W nawiązaniu do mojego poprzedniego wpisu:
https://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2020/05/odrobina-najnowszej-historii-bydgoszczy.html
chciałbym wrócić do wspomnianej w nim atmosfery tamtych lat jaka panowała na deptaku mieszczącym się pomiędzy ulicami A. G. Siedleckiego, a Wojska Polskiego. Na tym niewielkim kawałku bydgoskich Wyżyn mieściło się kilkanaście sklepów, punktów usługowych, a nawet gabinet lekarski (laryngolog na piętrze). Ludzi codziennie, dopóki nie wybudowano niemieckiego Kauflanda, przewijało się przez ów deptak naprawdę sporo. Oprócz zrobienia normalnych zakupów można było tutaj naprawić radio, telewizor czy inny sprzęt AGD, można było wywołać film z aparatu fotograficznego, zrobić zdjęcia czy wypożyczyć kasety video. Był fryzjer, cukiernia, pralnia, firma komputerowa, toto lotek, kwiaciarnia, kiosk Ruchu i kilka innych firm. Zaś najbardziej charakterystyczny był kiosk w którym przez długie lata zasiadał pan dorabiający klucze i naprawiający praktycznie wszystko z domowego wyposażenia. W moim sklepie miałem solidny stary sejf i jednego razu zaciął się w nim jeden z zamków i w żaden sposób nie mogłem się dostać do jego zawartości no to poszedłem do tego starszego pana i poprosiłem o pomoc. Pan wziął ze sobą gumowy młotek (kiosk tego pana znajdował się obok mojego sklepu) uderzył w jednym miejscu kilka razy w drzwi sejfu i powiedział - niech pan teraz przekręci klucz i klucz zadziałał, a drzwi sejfu się otworzyły. Pytam pana ile płacę, a pan mówi, że 50 zł (dobra pensja to wówczas było ok. 1 tys. zł). Trochę się zdziwiłem bo cała operacja trwała około minuty i zapytałem się dlaczego tak drogo za tak prostą usługę? A pan na to, że nie płacę mu za usługę, ale za to, że wiedział jak to zrobić i gdzie uderzyć.
Jednak największym swoistym kolorytem tego miejsca był Chudy i jego ferajna licząca w zależności od dnia, pory roku, pogody i pewnie jeszcze innych czynników od kilku do kilkunastu osobników płci męskiej raczących się od rana do wieczora winami typu "patykiem pisane" i nalewkami typu "Beczka żołądkowa" lub inna beczka. Ceny tych trunków wahały się w granicach 3 do 4 złotych.
Zaś owi osobnicy często nawet bardzo grzeczni i sympatyczni, chociaż awanturnicy i chamy też się wśród nich zdarzały przychodzili tutaj tak regularnie jak inni chodzili codziennie do pracy i to przez okrągły tydzień i każdego dnia roku. Czasami im coś dałem, czasami pożyczyłem drobną sumkę oczywiście bez oddania, a czasami odgarnęli mi śnieg lub pomogli w czym innym zarabiając na kolejną flaszkę lub kilka flaszek. Miałem z nimi różne przeboje bo to coś ukradli, lub zbili, czasami się awanturowali w sklepie, a czasami żądali alkoholu pod groźbą uszkodzenia mnie lub sklepu, ale ogólnie to działając w tym miejscu przez kilkanaście lat miałem z nimi poprawne relacje. A jacy byli wymowni, jak potrafili się przymilać, jak zagadnąć, jak zaczepić klienta lub przechodnia to nieraz nawet ten spryt i cwaniactwo niektórych z nich podziwiałem.
