niedziela, 30 grudnia 2012

Odrobina najnowszej historii Bydgoszczy - 27


Aleja Ossolińskich podczas słynnej "zimy stulecia", na początku stycznia 1979 roku.

Śnieg zaczął sypać w Sylwestra i tak sypał prawie dwa dni.  Nikt nie odśnieżał, ale za to ogłoszono stan klęski żywiołowej.   W mieście nie było jeszcze tak źle, ale poza miastem praktycznie wszystkie drogi były przez kilka dni nieprzejezdne.

Poprzedni post z tego cyklu.

czwartek, 27 grudnia 2012

wtorek, 25 grudnia 2012

Każdy może być królem.


I ja kiedyś zostałem królem. 


A potem rozpocząłem królowanie.


Zdjęcia wykonano 31.01.1998 roku na balu  Bractwa  Kurkowego w Tucholi.

sobota, 22 grudnia 2012

Życzenia Świąteczno - Noworoczne.


                                                                       


                Słynna wróżka Marta za pośrednictwem mojego bloga składa Wszystkim Blogowiczom
              NAJSERDECZNIEJSZE  ŻYCZENIA  ŚWIĄTECZNE  I  NOWOROCZNE,  ŻYCZĄC
                                                                  ZDROWIA  i :




DUŻO  CIEPŁA 


WIELU  WSPANIAŁYCH  PODRÓŻY


PRZYNAJMNIEJ TAKIEGO SAMOCHODU 


I  OGROMNEJ ILOŚCI FANTASTYCZNYCH PREZENTÓW POD CHOINKĄ


czwartek, 20 grudnia 2012

Prawdziwa zima.


























Końca świata  na razie nie ma, ale prawdziwa zima jest.

Oby u nas tak nie było.

Zdjęcia zrobione 12.12.12. w Norylsku na Syberii.

Źródło zdjęć:  rosyjska "Nasza Klasa"  /Odnokłasniki/




















wtorek, 18 grudnia 2012

Moje podróże - część 2 Toskania, Siena.

 Widok z wieży na Campo w Sienie.



Dzisiaj drugi odcinek z wyprawy na Sycylię.   Chociaż napisałem poprzednio, iż nie będę relacjonował podróży, a raczej skupię się na ciekawostkach to jednak w tym wypadku pozwolę sobie na trochę relacji, a to dlatego, że znalazłem moje zapiski z tej podróży i będę pod kolejnymi odcinkami zamieszczał to co wówczas napisałem.

Część pierwsza zapisków:

Moją podróż rozpocząłem w piątek.  Około godziny 19.00 wyjechałem z Bydgoszczy.  Niestety już na granicy polsko - niemieckiej musiałem czekać prawie trzy godziny na wjazd do Niemiec.  Jechałem bez przerwy do 5.20 i przejechałem ponad 400 km niemieckich autostrad.   Cały czas w dużym deszczu.  Po przejechaniu Austrii, autostradą bez opłaty /nie wiedziałem jak tą opłatę uiścić/ i po pokonaniu przełęczy Breneńskiej, znalazłem się w Italii, gdzie przywitał mnie parogodzinny korek na autostradzie i jeszcze większy deszcz.  Wreszcie, około 21.00, w sobotę czyli po 26 godzinach od startu i przejechaniu około 1600 km., dotarłem do Sieny.  Za przejazd 400 km włoską autostradą /sierpień 1999 rok/ zapłaciłem 42,5 tys. lirów /L/  czyli około 90 zł.   Po 1,5 godzinnym błądzeniu znalazłem dom, w którym mieszkała moja córka.   Jeszcze tego samego dnia, przed północą poszliśmy na Campo /centralny plac/ - największy rynek we Włoszech.

http://www.youtube.com/watch?v=Mh2HvxbkZcM&feature=youtu.be

  Tutaj dwa razy do roku /02.07 i 16.08/ odbywają się słynne wyścigi konne pod nazwą Palio.  Jest to tradycja wywodząca się ze średniowiecza, a rywalizują ze sobą poszczególne dzielnice /kontrady/ miasta.   Posiedzieliśmy przy kawiarnianym stoliku, gdzie wypiłem sobie 40 ml. Martini w cenie litrowej butelki tego wina w normalnym sklepie.  Bardzo mi się na tym Campo podobało.  W niedzielę pojechaliśmy do miasta Volterra, około 60 km. od Sieny.  Jest to słynne miasto z ruinami starożytnego amfiteatru i licznymi śladami tajemniczej kultury Etrusków /jedno z ośmiu etruskich miast/.  Trafiliśmy akurat na doroczne święto miasta, z pochodami osób ubranych w historyczne stroje idących w takt werbli.

http://www.youtube.com/watch?v=Ld_8efIylGM&feature=youtu.be

.  Wracając podjechaliśmy do dziwnego miasteczka o nazwie Monteriggioni.

http://www.youtube.com/watch?v=0JiTz87o4P4

 Jest to kilkadziesiąt domów ustawionych wokół rynku i na paru uliczkach położonych na wysokim wzgórzu.
Całe miasteczko jest otoczone grubymi murami z 14  wieżami.  Pisał już o tym miasteczku Dante w "Boskiej komedii".  Opisując część piekła pisał, iż otaczały go sznury jak wały i wieże otaczają Monteriggioni.  Miasteczko to zbudowano w XII wieku.

W poniedziałek poszliśmy zwiedzać Sienę.  Między innymi słynną katedrę - Duomo, przechadzaliśmy się po pięknych, wąskich uliczkach miasta, poszliśmy na punkt widokowy, posiedzieliśmy na Campo, a później wszedłem na szczyt wieży na wysokość 102 m. na placem, skąd roztacza się piękny widok na miasto i okolicę.  Wieżę zbudowano w XII wieku.

