Michał już nie pamiętał jak i to nagle znalazł się tej niewielkiej miejscowości, której nazwy także nie zapamiętał. Jednak doskonale zapamiętał przebieg dziwnego obrzędu, którego był mimowolnym obserwatorem, a potem stając tam gdzie nie powinien, o czym nie miał żadnego pojęcia, został jednym z jego uczestników.
Na niewielkim placu wśród zapadających ciemności stało kilkunastu mężczyzn, a na niewielkiej trybunie postawionej na jednym z boków placu stały dwie zakapturzone postacie. Jedna z zakapturzonych postaci rzuciła w grupkę wspomnianych kilkunastu mężczyzn trzy razy czymś w rodzaju żyletki. Ten w którego ona trafiła miał się stać bohaterem obrzędu. Czekała go śmierć lub ogromne bogactwo. Z tym, że w tym tajemniczym obrzędzie trwającym w miasteczku od około pięćdziesięciu lat nikt jeszcze nie wygrał, a wszyscy kolejni wybrańcy zginęli.
Obrzęd polegał na czymś w rodzaju zawodów z różnymi zadaniami, których stopień trudności rósł za każdym kolejnym zadaniem. Zadania wyznaczali owi dwaj zakapturzeni osobnicy stojący na trybunie i czynili to na przemian. Jeden z tych małych ostrych przedmiotów trafił w kurtkę Michała tuz poniżej łokcia. Trzej wybrańcy z Michałem pośrodku stanęli przed dziwnym karłowatym drzewem rosnącym na środku placu. Po jego prawej strony stanął jakiś około dziewiętnastoletni młodzieniec, a po lewej starszy dobrze zbudowany gość. Na drzewie siedziało coś w rodzaju ogromnego pająka o średnicy trzydziestu do czterdziestu centymetrów. W pewnej chwili ten pająk błyskawicznie skoczył na głowę Michała oplatając ją dziesiątkami poskręcanych macek. Jego tułów był trochę większy od Michała głowy. Michał rozpaczliwie próbował oderwać to coś od swojej głowy, ale pomimo wielu prób nie udało mu się tego dokonać. Dopiero jak już przestał się szamotać z tym dziwadłem tajemnicze macki oplatające jego głowę i część tułowia puściły i Michał zrzucił z siebie to obrzydlistwo.
Okazało się, że to był drugi wybór z pomiędzy tych trzech osób stojących pod drzewem. Teraz Michał musiał jeszcze przed obliczem zakapturzonych wyrazić zgodę na udział w obrzędzie. Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale jeden z zakapturzonych odezwał się dziwnym metalicznym głosem i oznajmił, że brak zgody oznacza śmierć. Nie pozostało Michałowi nic innego jak tylko wyrazić zgodę.
Kilka pierwszych zadań jakie mu polecono wykonać nie przerastały jego możliwości. Na przykład trzymając w obu rękach dużą naręcz chrustu musiał policzyć wszystkie patyki i po policzeniu natychmiast odrzucić podając w momencie odrzucania ich liczbę. Pomyłka znowu groziła śmiercią.
Jak się okazało zadań było pięć. Cztery udało mu się wykonać, ale piąte było najtrudniejsze i praktycznie niemożliwe do wykonania przez Michała. Polegało ono na pokonaniu we walce wręcz jednego z owych zakapturzonych postaci, a okazał się nią dziwny młody muskularny osobnik. Jak tylko Michał to dostrzegł to zaczął uciekać. I już wydawało się, że mu się to udało, gdyż ścigającego go osobnika potracił dyliżans, ale po chwili Michał spostrzegł, że ów osobnik wstał po potrąceniu jak gdyby nigdy nic i zaczął go dalej ścigać. Michał dopadł na skraj głębokiego wąwozu tuz za miastem. Wąwóz miał kilkadziesiąt metrów głębokości, był bardzo stromy, a w dole płynęła niewielka rzeczka, w której kąpały się trzy osoby. Była to młoda kobieta i młody mężczyzna oraz około ośmioletni chłopiec.
Michał przystanął na brzegu wąwozu i skrył się w pobliskich gęstych krzakach, a gdy nadbiegł jego prześladowca to podstępem strącił go na dno wąwozu. Ten wpadł do rzeczki tuz obok kąpiących się i wstając jak gdyby nigdy nic powiedział do kapiących się, aby natychmiast stąd uciekali bo tutaj zaraz osunie się część skarpy wąwozu i zawali miejsce, w którym teraz są.
Michał uciekając powyżej skarpy słyszał za sobą hałas wielkiej masy osuwających się zwałów ziemi. W ogromnej panice i wielkim strachu przebiegł jeszcze kilka kilometrów. Na szczęście jego prześladowcy na razie nie było nigdzie widać. Tak biegnąc w końcu znalazł się przed wielkimi wrotami jakiś zabudowań, które okazały się koszarami wojskowymi.
Brama była otwarta i Michał wbiegł do środka, a napotkanemu żołnierzowi krzyknął, że chce się zaciągnąć do wojska. Żołnierz pod karabinem zaprowadził go do młodego oficera. Ten oficer zaprowadził go do dużej sali, która okazała się amfiteatrem. Sala była sceną, a wokół na amfiteatralnej widowni siedziało kilkadziesiąt osób.
Wchodząc do tej sali (sceny) Michał od razu poczuł, że wysoko po prawej stronie siedzi osoba , która jest w sytuacji podobnej do jego. Czyli uciekła, a teraz się ukrywa. Cos mu podpowiedziało, że razem z ta osobą mogą pokonać ścigającego ich jednego z owych zakapturzonych postaci.
Młody oficer zaprowadził Michała na środek sceny, gdzie stało już kilkanaście innych osób. Nagle zrobiło się przeraźliwie cicho i w tej ciszy ów oficer założył na Michała długa ciemna szatę z wielkim kapturem, a potem powiedział do zebranych, że to jest wasz nowy wódz, który zwie się Ernest Rakocy. Oficer wyszedł ze sceny.
Po chwili zadzwonił telefon, który obudził Michała. Niestety Michał nigdy nie dowiedział się kto dzwonił, ani co stało się z owym ścigającym go i o co w tym wszystkim chodziło bo telefon był głuchy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię