środa, 31 marca 2021

Przysłowia i cytaty znane i nieznane - 42

Każda okazana litość obraca się przeciwko tym co ją okazują.

autor nieznany.

Czym szybciej mija czas, tym szybciej mija prawda.  Każde pokolenie ma swoją prawdę i zazwyczaj te prawdy nie  są komplementarne. 

jak wyżej.


Poprzedni post z tego cyklu.








niedziela, 28 marca 2021

Ponownie pod palmami.

 A więc (jak wbrew zasadom gramatyki często pisał w swoich "Dziennikach"  Stefan Kisielewski)  dotarliśmy po wielkich nerwach, stresach i kontrolach do tej naszej ziemi obiecanej.  Chcieliśmy tutaj przyjechać kolejny raz, głównie ze względów zdrowotnych, ale nie tylko.  Rezerwacja lotu.  Lot odwołany.  Przełożenie lotu na szczęście bez skutków finansowych.  Rezygnacja z przejazdu busem pana Tuska z Osielska do Gdańska w związku z odwołaniem lotu z Gdańska.  Kilka rozmów telefonicznych i kilka maili.  Ale pan Tusk uznał reklamację i potwierdził wykorzystanie zapłaconego przejazdu w innym terminie.

Badanie na covid.  Prawie setka ludzi i tylko trzy godziny.  Czy nam się uda, a za dzień wylot.  Udało się.  Test negatywny ("tylko" 199 zł. za parosekundowe badanie, w tym 70 zł za angielską standardową wersję dokumentu).  Potem niemały stres z wypełnianiem tak zwanych kodów QR (kilka stron szczegółowych danych na różne tematy).  Później nerwy przy pobieraniu kart pokładowych bo tam należało wprowadzić w odpowiednich miejscach wyniki testu na covid i owe kody QR, a w otrzymanych formatach nie chciały się one skopiować i trzeba je było zamienić z PDF na pliki graficzne.  Jak się wreszcie udało przy pomocy młodych zdolnych to tylko pozostawało wierzyć, że wszystko jest OK.

Jedziemy do tego Modlina (tylko jeden lot w tygodniu z całej Polski), a tam najpierw pomiar temperatury, potem sprawdzanie owego QR, potem normalna szczegółowa odprawa (znowu niestety piknęło) z kontrolą osobistą i szczegółową kontrolą podręcznego bagażu.  

Wreszcie zakładam szelki i idziemy do wyjścia na płytę lotniska, ale przed wyjściem kolejna kontrola dowodów tożsamości i kart pokładowych.  Przeszliśmy.  Potem idziemy ponad pół kilometra do samolotu.  Wsiadamy.  Lecimy.

W Alicante najpierw sprawdzają nasze kody QR, potem służby medyczne kontrolują kolejny raz temperaturę.

Wreszcie odbieramy bagaż i windą jedziemy dwa poziomy niżej gdzie czeka na nas Sonia, aby nas zawieźć do naszego lokum w Mil Palmeras.

Stresujące i przygotowania i sama podróż.  Strach pomyśleć co to dalej będzie.  To tylko kilka zdań, ale stresujące przeżycia to znacznie więcej. W końcu mamy swoje lata, ale nadal nie chcemy rezygnować z naszych marzeń .  Tylko jakim kosztem.

Piszę to po to, aby zobrazować dzisiejsze realia zagranicznych podróży.





sobota, 27 marca 2021

Moje oblicza - 7

Kolejne oblicze autora bloga.  Tym razem z września 1989 roku.  W ubiorze królowała moda turecka, a w przyrodzie tego dnia w Sokole Kuźnicy nad Zalewem Koronowskim królowała mgła.



                              Poprzedni post z tego cyklu

 

poniedziałek, 22 marca 2021

List otwarty do toruńskiego marszałka

 Stowarzyszenie „Metropolia Bydgoska”

85-171 Bydgoszcz, al. Wojska Polskiego 9 www.metropolia.bydgoszcz.pl e-mail: metropolia.bydgoska@gmail.com Bydgoszcz, dn. 19 marca 2021 r.

