niedziela, 30 sierpnia 2020

Straż konna w Myślęcinku.

Kiedyś była, a teraz nie ma.  A na pewno przydałaby się.  Nawet straży rowerowej nie ma.  Jest zakaz poruszania się po ogrodzie botanicznym rowerami, ale niestety nikt oprócz mnie tego zakazu nie przestrzega.  Egzekucji zero.  To po co ten zakaz?

Nie ma patroli konnych, nie ma pieszych, nie ma rowerowych, ale są zakazy.  To jest bez sensu.  I co na to dyrekcja parku i ogrodu?

Poniżej zdjęcie z jesieni 1999 roku kiedy to patrole konne wymuszały respektowanie zakazów.

A dlaczego obecnie konie zanieczyszczają ogród botaniczny, a sprzątanie odbywa się pod wieczór i polega na przesuwaniu odchodów na pobliskie trawniki.  Zaś cały dzień korzystający z ogrodu muszą omijać śmierdzące w upale końskie odchody?

Straż konna - jesień 1999 roku.
 

sobota, 29 sierpnia 2020

Odrobina najnowszej historii Bydgoszczy - 77

Bydgoskie spichrze od dawna są symbolem Bydgoszczy.  Ich widok i stan zmieniał się w ciągu lat.  Zmieniało się także ich otoczenie i przeznaczenie.

Dzisiaj prezentuję zdjęcie spichrzów, które wykonałem na wiosnę 1985 roku.




                             Poprzedni post z tego cyklu.


poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Bogusław - odcinek 23

Poprzedni odcinek


Odcinek 23

Leszek, rzec można, zbaraniał, a Michał z wrażenia nawet nie pomyślał o liczeniu pieniędzy.   Tymczasem ojciec Piotr jeszcze raz przeszedł do sąsiedniego pokoju skąd po chwili wrócił przynosząc drugą butelkę Martini oraz gin Gordons i nieosiągalny wówczas na polskim rynku tonic Schweppes.  Przyrządził po wspaniałym drinku.  Po godzinie teraz głównie grzecznościowej rozmowy i wypiciu dwóch tych smakowitych drinków, pan docent oświadczył, że musi jeszcze z panem Michałem pójść na wykop i ustalić pewne szczegóły co do dalszych robót.   Poszli i wrócili  po kilkunastu minutach.  

Potem wszyscy wypili po jeszcze jednej szklaneczce i już trochę  podchmieleni Leszek i Michał  pożegnali się z ojcem Piotrem oraz docentem Józefiakiem.  Wyszli na dwór mocno oszołomieni. Oszołomieni wypitymi trunkami, ale przede wszystkim tymi ogromnymi pieniędzmi, które znajdowały się teraz w michałowych kieszeniach.   Usiedli w  samochodzie Michała, zaparkowanym tuż obok budynku Zgromadzenia.  Po chwili, gdy trochę ochłonęli i obejrzeli oraz wreszcie przeliczyli banknoty Leszek zapytał – a dlaczego tutaj jest sto sześćdziesiąt banknotów, a nie sto siedemdziesiąt sześć szopenów? Wówczas Michał opowiedział mu jak to naprawdę z panem docentem było.   Ten pan docent to jest niezły cwaniak.   Gdy wyszliśmy pierwszy raz nad wykop to od razu i bez żadnego skrępowania powiedział do mnie, że on sprawę przemyślał i rozwiązanie jest proste. Otóż dostaniecie panowie za te roboty dodatkowe osiemset osiemdziesiąt tysięcy złotych, gdyż coś muszę na rzecz moich mocodawców utargować, ale dziesięć procent tej pozostałej kwoty, czyli osiemdziesiąt tysięcy jest dla mnie, a osiemset dla was.  Zgadza się pan, czy nie – zapytał.  Co miałem robić?  Zaskoczył mnie całkowicie, chwilę pomyślałem i powiedziałem, że się zgadzam.  Bo inaczej nie wiem kiedy i jakie pieniądze byśmy zobaczyli, a przecież ta kwota jak wiesz, jest dla nas niesamowita, bo znacznie przekracza kwotę o jakiej rozmawialiśmy.  I wiesz, że nawet połowa tej sumy w pełni by nas zadowalała.  Oczywiście zapytałem pana docenta kiedy będą pieniądze.  Na co docent odrzekł, że naturalnie dzisiaj.  Byłem jeszcze bardziej zaskoczony i to do tego stopnia, że gdy chodziliśmy wzdłuż wykopu to na jakiś czas mowę mi odebrało.  Docent coś do mnie mówił, a ja tylko kiwałem głową  jak niemowa. A gdy drugi raz wyszliśmy nad wykop to po prostu wręczyłem docentowi te osiemdziesiąt tysięcy złotych.   On przeliczył kasę i to dwa razy i nawet dziękuję nie powiedział. A potem zaraz wróciliśmy do was.  I to tyle.  