Na poniższym zdjęciu (niestety słabej jakości) widzimy w akcji Chudego i kilku jego kolegów stojących w pobliżu mojego sklepu.
https://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2020/05/odrobina-najnowszej-historii-bydgoszczy.html
chciałbym wrócić do wspomnianej w nim atmosfery tamtych lat jaka panowała na deptaku mieszczącym się pomiędzy ulicami A. G. Siedleckiego, a Wojska Polskiego. Na tym niewielkim kawałku bydgoskich Wyżyn mieściło się kilkanaście sklepów, punktów usługowych, a nawet gabinet lekarski (laryngolog na piętrze). Ludzi codziennie, dopóki nie wybudowano niemieckiego Kauflanda, przewijało się przez ów deptak naprawdę sporo. Oprócz zrobienia normalnych zakupów można było tutaj naprawić radio, telewizor czy inny sprzęt AGD, można było wywołać film z aparatu fotograficznego, zrobić zdjęcia czy wypożyczyć kasety video. Był fryzjer, cukiernia, pralnia, firma komputerowa, toto lotek, kwiaciarnia, kiosk Ruchu i kilka innych firm. Zaś najbardziej charakterystyczny był kiosk w którym przez długie lata zasiadał pan dorabiający klucze i naprawiający praktycznie wszystko z domowego wyposażenia. W moim sklepie miałem solidny stary sejf i jednego razu zaciął się w nim jeden z zamków i w żaden sposób nie mogłem się dostać do jego zawartości no to poszedłem do tego starszego pana i poprosiłem o pomoc. Pan wziął ze sobą gumowy młotek (kiosk tego pana znajdował się obok mojego sklepu) uderzył w jednym miejscu kilka razy w drzwi sejfu i powiedział - niech pan teraz przekręci klucz i klucz zadziałał, a drzwi sejfu się otworzyły. Pytam pana ile płacę, a pan mówi, że 50 zł (dobra pensja to wówczas było ok. 1 tys. zł). Trochę się zdziwiłem bo cała operacja trwała około minuty i zapytałem się dlaczego tak drogo za tak prostą usługę? A pan na to, że nie płacę mu za usługę, ale za to, że wiedział jak to zrobić i gdzie uderzyć.
Jednak największym swoistym kolorytem tego miejsca był Chudy i jego ferajna licząca w zależności od dnia, pory roku, pogody i pewnie jeszcze innych czynników od kilku do kilkunastu osobników płci męskiej raczących się od rana do wieczora winami typu "patykiem pisane" i nalewkami typu "Beczka żołądkowa" lub inna beczka. Ceny tych trunków wahały się w granicach 3 do 4 złotych.
Zaś owi osobnicy często nawet bardzo grzeczni i sympatyczni, chociaż awanturnicy i chamy też się wśród nich zdarzały przychodzili tutaj tak regularnie jak inni chodzili codziennie do pracy i to przez okrągły tydzień i każdego dnia roku. Czasami im coś dałem, czasami pożyczyłem drobną sumkę oczywiście bez oddania, a czasami odgarnęli mi śnieg lub pomogli w czym innym zarabiając na kolejną flaszkę lub kilka flaszek. Miałem z nimi różne przeboje bo to coś ukradli, lub zbili, czasami się awanturowali w sklepie, a czasami żądali alkoholu pod groźbą uszkodzenia mnie lub sklepu, ale ogólnie to działając w tym miejscu przez kilkanaście lat miałem z nimi poprawne relacje. A jacy byli wymowni, jak potrafili się przymilać, jak zagadnąć, jak zaczepić klienta lub przechodnia to nieraz nawet ten spryt i cwaniactwo niektórych z nich podziwiałem.
Na poniższym zdjęciu (niestety słabej jakości) widzimy w akcji Chudego i kilku jego kolegów stojących w pobliżu mojego sklepu.
Zdjęcie wykonano jesienią 2002 roku. Chudy to ten z białą czapeczką. Poprzedni post z tego cyklu |
Pamiętam że z Chudym bywała też kobieta,często w białych ciuchach. Ilu z nich już umarło . . .
OdpowiedzUsuńCzęsto też wnosili bele materału do krawca.
Tutaj miała siedzibę też niezła lumperia. Buhu, Uri - to były gangusy. Wielu tych asów już nie żyje. Turek, Rutek i paru innych pijaków
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuń