niedziela, 31 lipca 2016

Rzeka Muzyki - 31.07.2016 rok.

Dzisiaj o 19.00 rozpoczęła się kolejna odsłona tegorocznego cyklu "Rzeki Muzyki".  Tym razem słuchaliśmy muzyki fortepianowej.

Najpierw na scenie przy Operze Nova zagrał 7-letni Damian Leśniewski z Nakła n/Notecią, uczeń Szkoły Muzycznej w Bydgoszczy.   Jego występ został doskonale przyjęty przez liczną publiczność.

Po małym pianiście do fortepianu zasiadł 23-letni Piotr Nowak z Solca Kujawskiego, stypendysta prezydenta Bydgoszczy i student Akademii Muzycznej w Bydgoszczy.  Grał utwory Chopina.

Wspaniały kameralny koncert w pięknym nastroju i w cudnej scenerii.


Poniżej kilka migawek z tych doskonałych występów ucznia i studenta.









                               Poprzedni post z tego cyklu.

piątek, 29 lipca 2016

Lech Wałęsa i głupota ogółu.

Mityczny szef Solidarności, który zawsze mówi:  ja, ja, ja, i tak bez końca, był nawiedził nasz marny gród, całkowicie podległy ojcu dyrektorowi i jego totumfackim z panem prezesem włącznie.

I cóż ów mędrzec rzekł do mas bydgoszczan w sile prawie 200 osób z czego połowę stanowili dziennikarze i inni tacy?  Otóż rzekł, że nie spodziewał się tak inteligentnych rozmówców i dlatego  i tak dalej.

Czytając pełne zachwytów sprawozdania (m.in. bydgoska GW) i komentarze ze spotkania z ową legendą, którą niewątpliwie ów osobnik jest, zastanawiam się, czy to ja jestem tak głupi, czy też głupi są uczestnicy tego spotkania.  Nie znajdując odpowiedzi na tak skomplikowane pytanie,  zamieszczam mój komentarz z fb dotyczący jakże tej istotnej sprawy, pozostawiając każdemu czytelnikowi mojego bloga swobodną ocenę tegoż.

Poniżej ów komentarz

Andrzej Różański A która z 14 wersji współpracy jest obecnie aktualna? Czy pan naprawdę wierzy w to co pan (redaktor) pisze?  Głupota symbolu Solidarności obraża zdecydowaną większość tych co kiedyś w ów symbol wierzyli. Żal mi tych, którym zabrakło zdrowego rozsądku, ale to normalne. Głupota ogółu czyni z ludzi inteligentnych wiedźmy, zaś z głupków czyni ich przedstawicieli. Może to zbyt skomplikowane dla umysłów popierających, ale warto się nad tym zastanowić.

A tak dla uzupełnienia poniższy link, którego z powodu trwających ŚDM (chodzi o przesłanie tego wydarzenia), komentować nie będę:

http://wpolityce.pl/polityka/302779-walesa-przegral-proces-z-czarneckim-i-musi-zaplacic-mu-40-tys-zl-chce-zabrac-mi-caloroczny-zarobek-a-to-ja-mam-racje 

poniedziałek, 25 lipca 2016

Bydexit - wreszcie.

Wreszcie po 17 latach walki z toruńską dominacją, megalomanią i głupotą doczekałem się jednego artykułu, który zauważył po tylu latach to co ja widziałem i wiedziałem od samego początku utworzenia tego dziwacznego tworu nazwanego kujawsko-pomorskim.  Zresztą nazwa mojego bloga to przede wszystkim właśnie odniesienie się do owych dziwacznych relacji pomiędzy miastem dwukrotnie mniejszym, a Bydgoszczą.

Szkoda, że tak późno i szkoda, że nie stać bydgoskich polityków wszystkich szczebli na zajęcie jednoznacznego stanowiska w sprawie utworzenia województwa bydgoskiego i zakończenia tego haniebnego okresu swoistej toruńskiej okupacji grodu nad Brdą.

Wiele i często (także na moim blogu) pisałem o wszystkich tych skrajnie niekorzystnych dla bydgoszczan, przejawach owej "współpracy" dlatego nie będę się powtarzał.

Jednak zamieszczony w dzisiejszej lokalnej bydgoskiej GW artykuł uważam za historyczny i oby zapoczątkował tak potrzebny przełom.

Poniżej wspomniany tekst:

Bydexit na 20-lecie. Dajmy sobie spokój z takim 


województwem


Marcin Kowalski
 
21.07.2016 23:01
Powiedzmy sobie szczerze. Województwo w stanie ciągłej kłótni nie ma racji bytu. 
Uczcijmy 20-lecie tego nieudanego związku pokojowym rozstaniem.

Województwo kujawsko-pomorskie z dwiema stolicami nie zdało egzaminu. Czas na rozwód. Uczcijmy 20-lecie tego nieudanego związku pokojowym rozstaniem.