Ponieważ Leszek z Michałem, jeszcze przed spotkaniem z ojcem Piotrem i panem docentem, ustalili, jak już wspomnieliśmy, że dodatkowa kwota w wysokości czterystu tysięcy złotych w pełni by ich zadowoliła, dlatego otrzymaną kwotą osiemset tysięcy złotych byli wprost oszołomieni.  Siedząc we wnętrzu małego Fiata nie do końca świadomi tego co się  niedawno stało, zadziwieni i zaskoczeni zaczęli niepewnie rozmowę o tym co dalej zrobić.  Pomału mijał szok.  Zaczęli myśleć racjonalnie i postanowili podzielić się po połowie otrzymaną kwotą.  Po czym ogromnie zadowoleni, a także nieźle zawiani po tych kilku wspaniałych drinkach, pożegnali się.  Michał pojechał do domu samochodem, a mieszkał wówczas raptem kilkaset metrów od siedziby Zgromadzenia.   Zaś Leszek poszedł do domu pieszo bo także mieszkał niedaleko od siedziby Zgromadzenia.   

Idąc ulicą Brzozową z kieszeniami pełnymi pieniędzmi czuł się jakby frunął nad ziemią.  Kwota jaką niósł była dla niego kwotą ogromną.  Po trzech tygodniach pracy na swoim był właścicielem sumy, jakiej nie zarobiłby przez cały rok na swojej poprzedniej, dobrze przecież płatnej, posadzie inspektora nadzoru.  Jednak te pieniądze nie były jedynym źródłem tego unoszenia się nad chodnikiem.  To było połączenie ogromnego rozładowania nagromadzonych stresów ze sukcesem finansowym i to w tak dużej dla niego skali.   A także był to pierwszy i to zasadniczy dowód na to, że dokonał właściwego wyboru decydując się na tak niepewną rzemieślniczą przyszłość.  Pewnie na ten jego euforyczny stan wpływ miało wiele innych rzeczy.  Wszystko to razem nagromadzone w jednej kompletnie niespodziewanej chwili wywołały w nim ten swoisty stan lekkości ducha i bytu.   Ten stan na pewno nazwać możemy jakimś rodzajem ogromnego szczęścia.  Szczęścia, które czasami nachodzi człowieka gdy przychodzi ogromna satysfakcja związana z poczuciem dobrze spełnionych obowiązków.  Spełnionych po długiej i ciężkiej pracy pełnej niepewności, lęków i wielkich problemów.   

Drugi raz w swoim trzydziestopięcioletnim życiu Leszek przeżywał taką euforię.  I chociaż ten pierwszy raz miał miejsce już dawno temu bo na zakończenie drugiego roku studiów na budownictwie lądowym, to jednak doskonale pamięta oba te wydarzenia i to tak jakby wydarzyły się wczoraj.   

Obie sytuacje łączył jeden wspólny element, polegający na tym, że były one bardzo szczęśliwym końcem długiego okresu ogromnych wątpliwości i nawet pewnego rodzaju braku wiary w siebie i w słuszność podjętych decyzji.  One tę wiarę umocniły i można powiedzieć, że stały się swoistymi kamieniami milowymi jego życia. 

