niedziela, 25 lutego 2018

Wycieczka do Elche.

Dzisiejszej niedzieli nasi znajomi Jola i Henry zabrali nas na wycieczkę do Elche.  To trzecie co do wielkości miasto w Walencji. Miasto liczące około dwustu tysięcy mieszkańców.  Miasto z długą i bogatą historią.  Miasto ładne i zamożne.  Tutaj znajduje się największy w Hiszpanii gaj palmowy (wpisany na listę UNESCO), wiele muzeów, trzy uniwersytety, oryginalny ogród "El Huerto del Cura jardin", arabskie łaźnie, Basilica de Santa Maria i wiele różnych zabytków, ogrodów i innych atrakcji.

Poniżej kilkanaście zdjęć z tej naszej wycieczki.





Powyższe zdjęcia wykonałem w pięknym i oryginalnym ogrodzie, obiekcie także wpisanym na światową listę UNESCO.   Pełna nazwa ogrodu to:  "El Huerto del Cura - Jardin Artistique National"


Fragment bazyliki św. Marii.  Widoczna na zdjęciu wieża ma 42 m wysokości, a poniżej dwa zdjęcia wykonane z jej szczytu.


Fragment największego gaju palmowego Hiszpanii.    Zdjęcie z wieży bazyliki.

Także widok z wieży bazyliki.

Trzy Marie.


sobota, 24 lutego 2018

Kilka refleksji natury ogólnej - 54

Nijaki Kuczyński (Waldemar zresztą), zwany nie wiadomo dlaczego profesorem, napisał o Polakach:

 "Grabili, tropili, wydawali i mordowali"

https://dorzeczy.pl/kraj/57013/Skandaliczny-wpis-Kuczynskiego-o-Polakach-Grabili-tropili-wydawali-i-mordowali.html

Napisałem mój komentarz do słów tego idioty.  Poniżej jego treść:

Najgorsze jest to, że my tym zdrajcom uwierzyliśmy.  Uwierzyliśmy, że kanciasty stół to nasza lepsza przyszłość.  A potem nastał zdalnie sterowany Balcerowicz i takie kundle jak ten wypowiadający się powyżej zrobili z nas kolonię.  A my im na to pozwoliliśmy.  Do dzisiaj nas okradają i to w sposób niewiarygodny.  Weźmy prosty przykład.  Wino słodkie ze szczepu  muscat w niemieckim Lidlu ( w Polsce) kosztuje minimum dwadzieścia złotych (5 euro), a w hiszpańskim Lidlu to  2,50 euro.  Wino musujące typu "cava" i to całkiem dobre kosztuje w hiszpańskim Lidlu 1,89 euro, a w polskim Lidlu to samo wino to około 20 zł czyli grubo ponad dwa razy tyle.  Do tego w hiszpańskim Lidlu sprzedawca zarabia prawie 3 razy tyle co w polskim, a prąd tutaj jest najdroższy w całej Europie (ok. 0,3 euro za 1 Kwh), dzierżawy i inne koszty także (np wywóz śmieci, woda, internet itd.) są także znacznie wyższe niż w Polsce

Pytam się do czyjej kieszeni trafiają te ogromne różnice?   Różnicę wynoszącą nie kilkadziesiąt procent lecz często nawet kilkaset procent.  A do tego kreatywna księgowość.   I oni nam niby pomagają?   Okradają nas (zachodni właściciele ogromnej części naszej gospodarki), tak obrazowo, na 100 mld. złotych rocznie, a dają 20 mld. w darach z UE.  My zaś powszechnie uważamy ich za naszych dobroczyńców.   Dobroczyńców, którym mamy być wdzięczni i robić to co jest w interesie tych co mają nas (jak ów Kuczyński, a czy to jego prawdziwe nazwisko?  Nie sądzę) za europejczyków drugiej, albo i gorszej kategorii.  To jest hańba i głupota zarazem.