Okazja jest znakomita - 24 lipca 2018 roku mija 20 lat od utworzenia województwa. Ktoś powie, że to przecież za dwa lata. Żeby rozstanie przebiegło spokojnie i z jak najmniejszą stratą dla ludzi, dwa lata to idealny czas, by proces przeprowadzić sprawnie i skutecznie. 

Od początku, czyli reformy administracyjnej rządu Jerzego Buzka, wiadomo było, że województwa dwustołeczne są swego rodzaju eksperymentem. Każde wyjście było ryzykowne, twórca nowego podziału administracyjnego kraju Michał Kulesza wybrał opcję dwóch regionów, z dwiema stolicami: Lubuskie (Zielona Góra oraz Gorzów) i Kujawsko-Pomorskie (Bydgoszcz oraz Toruń). Trudno mieć do niego pretensje. Model mógł się równie dobrze sprawdzić, jak i okazać klęską. Nigdy wcześniej tego typu rozwiązania nie testowaliśmy. Dziś już wiemy, że samorządowe małżeństwo z rozsądku nie zostało skonsumowane, a od kilku lat trwanie w nim stało się katorgą. 

To nie miejsce i czas, żeby wymieniać grzechy, szukać winnych. Pozostanę przy stwierdzeniu, że kolejne zadymy wywoływane raz przez jedną, raz przez drugą stronę, doprowadziły do sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy: między Toruniem a Bydgoszczą przepaść jest większa niż Rów Mariański. Nie istnieje ludzka siła, by ją zakopać. Pozostali mieszkańcy województwa patrzą na tę czarną dziurę z niesmakiem i zdezorientowaniem. Mają dość sporów, dla nich jałowych i mało interesujących. Co obchodzi inowrocławian, jak się nazywa Port Lotniczy? Albo na ile jest interesujące dla kruszwiczan, czy jedyna w województwie uczelnia kształcąca lekarzy to Collegium Medicum UMK czy Uniwersytet Medyczny wBydgoszczy? To są problemy, którymi żyją bydgoszczanie i torunianie, reszta województwa ma je gdzieś.

Nie udało się - trzeba powiedzieć głośno, a nawet krzyknąć. Nawalili kolejni marszałkowie faworyzujący Toruń, nawaliła elita i władza z dwóch największych miast regionu, swoje grzeszki mają na koncie wojewodowie. Miałem cień nadziei, że młody wilczek prawicy Mikołaj Bogdanowicz postara się przełamać impas i dokona przełomu. Byłem głupcem. Tydzień temu słuchałem jego konferencji prasowej podsumowującej festyn wojskowy w Toruniu, zwołanej chyba po to, by mógł się wyżyć na prezydencie Bydgoszczy, czułem niesmak i wstyd. Tak wygląda budowanie zgody? Nawet bydgoscy zwolennicy PiS nie kryją zażenowania postępowaniem wojewody. 

Przyznam szczerze: nie wiem, co dalej. Wiem, że Kujawsko-Pomorskie straciło sens. Rząd PiS zamiast zajmować się kuriozalną próbą wydzielenia województwa środkowopomorskiego z Koszalinem jako stolicą, powinien utworzyć województwo bydgoskie. Jakie powiaty mają wejść w jego skład? Te, których mieszkańcy poprą taką decyzję w referendum. Co z Włocławkiem i Toruniem? Chyba najlepszym rozwiązaniem też byłby plebiscyt. Włocławek chętnie przygarnie Łódź, Toruń może wrócić do macierzy, czyli do Pomorza. Nowe województwo bydgoskie pewnie będzie najmniejsze i najsłabsze w Polsce, ale suweren ma przecież prawo do decydowania o swoim losie. 

Nie ma już cienia nadziei na uratowanie tego związku. Można oczywiście w nim dalej trwać, ale czy nie szkoda energii nas wszystkich? Czy nie lepiej ją spożytkować na ustalenie mądrych ram rozwodowych i po 20 latach rozpocząć nowe, samodzielne życie? Najwyższy czas na Bydexit. Jeśli nie teraz, to taka okazja nie zdarzy się już nigdy. 

Poniżej moja opinia pod tym artykułem:

semeon
Oceniono 12 razy 10
Już u zarania tworzenia tego dziwoląga zwanego kuj.-pom. leżał zgniły kompromis, którego głównymi twórcami byli pani Grześkowiak (wówczas marszałek senatu i prawa ręka pięknego Maryjana - "twórcy" czterech reform, które miały pozwolić hordom aws-iaków dorwać się do władzy na wszystkich ich szczeblach) oraz pan Rulewski - senator dziwoląg.

Pamiętajmy, że torunianie chcieli do Gdańska, a bydgoszczanie walczyli jak lwy o swoje województwo. Zaś w wyniku tego zgniłego kompromisu przeciwnicy utworzenia województwa zyskali prawie wszystko, a ci co walczyli o województwo zostali z przysłowiową ręką w nocniku.