Mieszkańcy województwa kujawsko-pomorskiego, jak istotny jest transport szynowy dla Pana Marszałka Piotra Całbeckiego mogliśmy się przekonać pod koniec ubiegłego roku, kiedy to wiele osób z powodu cięć nie mogło dojechać do pracy, lekarza, szkoły. Najbardziej na tym ucierpiała zachodnia część województwa. Czy to przypadek? I dlaczego oszczędza się na tych, dla których jedynym transportem jest kolej. Działania Marszałka Całbeckiego pokazują, że nie dla wszystkich budżet województwa świeci pustkami. Jak inaczej wytłumaczyć zamiar odkupienia przez Pana Całbeckiego, nie z własnych pieniędzy, a samorządowych, przeznaczony do wyburzenia dom Grossówny oraz Dworzec Północny (sic!) w Toruniu. Czyżby Pan Całbecki i Urząd Marszałkowski zamierzały prowadzić działalność swoistego biura nieruchomości? Wracając do kolejowych cięć warto przypomnieć, że obecna umowa na połączenia kolejowe opiewała na ponad 52 mln zł. Panie Marszałku żądamy odpowiedzi na następujące pytania:

 - Za ile Urząd Marszałkowski zamierza nabyć dom Grossówny oraz Dworzec Północy (jaką kwotę chce na to przeznaczyć)?

 - Ile pochłonie ich rewitalizacji i zagospodarowanie? - Jaki będzie późniejszy koszt ich funkcjonowania?

 - Jakie projekty wypadną z pomocy ze środków UE, jeśli z tego źródła Urząd Marszałkowski zamierza realizować inwestycje i czy będą to projekty głównie z zachodniej części województwa?

 - Kiedy w końcu bydgoszczanie zobaczą gotowy czwarty krąg Opery Nova?

 - Kiedy rozpocznie się remont Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. dr Witolda Bełzy w Bydgoszczy?

 - Kiedy zostanie rozbudowana o niezbędną infrastrukturę Filharmonia Pomorska?

 - Jakie projekty Urząd Marszałkowski zamierza wesprzeć finansowo w ramach projektu Kolej Plus?

 - Czy każde miasto w województwo może liczyć na tak bezinteresowną pomoc Pana Marszałka?

Jak widać w czasie pandemii likwidowane są połączenia kolejowe, bo brakuje podobno na nie środków, nie brakuje jednak na “pomysły” Marszałka. Pan Całbecki to rzeczywiście Kopernik naszych czasów - Wstrzymał województwo, ruszył Toruń.

Oczekujemy zdecydowanej reakcji polityków Platformy Obywatelskiej, z której wywodzi się Pan Marszałek, na jego poczynania, które konsekwentnie niszczą województwo i które staje się stopniowo przysłowiową „ścianą wschodnią” w centrum Polski. 

Z poważaniem Za Zarząd Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska Przewodniczący

 Piotr Cyprys

czwartek, 18 marca 2021

Bogusław - odcinek 30

 Poprzedni odcinek


Odcinek 30

Pojechali tam we dwójkę, Bogusław i Leszek. Wybrali się w tą kilkusetkilometrową trasę, w mroźną i ciemną noc.  Pojechali maluchem Bogusława. Niestety po drodze pogoda się zmieniła.  Zaczęła się straszna śnieżyca.  Zrobiło się ślisko i bardzo  niebezpiecznie. Przed przednią szybą samochodu widać było tylko tumany płatków śniegu. Jazda stawała się prawie niemożliwa, widoczność sięgała ledwie kilkunastu metrów. Jednak jakoś udało się im dotrzeć do tego Radomia. Niestety przyjechali kilka godzin później niż planowali. Przyjechali dopiero około godziny dziesiątej zamiast jak chcieli o godzinie siódmej. O tej dziesiątej godzinie weszli do budynku Centroodlewu, ogólnopolskiej centrali, jedynego w Polsce dystrybutora rur, kształtek i zaworów wodociągowych.


Byli śpiący, zziębnięci, zmęczeni, a ich ubrania były całe wilgotne i koszmarnie wygniecione. Czuli się okropnie. W tej chwili uratować ich mogło tylko parę chwil odpoczynku i coś gorącego do picia. O tym jednak nie było mowy. Przecież byli mocno spóźnieni i musieli natychmiast podjąć, prawie dosłownie, walkę mającą na celu zdobycie upragnionych materiałów. 


Jednak tak wygnieceni i zmęczeni po tej koszmarnej podróży nie mogli pójść do eleganckich, jak na owe czasy, biur. Poszli więc najpierw, do szczęśliwie otwartej, biurowej toalety. Tam się umyli, spryskali obficie wodą kolońską Old Spice i przebrali się w zabrane ze sobą koszule, krawaty, spodnie i marynarki. Potem wpadli na chwilę do zakładowego baru, gdzie szybko zjedli swoje kanapki popijając jakże upragnioną gorącą herbatą. I dopiero wtedy wyruszyli na podbój biur. Po szerokich schodach weszli na piętro do obszernego i ładnego holu, gdzie na kilkunastu fotelach siedzieli zaopatrzeniowcy z różnych firm, z całej Polski. Przyjechali oni do centrali złożyć zamówienia na potrzebne im, często w odległej przyszłości, materiały. Trzech kierowników różnych działów przyjmowało poszczególnych interesantów w swoich biurach. Robili to powoli i z wielką celebracją. Większość tych interesantów była wieloletnimi znajomymi kierowników. Należało sobie pogadać o życiu, przyjąć drobne prezenty, głównie w postaci alkoholu, omówić co słychać we firmach. A czas płynął. Załatwianie jednego interesanta trwało minimum pół godziny. Ich sytuacja wydawała się beznadziejna.