Nie bądźmy nadal małpami Europy.  Mamy być podmiotami, a nie przedmiotami.

Nie dajmy szwedzkim, holenderskim, duńskim czy niemieckim firmom być generalnymi wykonawcami robót finansowanych ze środków z UE.  Bo te firmy zabierają z powrotem do siebie gro środków, które niby nam ofiarowują, a nas zostawiają z długami (patrz np.  budowa autostrad i dróg ekspresowych).

Wreszcie bądźmy sobą w naszym własnym kraju.  Wreszcie stwórzmy polskie firmy handlowe na wzór hiszpańskiej Mercadony lub Consumów i skutecznie konkurujmy z handlowymi firmami zagranicznymi ograbiającymi nasz rynek do imentu.

Zróbmy to samo we wszystkich innych dziedzinach.  Dziedzinach, które za psie pieniądze, za łapówki, za przekręty, układy, zblatowania i czort wie co jeszcze, obecni właściciele III RP, sprzedali za przysłowiowe grosze cwanym zachodnim kapitalistom.

Musimy odzyskać w legalny sposób swoją w tak haniebny sposób utraconą narodową własność, a potem musimy robić to co czynią obecnie kraje starej UE u nas, czyli kupować i inwestować u nich i nie dawać się dalej okradać, lecz być pełnoprawnymi uczestnikami gry rynkowej.


Poprzedni odcinek z tego cyklu:

niedziela, 18 lutego 2018

"Bogusław" - odcinek 1

Jak napisaliśmy w pierwszym odcinku "Leszka" :

 Mało, a nawet rzekłbym, że  prawie wcale, nie spotykamy obiektywnych, rzetelnych i uczciwych opisów naszej współczesnej rzeczywistości, a przede wszystkim tej rzeczywistości dotyczącej okresu naszej współczesnej "demokracji", czyli czasów po 1989 roku.   Tych czasów rodzącego się polskiego kapitalizmu, sposobów jego powstawania, mechanizmów nim rządzących, ludzi o tym decydujących i innych wszelakich zjawiskach, zdarzeniach, ocenach i faktach.   Jednak, aby ów czas opisać chociażby we fragmentarycznej jego cząsteczce, aby opisać owe mechanizmy, a także opisać losy naszego bohatera na ich tle, rozpocząć trzeba od samego początku, należy rozpocząć tę historię od dnia narodzin naszego bohatera, a potem kontynuować ją aż do chwili obecnej.  

Link do pierwszego odcinka.


Dzisiaj przechodzimy do kontynuacji naszej opowieści, ale już w innej formie i z innymi jej bohaterami.   Postać Bogusława wydaje się być jedną z najbardziej charakterystycznych postaci, które tworzyły podwaliny nowej polskiej demokracji dlatego jej poświęcimy sporo uwagi i stąd tytuł tego opowiadania.

ZACZYNAMY:

"BOGUSŁAW"  ODCINEK 1

Wczesnym popołudniem w jeden z pierwszych, wyjątkowo pięknych sierpniowych dni roku 1986, Bogusław raźnym krokiem wkroczył do obszernego biura Oddziału Budynków PKP (Polskich Kolei Państwowych) mieszczącego się w pięknym budynku usytuowanym pomiędzy drugim, a trzecim peronem stacji kolejowej Bydgoszcz Główna.  Już od samego progu swoim mocnym, niskim głosem prawie wykrzyknął: - witam szanownych panów.   Ale zaraz się poprawił i dodał: - o przepraszam, witam także szanowną panią.  W jednej chwili pięć głów zwróciło się w jego stronę.  Pierwszy odezwał się pan Marian Kowalski, starszy kontroler Oddziału Budynków, cicho mówiąc: - witam pana, panie Nowak.  Pan Durczek zastępca zawiadowcy Rejony Budynków i pan Józef Kmita, starszy referendarz służby budynków odpowiedzieli: - dzień dobry.  Pani Halina Witek, referentka, ciepłym, pełnym słodyczy głosem, powiedziała: - a, witam, witam panie Bogusławie.  Zaś piąta osoba obecna wówczas w tym biurze czyli starszy inspektor nadzoru inwestorskiego z Okręgowej Dyrekcji Kolei w Gdańsku, odpowiadając dzień dobry z lekkim zdziwieniem spojrzał na tego wysokiego przystojnego mężczyznę, który z taką pewnością siebie wkroczył do poważnego kolejowego biura i którego wejście wywołało tak nagłe poruszenie i zainteresowanie wszystkich obecnych.  Pan Bogusław jakby nie zdając sobie z tego sprawy, najpierw podszedł do pani Halinki i całując ją w rękę powiedział: - ale pani dzisiaj pięknie wygląda pani Halinko, a co tam u szanownego małżonka?  Po czym nie bardzo czekając na odpowiedź rosanielonej pani Halinki, zwrócił się do zawiadowcy Durczeka.  Witam, witam najlepszego z zawiadowców, powiedział ściskając mocno jego dłoń.  Zaś po chwili zapytał: - to co, kiedy robimy ten odbiór w Trzcińcu?  Zawiadowca zaczął coś długo i niezbyt klarownie wyjaśniać panu Bogusławowi, ale ten już nie słuchał go zbyt uważnie, gdyż doleciały do niego strzępy rozmowy prowadzonej pomiędzy starszym kontrolerem, a starszym inspektorem nadzoru.  Akurat usłyszał fragment, w którym inspektor zwracając się do kontrolera pyta go czy nie zna on jakiegoś poważnego wykonawcy do wybudowania paru kilometrów wodociągu dla Wagonowni w Inowrocławiu Rąbinku.  Inspektor tłumaczył kontrolerowi, że sprawa wykonania tych robót jest bardzo pilna, a wszyscy znani mu wykonawcy odmówili ich wykonania tłumacząc się głównie krótkimi terminami prac i brakami materiałowymi.