Od lat nawołuję do rozwodu. Pisałem także tysiące razy na różnych forach, także GW, że tak dalej być nie może. Apeluję od lat na moim blogu "dziwnabydgoszcz" do bydgoszczan, aby się obudzili i wzięli sprawy w swoje ręce bo przecież nie może o połowę mniejsze miasto rządzić miastem dwukrotnie większym, wydzielać mu pieniądze, zabierać urzędy, szpitale, uczenie, a nawet nazwy. To jest poniżające, ohydne, głupie i bez sensu.

Żadną miarą na dłuższy czas nie może się taka sytuacja ostać.

IM WCZEŚNIEJ SIĘ ZBUNTUJEMY TYM LEPIEJ DLA NAS




czwartek, 21 lipca 2016

Ćwierć miliona.

Dzisiaj osiągnąłem magiczną dla mnie liczbę ćwierć miliona odsłon na moim blogu, licząc oczywiście bez własnych odsłon.

Dziękuję.

środa, 20 lipca 2016

Mistrzostwa Świata w Bydgoszczy - raz jeszcze.

Dzisiaj kupiliśmy bilety (nawet była spore kolejki do kas) i weszliśmy na popołudniową sesję zawodów. Odbywały się kolejne konkurencje dziesięcioboju ( oszczep, 1500 m ), 110 m ppł. mężczyzn, pchnięcie kulą kobiet finał, skok wzwyż eliminacje z udziałem dwójki Polaków, 800 m półfinały kobiet, 100 m półfinały mężczyzn, skok w dal finał, 400 m kobiet półfinał, 3000 m kobiet finał, rzut oszczepem kobiet finał, 100 m mężczyzn finał.

Oglądaliśmy zawody przez prawie trzy godziny i co najważniejsze znowu Polska tak jak wczoraj zdobyła złoty medal.  Niespodziankę w rzucie oszczepem sprawiła Klaudia Maruszewska.

Wspaniałe zawody, piękny stadion, niesamowita atmosfera wielonarodowego sportowego święta, do tego wymarzona pogoda.  Jednym zdaniem wspaniale zorganizowana impreza na światowym poziomie i do tego z rewelacyjnymi wynikami.

Poniżej kilka zdjęć z tych zawodów.



400 m kobiet półfinał

Skacze Polak  (2,13 m)

Półfinał na 100 m z udziałem Polaka

Na bieżnię wybiegają uczestniczki biegu na 3000 m

Start do finałowego biegu na 3000 m kobiet.



wtorek, 19 lipca 2016

Mistrzostwa Świata w Bydgoszczy.

Dzisiaj na stadionie bydgoskiego Zawiszy rozpoczęły się Mistrzostwa Świata U20 w Lekkiej Atletyce.

Poniżej program Mistrzostw oraz kilka migawek z przygotowań do tych zawodów.

Miło mi także poinformować, że w jednym z trzech dzisiejszych finałów Polak Konrad Bukowiecki zdobył złoty medal w pchnięciu kulą pobijając rekord Świata juniorów wynikiem 23,34 m.


Program Mistrzostw

Jedni dopiero przyjeżdżają

 A drudzy już trenują na bocznej płycie.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Szkolne wspomnienia - 8

Mijają już dwa lata jak zamieściłem poprzedni post z tego cyklu, a im jestem starszy tym bardziej robię się sentymentalny i skory do różnych wspomnień dlatego postanowiłem kontynuować te szkolne wspomnienia.

Dzisiaj zdjęcie ze szkolnej pracowni.  Klasa piąta Wydział Budowy Dróg i Mostów Kolejowych Technikum Kolejowego Ministerstwa Komunikacji, Bydgoszcz Kopernika 1

Zdjęcie nawiązuje także do kolejnego (29) odcinka "Leszka".

Autor bloga, Irek, Tadeusz.  Listopad 1971 roku.


Poprzedni odcinek z tego cyklu.





sobota, 16 lipca 2016

Dagadana w Fordonie.

Wczoraj odbył się w fordońskiej synagodze piękny, oryginalny i kolorowy koncert zespołu Dagadana.

Zespół grał muzykę folkową w rockowo - jazzowym wydaniu.  Muzyka pochodziła z różnych krain i krajów,  nawet z Chin.

Koncert zorganizowała grupa "Stary Fordon - Miasteczko Sztuki".

Przed koncertem kilkanaście członkiń tej grupy przygotowała sobie piękne kolorowe wianki i panie w tych wiankach wystąpiły na widowni, a na koniec stanęły do wspólnej fotografii z członkami zespołu Dagadana, którego solistki występują w bogatych i urozmaiconych wiankach.

Oryginalność koncertu podkreślała narracja jaką na zmianę prowadziły obie członkinie zespołu.  Zaś powagi i zadumy nadało tej imprezie emocjonalne przesłanie Dany Weneckiej - Ukrainki, jednej z dwóch solistek zespołu.  Przesłanie, a właściwie apel dotyczył relacji ukraińsko - polskich.

Zespół roztańczył i rozśpiewał liczną widownię, która doskonale się bawiła słuchając tej naprawdę świetnej i oryginalnej muzyki.