Po około dwóch godzinach zorientowali się, że normalnie czekając na swoją kolej, nie mają najmniejszych szans, aby stanąć tego dnia przed obliczem kierownika działu armatury na której najbardziej im zależało. Należało zastosować jakiś wybieg. Dlatego ustalili między sobą, że jak tylko kolejny interesant wyjdzie od kierownika, to oni nie oglądając się na nic, wchodzą zaraz do niego. Po chwili wchodzili już do pokoju pana kierownika zanim kolejny kontrahent zdążył wstać z fotela. Na liczne i głośne protesty odpowiedzieli krótko - idziemy się tylko zapytać, czy pan kierownik nas dzisiaj przyjmie. Jak już jednak znaleźli się w środku, przed obliczem ważnego kierownika to nic nie byłoby w stanie ich stamtąd wyciągnąć przed przedstawieniem owemu kierownikowi swojej sprawy. Jednak zanim zdążyli cośkolwiek powiedzieć, kierownik uważnie spojrzał na nich, zza swoich zsuniętych na nos okularów i szybko oraz głośno zapytał - ja panów nie znam, panowie w jakiej sprawie? Bogusław z dużą pewnością siebie sporym refleksem odpowiedział panu kierownikowi  - my szanowny panie kierowniku potrzebujemy następujących materiałów, tutaj równie szybko, wymienił ich nazwy i ilości. Kierownik, otyły pan w średnim wieku, ze sporą łysiną i chytrymi oczkami spojrzał na nich jak na jakieś dziwolągi i zapytał - czy panowie urwali się z choinki, przecież święta dawno już minęły. Jeżeli pracujecie w naszej branży, a tak mówicie to na pewno wiecie, że takie materiały zamawia się z minimum rocznym wyprzedzeniem, a i to bez pewności ich otrzymania w tym terminie. Żegnam panów, nie mam dla was czasu.  Sami widzieliście ilu jeszcze dzisiaj mam interesantów. Niestety nie mogę panom nic pomóc. Proszę wyjść i nie przeszkadzać mi w pracy. 


Bogusław jednak nie zrażony, tym obcasowym potraktowaniem, powiedział - panie kierowniku my tutaj mamy takie dwa dobre koniaczki, przy nich być może będzie się nam lepiej rozmawiało. Mówiąc to postawił na biurku dwie butelki włoskiej brandy Stock opakowanej w eleganckie kartoniki. Po chwili milczenia, która zapadła w tym momencie, szybko dodał - możemy za te materiały zapłacić, powiedzmy, dwadzieścia procent drożej niż normalnie kosztują i te dwadzieścia procent zapłacimy teraz, tutaj i od razu gotówką, z góry.  Kierownik popatrzył najpierw na flaszki potem uważnie na nich i już wyraźnie łagodniejszym tonem zapytał skąd przyjechali i jak do niego trafili.  Odpowiedzieli, zgodnie z prawdą, że adres centrali i jego nazwisko podała im pani Mariola z Inowrocławia. Kierownik stwierdził, że nie zna pani Marioli, ale jak wspomnieli o kierowniczce pani Marioli i opowiedzieli trochę o współpracy z obu paniami to stwierdził - a może i spotkałem ją kilka razy na jakiś szkoleniach. Wyraźnie było widać, że się zastanawia co teraz zrobić. Po chwili powiedział - poczekajcie panowie na korytarzu, aż załatwię wszystkich dzisiejszych interesantów, a potem pomyślimy, czy uda się coś zrobić w waszej sprawie. 