Po tym pełnym przeżyć dniu wróciliśmy do mieszkania, nieopodal Campo, a dochodząc do domu zobaczyłem, że nie ma mojego samochodu.  Wpadliśmy w rozpacz sądząc, że samochód skradziono.  Poszliśmy na policję i okazało się, że to straż miejska wywiozła nasz samochod, niby za złe parkowanie, ale jak się później okazało, doniósł na nas jeden ze sąsiadów mojej córki, któremu nie podobało się, że już trzeci dzień stoi pod jego domem auto z obcą rejestracja.  Na policji po zapłaceniu mandatu /do dzisiaj nie wiem za co/  w wysokości 200 tys. L /ponad 400 zł./ wydano nam papier do odbioru samochodu.  Rankiem następnego dnia pojechaliśmy odebrać samochód, a zawieziono go w takie miejsce, że nawet kierowca miejskiego autobusu nie wiedział, gdzie to jest.  W końcu jakoś dotarliśmy i już chcemy odbierać samochód, a tutaj okazuje się, że mamy znowu zapłacić jeszcze 100 tys. L /200 zł./za holowanie samochodu.  Po głupiej dyskusji i uiszczeniu opłaty, podjechaliśmy pod mieszkanie i w ciągu kilkunastu minut zapakowaliśmy się i z ulgą opuściliśmy piękną Sienę.

Poprzedni post z tego cyklu

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Temat przedświąteczny.


Moje wnuki Marta i Wiktor w fabryce bombek.

Zdjęcie wykonano 12.12.12. w Fabryce Bombek "Sopel", której właścicielami są Genowefa i Rajmund Sobiescy.

Fabryka mieści się w Bydgoszczy przy ulicy Wiejskiej.  

piątek, 14 grudnia 2012

Moje podróże - część 1 Toskania.

Dzisiaj rozpoczynam kolejny cykl na moim blogu.  W tym cyklu będę pisał o podróżach jakie miałem szczęście odbyć w moim życiu.  Nie mają to jednak być relacje z podróży i to chronologicznie ułożone.  Raczej chciałbym napisać o wrażeniach, przeżyciach, pokazać interesujace obyczaje,  nietypowe rzeczy, różnych ludzi i różne miejsca, a także rozmaite turystyczne atrakcje.

Na początek cyklu wybrałem wspomnienia z mojej podróży na Sycylię.   Podróż ta rozpoczęła się w Sienie, gdzie od miesiąca przebywała moja córka, a ja dojechałem do niej z Bydgoszczy moim samochodem.  Po paru dniach spędzonych w Sienie i po powierzchownym zwiedzeniu Toskanii, wyruszyliśmy na Sycylię.  Jechaliśmy wzdłuż zachodniego wybrzeża włoskiego buta.  Potem przeprawiliśmy się w Messynie promem na Sycylię i objechaliśmy ją wokół i w poprzek.  Wracając jechaliśmy wschodnim wybrzeżem Italii, a potem przez Szwajcarię i Niemcy do Bydgoszczy.  Ta podróż miała miejsce w sierpniu i wrześniu 1999 roku.  Dzisiaj prezentuję pierwszy krótki filmik ukazujący malutki fragment tej jednej z najpiękniejszych krain na całym świecie, czyli Toskanii.

                                                                               

Niestety jakość filmu nie jest najlepsza i to z dwóch powodów, po pierwsze na krótko przed tą podróżą nabyłem nową, cyfrową kamerę i nie za bardzo umiałem się nią posługiwać, a po drugie filmy zapisane są w formacie mini DV i trudno je dobrze skopiować do komputerowej pamięci.  Wymagałoby to specjalnego oprogramowania i to pracującego w środowiski Windows 98 lub wysokiej jakości drogiego sprzętu, a ja dysponuje tylko amatorskim video graberem.   Jednak sądzę, że nawet pomimo tej marnej jakości to warto obejrzeć te króciutkie filmiki.

czwartek, 13 grudnia 2012

Ciekawostka - 5


"Fantastyczna"  reklama firmy.

Znając polskie realia to pewnie bardzo skuteczna.

Zdjęcie wykonano 29.11.2012  na ulicy Jagodowo w Maksymilianowie koło Bydgoszczy.

Poprzedni post z tego cyklu.  

środa, 12 grudnia 2012

Poznańskie rozmaitości - część 1

Ponieważ kilka refleksji z ostatniego mojego pobytu w Poznaniu cieszyło sie sporą oglądalnością dlatego dla urozmaicenia bloga postanowilem kontynuować poznańska tematykę.

Dzisiaj pierwsza część poznańskich rozmaitości.  Tym razem jest to zdjęcie, które wykonałem prawie 25 lat temu, a przedstawia ono fragment Osiedla Kraju Rad na poznańskich Winogradach


Widok z okna z bloku nr 21 na Osiedlu Kraju Rad  w Poznaniu.

Zdjęcie wykonano w kwietniu 1988 roku.

Bydgoszcz prawda i mity - część 2

Jak już poprzednio pisałem - treści, które zamieszczam w tym wątku w całości pochodzą z książki pod tym samym tytułem czyli "Bydgoszcz prawda i mity" wydanej w 2008 roku przez Towarzystwo Miłośników Miasta Bydgoszczy.  Oczywiście na potrzeby internetowego postu wybrałem tylko fragmenty z tekstów zawartych w tym opracowaniu.


Dzisiaj o micie numer 2 - Bydgoszcz to było miasto zgermanizowane, które wzbogaciło się kosztem Torunia
za wierną postawę wobec cesarza.


Bydgoszcz rzeczywiście rozwinęła się najbardziej w XIX wieku.  Był to okres drugiego w historii rozkwitu miasta.  Pierwszy przypadł na złoty wiek Rzeczpospolitej.

W odróżnieniu od Torunia, który na piedestał historii wynieśli Krzyżacy i to oni zbudowali większość podziwianych do dzisiaj toruńskich zabytków, Bydgoszcz wzrastała dzięki handlowi i to głównie handlowi zbożem i innymi produktami rolnymi.

Toruń znalazł się w granicach Polski dopiero w roku 1466 i był już wówczas miastem ukształtowanym i zamieszkanym w znacznym stopniu przez Niemców.

Bydgoszcz ma inny rodowód.  Tu był gród piastowski, na którego Krzyżacy nie mieli wpływu, a okazywali mu wręcz wrogość.  Jako gród graniczny był niejednokrotnie przez nich niszczony i palony /1330 rok/.

W okresie staropolskim Bydgoszcz wystartowała w "wyścigu miast" później od Torunia, a nawet Inowrocławia.  Ale to w okresie I Rzeczpospolitej zbudowano Bydgoszcz prawie od zera do miasta 5-tysięcznego, drugiego pod względem wielkości w dzielnicy wielkopolskiej.

Bydgoszczanie w czasach średniowiecznych zbudowali murowane miasto z 8 kościołami, ratuszem, zamkiem i praktycznie dorównujące, np. w dziedzinie handlu rzecznego, wielkiemu wówczas Toruniowi.
Już to znaczyło, że położenie Bydgoszczy jest korzystne i daje szanse na prześcignięcie Torunia w dalszej perspektywie.

Natomiast rozkwit XIX wieczny to zasługa awansu administracyjnego miasta i wykorzystania położenia geograficznego - na styku strategicznych dróg wodnych.
Pierwszy i znamienny w skutkach impuls rozwojowy miasto zyskało przez budowę Kanału Bydgoskiego łączącego Polskę z Europą Zachodnią.  Pomysł budowy kanału nie był pruskim wynalazkiem, ale polskim.  To sprawność państwa pruskiego sprawiła, że zbudowano go w rok po zajęciu terenów przez Prusy.

Drugi impuls rozwojowy Bydgoszcz zyskała w połowie XIX wieku, gdy była już ukształtowanym i sporym ośrodkiem równym Toruniowi, po budowie ważnych linii kolejowych przebiegających przez miasto.  Prestiżu miastu dodała lokalizacja w nim Królewskiej Dyrekcji Kolei Wschodniej dla której wybudowano imponującej wielkości i urody gmach.

Potem nastąpił efekt domina: rozwój przemysłu zaowocował rozwojem demograficznym oraz rozwojem urbanistycznym, kulturalnym, a nawet naukowym.

W XIX wieku miasto nie zyskało kosztem Torunia.  To względna stagnacja Torunia /wolniejszy rozwój/, zdecydował o tym, że Bydgoszcz przegoniła konkurencyjne miasto.
To Bydgoszcz, a nie Toruń, leżała w korzystniejszym położeniu na styku dróg wodnych Odra-Wisła.  To Toruń, a nie Bydgoszcz, leżał na granicy Prus, gdzie miasto bylo raczej skazane na rolę twierdzy wojskowej niż na rolę ważnego ośrodka gospodarczego.

Torunianie twierdzą, że exodus Niemców po 1920 roku z Bydgoszczy potwierdza "doniosłą role Niemców dla rozwoju Bydgoszczy".  Owszem potwierdza, że miasto doskonale sobie poradziło bez Niemców, zwiększając nawet liczbę mieszkańców prawie dwukrotnie w okresie dwudziestolecia międzywojennego.

Jednak przeciwstawianie "polskiej Bydgoszczy"  "niemieckiemu Toruniowi" urąga prawdzie historycznej.  Oba miasta znajdują się w miejscu, gdzie historię tworzyli Polacy i Niemcy.  Nie do uniknięcia był wpływ Niemców na losy miast, ich archtekturę, nawet w pewnym stopniu mentalność mieszkańców, chociaż dzisiaj nie ma to już wielkiego znaczenia.

O ile niemieckość Torunia dotyka jego korzeni, wzrostu wielkości, która zdeterminowala całe późniejsze losy i poczucie wielkości, to "niemieckość" Bydgoszczy wyrasta z industrializacji XIX wiecznej.

W rzeczywistości, obalając mit drugi należy napisać:

Bydgoszcz nie zyskała znaczenia kosztem Torunia, ale zyskała to znaczenie dzięki korzystniejszemu położeniu na mapie Prus i dzięki Kanałowi Bydgoskiemu.


                                      Poprzedni post z tego cyklu.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ciekawostka - 4


Ludmiła Masalska wraz ze swoją klasą na tle powojennych ruin Stalingradu /obecnie Wołgograd/.

Zdjęcie wykonano latem 1968 roku.

Zadanie dla Pawła i Michała - która to Wasza mama?

Poprzedni post z tego cyklu.

Zima - 1


Widok z okna mojego domu w grudniowe pochmurne popołudnie.

Zdjęcie wykonano   08.12.12.

Poprzedni post z tego cyklu

niedziela, 9 grudnia 2012

Brazylijczyk i dwaj bydgoszczanie - pasjonaci Trabantów - część 2


Rozdział 2

Drugi i trzeci Trabant na ,,taśmie -  oba w wersji - TRABANT 600 limuzyna.


Wiosną 1998 roku wracaliśmy właśnie z Paulo Jose z Interlagos z toru wyścigów samochodowych  bolidów w Formule 3, Pucharu Ameryki Południowej.  Tym razem maszyna  Jose nie zawiodła, przygotowanie fizyczne okazało się bardzo dobre i Paulo Jose kończy bieg na trzeciej pozycji.  Wielki sukces.   W czasie uroczystej kolacji po tym sukcesie Jose nagle pyta:  -a kiedy będzie następny Trabi?  Wiesz ostatnio czytałem taki artykuł o Trabantach i najbardziej to chciałbym mieć, jako drugiego Trabanta 600 Limuzynę.

Zaraz po kolacji z apartamentu w Sao Paulo dzwonimy do Zbyszka, z którym już wcześniej rozmawiałem, aby rozglądał się za kolejnymi Trabantami i pytam: -Zbyszko jak tam poszukiwania?   Ojciec odpowiada, że już dawno się za nie zabrał i dodaje: - objechałem wiele miejscowości na Kujawach i Pomorzu, całą Północną Polskę, po Gdańsk, Koszalin i Szczecin, niestety niczego nie znalazłem, ale nie zrażam się i szukam dalej.  Jak tylko coś znajdę to dam znać.  Naciskam na tatę mówiąc, że jest decyzja co do zakupu, a zarazem wielka chęć u Josego i wielka niecierpliwość posiadania następnego eksponatu.

Już po tygodniu Zbyszko telefonuje do mnie, do Brazylii i mówi: - wiesz tym razem wybrałem się na południe Polski, a konkretnie do Bielska Białej i znalazłem wreszcie ten upragniony model, a nawet powiem więcej - są dwa egzemplarze, jeden niebieski, a drugi biały.  Jednak ile one są warte to dopiero zobaczę po ich przetransportowaniu do Bydgoszczy.  Muszę je postawić w warsztacie i tam dopiero dokładnie się im przyjrzeć z każdej możliwej strony.

Jose decyduje - bierzemy oba.  Płacimy za oba samochody, łącznie z ich transportem do Bydgoszczy - cztery tysiące złotych.   Kiedy usłyszałem tą cenę to od razu zwątpiłem i pomyślałem, że to pewnie jakiś totalny złom, tak samo jak przy pierwszym remontowanym modelu.

Tak też się później okazało.  Ja byłem już zrezygnowany, ale Zbyszko mówił: - poczekaj, daj mi czas, pomóż załatwić części, a na pewno zrekonstruujemy i to oba samochody.   A w najgorszym wypadku zrobimy z dwóch samochodów jedno cacko.


Zbyszko główny rekonstruktor Trabantów przy "ruinie" Trabiego azul.
                                                                 
Kufer Trabiego azul.

Kabina Trabiego azul.
                                                           

Jak widać na powyższych zdjęciach /biały był w trochę lepszym stanie/ oba Trabanty okazały się dosłownie złomem, ale tym razem wierzyliśmy już w Zbyszka.

Zdjęcia ilustrują jak wyglądała kabina i cała karoseria  Trabanta 600 Azul. ( Azul-niebieski, Branco - biały,  nazwy kolorów w języku portugalskim ). Jeden był biały, a drugi niebieski, ale łatwiej nam było z uwagi na Jose, komunikować się mówiąc o Trabantach, używając tych dwóch portugalskich nazw kolorów. 

Biały był w lepszym stanie.   Dlatego też Zbyszko zdecydował wziąć się na początek za trudniejsze zadanie czyli za  Trabiego Azul.

I tak się zaczęła rekonstrukcja obu Trabantów 600.  Tym razem trwało to trochę dłużej niż przy pierwszym Trabancie.   Zbyszko poświęcił im prawie trzy lata.   Ponieważ do niebieskiego /azul/ zaczęło brakować części i to pod koniec jego rekonstrukcji  dlatego Zbyszko  zabrał się za rekonstrukcję  Trabiego Białego.   Jednak dla Jose z jego tylko znanych powodów, priorytetem była odbudowa Trabiego azul  dlatego też Zbyszko zaczął energicznie szukać brakujących do niego elementów i przerwał rekonstrukcję Trabiego branco. 

 W następnym rozdziale napiszę jak wyglądała końcówka remontu Trabiego azul i rekonstrukcja Trabiego branco.


Autorem tekstu i zdjęć jest Zdzisław Szubski.

sobota, 8 grudnia 2012

Bydgoskie ulice - 2




                                                    Zdjęcia wykonano 30.01.2012

                                                      Poprzedni post z tego cyklu

środa, 5 grudnia 2012

Kilka refleksji z pobytu w Poznaniu - część 2

Słynny już poznański chlebak czyli część modernizowanego dworca Poznań Główny.
A w Bydgoszczy tylko puste obietnice.

Tradycja i nowoczesność.

Ulica Głogowska w grudniowe niedzielne popołudnie.

Tylko 20 metrów /równoległa/ od Głogowskiej - ulica Potworowskiego

Ulica Potworowskiego - pięknie odnowione przedwojenne budynki.

Zdjęcia wykonano 02.12.2012

Poprzedni post z tego cyklu.

wtorek, 4 grudnia 2012

Znani i nieznani bydgoszczanie - 46


                                                             Krzysztof  Kolasiński

                                             Zdjęcie wykonano w październiku 2012 roku.

                                                        Poprzedni post z tego cyklu.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Zdzisław Szubski - kariera sportowa i trenerska - część 2

                                                             
Rozdział 2    Pierwsze sukcesy.

Zaczęło się od powołania na pierwsze moje zawody międzynarodowe, które   odbywały się w Poznaniu.  

Zostałem zakwalifikowany do startów w meczu, który odbywał się  w międzynarodowej obsadzie, a był to mecz Polska - NRD.  Mecz   odbył się w Poznaniu.  Najpierw powołano mnie do ośrodka na ulicy Chwiałkowskiego 34 w Poznaniu, a tam po treningach i startach kontrolnych, dosyć łatwo zostałem zakwalifikowany do składu kadry na wspomniany mecz.

Pierwsze spotkanie z zawodnikami z drugiej strony Odry i pierwsza moja konfrontacja z zagranicznymi zawodnikami. Zajęliśmy drugie miejsce na dystansie K2 na 500 m. Sukces czy porażka ?  Drugie, najlepsze z ekipy polskiej, ale nie pierwsze.  Ta myśl nie dawała mi  spokoju.  Ambicje miałem  większe.