Poniżej notka o zespole z jego oficjalnej strony internetowej, a także kilka zdjęć z tej duchowej uczty.

A tak przy okazji warto, i to szybko, pomyśleć o prawdziwym remoncie tej wspaniałej i wielce ciekawej budowli.  Akustyka doskonała, klimat wnętrza zadziwia i aż szkoda, że ten przybytek jest w tak marnym stanie.

Zespół DAGADANA (ДаґаДана) jest polsko-ukraińskim kwartetem, łączącym różne   style muzyczne. Przeplatając jazz, folk i elektronikę tworzą niepowtarzalny język zespołu. Pełne humoru koncerty, pokazują, że jest to ten rodzaj muzyki, który uszczęśliwia zarówno słuchaczy, jak i twórców. Ciepłe wokalizy, przetwarzanie głosu na żywo, akustyczne brzmienie perkusji i kontrabasu oraz wykorzystanie dziecięcych instrumentów muzycznych, to recepta DAGADANY na oczarowanie słuchacza dźwiękami, których nigdy dosyć. Międzykulturowy projekt powinien przypaść do gustu każdemu słuchaczowi otwartemu na słowiańską duszę, szaloną z jednej, łagodną z drugiej strony.


Przed koncertem

Daga

Dana



Po koncercie.





czwartek, 14 lipca 2016

Warto przeczytać - 21

Polecam światowy bestseller:

Gregory David Roberts   "SHANTARAM"

Książka liczy prawie 800 stron i jest swoistą autobiografią gangstera z Melbourne, który uciekł z tamtejszego więzienia w trakcie odsiadywania długiego wyroku i trafił do Bombaju w Indiach, gdzie przebywał kilkanaście lat po czym został ponownie złapany, ale we Frankfurcie nad Menem, deportowany do Australii i ponownie osadzony we więzieniu.  I wtedy zaczął pisać tą powieść.

Znajdujemy klimat Indii, a szczególnie Bombaju i północnych wsi hinduskich.  Trafiamy na wojnę w Afganistanie.  Akcje toczy się głównie w latach osiemdziesiątych XX wieku.

Poznajemy wprost niewyobrażalną nędzę hinduską, ale poznajemy także świat bogaczy.  Wiele miejsc, zachowań i zdarzeń opisanych jest bardzo szczegółowo.  

Książka zadziwia swoim klimatem, pokazuje hinduskie charaktery, pokazuje bombajską rzeczywistość tamtego okresu, a przecież obecnie Bombaj to drugie co do wielkości miasto Świata.

Mnie osobiście oprócz zaskoczenia, sposobu narracji, rodzaju akcji i wielu innych elementów jakie ta powieść przynosiła, przynosiła także czasami irytację, a nawet niechęć i nieraz musiałem się mocno mobilizować, aby czytać dalej.

Jednak pomimo tego akcja w powieści toczy się dosyć wartko.  Mamy wielką miłość, mamy gangsterski świat Bombaju z handlem narkotykami, lekarstwami, walutą, fałszywymi paszportami, ale mamy także gangsterskie porachunki.  Oglądamy skraj bombajskiej nędzy, ale także przeżywamy z bohaterami ich poświęcenie nawet dla drobnych spraw, pomysłowość i spotykamy się z niebywałymi pokładami przyjaźni, a także podziwiamy nadzwyczajną ludzką solidarność.

Do tego główny bohater jest bardzo intrygującą postacią i co rusz nas zaskakuje.  Potrafi zjednywać sobie ludzi, ale także dobrze ich oceniać.  Rozpaczliwie szuka swojego miejsca po utracie wszystkiego co miał przed więzieniem.  Szuka miłości, szuka zrozumienia, przyjaźni, a nawet nowego ojca.  Prowadzi długie filozoficzne dyskusje, które są bardzo ciekawe i niosą w sobie wiele pytań, które czytelnik sam sobie zadaje. Te nieraz bardzo uczone dysputy niosą ogromne pokłady wiedzy ukazując zarazem inteligencję i erudycję autora.  A wszystko to w dużym dystansie do siebie, a nawet rzekłbym, że często z umiejętnie zakamuflowaną autoironią, albo w ogóle ironią dotyczącą naszego bytu.

W książce znajdujemy wiele gotowych, moim zdaniem, bardzo trafnych ocen, wiele wiedzy z filozofii hinduskiej i islamskiej.

Aby jeszcze bardziej zachęcić do czytania przytoczę parę perełek:

"Ludzie wierzący zbyt wiele zainwestowali we własne umowy z Bogiem i Niebiosami, żeby osiągnąć zgodę z czymkolwiek"   (str. 415)

"Bogacze każdego kraju i systemu zawsze otrzymują najlepszą sprawiedliwość, jaką można kupić"    (str. 488)

" Bohaterowie występują wyłącznie w trzech odmianach: martwej, przegranej, albo wątpliwej".  