Kartoniki z butelkami zostały na biurku. Potem siedzieli, na tym holu prawie cztery godziny. W ich stanie po tej paskudnej podróży było to coś okropnego. W końcu pan kierownik wyszedł ze swego biura popatrzył na pusty już o tej godzinie hol, na którym jeszcze tylko dwaj bydgoscy prywaciarze przebierali niecierpliwie nogami, spojrzał na nich i powiedział - zapraszam panów do biura. Uradowani weszli do środka. To o co panom konkretnie się rozchodzi – zapytał. Na to Leszek szybko podał druki zamówień na materiały, które były im najpilniej potrzebne. W czasie, gdy pan kierownik przyglądał się uważnie podanym mu kartkom, Bogusław położył na biurku plik szopenów, mówiąc - to jest panie kierowniku według naszych obliczeń dwadzieścia procent wartości tych właśnie materiałów. Pan kierownik szybko schował pieniądze do szuflady i bez zbędnych ceregieli, powiedział - proszę przysłać samochód po te kształtki i zawory, dokładnie za tydzień od dzisiejszego dnia. Podał im radomski adres ich magazynów oraz nazwisko magazyniera do którego miał się zgłosić kierowca. Ogromnie zadowoleni wychodzili w to zimowe późne popołudnie ze siedziby Centroodlewu. Powrotna podróż minęła w tak dobrych nastrojach, że nawet nie przeszkadzało im zimno w samochodzie i paskudne warunki na drodze. Był to naprawdę ogromny sukces w tej najtrudniejszej dziedzinie ich działalności, czyli w sztuce zdobywaniu materiałów bo o normalnym ich kupowaniu wówczas tylko pomarzyć było można.


Pod koniec stycznia ekonom Zgromadzenia misjonarzy, ojciec Piotr, zadowolony ze współpracy z nami, powiedział, że chce im zlecić kolejną dodatkową robotę na terenie parafii, ale ma jeden warunek, ten dodatkowy odcinek kanalizacji musi być bezwzględnie wykonany z rur kamionkowych, a nie z betonowych z jakich wykonywali dotychczasowe roboty. Rury kamionkowe tak jak te nieszczęsne kształtki i zawory wodociągowe były praktycznie nieosiągalne. Jedyna fabryka w Polsce, która produkowała tego typu rury znajdowała się w Suchedniowie w kieleckiem. Długo się zastanawiali, czy przyjąć to zlecenie.  W końcu uznali, że sobie poradzą i podpisali stosowną umowę na wykonanie rurociągu z rur kamionkowych. Nie mając innego wyjścia, a chcąc się podjąć wykonania tej  intratnej roboty, stwierdzili, że jedynym rozsądnym wyjściem jest wyjazdu do Suchedniowa. 


Tym razem padło na Leszka. Bogusław był akurat chory zaś sprawa była pilna. Michał także nie mógł jechać bo ktoś musiał pilnować ich wspólnych robót.  Tę podróż Leszek  odbył na początku lutego.  Był świeżym kierowcą, pogoda w tym czasie była paskudna, warunki do jazdy takie same. Nie zdecydował się na jazdę samochodem. Wybrał się w podróż pociągiem. Jechał w zimnych i zatłoczonych wagonach z koszmarnymi przesiadkami. Po kilkunastu godzinach tej podróży, z których większość stracił czekając na kolejną przesiadkę, dotarł wreszcie na miejsce. Suchedniów wywarł na nim smutne i przygnębiające wrażenie. Senne, nieduże, szare miasteczko ze starą i brzydką fabryką kamionki. I znowu jak w Radomiu, odświeżył się w fabrycznej toalecie po czym odważnie poszedł, od razu, do kierownika działu zbytu. Na szczęście było wcześnie rano i nie zdążyła się jeszcze uformować, codzienna kolejka liczna kolejka petentów pana dysponenta jakże deficytowych dóbr. 


Kierownik, starszy sympatyczny pan przyjął go nawet dosyć grzecznie, ale na wypowiedzianą prośbę o sprzedaż osiemdziesięciu metrów rur kamionkowych, najpierw się dziwnie uśmiechnął, potem zareagował podobnie jak radomski kierownik. Tym razem, z początku jednak Leszek postąpił inaczej. Niezrażony brakiem jakiegokolwiek zainteresowania ze strony pana kierownika, zaczął mówić, że rury są niezbędne do usunięcia awarii w dużej bydgoskiej parafii. Wyciągnął pismo z okrągłymi parafialnymi pieczątkami i masą podpisów. Widniały tam podpisy ojca prowincjała, ojca Piotra - ekonoma parafii, proboszcza parafii i Leszka. Kierownik przyjrzał się krótko i niedbale temu pismu, po czym rozłożył ręce i powiedział - bardzo bym chciał pomóc, ale niestety to jest firma państwowa, a ja mam, jak pan zapewne wie, również swoich szefów. Nic tutaj nie mogę zrobić. Osobiście to sprzedałbym panu, na ten cel, nawet dwa razy tyle rur, ale cóż, nie mogę. Aktualnie realizujemy zamówienia na rury sprzed dwóch lat i sam pan rozumie, co ja mogę? 