Bogusław usłyszawszy ostatnie słowa nie wytrzymał i przerywając rozmowę z zawiadowcą, szybko podszedł do pana kontrolera.  Jak gdyby nigdy nic, przywitał się z nim po czym zwracając się do drugiego uczestnika wspomnianej rozmowy powiedział: - serdecznie witam pana starszego inspektora, wiele dobrego już o panu słyszałem, ale nie miałem jeszcze szczęścia pana poznać osobiście, czy mogę się przedstawić?   Po czym nie czekając za bardzo na odpowiedź, dodał: - nazywam się Bogusław Nowak.  Od dwóch lat prowadzę budowlany zakład rzemieślniczy i między innymi wykonuję wiele robót dla kolei.  Moja firma specjalizuje się głównie w robotach instalacyjnych i to zarówno zewnętrznych jak i wewnętrznych.   Właśnie przypadkowo dotarł do mnie fragment rozmowy, którą panowie prowadziliście.  Ten fragment dotyczący poszukiwania wykonawcy do Wagonowni w Inowrocławiu.  Przepraszam, że tak się wtrącam, ale myślę, że znam firmę, która by się tego podjęła.  A to mnie pan zaskoczył, stwierdził inspektor.  Po czym dodał: - a swoją drogą, gdyby to okazało się prawdą byłaby to dla mnie wspaniała wiadomość.  Nie tylko ja, ale także mój szef bardzo byśmy się z niej ucieszyli.  A jaką firmę ma pan na myśli?  Oczywiście mam na myśli moją firmę, rozbrajającym tonem i bez cienia zażenowania, odpowiedział pan Nowak.   Dopiero teraz pan inspektor ogromnie zdziwiony spojrzał uważniej na pana Bogusława i zapytał:  - czy pan się orientuje jaki to jest ogromny zakres robót?  Ile kilometrów rur i innych materiałów potrzeba do ich wykonania?  Ilu potrzeba pracowników?   A przede wszystkim czy pan wie, że jak dotąd to kolej nie zleca wykonywania tak dużych robót prywatnym firmom?  Odpowiem od razu.  Moim zdaniem wykonanie tych robót przez pana firmę nie jest realne.   Ale tak z ciekawości niech mi pan powie ilu pracowników pan zatrudnia i jakimi wykonanymi robotami może się pan pochwalić?  Jakie i za ile wykonał pan dotychczas roboty dla kolejarzy?  Zaskoczony takim przebiegiem rozmowy wydawał się być pan kontroler, ale tylko ze zdziwieniem spoglądał to na jednego to na drugiego rozmówcę.  Nie odzywał się jednak.  Po chwili takiego wzajemnego przyglądania się pan Bogusław odpowiedział: - moja firma aktualnie zatrudnia trzy osoby, a roboty wykonywałem różne, przeważnie drobne ale dużo ich już wykonałem.  Ja się żadnych wyzwań nie boję.  Podejmę się każdej roboty i na pewno również w Inowrocławiu dałbym sobie radę.  Co zaś do materiałów o których pan inspektor wspomniał to zapewniam, że również i z tym sobie poradzę.   Pan Leszek jeszcze uważniej i teraz już z dużym  zdziwieniem popatrzył na tego tak pewnego siebie i nawet na pierwszy rzut oka, dosyć przekonującego w tych swoich stwierdzeniach, nowo poznanego rzemieślnika.  Jednak zaraz tonem pełnym wątpliwości stwierdził: - to co pan mówi pozornie brzmi logicznie jednak to za mało, aby naszą rozmowę potraktować naprawdę poważnie i aby coś z niej mogło wyniknąć.  Kto wie, może jeszcze kiedyś do niej wrócimy.  Nawet nie mam pojęcia czy mój szef wziąłby pod uwagę takie rozwiązanie naszego problemu z tym Rąbinkiem.  A gdyby okazało się to możliwe to najpierw nie tylko słowami musiałby mnie pan przekonać, że taki wariant w ogóle wchodzi w grę.  W tym momencie do rozmowy wtrącił się pan kontroler, mówiąc: - mnie bardzo zaskoczyła propozycja pana Nowaka.  Muszę jednak od razu powiedzieć, że jak na razie to pan Bogusław cieszy się dobrą opinią jako wykonawca robót.  Trochę ich dla nas wykonał, ale też żadnej z nich nie można porównać swoim zakresem do tego wodociągu w Inowrocławiu.   To można powiedzieć, jak myszka przy słoniu.  Czy dałby sobie radę to tego nie wiem bo przecież wiem, że nawet tak wielkie firmy jak Przedsiębiorstwo Robót Kolejowych twierdzą, iż niemożliwym jest wykonanie ponad dwóch kilometrów wodociągu i do tego pomiędzy czynnymi torami kolejowymi w przeciągu paru miesięcy.  A przecież jakimi te firmy dysponują potencjałem w stosunku do firmy pana Bogusława?  

Tak się składa, że niedawno z inicjatywy pana szefa, panie inspektorze, rozmawiałem na ten temat z najlepszym fachowcem wspomnianej firmy, panem Eugeniuszem Walecznym i on jednoznacznie stwierdził, że w terminie jaki obowiązuje z uwagi na zasady finansowania, nie może być nawet mowy o podjęciu prac, a gdzie tutaj mówić o ich wykonaniu?  Brak ludzi, brak sprzętu, brak materiałów.  A przecież zna pan dobrze pana Eugeniusza i wie pan, że on słów na wiatr nie rzuca.  Prawda panie inspektorze?  Jeżeli taki fachowiec tak mówi to jakim cudem mógłby sobie poradzić z tą robotą pan Nowak?   Nie wyobrażam sobie tego.  Ni to pytając, ni to stwierdzając, zakończył swoją wypowiedź pan kontroler.  

