swoich świeżych doświadczeniach, nie palili się do kolejnej takiej przeprawy, lecz nie mając innego zlecenia, postanowili  podjąć się wykonania tego wodociągu.   Wykop, przy wykonywaniu prac ziemnych, miał być robiony ręcznie, ponieważ  nikt dobrze nie wiedział, gdzie co przebiega pod ziemią i wszyscy bali się jakiś awarii.  Bogusław pojechał z nami na rozpoczęcie robót.   Był świeżo bogaty w doświadczenia w wykonywaniu robót w takich warunkach.  Przyjechali do zakładów mięsnych i poszli na miejsce, gdzie miał przebiegać wykop.  Bogusław popatrzył wokół i powiedział - co się będziecie wygłupiać w jakieś ręczne kopanie, da się Białoruś i w trzy dni zamiast miesiąca, robota będzie wykonana.   Temu co podpisuje odbiór robót, da się parę złotych i po kłopocie.  Tak się szczególnie złożyło, że akurat Karol, wówczas wspólnik Bogusława, kupił sobie nową Białoruś, to chętnie ją u was przetestuje – dodał Bogusław.  A jak przyjdzie do was ten gruby kierownik, co nam przed chwilą marudził i będzie coś truł, to mu powiedzcie - Łysy kup se irysy.   Trochę się pośmiali z tego starego powiedzonka, a potem zdecydowali się  postąpić według rady Bogusława.  Po podpisaniu umowy i zatwierdzeniu kosztorysu na wykonanie tych prac, już na drugi dzień Białoruś razem z jednym pracownikiem była w Inowrocławiu.  Kierownik rzeźni na początek dostał dobrą flachę i wszystko mu się podobało, a firma Michała i Leszka rozpoczęła swoją drugą robotę.  Zaczęli ochoczo kopać wykop przy pomocy wspomnianej Białoruśki.   Faktycznie w trzy dni zakończyli prace, zrywając szczęśliwie tylko jeden i to niegroźny kabel energetyczny, który już po paru godzinach fachowcy, za niewielką opłatą, naprawili.  Obrazowo mówiąc na tej drugiej robocie zarobili po półrocznej poprzedniej pensji.  Zarobili prawie połowę tego co Karol zapłacił  za Białoruś.   Była kolejna okazja do urządzenia rozrywkowej imprezy.

Dzięki tym dwóm zrealizowanym zleceniom, udało się im, już na samym początku działalności rzemieślniczej, zarobić sporo kasy.  Pragnąc podtrzymać dobrą passę, zaczęli się rozglądać za jakimiś większymi i w miarę stałymi pracami.   Dużo było wówczas takich robót, tyle że prywatnym zakładom niechętnie zlecano ich wykonanie.  A i w tym prywatnym sektorze budowlanym dynamicznie zaczynała się rodzić poważna konkurencja.   Jeszcze jedną robotę udało im się załatwić dzięki tak zwanym  starym znajomościom i jak się później okazało był to strzał w przysłowiową dziesiątkę.   Załapali się do wykonywania wodociągów i kanalizacji na największej bydgoskiej inwestycji, czyli budowie osiedla mieszkaniowego we Fordonie.   Pierwszy odcinek wykonywali w bardzo trudnym terenie.  Był to odcinek wodociągu  z rur żeliwnych, a w zdobyciu tych zupełnie nieosiągalnych materiałów, pomógł oczywiście Bogusław.  Była wtedy taka praktyka, że prawie wszystkie materiały budowlane, a w szczególności rury i kształtki żeliwne, były sprzedawane na jakieś dziwne rozdzielniki, które sporządzano w ministerstwach i zjednoczeniach.  I tylko według tych rozdzielników firmy zaopatrujące budownictwo  sprzedawały materiały budowlane.   Praktycznie to te materiały mogły w ten sposób kupić  wyłącznie firmy państwowe i to tylko te, które złożyły odpowiednie zapotrzebowania z przynajmniej rocznym wyprzedzeniem.   Dla firm prywatnych nie zostawało nic.  Ale na szczęście Leszek i Michał byli najbliższymi kumplami Bogusława.  I to on dawał im przykład i uczył jak postępować w takich sytuacjach.  Imać się należało, według Bogusława, najróżniejszych sposobów.  Trzeba było być nie lada improwizatorem.   A tymi rurami żeliwnymi na budowę do Fordonu było tak - Bogusław poznał kiedyś piękną dziewczynę o wdzięcznym imieniu Mariola, która pracowała w dziale sprzedaży  jednej z central materiałów budowlanych.  Trochę się w niej podkochiwał, a ona w nim i trwało to tak już jakiś czas.   Pewnego dnia wspólnie, całą trójką, pojechali do firmy pani Marioli.   Tutaj Bogusław polecił im przedstawić Mariolce, jak się wyraził, ich problem.  Mariola grzecznie wysłuchała tego co mieli do powiedzenia, prawie bez przerwy tęsknie zerkając w stronę Bogusława.  Po ich długim i zawiłym wystąpieniu, stwierdziła - niewiele wam mogę pomóc.  Materiałów jest bardzo mało i wszystkie są już dawno rozdzielone.  Wtedy Bogusław wtrącił się do rozmowy i powiedział - ależ Mariolka, jak będziesz mocno chciała i Kasia czyli twoja kierowniczka ci trochę pomoże, to na pewno coś wymyślicie.  Przyjedźcie za parę dni, a ja się zorientuję co można w tej sprawie zdziałać – odpowiedziała Mariola.  Po paru dniach Mariolka obwieściła telefonicznie radosną nowinę.  Dostaną te upragnione rury i kształtki.  Załatwiły to dziewczyny w ten sposób, że nie sprzedały tych materiałów firmie państwowej z rozdzielnika, ponieważ otrzymały tylko drugi gatunek rur, a firma zamawiała pierwszy.   Dzięki temu ten gorszy drugi gatunek można było sprzedać na tak zwanym wolnym rynku.  W tym przypadku ten drugi gatunek był tylko na papierze.  Po tak udanej transakcji panowie zaprosili panią Mariolę i panią Kasię na uroczystą wystawną kolację z tańcami i innymi atrakcjami.


Następny odcinek


poniedziałek, 2 listopada 2020

Zaduszki

W ten dzień pełen zadumy, refleksji i pamięci, zamiast na cmentarz (zamknięty) udaliśmy się do Myślęcinka.  I tutaj w to dżdżyste i ponure popołudnie zatrzymywaliśmy się co jakiś czas w różnych miejscach i kontemplując piękno listopadowej jesieni, wspominaliśmy Tych, Którzy odeszli.

Poniżej kilka zdjęć wykonanych dzisiaj w Myślęcinku