Leszek zaczął coś bąkać, że przejechał taki kawał Polski, a teraz mam odjeżdżać z niczym. Co ja powiem moim zleceniodawcom? Ale kierownik był nieugięty. Widząc jak sprawa wymyka mu się z rąk, wspomniał, mimochodem, o częściowej zapłacie z góry za potrzebne rury. Kierownik zaczął najpierw uważnie mu się przyglądać, a potem jeszcze uważniej słuchać. Po chwili ponownie zapytał - to ile właściwie  potrzeba tych rur i jakich. Słysząc odpowiedź, stwierdził - no coś może da się zrobić, ale o takiej ilości nie ma mowy. Po chwili dodał - może tak z pięćdziesiąt metrów kamionki to by się i znalazło. Leszek był przygotowany i na taką ewentualność. Wyjął drugie zamówienie z prawdziwą ilością potrzebnych rur, czyli podobną do tej, jaką pan kierownik przed chwilą wymienił. Kierownik wziął to drugie zamówienie i spojrzał na pytająco na Leszka. Leszek zaś zamiast wyjaśniać kierownikowi skąd ta różnica ilości rur zaczął wyjmować nieśmiało z teczki piętnaście tysięcy złotych i położył je do wysuniętej już przezornie szuflady biurka. Kierownik przejrzał już się teraz bardzo uważnie zamówieniu i powiedział - za trzy dni może pan przysłać samochód po rury, kierowca ma się zgłosić do mnie osobiście, a ja mu powiem co i jak. Do domu Leszek wracał z ogromnym zadowoleniem, nie czując tym razem chłodu w wagonach, ani nie denerwując się uciążliwymi przesiadkami. W taki i podobny sposób radziliśmy sobie ze zdobywaniem materiałów. Nie zawsze się udawało za pierwszym razem, a czasami wcale,  Jednak, ogólnie, szybko zdobywane doświadczenie pomagało i roboty szły nie najgorzej. A tych robót im przybywało. Jeszcze w styczniu przyjęliśmy do pracy kolejną grupę robotników i kierownika budowy. Wkrótce też okazało się, że bez samochodu, który będzie dowoził ludzi, drobny sprzęt i niektóre materiały, bezpośrednio na budowę, nie poradzą sobie. Korzystali co prawda, do tej pory, z bagażówek, ale były one bardzo drogie, zabierały im za dużo pieniędzy, zaś kierowcy byli mało dyspozycyjni, ciągle mieli jakieś uwagi, a wielu prac nie chcieli się, w ogóle, podejmować. Jeżeli, na przykład, trzeba było pilnie przywieźć trzy zawory z Radomia, to koszt ich przywozu był wyższy od ich ceny. W ostatnią lutową niedzielę Bogusław ich mocno zaskoczył. Poszedł sam na giełdę samochodową i kupił najnowszy model Tarpana „239D”. Był to samochód z silnikiem diesla, czyli jak to się mówi, na ropę. Wydał ogromne pieniądze, ale samochód był prawie nowy, miał tylko cztery miesiące i jak na tamten czas i nasze, polskie warunki, był nawet nowoczesny. Z tym Tarpanem było potem całe utrapienie. Okazało się, iż rolnik, który im go sprzedał, zaciągnął na niego rolniczy kredyt, otrzymał jakieś ulgi i nie miał prawo go sprzedawać przed spłaceniem tego kredytu, a kredyt był na trzy lata. Załatwianie wszystkich formalności ciągnęło się ponad rok, a do tego czasu samochód jeździł zarejestrowany na owego rolnika. Ze wszystkim musieli do niego jeździć, a mieszkał koło Gniezna, prawie sto kilometrów od Bydgoszczy. Trzeba jednak przyznać, że chociaż mieli na początku pretensje do Bogusława, że sam kupił ten samochód i jeszcze w tak skomplikowany sposób, to jednak ogólnie, był to udany zakup. Służył im dobrze przez kilka lat pomimo licznych i uciążliwych mankamentów.


W tym okresie wspólnicy balowali często i wystawnie i to nie tylko w restauracjach, ale także prywatnie.  Balowali w swoich mieszkaniach, u kolegów, znajomych, a czasami u poważniejszych kontrahentów.  Do tego, przeważnie po licznych kolacyjkach w restauracjach, gdzieś ich nosiło, a szczególnie Michała. Zresztą w przypadku Michała pewnie tak jest do dzisiaj. Jak tylko sobie popije, czy to w biurze, w restauracji, czy na jakiejś imprezie, to chce odwiedzać wszystkich swoich znajomych lub krewnych. Dalej u nich popija i śpiewa, trwa to chwili, aż nie uśnie, a jak się wkrótce przebudzi to zaczyna od nowa.  I tylko, gdy nie śpi to co chwilę słychać "hej tam kolejkę nalej, hej tam kielichy wznieście to zrobi doskonale morskim opowieściom......"