Jesienią znowu powołano mnie do Ośrodka w Poznaniu.  I wpadłem w rytm - nauka i treningi.  Szkoła Zawodowa na Ratajach i codzienne,  ciężkie, wielogodzinne treningi.

Codzienny trening w Poznaniu, rok 1974.


Dzisiaj z perspektywy czasu mogę spokojnie stwierdzić, że podczas mojej 13 letniej kariery zawodniczej nigdy tak ciężko nie trenowałem jak wówczas.  W tym Ośrodku na Chwiałkowskiego w Poznaniu.
Pobudka, 5.45, a już o 6.00 pływalnia i to 1200 metrów. Potem  obfite i dobre śniadanie i do szkoły.  Były dni że miałem już naprawdę dość i wtedy zamiast do szkoły szedłem  do kina lub do Kociaka na słynną ambrozję ze śmietaną i jakoś dochodziłem do siebie.

Po południu zależnie od dnia tygodnia treningi na wodzie, a bywały takie dni /trzy razy w tygodniu/,  że po kolacjii szliśmy na siłownię.
Naprawdę ciężka, monotonna, ale jak się później okazało, owocna praca.  Nigdy nie zapomnę jak przegrałem sprawdzian siły z kolegą  Marcelem, który regularnie wyciskał 60 kg, a mnie 55 kg normalnie przygniatało. Tyle pracy i taka dotkliwa i prestiżowa porażka. Doszło do tego, że ogarniała mnie rozpacz, a nawet ogarniał mnie  bezsilny płacz i znowu nachodziły mnie myśli o zakończeniu, jeszcze na dobre nie rozpoczętej,  kariery.

Wtedy Adam Richter podchodził i uspakajał, pytając:  -Zdzisiu spokojnie, dlaczego płaczesz?   Trenerze ja płaczę ze wstydu - odpowiadałem.   I to była prawda. 
Tak zaczynała się moja kariera.  Poprzez rozpacz, płacz i wstyd.  A  działo się to w Ośrodku na Chwiałkowskiego w Poznaniu.

Mieszkaliśmy w jednym pokoju zwartą czteroosobową grupą czyli   Piotr Tomala, Waldemar Bajka, ( do dzisiaj największy przyjaciel ), Krystian Urbański i ja.

Oczywiście zdarzały się sprzeczki i kłótnie, ale ogólnie życie  się toczyło wartko, dynamicznie i ciekawie.

Minęła jesień, zima w Lądku Zdroju, a wiosna 1973 roku zastała mnie na rzece Warcie w Poznaniu.
Pierwsze zgrupowanie, rozpływanie w Ślesinie koło Poznania. Konsultacje w Poznaniu, a potem koniec szkoły i pierwszy wyjazd do Niemiec do Bochum na Zawody Miedzynarodowe.

Podroż 16 godzin, Jelczem z Poznania.  Dzisiaj powiedzielibyśmy  - koszmar, a wtedy mówiliśmy - wspaniała przygoda.  Na miejscu zawodów wyglądało jak na wąskim kanale podobnym do odcinka górnej parti Brdy.   A zawody poważne, miedzynarodowe.  Po zawodach nasz opiekun pan Serednicki wypłacił nam po 18 DM /marek niemieckich/  i z tym "kapitałem" zrobiliśmy wyskok na miasto.

Niestety, te pierwsze moje zagraniczne zawody skończyły się fiaskiem.   I znowu mocno przeżywałem porażkę bezustannie myśląc - co tu zrobić?  Jak zostać mistrzem?
.
Rok 1974 to głównie rok ciężkich i długich treningów. Był rokiem,   w którym głównie poznawałem tajniki sportu wyczynowego.
Minął szybko i bez wiekszych wydarzeń, sukcesów i niepodzianek.

Moim celem stało się przygotowanie wraz z całą ekipą  do Mistrzostw Europy, które nieoficjalnie były także Mistrzostwami Świata Juniorów, a odbyć się miały w Castel Gandolfo pod Rzymem w roku  1975.

Minęła pracowita wiosna, potem trochę wakacji i powrót do Ośrodka na Chwiałkowskiego w Poznaniu.

Jesień 1974 byla ostatnim sezonem przygotowań do Mistrzostw Europy. Ciężka praca i coraz większa chęć i ambicja bycia mistrzem. 

Były momenty że miało się naprawdę dość, wtedy rano, po śniadaniu trzeba było chodzić  do doktora.
Doktor Smorawiński, brat słynnego rajdowca, przemiły psycholog,  zawsze stawał po stronie zawodnika.  Mówił: OK, odpocznij ale ,,,,, wiesz o czym myślę, noc do odpoczynku a nie do dyskoteki.  Mam nadzieję, że się rozumiemy Zdzisław?   OK, doktor, dzięki.

Pod wodzą trenera głównego Ryszarda Marchlika i wykonujacego treningi Adama Guintera oraz Adama Buchera przygotowywaliśmy się do sezonu 1975.
Jesień, zima i wiosna te same założenia, podobne treningi, ale inne obciążenia.  Forma rosła i zaczynałem się czuć jak rasowy zawodnik.

I znowu szkoła, treningi i tak na okrągło.   Wiele godzin się przespało  w szkole i czasami z przymrożeniem oka zdało się egzamin.

Ponowne zgrupowanie w Lądku Zdroju, kilometry na biegówkach i przerzucone tony ciężarów na siłowni.
Wieczorem grzecznie do łóżeczka i nic poza tym.
Tak mijały dni i tygodnie i wszyscy myśleliśmy tylko o wystepie na Mistrzostwach Europy.