"Każdy na calutkim Świecie był Hindusem co najmniej w jednym wcieleniu".  (str. 792)



Naprawdę warto wejść do świata tej powieści.  Łatwo nie będzie, ale nikt nie pożałuje.


Poprzedni post z tego cyklu.

środa, 13 lipca 2016

Kilka refleksji natury ogólnej - 39


Na moim blogu piszę o różnych rzeczach i sprawach.  Staram się patrzeć obiektywnie na otaczającą nas rzeczywistość gospodarczą i polityczną.  Niestety, zazwyczaj w opiniach i komentarzach innych, jestem uważany za oszołoma, za zwolennika PiS-u i RM.   Jak już wielokrotnie pisałem nie cierpię głupoty PiS-u i metod działań tej partii, ale wobec oczywistych faktów muszę mówić i twierdzić to samo co oni.

Moim zdaniem cała polska prywatyzacja to jeden wielki przekręt, a prywatyzacja banków to już przekręt do potęgi n+1.   Nasze, ongiś polskie banki, cwane, zazwyczaj z wiadomych służb gapy, sprzedały za góra jedną dziesiątą ich realnej wartości.  Sprzedały za kwotę równą obecnego rocznego zysku tych sprzedanych banków.  Nikt nie poniósł odpowiedzialności za takie oczywiste przekręty, a ci co to zrobili są obecnie twarzami III RP.  Oni zyskali kasę, splendory i odznaczenia.  A co nam zostało?   NIC.

Poniższy artykuł jest dowodem na to o czym od lat piszę.  Wiem, wiem, że nieważne jest to co się mówi, lecz to kto to mówi, ale czy muszę się z tym zgadzać?  Postęp nie rodzi się ze zgody na to co jest.

Poniższy artykuł skopiowany z portalu wPolityce.pl  zainspirował mnie do napisania tego co powyżej.


Sprzedaż akcji banku Pekao SA przez włoski UniCredit, to bardzo poważna sprawa dla stabilności i bezpieczeństwa całego sektora finansowego w Polsce


A jednak stało się to, o czym informowałem opinię publiczną 1 czerwca br., że Włosi będą wyprzedawać po kawałku lub w całości bank PekaoSA  (w artykule; Komu bank komu, bo idę do domu. Nasz Dziennik).
Na razie pod młotek ma pójść do 10 proc. akcji Pekao SA wyceniane na 3,5 mld zł czyli mniej więcej tyle, ile Polska dostała za sprzedaż pakietu większościowego tego banku. Wtedy, w czerwcu wszyscy święci zaprzeczali, że do takiej sprzedaży może dojść. Przewodniczący ZBP K.Pietraszkiewicz twierdził;
Myślę, że nie należy na tych doniesieniach (o sprzedaży udziałów w Pekao SA) budować jakiejś szczególnie mocnej konstrukcji”.
Duzi inwestorzy banków muszą informować KNF o chęci sprzedaży swych akcji, a nadzór nie może dowiadywać się o niej z mediów. Pytanie więc brzmi; Czy mimo wielkiego pośpiechu Włochów odpowiednio wcześnie został poinformowany polski nadzór (KNF) oraz polskie władze, o tak istotnej transakcji, mogącej mieć ogromny wpływ na cały rynek bankowy i giełdowy oraz na potencjalny projekt repolonizacji banków. To nie jest zwykła transakcja biznesowa i warto pamiętać, że nadal obowiązują zapisy umów prywatyzacyjnych i zobowiązań zagranicznych inwestorów wobec polskiego rządu. W tej sprawie stanowisko powinno zająć zarówno MF, jak i Komitet Stabilności Finansowej.
Ta sprzedaż udziałów w Pekao SA wybranym inwestorom w pośpiesznym trybie może mieć ogromne i bardzo negatywne konsekwencje dla całego rynku bankowego i finansowego w Polsce. Polskie władze i instytucje powinny stanowczo zareagować w tej sprawie.

Poprzedni post z tego cyklu.

niedziela, 10 lipca 2016

Bydgoski PiS.

Poniższe zdjęcie w dużym skrócie myślowym najlepiej oddaje kondycję i pozycję bydgoskiego PiS i to zarówno w kontekście regionalnym jak i ogólnokrajowym.

Kompletna niemożność.  Ogrywanie przez ojca dyrektora i innych służalczych wobec niego i prezesa PiS-u działaczy toruńskich.  Brak inicjatyw i usta pełne wody, aby tylko nic nie powiedzieć i to właśnie wtedy gdy trzeba głośno krzyczeć.

Nie warto pisać o szczegółach bo o tym możemy posłuchać lub poczytać codziennie w innych mediach.

Po prostu żenada i pełen zawód.  I znowu przegrywają bydgoszczanie.

Wiszący na płocie pośród chwastów i bałaganu w pod-bydgoskiej miejscowości minister i do tego w osiem miesięcy po wyborach (a ile jest czasu na usunięcie reklam wyborczych?) to, moim zdaniem, najlepsza cenzurka lokalnej, bydgoskiej grupy pisowskiej.