Następny odcinek

sobota, 13 marca 2021

Przysłowia i cytaty znane i nieznane - 41

Oglądam od paru dni (HBO GO) cały cykl od "Hobbita" do "Władcy pierścieni".  Wszystkie odcinki niedawno pojawiły się i to w rozszerzonej w stosunku do kinowej wersji, w ofercie tego kanału.  

Kiedyś dawno, pewnie jakieś 35 lat temu czytałem z wypiekami na twarzy wszystko co J. R.R  Tolkien napisał ( w latach wojny i po niej) i wydano po polsku.  Analizowałem mapy, heraldyczne wykresy, opisy ludów Śródziemia, ich obyczajów i ich historię.  Czytałem "Silmarillion" czyli genezę powstania "Śródziemia", a nawet "Przygody Toma Bombadila" i "Niedokończone opowieści". Od tych pozycji rozpoczęła się moja droga wśród świata fantasy i nieprzerwanie trwa.

I teraz oglądając w domowym zaciszu na porządnym TV, po wielu latach od kinowych premier (na których oczywiście byłem) te kolejne filmy dochodzę do jedynego wniosku:

FILMY TO WIDOWISKA, A KSIĄŻKI TO PRZEŻYCIA.


Poprzedni post z tego cyklu

czwartek, 11 marca 2021

Tylko nieśmiało przypominam - 2

Kolejny fragment z moich zapisków.  Tym razem z dnia 03.09.2009 (sobota) :

Od czwartku 01.10.09. na polskiej scenie politycznej ujawniono jedną z największych dotychczasowych afer III RP. - tak zwaną aferę automatową (automatów do gier hazardowych).  CBA podsłuchało, a Rzeczpospolita opublikowała zapisy rozmów Zbigniewa Chlebowskiego przewodniczącego koła poselskiego PO w sejmie i przewodniczącego sejmowej komisji finansów z nijakim Ryszardem Sobiesiakiem - kumplem Grzegorza Schetyny od Śląska Wrocław i jednym z głównych graczy na rynku tak zwanych jednorękich bandytów.

W tych rozmowach Chlebowski jawi się jako mały, sprzedajny klient wielkiego bossa, któremu tłumaczy się ze swoich działań zleconych mu przez owego bossa.  To jest poniżające i obrażające godność posła, a co dopiero szefa klubu i przewodniczącego komisji sejmowej.

Zawsze byłem jak najgorszego zdania o tym obślizgłym Chlebowskim, ale rzeczywistość, jak to zwykle bywa, poszła znacznie dalej i pokazała nam "kto tutaj rządzi".

Bezpośrednio zamieszani w tę aferę są dodatkowo "Miro" - Mirosław Drzewiecki - minister sportu, "Grześ" - Grzegorz Schetyna - wicepremier ( te nazwy w cudzysłowie pochodzą z podsłuchanych rozmów), Adam Szejnfeld - wiceminister do spraw gospodarki i wielu innych.

Ta sprawa jednoznacznie pokazuje, że PO nie jest niczym lepszym od skompromitowanych komuchów czyli tej pseudo polskiej lewicy z Millerem, Belką, Borowskim, Kwaśniewskim (?), Cimoszewiczem, Szmajdzińskim, Napieralskim, Oleksym, Czarzastym czy Kaliszem na czele.


Poprzedni post z tego cyklu


sobota, 6 marca 2021

Dzień Kobiet

Wszystkim Kobietom i Kobietkom przeglądającym mojego bloga życzę zdrowia i szczęścia oraz wszelkiej pomyślności.  Zaś na ten świąteczny poniedziałek pięknych kwiatów, słodyczy i owoców oraz wielu, wielu innych prezentów i wielu, wielu miłych chwil każdego dnia w roku.