Natomiast Bogusław Nowak specjalnie niezrażony wątpliwościami obu swoich rozmówców, tonem kategorycznym i pełnym pewności siebie, powiedział: - naprawdę nie musicie się martwić panowie o te rury i inne materiały.  Ja je na pewno załatwię.  Ludzi do roboty też znajdę i wszystko zrobię na czas i do tego zrobię tak jak trzeba.  Moja w tym głowa.  Już dwa lata w tym rzemiośle działam i wiem co i jak.  Proszę pana panie starszy inspektorze niech pan da mi tylko szansę i przychylnie spojrzy na moją propozycję, a zapewniam, że zrobię wszystko żeby pana nie zawieść.  Niech pan porozmawia o mojej propozycji ze swoim szefem.  Jeżeli wynik tej rozmowy da mi chociaż najmniejszą nadzieję to proszę uprzejmie o jakikolwiek kontakt.   Tutaj proszę są moje dane czyli imię, nazwisko, adres i numer telefonu powiedział pan Nowak podając inspektorowi kawałek kartki wyrwanej ze swojego zeszytowego kalendarza z zapisanymi naprędce informacjami.

Zaraz potem pan Bogusław pożegnał się ze swoimi rozmówcami i powrócił do rozmowy z panem zawiadowcą.

I takie było pierwsze spotkanie inspektora Marcinkowskiego z rzemieślnikiem Nowakiem. 

Następny odcinek

środa, 14 lutego 2018

Kto pamięta Zachem?

Przetaczają się przez media dyskusje dotyczące prywatyzacji grupy Ciech.  Padają różne opinie i wypowiadane są różne zdania na ten temat.  Ja chciałbym tutaj zwrócić uwagę na bydgoski wątek owej prywatyzacji, a związany jest on z upadkiem największego zakładu przemysłowego Bydoszczy czyli Zachemu.

Aby oczyścić przedpole do sprzedania Ciechu spółce Jana Kulczyka (nomen omen bydgoszczanina, absolwenta LO VI) sprzedano niemieckiej firmie za psie pieniądze zachemowskie  technologie produkcji i zawarte  kontrakty.

W wyniku czego Zachem upadł, a ponad tysiąc pracowników trafiło na bruk.

Oczywiście działo się to za rządów PO i miało na celu działalność dla dobra Polaków (wybranych).

Toczy się obecnie ożywiona dyskusja dotycząca prywatyzacji Ciechu to i ja zająłem stanowisko w tej sprawie.  Poniżej treść komentarza, który zamieściłem na jednym z ogólnopolskich portali.

A kto pamięta o uwalonym przy okazji prywatyzacji Ciechu, bydgoskim Zachemie. To był największy zakład pracy w Bydgoszczy po uwaleniu przez Balcerowicza Rometu, Kobry, Eltry, Spomaszu, Stomilu, Browarów Bydgoskich. Żeglugi Bydgoskiej i wielu, wielu innych firm. Sprzedano zachemowskie technologie i wieloletnie podpisane kontrakty. Sprzedano za kilkaset milionów złotych niemieckiej firmie, a miliardowe inwestycje skarbu państwa poczynione kilka lat przed ową sprzedażą poszły na złom, a parę tysięcy pracowników na zieloną trawkę. Zaś ówczesny prezes owego syfu nijaki Mikołajski (oczywiście PO) został w nagrodę doskonale opłacanym prezesem komunalnej (a jakże w ratuszu rządzi PO) firmy pronatura - spalarnia śmieci i do tego z pensją wyższą niż ta jaką otrzymywał w Zachemie. Nadal jest powszechnie szanowanym lokalnym biznesmenem i kreatorem bydgoskiej rzeczywistości, a przecież powinien gnić za kratami. Taka jest ta polska pookrągłostołowa rzeczywistość. 

Dopóki nie oczyścimy tej stajni Augiasza dopóty będziemy w stagnacji, a inni będa z tego stanu korzystali.





niedziela, 11 lutego 2018

Wreszcie przyszło lato.