Czasami, w wolnych chwilach, nachodziła tęsknota za domem,  jednak ambicja i chęć wystepu w tak prestiżowej imprezie przezwyciężała myśl o powrocie do domu, do klubu, do kolegów z miasta.  

Poznań wychował wielu mistrzów kajakarstwa i ja także niemało zawdzieczam temu miastu.


Wiosna to najpierw zgrupowanie w Ślesinie, a potem konsultacje na Malcie w Poznaniu. 

Po tych konsultacjach została wyłoniona reprezentacja Polski na sezon 1975.

I znowu zawody w Bochum.  Tym razem nie dałem za wygraną . I wreszcie wymarzone podium stało się realne. W wyścigu K1 na 500  metrów zająłem drugie miejsce, a na 5000 metrów zdeklasowałem rywali.  Radość moja była ogromna. 

Był to mój pierwszy miedzynarodowy sukces.   Zawody w Bochum były uważane za podstawowe i najtrudniejsze zawody dla juniorów.


Wreszcie na podium, Bochum 1975 rok.

Od tego momentu uważany byłem za pewnego konia polskiej reprezentacji na przyszłe Mistrzostawa Europy które miały być rozegrane w Rzymie w Castel Gandolfo.

Niestety jak to często bywa, a szczególnie na początku kariery kiedy brak doświadczenia i łatwiej o różne przypadki. tak też i nam się przytrafiło.  Dopiero 9 miejsce w finale K2 na 500 metrów. Stało sie tak głównie z powodu głupiego zakatarzenia kolegi Bjerniakowicza, z którym startowałem na tych zawodach.   Zamiast z rywalami to kolega walczył ze zdrowiem. 

Odbiliśmy sobie porażkę już po tygodniu na zawodach PRZYJAŻNI w Moskwie, gdzie pokonaliśmy wszystkich oprócz dwóch dwójek z DDR.  /NRD/

Sezon 1975 roku uznaliśmy, chociaż bez wielkich  wyników,  za udany.   Z podsumowania wszystkich startów polskich kajakarzy  w tym roku, wyszło że polscy kajakarze są w czołówce światowej.



Autorem tekstu i praw do zdjęć jest Zdzisław Szubski.

Poprzedni post z tego cyklu.



niedziela, 2 grudnia 2012

Kilka refleksji z pobytu w Poznaniu - część I

Nie tylko w Bydgoszczy mamy do czynienia z dziwnymi sprawami, problemami czy inwestycjami.  Chociaż u nas ich skala i zakres, z uwagi na dziwaczene podwójne zarządzanie województem, znacznie przerasta średnią krajową  to jednak także inne miasta nie są wolne od rozmaitych dziwaczności w tym i  polski wzór gospodarności, czyli Poznań.

Poniżej słynne poznańskie VIII Liceum znajdujące się na ulicy Głogowskiej, które po długich i bezowocnych rozmowach z kościołem i po zapłacie kościołowi ogromnych kwot, ma być temu kościołowi oddane.  Pisałem o tym wielokrotnie na poznańskim forum i śledziłem losy tej szkoły, ale wygląda na to, że miasto ostatecznie przegrało z instytucją kościoła katolickiego.

http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,11859297,Miasto_zaplaci_kurii_4_5_mln_zl_za_budynek_VIII_LO.html

http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,12455115,Miasto_tak_dogadalo_sie_z_kuria__ze_znow_doplaci_za.html

http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,12478030,Kuria_i_czynsz_za_Osemke___Intencja_byla_dobra_.html

I, o ironio:

http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,12960151,W_tych_szkolach_uczniowie_sie_rozwijaja__Sprawdz_.html





                                                Zdjęcia wykonano 02.12.2012 roku.

czwartek, 29 listopada 2012

Szkolne wspomnienia - 3


Najbardziej oryginalny /moim zdaniem/ nauczyciel w naszej szkole pan inżynier Roman Romanowski, zwany także Czarodziejem lub po prostu Inżynierem w otoczeniu swoich byłych uczniów na imprezie z okazji 40 urodzin Naszej Szkoły /TKMK/

Powiedzonka, wyrażenia, określenia, epitety /kulturalne/, sformułowania, opowiadania na najróżniejsze tematy w wykonaniu pana Inżyniera to była normalna poezja.

Na lekcjach pana Inżyniera siadałem zawsze w ostatniej ławce, ale zazwyczaj wołał mnie i kazał siadać w pierwszej ławce na przeciw siebie, gdyż lubił ze mna rozmawiać i dyskutować.  Czasami takie dyskusje w wykonaniu nauczyciela i uczniów trwały ponad pół lekcji, a potem szybko musieliśmy odrabiać przegadany czas.  Tematy były najróżniejsze, a to bieżące sprawy z dzienników telewizyjnych, a to o uczniach, a to o Bydgoszczy, a najbardziej ulubionym tematem pana Inżyniera były sprawy samochodowe.  O swoim Wartburgu, na tamte czasy luksusowym samochodzie, mógł opowiadać i opowiadać.

Miałem cały zeszyt /32 kartki/ zapisany powiedzonkami pana Inżyniera, niestety coś mnie podkusiło, aby wyjąć go, gdy siedziałem w pierwszej ławce i zapisać kolejną perełkę, ale pan Inżynier zauważył i zapytał: - co ty tam bazgrzesz mistrzu?  Pokaż mi to, tylko szybko.  Zeszyst wpadł   w ręce pana Inżyniera, który po przeczytaniu paru linijek zrobił się czerwony i kazał mi się wynosić z klasy, a do tego rzucił za mną moim drewnianym piórnikiem, gdy już zamykałem drzwi od klasy.  Afera była niewąska, ale nasz kochany wychowawca Antoni Szydłowski kazał mi iść na drugi dzień i przeprosić pana Inżyniera, tak też zrobiłem, kajając się niemożliwie, a pan Inżynier nie był, ani pamiętliwy, ani złośliwy i po paru tygodniach afera rozeszeła się po kościach, ale zeszyt przepadł. Później nawet dzięki panu Inżynierowi zostłem przewodniczącym samorządu szkolnego i dzięki temu byłem na dwóch wspaniałych obozach wędrownych /w Bieszczadach i w Beskidzie Sądeckim/ , które każdego roku organizowało Ministerstwo Komunikacji dla przewodniczących i wiceprzewodniczących samorządów szkolnych ze wszystkich technikow kolejowych w Polsce /było ich, chyba, 15/