To pierwsze wydarzenie miało miejsce w czasie egzaminów na studiach.  A konkretnie był nim ostatni egzamin kończący drugi, chyba najtrudniejszy rok, jego studiów.  Wszystkie  pozostałe trudne egzaminy, między innymi z mechaniki budowli i geometrii wykreślnej Leszek już zaliczył i to na całkiem dobre oceny.  Został mu tylko ten jeden ustny egzamin, a po nim prawie trzy miesiące wakacji, które miał w dużej części spędzić ze swoją ukochaną Joanną.  Po paru godzinach nerwowego oczekiwania na swoją kolej, Leszek wszedł wreszcie do sali egzaminacyjnej i stanął przed surowym obliczem egzaminatora.  Był nim pan doktor Nil Konopko, starszy już wiekiem i ogromnie doświadczony specjalista w zawodzie oraz doskonały wykładowca.   Pan Nil kazał Leszkowi wylosować kartkę z pytaniami dał mu chwilę na zastanowienie się nad odpowiedziami i zapytał - jest pan gotowy do odpowiedzi?  Na kartce były trzy pytania.  Niestety na żadne z nich Leszek nie znał odpowiedzi.   Coś tam bąkał pod nosem, ale od razu po przeczytaniu pytań wiedział, że wpadł, i że czeka go jesienny egzamin poprawkowy, a w związku z tym nerwowe i  zmarnowane tak długo oczekiwane i wyśnione wakacje.  Przez krótką chwilę ogarnęła go rozpacz i jak się to mówi chciało mu się wyć.  Natomiast pan doktor jakby nie zwracając uwagi na nastroje Leszka wysłuchał spokojnie jego mętnych odpowiedzi i wreszcie ponownie zapytał - czy już pan skończył?   Po czym przyjrzał mu się jakoś dziwnie i poprosił o zeszyt z notatkami z wykładów, z całego roku.   Przejrzał go uważnie, wziął młotek i gwóźdź, przebił na samym środku, na wylot ten duży i gruby zeszyt  gwoździem, oddał go Leszkowi jednocześnie prosząc o indeks. 

Leszek strasznie zdenerwowany, trzęsącymi się rękami podał egzaminatorowi indeks.   Pan doktor nic nie mówiąc coś wpisał do odpowiedniej rubryki indeksu i oddał go studentowi.  Leszek kompletnie załamany spojrzał na ten zapis i zgłupiał zupełnie, stało tam napisane jak byk -  „bdb”,  czyli bardzo dobry.  Nie mogąc się otrząsnąć z wrażenia i w przypływie nagłego impulsu zapytał - jak to możliwe panie doktorze, przecież nie odpowiedziałem na żadne z trzech pytań?  Na to pan  Konopko - i tak wiem, że pan dużo umie, ale dzisiaj miał pan pecha, a może zjadła pana trema lub puściły nerwy.  Z  tego co ja widziałem to wiem, że przez cały rok chodził pan regularnie na wykłady, zawsze siedział w pierwszym rzędzie i często zadawał różne, nieraz bardzo szczegółowe, a czasami nawet irytujące, pytania.  Poza tym widzę, że przynajmniej połowa notatek na roku jest odpisana z pańskiego zeszytu.  Ten sam układ, podobne teksty, te same rysunki.  To co miałem panu postawić?  

Musimy tutaj objaśnić, że z tymi zeszytami to była wieloletnia i barwna tradycja.  Na egzamin ustny należało obowiązkowo przychodzić z całorocznymi notatkami, których forma była z góry określona i to już na pierwszym wykładzie.   Pan Konopko podczas egzaminu przeglądał dokładnie te zeszyty i później przebijał je gwoździem.  Wychodził ze słusznego skądinąd założenia, że nawet najbardziej leniwy student, jak przepisze i przerysuje grubo ponad sto stron formatu A4, to się czegoś nauczy.  A ponieważ był człowiekiem obdarzonym wyjątkowo zdrowym rozsądkiem to wiedział, iż studenci będą sobie pożyczali zeszyty lub kombinowali w ten lub inny sposób.   Żeby pozbawić studentów możliwości takiego czy innego lawirowania to przejrzane w trakcie ustnego egzaminu notatki studenta, którego akurat odpytywał, od razu na gorąco  „zaznaczał”.  Czyli brał młotek i gwóźdź kładł zeszyt na specjalnie przygotowaną deskę i przebijał ów zeszyt na wylot.  