Czegóż oczekiwać po takim "wybrańcu narodu"?

Cel osiągnął, został wybrany, a potem został ministrem po czym porzucił zbędny mu już elektorat i jeszcze zostawił po sobie bałagan.

I jak tacy "bydgoscy" posłowie mają walczyć o Uniwersytet Medyczny, Bydgoskie Lotnisko, Zarząd Dorzecza Dolnej Wisły, Sąd Apelacyjny, siedzibę CBA i tysiące innych spraw?

Oni nie mają czasu, ani chęci.

Tylko nasuwa się oczywiste pytanie:  dlaczego bydgoszczanie wybrali sobie takich posłów?

Krótko mówiąc zamienił stryjek siekierkę na kijek.

Zdjęcie (jak widać) wykonano dzisiaj czyli 10.07.2016 r.

piątek, 8 lipca 2016

Leszek - odcinek 29


Poprzedni odcinek

Czwarta klasa technikum mijała szybko.  Jeszcze tylko w połowie kwietnia na lekcji z "Mostów" miał miejsce bardzo przykry incydent, ale na szczęście dla Leszka, wszystko się jakoś rozeszło po przysłowiowych kościach.   Jak już pisaliśmy pan Inżynier zwany także Czarodziejem prowadził kilka przedmiotów zawodowych w tym także wspomniane "Mosty".   Był bardzo barwną, a nawet można powiedzieć najbarwniejszą postacią jaką Leszek spotkał na swojej szkolnej drodze..

A było tak:
Jednego dnia w połowie lekcji, gdy pan Inżynier w najlepsze prowadził swój kolejny wywód dotyczący tym razem zalet i wad ucznia Hogi, w pewnym momencie zwrócił uwagę na Leszka, któremu zawsze kazał siedzieć w pierwszej ławce bo lubił z nim rozmawiać i chyba w ogóle go lubił.   Przez chwilę przyglądał się Leszkowi, a potem zapytał: - a co ty tam mistrzu tak pilnie notujesz, pokaż no co tam tak zawzięcie piszesz..  Leszek się wzbraniał i mówił, że to nic ważnego, ale pan Inżynier nie ustępował.  Po chwili przerwał wywód o Hodze, podniósł się ze swojego miejsca i robiąc trzy kroki stanął obok Leszka i bez uprzedzenia zabrał zeszyt, który Leszek próbował ukryć pod pulpitem ławki.   Otworzył go i zaczął czytać.  Już po chwili zrobił się cały purpurowy, a po kolejnej chwili pierwszy i ostatni raz uczniowie zobaczyli jak nauczyciel się zdenerwował.  Zaczął krzyczeć: - co to ma być?  Jakim prawem to piszesz ty ośle jeden?  Kto ci pozwolił?  To jest chamstwo.  Wynocha mi z klasy i to natychmiast.  Wynoś się bo nie zapanuję nad sobą.  Leszek przerażony szybko wybiegł za drzwi klasy, a gdy zamykał drzwi to poleciał za nim najpierw feralny zeszyt, a potem jego drewniany piórnik, a w końcu i cały jego szkolny plecak wraz z pełną zawartością.  Na szczęście Leszek zdążył przymknąć drzwi i nic mu się nie stało.

W tym trzydziesto dwu kartkowym zeszycie w kratkę, od prawie roku, Leszek zapisywał co barwniejsze wypowiedzi, sformułowania i opinie pana Inżyniera.  Do dzisiaj Leszek żałuje, że nie ma tego zeszytu.  Tego co w nim zapisał już żadną miarą nie dało się odtworzyć.  Rok mrówczych notatek poszedł na marne.  Jednak wówczas Leszek, stojąc kompletnie zaskoczony i przestraszony za drzwiami klasy, nie miał pojęcia co ma dalej robić.  Bał się wejść do klasy, aby jeszcze bardziej nie rozzłościć nauczyciela, bał też się odejść, bo przecież mógł zostać zawołany.   Jednak do samej przerwy nic się nie wydarzyło.  Tylko wychodząc z klasy pan Inżynier powiedział do Leszka: - precz mi z oczu ty zdrajco.  Leszek zaczął pytać kolegów co się stało po wyrzuceniu go z klasy, ale okazało się, że nic szczególnego.  Pan Inżynier kazał przynieść sobie zeszyt, którym poprzednio rzucił w drzwi, zabrał go i schował do swojej teczki, a także kazał podnieść Leszka piórnik i plecak i położyć je na miejsce gdzie poprzednio były.   Potem szybko wrócił do tematu lekcji i w żaden sposób już nie skomentował zajścia.

Leszek był w ogromnej rozterce.  Miał czas, stojąc na korytarzu, aby pomyśleć co począć.  Postanowił pójść po radę do wychowawcy ich klasy do przyzwoitego i dobrotliwego pana Antoniego.  Pan Antoni wysłuchał relacji z zajścia i za jedyny komentarz powiedział: - coś ty Leszek zrobił?   Chwilę pomyślał i powiedział: - jedyne co możesz teraz zrobić to iść i przeprosić pana Romanowskiego i to jak najszybciej.   Pomyśl co masz powiedzieć, mów prosto, krótko i szczerze.  Pan Inżynier może ci od razu wybaczy, a może nigdy, tego nie wiem.