Opowiadanie 2

Byłem pasjonatem starej broni i to głównie tej z okresu II Wojny Światowej.  Dzięki tej mojej pasji w jakimś specjalistycznym czasopiśmie przeczytałem, że w czasie tej wojny w Bydgoszczy mieszkał i pracował profesor Ludwig Vogel.  Specjalizował się on w absolutnie wówczas nowatorskiej dziedzinie jaką były lasery.  Profesor Vogel był wielkim uczonym i wcześniej pracował na słynnym uniwersytecie w Heidelbergu, gdzie na równie sławnym wydziale fizyki dokonał wielu odkryć w dziedzinie optyki.  Już na kilka lat przed wojną ogromnie zainteresowały go możliwości fizyczne spójnego światła monochromatycznego.  Jako pierwszy odkrył potęgę niszczącą takiej wiązki światła.  Swoje prace opisał w skrypcie, który dla niepoznaki zatytułował - "Dziwne właściwości białego światła".  Po jakimś czasie wydrukował już, trochę poprawioną wersję książkową i pięknie ja oprawił.  A spisał swoją wiedzę na kartkach ze znakami firmowymi, firmy AEG Farben.

Ponieważ nie był entuzjastą faszyzmu, ale był niemieckim patriotą, dlatego wiedzę chciał zachować, ale jej w obliczu zbliżającej się wojny, nie ujawniać.  Bo zdawał sobie sprawę z faktu, że gdyby ujawnił to co odkrył  to mogłaby powstać nowa potężna broń.  Wiedział, że teoretyczne możliwości lasera są ogromne, który gdyby był we właściwej obudowie i potrafiono by zasilać laser odpowiedniej mocy energia elektryczną to mógłby, czy to z samolotu, czy za pomocą odpowiednio wysokich wież lub terenowych punktów zniszczyć praktycznie każdy wojskowy lub cywilny cel.

Na początku wojny ten czterdziestoparoletni mężczyzna dotychczas silny i zdrowy nagle się rozchorował.  Nawet groziła mu śmierć.  Jego żona Elke pochodząca z zamożnej, adwokackiej niemieckiej rodziny od pokoleń osiadłej w Bydgoszczy postanowiła wywieźć go do swojego rodzinnego miasta, aby tutaj w spokoju, wśród pięknych lasów, w oddali od zawodowego środowiska i związanych z tym problemów spróbować go wyleczyć.  Łono licznej rodziny żony, ich koneksje i majątek miały mu zapewnić najlepszą opiekę i przywrócić jak najszybciej utracone siły.  A wyjazd ten był potrzebny także z innego powodu.  Otóż na swoim macierzystym wydziale uniwersyteckim chociaż był bardzo ceniony jako genialny wprost fizyk to niestety miał opinię swoistego dziwaka co również mogło być jedną z przyczyn jego choroby.

Już po paru miesiącach samopoczucie pana profesora znacznie się poprawiło, a następne parę miesięcy spacerów po lasach i okolicy, regularne pływania kajakiem, kąpiele w rzece, gimnastyki i inne zajęcia fizyczne spowodowały, że wrócił do poprzedniej swojej kondycji.  Tej kondycji przed chorobą. 

Po tym pełnym  powrocie do zdrowia pan profesor ponownie zabrał się do swoich badań, ale z braku wyposażenia swojej uniwersyteckiej pracowni były to badania głównie teoretyczne.  Te rozważania, wyliczenia i pomysły przyniosły ogromny postęp dotyczący praktycznego wykorzystania laserów.  Była połowa 1941 roku kiedy to Niemcy napadły na ZSSR i pan profesor jeszcze bardziej bał się, aby jego odkrycia nie zostały wykorzystane na tej ciągle rozszerzającej się wojnie.  Jeszcze raz i to znacznie bardziej niż poprzednio zakamuflował i ukrył efekty swojej wieloletniej pracy w fabrycznym katalogu firmy AEG Farben dodatkowo pomieszał swoje wyniki z artykułami na inne tematy i z typową zawartością folderów firmy AEG.  Sądził i to pewnie nie bezpodstawnie, że gdy kiedyś ktoś się natknie na ów katalog to będzie miał duże kłopoty, aby w pełni zrozumieć jego zawartość.

Niestety pod koniec wojny pan profesor zapadł ponownie na ta samą co poprzednio chorobę i po paru miesiącach chorowania zmarł.