Dzisiaj był w Cabo Roig (na granicy Walencji i Murcji, na wybrzeżu Costa Orihuela) pierwszy letni dzień w tym roku.  Poprzednio była późna wiosna, ale z chłodnymi nocami.

Wreszcie wybraliśmy się na dłuższą wycieczkę rowerową (ok. 25 km), a po drodze zrobiliśmy trochę zdjęć.

Poniżej pięć z nich.






sobota, 3 lutego 2018

Ironia historii.

Wobec histerii, która aktualnie się rozgrywa, a która dotyczy ustawy o karaniu za używaniu określenia "polskie obozy koncentracyjne" i inne pochodne określenia dotyczące także symboli komunizmu, również i ja pragnę zabrać głos w tej sprawie.

Zawsze poważałem i podziwiałem Żydów, ale aktualna histeria zachwiała ten mój osąd.  Osąd człowieka doświadczonego i kogoś kto stara się być racjonalny i oceniać wszystko według tak zwanego zdrowego rozsądku.

Poniżej mój wpis na jednym z internetowych portali.   Starałem się dotychczas unikać zajęcia stanowiska, lecz wobec dynamicznego rozwoju sytuacji musiałem je zająć.  Ten wpis w  dużym skrócie myślowym (na potrzeby internetowego postu) obrazuje to co ja sądzę w omawianej kwestii:

"Niczego nie rozumiem. Po pogromach żydów w Hiszpanii (czytaj np.: Noah Gordon, Ildefons Falcone), Francji i innych europejskich krajach, żydzi znaleźli schronienie w Polsce. Tutaj się zaaklimatyzowali. Stworzyli swój świat. Stworzyli miasteczka, stworzyli całe nisze, które w pełni zajęli. Nikt ich u nas nie prześladował. Rozwijali swoją filozofię. Tutaj żyli ich mędrcy. A potem przyszli Niemcy i zabili około 3 milionów polskich obywateli żydowskiego pochodzenia. A teraz owi żydzi obwiniają nas Polaków o to, że my ich mordowaliśmy. Cóż za ironia historii. Cóż za chichot historii. 

U każdego rozsądnego rodzi się podstawowe pytanie - komu to służy? Kto ma korzyść z tej istnej ironii? Dlaczego całe społeczności dają tak sobą manipulować?

Teraz w świadomości europejskiej funkcjonują jacyś naziści, nieznani z pochodzenia i winni wszystkiemu Polacy. To naprawdę absurd nad absurdy. 

Pamiętajmy jednak o prostej zasadzie: - nie wystarczy mieć rację, trzeba mieć siłę, aby te racje wcielać w życie.

Czym będziemy słabsi tym bardziej będą po nas skakać i nas lekceważyć.

Wreszcie nadszedł czas, aby taki cymbał europejski, znany wszystkim z imienia i nazwiska, zamiast powiedzieć, że Francja to Francja, powiedział, że Polska to Polska. 

I od nas zależy, żeby tak było."


Słucham aktualnie (03.02.2018) godz. 13.30)  "Podsumowania tygodnia" w TV Republika i jeden z wypowiadających ię stwierdził, że rozmawiał niedawno ze swoim 80 letnim przyjacielem z Izraela, który mu powiedział dlaczego przyjęto Polskę do UE.  Według niego chodziło o restytucje mienia żydowskiego, mienia niemieckiego i o nową przestrzeń dla Żydów, którzy przecież permanentnie żyją na przysłowiowej bombie.  

Wiadomo, że to duże uproszczenie i opinia tylko jednego doświadczonego człowieka, ale jak popatrzymy na to przez pryzmat wydarzeń z ostatnich dni to ta opinia nabiera innego wymiaru.

czwartek, 1 lutego 2018

W praktyce.

Zaczynam od tego co mnie aktualnie najbardziej irytuje czyli od odbioru polskich programów tv na tak zwanej obczyźnie.