Leszek szybko pomknął, bo właśnie kończyła się przerwa, z gabinetu wychowawcy mieszczącego się na niskim parterze, przy sali gimnastycznej, do pokoju nauczycielskiego na pierwszym piętrze.  Grzecznie zapukał do drzwi i poprosił panią od polskiego, która je otworzyła, aby powiedziała panu Inżynierowi, że uczeń Marcinkowski prosi o krótką rozmowę.  Pan Inżynier wyszedł z pokoju i jakby nigdy nic, stanął przed uczniem pytając o co chodzi.   Wtedy Leszek jąkając się i zacinając zaczął go przepraszać za swoje zachowanie i swój wybryk.   Nauczyciel wysłuchał jego dukania po czym powiedział:  - nie wiem o co ci chodzi, odwrócił się i wszedł do pokoju nauczycielskiego.

Pan Inżynier nigdy już, ani słowem nie wrócił do tego incydentu.   Co najważniejsze nie stracił sympatii do Leszka i znowu dzięki opiekunowi samorządu szkolnego, którym był, Leszek pojechał na początku lipca na wspaniały dwutygodniowy obóz wędrowny po Beskidzie Sądeckim. 

Zanim doszło do tego wyjazdu to najpierw, pod koniec roku szkolnego, przez miesiąc uczniowie czwartej klasy mieli praktykę na torach kolejowych.  Przykręcali na kilometrach torów tysiące śrub stopowych mocujących szyny do podkładek, wymieniali pod okiem toromistrzów odcinki szyn, wydłubując specjalnymi widłami z kulkami na końcach, tłuczeń, a potem po wymianie szyny zasypywali tłuczniem tory i podbijali te tłuczeń pod szyny specjalnymi kilofami.  Wykonywali także inne ciężkie prace fizyczne związane z normalną obsługą torów i innych budowli kolejowych.  Wszystko to przezs osiem godzin dziennie robili oczywiście za darmo.  Zaś na koniec praktyki w budynku dyrekcji kolei na ulicy Dworcowej w Bydgoszczy odbyły się egzaminy zaliczające praktykę.  Bez ich zdania nie było promocji do piątej klasy.  Na tych egzaminach podchwytliwe pytania typu - "co byś zrobił gdyby między torami wyrosło drzewo, a tu za chwilę ma nadjechać pociąg" nie należały do rzadkości i wielu się na nie nabierało, a to niestety dla niektórych wiązało się z powtórkowym egzaminem.  Pod koniec praktyki pojechali do miejscowości Kłudna, gdzie na magistrali węglowej pracował najnowocześniejszy wówczas pociąg zmechanizowany wykonujący kompleksową wymianę torów łącznie z ich podbudową.  Ta austriacka konstrukcja nazywająca się Plasser Thourer Automatic była jedną z kilku w Polsce i z podziwem patrzyli jak zastępuje pracę przynajmniej kilkudziesięciu ludzi i to w wielokrotnie krótszym czasie.

W czasie tej praktyki klasę podzielono na trzy grupy i każda grupa działała w innym miejscu.  Ta mniejsza grupa sprzyjała swoistej integracji.  To wówczas na tej praktyce zaczęli częściej pić piwo i tanie wina, palić papierosy, robić różne kawały, a także robić inne mniej lub bardziej zakazane rzeczy.  Bo przecież wielu z nich miało już dowody osobiste i uważało się za osoby dorosłe.

Po tej zawodowej praktyce Leszek pojechał na wspomniany obóz wędrowny.  Najpierw mieli bazę namiotową na jeziorem Rożnowskim, a potem nad Popradem.  Na obozie było dwadzieścia jeden uczniów z czternastu techników kolejowych w Polsce.  Było dziesięć dziewczyn i jedenastu chłopaków.  Codziennie maszerowali po górach lub jeździli autobusami PKS-u do różnych miejscowości.  Zwiedzili Stary i Nowy Sącz, Rytro, Żegiestów, Muszynę, Limanową, Rożnów i parę innych miejscowości.  Kąpali się w jeziorze Rożnowski, a także w kamienistych wodach Popradu i Dunajca.  Było wspaniale, było, fantastycznie. Koleżanki i koledzy byli niesamowici.  Do późnych godzin nocnych, siedząc przy ognisku prowadzili niesamowite dyskusje, śpiewali piosenki, opowiadali kawały, a niektórzy nawet umawiali się na przyszłe życie.  Takie chwile tworzą i budują osobowość, dają poczucie wspólnoty i ogromnie wzmacniają każdego z ich uczestników.  To były niezapomniane, i to do dzisiaj, cudowne dwa tygodnie.  Zaś na koniec obozu Leszek dostał od obozowej mamy (był i obozowy tata) książkę o Marii Kalergis z niespodziewaną dla niego dedykacją, brzmiącą: - wspaniałemu obozowemu indywidualiście w dowód uznania - obozowa mama.  Ową mamą była nauczycielka historii z Technikum Kolejowego w Krakowie.  Do dzisiaj to jedna z największych i najważniejszych pochwał jakie Leszek otrzymał w swoim życiu.