Elke czyli żona profesora przeżyła go aż o czterdzieści lat.  Wszystkie te lata spędziła mieszkając w jednej z wilii na bydgoskiej Sielance.  Co prawda jej rodzina nie była już właścicielem tej pięknej willi, ale pani profesorowej pozostawiono prawie stu metrowe mieszkanie na piętrze owej willi.  Po jej śmierci, która nastąpiła w 1984 roku całość dokumentów pozostałych po panu profesorze trafiła decyzją jej testamentu do miejscowego muzeum.  I to tutaj dwadzieścia lat po śmierci pani profesorowej trafiłem na te dokumenty.  Jako miejscowemu pasjonatowi historii z okresu II Wojny Światowej udostępniono mi je do przejrzenia.  Przeczuwając raczej niż wiedząc o ich ogromnym znaczeniu postanowiłem bardziej zgłębić ten temat.  Na mój techniczny umysł uznałem, że pomysły pana profesora Vogla zachowały swoją oryginalność i ogromną wartość dla współczesnych.  Chciałem jednak skonsultować moją ograniczoną wiedzę z prawdziwymi fachowcami od fizyki.  Niestety o wypożyczeniu dokumentów nikt nawet słyszeć nie chciał, a ksera w muzeum nie było.  Pochodziłem jeszcze parę dni i zapoznawałem się z owym folderem firmy AFG Farben, aż wreszcie któregoś dnia udało mi się ten katalog wynieść o czym nikt z muzeum nie miał pojęcia.  Zrobiłem kolorowe ksero tytułowej strony i przykleiłem to na wierzchu około czterystu stron czystych kartek formatem zbliżonym do katalogu profesora, dałem do fachowej oprawy wzorowanej na tej oprawie katalogu i udałem się do muzeum gdzie tak spreparowaną kopię podłożyłem w miejscu, gdzie zawsze od dwudziestu lat leżał na półce katalog pana profesora Vogla. 

Zapakowałem katalog do mojej dyplomatki i pojechałem do Poznania, gdzie dzięki znajomościom rodzinnym udało mi się skontaktować ze słynnym polskim fizykiem pracującym na UAM panem profesorem Zenonem Kurkiem.  Już po pobieżnym przejrzeniu katalogu pan Kurek stwierdził, że przeżywa szok.  Nie wiedział co zrobić ze zgromadzoną w katalogu wiedzą.  Próbował kupić ode mnie ten dokument, ale się nie zgodziłem.  Na pewno porobił ksero materiału, który mu dostarczyłem, ale nie wiedział, że ja dałem mu tylko około połowy zawartości katalogu (kartki katalogu były wpinane i łatwo mogłem tak uczynić).  Niczego konkretnego się nie dowiedziawszy odebrałem panu Kurkowi materiały profesora Vogla i wróciłem do domu, do Bydgoszczy.

I wtedy się zaczęło.  Najpierw zaczęli przyjeżdżać do mnie inni profesorowie fizyki z całej Polski, potem odwiedziła mnie para smutnych panów, aż wreszcie wezwano mnie UOP.  Jednak do nich nie poszedłem, ale wyjechałem pospiesznie do mojego rodzinnego Wągrowca, gdzie miałem zamiar ukryć oryginał katalogu.  Oprócz niezbędnego bagażu wziąłem ze sobą dwie identyczne dyplomatki.  Do jednej włożyłem oryginalny katalog, a do drugiej dwie ryzy czystych kartek z przyklejonym na przodzie kolorowym ksero okładki katalogu.   Oryginał dobrze schowałem we Wągrowcu u mojego przyjaciela, a z pustymi kartkami pojechałem do Poznania.  Pokazałem dyplomatkę i powiedziałem co zawiera jednemu (nie Kurkowi) z profesorów wydziału fizyki UAM.  W trakcie naszej rozmowy do pokoju profesora wszedł wiceminister obrony narodowej, który został powiadomiony, że przybędę z materiałami profesora Vogla i zażądał wydania mu tych materiałów.  Ja wiele się nie namyślając uciekłem drugimi drzwiami z gabinetu.  Dyplomatkę z lipnymi danymi zostawiłem w gabinecie profesora i pewnie dlatego nie zaczęli mnie ścigać, a gdy sie zorientowali co i jak to już byłem daleko.  Byłem ogromnie zdenerwowany i wręcz spanikowany  Wsiadłem do swojego samochodu i jakoś tak instynktownie zacząłem się kierować w stronę Świecka.  Niestety w jednym z miasteczek na trasie do Świecka zostałem potrącony przez inny samochód.  Na szczęście nic mi się nie stało.

I wtedy się obudziłem.

Poprzednie opowiadanie

poniedziałek, 1 marca 2021

Przysłowia i cytaty znane i nieznane - 40

Nigdy nie łam słowa, które dałeś komuś silniejszemu od siebie.   Nik Pierumow - "Księga Hagena"

To co niezrealizowane, pożera siły. Podążaj za swoim pragnieniem, a zawsze będziesz miał rację.  j.w.

Prawdopodobnie diabeł wygrał bunt przeciwko Bogu i zasiadł na niebiańskim tronie, nie ujawniając swojej prawdziwej tożsamości, by oszukać nieroztropnych. - Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności".


                               Poprzedni post z tego cyklu.