W praktyce powiem wszystkim zainteresowanym, że po prawie roku spędzonym w Hiszpanii (w ciągu ostatnich czterech lat)  odbiór HBO GO za pośrednictwem Polsatu jest niemożliwy pomimo opłacenia abonamentu.  Za pośrednictwem Canal+ jest to nieprzewidywalne, czasami się uda, a czasami nie.

Natomiast z Netflixem nie ma żadnych problemów.  Wystarczy dostęp do internetu i polskie uprawnienia do odbioru.

Pomimo powszechnego bogactwa Hiszpanów ta dziwaczna polityka polskich operatorów jest dla nas przebywających czasowo w tym pięknym kraju, poniżająca.  Operatorzy są bogaci, Hiszpanie są bogaci, a my czasowo mieszkający tutaj nie możemy korzystać z tego za co w Polsce płacimy.  Wszyscy inni mogą, ale nie Polacy.  Dlaczego?

Aby ocenić bogactwo Hiszpanów to trzeba tutaj pożyć.  Na przykład emeryci dostają dwie dodatkowe emerytury.  Jedną na Boże Narodzenie, a drugą na wakacje.  Mają także za symboliczne opłaty pobyt dla emerytów przez dwa tygodnie w luksusowych hotelach na Majorce, Ibizie i innych wspaniałych miejscach.  Elegancki polar męski 8 euro.  Gin Gordons 0,7 l - 7,35 euro, a polska żołądkowa gorzka 0,5 l. tyle samo (7,35).  I tak dalej.   W sklepie za 0,7 euro można kupić 0,2 l. spirytus odkażający o mocy 96%, a 10% woda utleniona (u nas niedostępna bo jest tylko 3%) kosztuje aż 0,5 euro.  I tak dalej.

A pamiętać musimy, że przeciętny Hiszpan zarabia około 17 euro na godzinę, a przeciętny Polak 25 zł. (6 euro) na godzinę.

Cena dobrych win rozpoczyna się od 3,5 euro.  Te same wina kosztują w Polsce powyżej 30 złotych.  Koszulki polo z kołnierzykiem, naprawdę dobrej jakości to także 3,5 euro (w angielskim Primarku), a u  nas to około 30 do 40 zł.  Słuchawki do komórek od 1,5 euro, okulary słoneczne całkiem przyzwoite także od 1,5 euro.  5 kilogramów pomarańczy (teraz są najlepsze) kosztuje 3 euro, a 5 kg. ziemniaków kosztuje 5 euro. Kilogram kaki to 0,99 euro.  Kilogram pomidorów z Murci (kumato) kupić można w hiszpańskiej sieci handlowej Consum za 1 euro.  Żel do golenia Gillette (200 ml) to 2,3 euro.   I tak dalej.

Dlatego też porównywanie naszej polskiej rzeczywistości z hiszpańską rzeczywistością nie ma sensu

Te powyższe przemyślenia dedykuję tym co kierują się stereotypami i myślą, że życie w Hiszpanii jest podobne do życia w Polsce.   Pomijając klimat i widoki, które trudno porównywać, to  naprawdę jest inaczej.   Polska jest piękna późną wiosną, latem i jesienią (do listopada).  A później zimno, szaro, ponuro, ciemno, błoto lub mróz i śnieg, brak słońca, zieleni, kwiatów, brak świeżych warzyw i owoców.  A tutaj są 324 dni słoneczne w roku, ciągle są świeże owoce i warzywa, świeże ryby i inne owoce morza, , jest zielono, kolorowo i w czasie, gdy u nas jest paskudnie tutaj jest naprawdę wspaniale.  Oczywiście nic nie jest idealne i tutaj jest wiele rzeczy niedoskonałych, lecz nijak się to ma do naszej polskiej zimy, nawet gdy ona jest pełna śniegu i mrozu.  A zdrowie?

Trzeba przyjechać, zobaczyć, pożyć, a potem oceniać i porównywać.