Po dłuższej chwili, gdy Leszek stał jak zamurowany nie wiedząc co powiedzieć i co zrobić  pan Konopko dodał - moim zdaniem taka ocena się panu należy i tyle.  Więcej nie ma co dyskutować na ten temat.  Żegnam pan i życzę sukcesów.  Wychodząc z sali egzaminacyjnej Leszek czuł się jakby urosły mu skrzydła i po prostu frunął nad chodnikiem do Joanny, aby podzielić się z nią swoją wprost nieopisaną radością.  Stan w jakim wówczas był, trudno opisać, ale był to na pewno rodzaj wielkiego szczęścia.  


I teraz bardzo podobnie się czuł biegnąc  z tymi tysiącami złotych do domu do żony Joanny i córki Karolinki.  A radość jego była przeogromna, gdyż poprzedzał ją przynajmniej rok ogromnej niepewności.  Było to potężne i ogromnie pozytywne rozładowanie,  wielka ulga, niesamowite zadowolenie i rodzaj wspaniałego szczęścia, szczęścia, które w takiej formie i wymiarze bardzo rzadko gości w życiu człowieka.  


sobota, 22 sierpnia 2020

Sierpniowa ciekawostka.

Od 30 lat jeżdżę rowerem po północnych okolicach Bydgoszczy bo od tytlu lat związany jestem z Niemczem. Poprzednio śródmieście, Szwederowo i Wyżyny.  Od 25 lat jeżdżę tym samym chociaż zmodernizowanym rowerem Vulcanus czyli ostatnim modelem jaki wyprodukowano w bydgoskim Romecie.

Dzisiaj jedno zdjęcie, które wykonałem w trakcie jednej z moich owych jazd.  Zdjęcie z dnia 01.08. 2014 roku.

Ciekawe kto zgadnie gdzie je zrobiłem?



środa, 19 sierpnia 2020

Moje podróże - 21 część 5

Wróćmy jeszcze na chwilę do pięknego Sorrento położonego nad Zatoką Neapolitańską.  Stąd rozciąga się wspaniały widok na wulkan Wezuwiusz i położony poniżej Neapol.

W drodze na Półwysep Amalfi

Sorrento

Widok z Sorrento na Wezuwiusza.



 A także wróćmy do uroczego Positano.

Positano - przed wjazdem

Positano - wyjeżdżamy

Z Positano do Amalfi



 i także  powróćmy do italskiej perły, czyli Amalfi.  Amalfi leży w pięknym miejscu.  Położone jest na stromym nadmorskim zboczu z którego rozciągają się niesamowite widoki .

Amalfi

j.w.

Amalfi

Opuszczając to jedno z najpiękniejszych miejsc naszego Świata czyli Półwysep Amalfi przejechaliśmy przez duże miasto Salerno.

Salerno
Z Salerno jadąc autostradą na południe zjechaliśmy do miasteczka  Lauria, gdzie przenocowaliśmy przed następnym etapem naszej podróży.


Lauria.


 Poprzedni post z tego cyklu





środa, 12 sierpnia 2020

Moje podróże - 21 część 4

Chociaż już wyruszyliśmy w stronę Rzymu i opuszczamy piękną Toskanię to warto jeszcze przez chwilkę zerknąć na toskański krajobraz.



Ominęliśmy Rzym jadąc przez Ostii czyli słynny kurort położony nad morzem Tyrreńskim.  Sama Ostia, czyli rzymski szpan, sprawiła na mnie katastrofalne wrażenie.  Długie kilometry zatłoczonych plaż i zatłoczonych dróg przy tych plażach. Tysiące bryłowatych (jak byśmy w Polsce powiedzieli gargamelowatych) pałaców i jeszcze więcej pałacyków położonych w fatalnym otoczeniu.  Do tego ogromne tłumy i szpan nad szpany.  Krótko mówiąc smutek i żal.