Wiele z powiedzonek pana Inżyniera nie zostało w mojej głowie / minęło już ponad 40 lat od ukonczenia tej wspaniałej szkoły/, ale parę przytoczę:

Wicher co ty  tak ryczysz, ośle jeden?
Hirsch ty jeleniu, jak ja cię majchrem podskubię to zobaczysz.
Kubanek, a ty co tam ryjesz, ryjcem jesteś czy co?


Może ktoś przeczyta te słowa i dopisze inne powiedzonka, które zapamiętał?

Zdjęcie wykonano 17.10. 1992 roku.

Poprzedni post z tego cyklu.


środa, 28 listopada 2012

Aktualny komentarz do mojego pierwszego postu sprzed roku.

Na wczorajszym spacerze w Myślęcinku zauważyłem kolejną niepokojącą "prawidłowość". Otóż wzdłuż drogi łączącej ulicę Hipiczną z Centrum Edukacji Ekologicznej dwa lata temu posadzono rząd kasztanów, z których dzisiaj pozostały smętne resztki. Jak to możliwe, że ogrodnicy, pewnie jedni z najlepszych w swoim fachu, którzy pracują w tym pięknym parku, tak niechlujnie wykonali swoją robotę. Posadzonych drzewek nie dość, że nie podparto palikami, to jeszcze nie zabezpieczono w żaden sposób przed ludźmi i zwierzętami, chroniąc te biedne młode rośliny przynajmniej marną siatką.

Taki tekst zamieściłem na moim blogu jako pierwszy post.  Uczyniłem to dokładnie rok temu czyli 28.11.2011 roku.

W ubiegłą sobotę 24.11.2012 roku wykonałem dwa zdjęcia /poniżej/kasztanów, o których pisałem w zacytowanym poście.  Niestety nic sie nie zmieniło.  Nadal brak siatek ochronnych przed zwierzętami, nadal brak palików, nadal wokół pełno chwastów, a kilka kasztanów już niestety zakończyło swój żywot.  



Czyli nic się przez rok nie zmieniło, a raczej się pogorszyło.
Jest to tym bardziej dziwne, że to jedna z  głównych alejek parku i do tego prowadzaca /co zakrawa na ironię/ do Centrum Edukacji Ekologicznej.
Ładnie edukujemy, szkoda gadać.

Przepraszam za jakość zdjęć, ale była mżawka i trochę mgły.









"Roczek" bloga.


Dzisiaj mija rok od dnia, w którym opublikowałem pierwszy post na moim blogu.

Do tej pory  /28.11.12. godz. 24.00/  było 30 184 wejść.

Dziękuje wszystkim odwiedzającym, a szczególnie tym, którzy pofatygowali się napisać komentarz
i tym, którzy są stałymi obserwatorami.




















poniedziałek, 26 listopada 2012

Brazylijczyk i dwaj bydgoszcznie - pasjonaci Trabantów - część 1



Pan Zdzisław Szubski, bydgoszczanin, wielokrotny mistrz świata w kajakarstwie, olimpijczyk i wieloletni trener tej dyscypliny sportu, patrz:



przebywając jako trener w Brazylii  zaraził się pasją samochodową do dwusuwów, a konkretnie do NRD-owskich Trabantów.  Pasja ta wzięła się z zainteresowań jego brazylijskiego przyjaciela pana Paulo Jose Meyer Ferreiry.

Poniżej pierwsza część opowieści o tej pasji, bogato ilustrowana zdjęciami.
Autorem tekstu i zdjęć jest Zdzisław Szubski.


Rozdział 1


Pomysł zaakceptowany


Centrum Sao Paulo ulica Batatais gdzie Paulo Jose Meyer Ferreira  przyszły Mistrz Formuly 3 wymyślił sobie kolekcję dwusuwów a dokładnie Trabantów z byłej DDR.

Rozmowa z ojcem Paulo Jose, Luisem Ferreira, byłym konsulem Francji w Sao Paulo i pilotem Formuly 1 nie zszokowała jednak      przyszłego kolekcjonera, który miał tysiące pytań dotyczące realizacji swojego pomysłu i to ja /Zdzisław Szubski/  musiałem, przede wszystkim,  na nie odpowiedzieć.

Pierwszy zrekonstruowany Trabant 601 de Luxe, rocznik 1983
Rok 1994 był czasem w którym jeszcze nie było tak ciężko kupić w miarę dobrze utrzymany egzemplarz Trabanta z celem jego kapitalnego remontu. Pomysł Paulo Jose polegał na zorganizowniu kolekcji wszystkich modeli Trabantów które były wyprodukowane w Zwickau od roku 1957 do  1991 roku, czyli przez cały okres ich produkcji.  Przedsięwzięcie nie tylko kosztowne ale i skomplikowane.   Zdobycie wszystkich egzemplarzy w takim stanie, aby nadawaly się do rekonstrukcji wymagało naprawdę wielkich starań, sporo szczęścia i masy pieniędzy.  Gdzie jak i kto by się miał podjąć tego przedsięwzięcia ? 
Tak na to pytanie Paulo Jose już miał odpowiedź ale z dużą dyplomacją  skierował pytanie do mnie. Cytuję: ,,Zdzisław, mówiłeś mi że Twój ojciec jest mechanikiem samochodowym, byłym podoficerem Wojska Polskiego, miał Trabanta i zna się na mechanice,,  ? 