A potem było jeszcze lepiej.  Leszek wraz z Joanną i swoim kuzynem Romkiem spędził trzydzieści pięć dni w Przydworzu kolo Wąbrzeźna.   Pojechał tam z kuzynem pod namiot.  Mieli wszystkiego około sześćset złotych co było kwotą mniej niż skromną, ale przeżyli za nią aż ponad miesiąc.  Codzienną podstawę ich wyżywienia stanowiły suche bułki, kisiel i smażone w ognisku ziemniaki.   Czasami Joanna, która przebywała u krewnych w pobliskim Wąbrzeźnie i codziennie dojeżdżała do nich autobusem, coś przywoziła i wówczas mieli ucztę..  Jednak nikt z ich trojga nie przywiązywał wtedy do jedzenia wielkiej uwagi.  Po skromnym śniadaniu kąpali się w wyjątkowo płytkim jeziorze, w czystej jak kryształ wodzie.  Potem szli do lasu na jagody, jeżyny, a także grzyby.  Chodzili do pobliskiego Ryńska, gdzie nawet jednego dnia weszli w kościele na chór i Leszek zagrał na kościelnych organach.  Na szczęście nikt ich nie nakrył.  A wieczorem, gdy Joanna odjechała do Wąbrzeźna to szli na różne liczne ogniska i smażąc ziemniaki w popiele śpiewali, a raczej darli się do późnych godzin nocnych   Śpiewali piosenki obozowe, patriotyczne, a także naśladowali Czerwone Gitary, Trubadurów, Skaldów i nawet Niemena.  Prowadzili także niekończące się dyskusje z nieznajomymi, których przy tych ogniskach poznawali.

Był to cudowny i piękny czas i dopiero dzisiaj Leszek docenia jaki wtedy naprawdę był szczęśliwy.

A potem przyszła piąta, ostatnia klasa technikum.


Następny odcinek. 




wtorek, 5 lipca 2016

Bydgoskie porównania - 2


Mam jeszcze sporo bydgoskich zdjęć z ubiegłego wieku.  Zdjęcia te wykonywałem osobiście aparatem produkcji radzieckiej FED-4.  Ten aparat kupiłem w 1975 roku, w sklepie fotograficznym "Foton" mieszczącym się na ówczesnych Alejach 1-Maja (obecnie Gdańska).  Kosztował tyle co wówczas przeciętna pensja i służył mi do czasów, aż nastały czasy aparatów cyfrowych, ale to było już na początku obecnego wieku.  Najpierw robiłem głównie slajdy, a później kolorowe (czasami czarno-białe) zdjęcia.

Dużo z tych zdjęć zaprezentowałem już na moim blogu, głównie w cyklu  "Odrobina najnowszej historii Bydgoszczy", ale teraz postanowiłem robić to inaczej.  Będę zestawiał zdjęcia z tamtych czasów ze zdjęciami współczesnymi tego samego miejsca.

Dzisiaj dwa zdjęcia z widokiem na Brdę z mostu na ulicy Mostowej w kierunku wschodnim (ulicy Bernardyńskiej).

Pierwsze zdjęcie wykonałem w czerwcu 1986 roku, a drugie równo 30 lat później - w czerwcu 2016 roku.

Czerwiec 1986 rok.
Czerwiec 2016 rok.


Poprzedni post z tego cyklu.

niedziela, 3 lipca 2016

Znani i nieznani bydgoszczanie - 80

Wówczas Danusia Świerczyńska i Leszek Gil.  Obecnie mają wspólne nazwisko - to krótsze.

Zdjęcie wykonałem w maju 1979 roku.


Poprzedni post z tego cyklu.

Dawno temu - 1

Dawno temu, sam już się pogubiłem ile lat od tych najlepszych czasów minęło, miałem wspaniałych kolegów z którymi spędziłem moje dzieciństwo i lata nastoletnie.  To był piękny czas.  Czas pełen zabaw, pełen pomysłów i zaskoczeń, a przede wszystkim czas gry w piłkę nożną podwórkową.   Moimi kolegami w tej grze byli Tomek, Tomek, Zdzisław, Zbyszek, Michał i Janusz.  Grywaliśmy po parę godzin dziennie, głównie na moim podwórku.   Wybiliśmy parę szyb i na podwórku nigdy nie chciała rosnąć trawa, która dopiero wyrosła bujnie w tym miejscu, gdy wyjechałem do szkoły, do Bydgoszczy.

Poniżej dwójka moich najbliższych kolegów i to nie tylko od piłki.


Tomek i Zdzisław.  Moi najbliżsi koledzy - połowa lat 60-tych XX wieku.