Potem przejeżdżaliśmy koło słynnego rzymskiego lotniska Fiumicino.

Jadąc cały czas płatnymi autostradami wieczorem dotarliśmy do Neapolu.  Na szczęście minęliśmy to wielkie miasto w nocy i dosyć szczęśliwie bo zbytnio nie kluczyliśmy po tym ogromnym i bałaganiarskim mieście.

W nocy dojechaliśmy aż do słynnego Sorrento, gdzie znaleźliśmy nocleg w bungalowie w Piano di Sorrento (dosyć skromne warunki - 75 tys. L. czyli około 145 zł.)

Rano wyruszyliśmy zwiedzać Sorrento.  Jest to przepiękne miasto położone na półwyspie Amalfi  Półwysep Amalfi to najmodniejsze wybrzeże w całej Italii.  Widoki wprost zapierają dech w piersiach.

Po zwiedzeniu Sorrento, jadąc niesamowitymi nadmorskimi serpentynami zwiedziliśmy jeszcze nie mniej słynne Positano i Amalfi.

Sorrento

Na półwyspie Amalfi.



sobota, 8 sierpnia 2020

Moje podróże - 21 część 3

W drodze powrotnej z Volterry zajechaliśmy do dziwnego miasteczka o nazwie Monteregioni.  Jest to raptem kilkadziesiąt domów wybudowanych na kilku krótkich uliczkach.  Miasteczko położone jest na wysokim wzgórzu i otoczone jest grubymi i wysokimi murami obronnymi z czternastoma wieżami.  O tym miejscu wspominał już Dante w swojej "Boskiej komedii" pisząc - " Otaczały go sznury jak wały i wieże otaczają Monteregioni".  Miasteczko to zbudowano w XII wieku.

Fragment Monteregioni.  W głębi jedna z 14 wież.

Następnego dnia czyli w poniedziałek poszliśmy na spacer śladem największych zabytków Sieny.  Najpierw oglądaliśmy, słynną katedrę Duomo, a potem poszliśmy na wspomniany już centralny plac Sieny (wyłożony cegłami) i tutaj wspiąłem się po stromych i niezliczonych schodach na wysokość 102 metrów czyli na szczyt wieży dominującej nad Siena i jej okolicą.  (bilet 8 tys. L.).  Można tutaj poczuć ducha Toskanii.  Wieżę zbudowano w XII wieku, a roztacza się z niej widok na wiele kilometrów i to na każdą stronę Toskanii.



Niestety po tych dwóch wspaniałych dniach spotkała nas bardzo przykra przygoda

Po powrocie do mieszkania położonego w centrum Sieny, które to mieszkanie wynajmowała moja córka, stwierdziliśmy brak samochodu zaparkowanego za zgodą właścicielki domu na parkingu pod tym domem.  Wpadliśmy w rozpacz bo sądziliśmy, iż kupiony parę miesięcy wcześniej w salonie samochodowym nowy luksusowy samochód padł ofiara lokalnych złodziei.

Oczywiście zaraz udaliśmy się na najbliższy posterunek policji gdzie się dowiedzieliśmy, że to ta lokalna policja miejska wywiozła nasz samochód na parking pod Sieną ponieważ nie mieliśmy abonamentu na parkowanie w centrum, a zgoda właścicielki domu nie miała żadnego znaczenia.  Był to rok 1999 i u nas jeszcze takich cyrków z parkowaniem nie było dlatego też w żaden sposób nie spodziewaliśmy się takiej sytuacji.

Później owa właścicielka domu powiedziała nam, że to na pewno jakiś złośliwy sąsiad widząc polskie tablice rejestracyjne doniósł do policji, gdyż twierdziła, że różni już tutaj bez pozwolenia parkowali, ale ich samochodów nie odholowano za miasto.