Hm, zastanowiłem się i tak odpowiedziałem: to prawda ale czy ojciec podejmie się takiego przedsięwzięcia to nie wiem. Na początek  musimy pomyśleć gdzie kupić pierwszego Trabiego.
Od razu zdecydowaliśmy się zadzwonić do Polski do mojego ojca  Zbyszka i zorientować się czy podjąłby się takiego zadania. Ojciec na emeryturze w garażu Japońskie Maruti i dużo czasu.

Pomyślałem sobie że nawet to niezły pomysł. Będzie miał zajęcie. Trochę ruchu fizyczno - psychicznego na pweno mu nie zaszkodzi. 
Wnętrze Trabanta 601 de Luxe
OK, dzwonimy. W pokoju ojciec Paulo Jose Luis Ferreira i ja przy telefonie. Z drugiej strony  mój ojciec Zbyszko Szubski. Wytłumaczyłem o co chodzi. Uspokoiłem że rekonstrukcja bez ustalonego czasu i oczywiście wszystkie koszty pokrywa Paulo Jose. OK, podejme się ale bez stresu. Jak wiesz lubię aby każda śrubka lśniła się, a cała reszta  musi być sprawne i dopieszczona. 

Tak zaczęliśmy szukać pierwszego TRABANTA.
Historia ta zaczęła się w 1994 roku i trwa do dzisiaj. Ale o tym później.

Po rozmowie ze Zbyszkiem zaczęliśmy dyskutować z ojcem Paulo Jose Luisem nad modelem i zdobyciem części. Części miały być tylko oryginalne.  Taki był cel Paulo Jose - rekonstrukcja Trabanta ale tylko na oryginalnych częściach. Zabytek na oryginalnych częściach jest wyżej ceniony jeżeli chodzi o punktacje na zlotach i wystawach.

Kierownica i prosta tablica Trabanta 601 de Luxe
Sam nie wyobrażałem sobie czego się podejmuje. Dopiero jak się później okazało wszystkie zagadnienia związane z zakupem i rekonstrukcją zostały oddane moim decyzjom.

Po niespełna tygodniu Zbyszko informuje że ma Trabiego za 500 zł. Samochód w niezłym stanie i z kompletem dokumentów.

Był październik 1994 roku, przesłanie zdjęć nie było takie proste przez internet jak dzisiaj. No nic, cóż to za pieniądze. Decyzja  kupujemy.

Na święta razem z rodziną - Mirką i Sebastianem zjechałem z Brazylii do Bydgoszczy. 

Pierwszy widok był straszny. Cytuję, ,,Ojciec co Ty z tego zrobisz?,,  Przecież to się rozlatuje. Zbyszko na to: -nie martw się nie takie rzeczy się robiło. A co chciałeś za 500 zł. Po krótkiej rozmowie - OK, jak tak mówisz i się podejmujesz to rób, ale żeby Ci zdrowia starczyło. Nie wiem ile lat będziesz to robił. Spokojnie synu. Daj mi czas i szukaj części.

Silnik, nowy szlif, motor na dotarciu.
Tak szukaj, jak nadmieniłem na poczatku: I W CO JA SIĘ WDAŁEM?

Zaznaczam, że była to tylko chęć pomocy w zrealizowania pomysłu mojego kolegi, który jak się okazało później do dzisiaj jest moim przyjacielem.

Trabiego zostawiliśmy do wiosny.
Wróciłem, zdjęć nie robiłem i nic nie pokazałem Paulo Jose bo pomyślałem  że pewnie by nie uwierzył, iż coś będzie można zrobić z tego czegoś, czyli z  tak lichego pod względem technicznym i  tak kiepskiego z wyglądu, Trabanta.

Był to Trabant 601 de Lux który pierwszy wszedł na linię rekonstrukcji, a linia kręci się do dzisiaj.

W okresie jesienno-zimowo-wiosennym, Zbyszko zorganizował trochę części, materiału, miał też w zanadrzu kilka pomysłów jak się do rekonstrukcji zabrać i to tak, aby na początek wszystko się nie rozleciało.

Trabant jak wiemy większość to karton, dykta i klej. 
Był też, pewnie głównie z tego powodu, przezywany mydelniczką na wszystkich ulicach, gdzie się pojawił, a głównie w tak zwanych krajach demokracji ludowej.

Kufer - jak na "mydelniczkę" bardzo pojemny
Przyszła wiosna, maj 1995 i Zbyszko wziął się za rozbiórkę Trabiego. Chęć i zdrowie pozwoliło mu rekonstruować Trabiego de Lux przez dwa lata.

Dokładność i koncentracja nad każdą częścią przekroczyła trochę dwa lata ale Trabi chyba wyszedł lepiej niż z taśmy w Zwickau, DDR.


Zainteresowanie mediami, Gazeta Regionalna i ANGORA stworzyła że Zbyszko przez moment został zasypany gratulacjami ze strony mediów jak i kolegów.

Trabi odpłynął do Brazylii gdzie do dzisiaj jest pierwszym autem z byłej DDR i na każdym zlocie staroci robi furorę, a Paulo Jose  zawsze zdobywa za niego trofea.

Warto było wspomina Paulo Jose. Po otrzymaniu pierwszego Trabanta Paulo Jose zaraz wypalił: -szukamy następnego ale tym razem ma to  być 600,  model starszy o około 15 lat. Chyba zwariowałeś Paulo Jose? -  odpowiedziałem, ale on nie dał  za wygraną i postawił na swoim. 

Następny model na taśmie Trabant 600.

Rekonstruktor Zbyszko Szubski z Paulo Jose z Brazylii na tle Trabanta 601 de Luxe.