Bertrand Russel uważał, że ludzkość rozwija się zbyt szybko intelektualnie i zbyt wolno moralnie. Dlatego jesteśmy nadto sprytni, ale moralnie niedojrzali. Afera „Luxleaks”, która wybuchła wokół nowego szefa Komisji Europejskiej Jean’a-Claude’a Junckera, w zaledwie piątym dniu jego urzędowania, zdaje się potwierdzać tą diagnozę.
Jak ujawniło Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych (ICIJ) Juncker nadzorował powstanie w Luksemburgu, którego był premierem od 1995 do 2013 r. i ministrem finansów od 1989 do 2009 r., systemu podatkowego pozwalającego setkom międzynarodowych koncernów unikać płacenia podatków w krajach UE, w których prowadzą swa działalność. Proceder ten był wprawdzie legalny, ale nie był przez to mniej niemoralny.
Drenaż miliardów euro z budżetów państw członkowskich spowodował bowiem, że w obliczu kryzysu w wielu krajach zabrakło środków na zasiłki, system edukacji, służbę zdrowia. Czyli dla najbiedniejszych.
W międzyczasie Juncker zaczął robić karierę w Brukseli. Będąc szefem Eurogrupy prezentował się jako przekonany federalista, jako sumienie Europy i z ogromnym ferworem ścigał w imieniu UE oszustów podatkowych z Grecji i Włoch, którzy parkowali swoje pieniądze na kontach w szwajcarskich bankach. Oraz zachęcał państwa członkowskie do dalszego zaciskania pasa.
Polityk o charyzmie prowincjonalnego księgowego, zwany przez brytyjską prasę „Jean-Claude Drunker” (pijany Jean-Claude) ze względu na zamiłowanie do mocnych trunków, został w końcu wynagrodzony za swoje wysiłki stanowiskiem szefa Komisji Europejskiej.
Jednym z jego zadań jako szef KE ma być harmonizacja systemów podatkowych w Unii, czyli likwidacja konkurencji podatkowej i de facto systemu, który sam stworzył w Luksemburgu. To tak jakby powierzyć stanowisko szefa straży pożarnej podpalaczowi.
W Brukseli udają zaskoczenie. Ale dobrze wiedzieli z kim mają od czynienia. W 2013 r. Juncker musiał ustąpić z funkcji premiera po tym jak wyszło na jaw, że służby specjalne Luksemburga za łapówkę załatwiały interesy dla oligarchy z Rosji. Nigdy też nie krył, że ma do kwestii podatków stosunek „pragmatyczny”. I będzie bronił interesów Luksemburga.
Dlaczego więc zaszedł tak daleko w unijnych strukturach? Bo był mierny, wierny ale bierny. Łatwo sterowalny dla Berlina. I ideologicznie słuszny. Z uporem maniaka promuje europejski federalizm, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Tak jak Donald Tusk, który został wynagrodzony za swoja uległą postawę wobec Niemiec i afiszowany euroentuzjazm. To, a nie kompetencje czy wiarygodność ceni się dziś w Brukseli.
Unia Europejska udaje, że jest spójna i solidarna, choć królują w niej narodowe interesy najsilniejszych. Więc Juncker udaje, że zrobi to do czego został powołany. Hipokryzja jako stan umysłu. Unia Europejska w dzisiejszym wydaniu, zwłaszcza intelektualnym, jest religią całkowicie samowystarczalną.
By dziś być dobrym, prawomyślnym Europejczykiem, trzeba tylko powtarzać wyznanie wiary. Niemiecki publicysta Jan Fleischauer napisał w „Spieglu”, że Bruksela to nowy Rzym. Myli się. Bruksela to nowa Moskwa – o bardziej ludzkim obliczu i lepszym zaopatrzeniem w bufecie. A my wszyscy jesteśmy jej zakładnikami.