Na policji zażądano od nas 200 tys. L (ponad 400 zł), a po długich dyskusjach mojej córki z komendantem owego posterunku i w uznaniu za jej znajomość języka włoskiego, komendant łaskawie obniżył ową opłatę o połowę.  Tą kwotę gotówka na miejscu zapłaciłem.

Na drugi dzień wcześnie rano pojechaliśmy miejskim autobusem pod wskazany przez policję adres (o nawigacji nikt jeszcze nie miał najmniejszego pojęcia).  Okazało się, że był to taki adres, że nawet kierowca autobusu od lat kursujący na tej trasie nie miał pojęcia gdzie to jest.  Po licznych zapytaniach wreszcie trafiliśmy do warsztatu, gdzie na parkingu stał nasz samochód.   Tutaj okazało się, że także musimy zapłacić 100 tys. L i o żadnym targowaniu nie było mowy.  Po kilkunastominutowej pyskówce zapłaciłem żądaną kwotę i wreszcie z ogromna ulgą opuściliśmy ten niegościnny warsztat, a niedługo potem, po paru to niegościnne miasto chociaż piękne miasto

Pojechaliśmy w kierunku Rzymu.



sobota, 1 sierpnia 2020

Moje podróże - 21 część 2

Przejechałem przez Austrię.  Była noc i zaryzykowałem przejazd bez obowiązkowej opłaty.  A potem po przejechani (jeszcze wówczas bez opłaty) przełęczy Brenneńskiej, znalazłem się w Italii, gdzie przywitały mnie parogodzinne korki na autostradzie i ulewny deszcz.

Około 21.00 w sobotę, (po 26  godzinach - z tego 2,5 godziny na granicy i min. 2 godz. w korkach)  dojechałem do Sieny odległej od Bydgoszczy o ponad 1600 km.   Za około 400 km jazdy autostradą we Włoszech zapłaciłem 42,5 tys. L. (1000 L to około 2,3 zł.  i chociaż od 01.01.1999 roku w Italii wprowadzono euro to jednak w całej naszej podróży nie spotkałem się z cenami w euro) i
znalazłem, po ponad półgodzinnym szukaniu, wreszcie dom, w którym mieszkała moja córka.

W Sienie jest bardzo ładnie.  Jeszcze w sobotę późnym wieczorem czyli w dniu mojego przyjazdu, poszliśmy na Campo (centralny plac).  Jest to największy rynek w Italii (nie cierpię słowa Włochy).  To tutaj dwa razy do roku w dniach drugi lipca i szesnasty sierpnia odbywają się słynne na cały Świat wyścigi konne pod  nazwą Palio di Siena.  Odbywają się one już od wczesnego średniowiecza.  W tych wyścigach rywalizują ze sobą dzielnice Sieny czyli kontrady.

Na tym słynnym placu wypiłem drinka Martini (40 ml Martini, lód, cytryna), którego cena znacznie przekraczała (jak się później okazało)  cenę 1000 ml Martini w normalnym sklepie.

Fundowała moja córka.  Atmosfera była wspaniała.  Plac pełen ludzi.  Pogoda cudowna.  I ja z moją córką.  Nigdy tak nie smakowało mi Martini jak wówczas, chociaż do dzisiaj jestem wielbicielem tego trunku.



W niedzielę pojechaliśmy do miasta Volterra.  Znajduje się ono około 60 km od Sieny.

Jest to słynne miasto ze starożytnym amfiteatrem i licznymi śladami tajemniczej kultury Etrusków.  To jedno z ośmiu miast tej tajemniczej cywilizacji Półwyspu Apenińskiego.

Akurat tej niedzieli było doroczne święto miasta.  Odbywały się pochody  licznych mieszkańców w historycznych strojach przedstawiające minione epoki, a towarzyszyły temu dźwięki werbli i innych instrumentów.  Atmosfera była tajemnicza i podniosła.



Kupiłem w etruskim sklepie (jak głosił szyld) za sporą kwotę, piękny dzwoneczek z etruskimi motywami.  Ten dzwonek stał się moim swoistym talizmanem.  A dzwoneczki z różnych stron i miejsc kolekcjonuję od wielu lat.