Poprzedni odcinek:
Leszek - odcinek 22
Te szkolne lata to chyba najpiękniejszy okres w życiu Leszka. To wtedy miał perspektywy, był szczęśliwy i praktycznie wszystko co osiągał i przeżywał zależało od niego, a nie od innych. Cały jego szkolny los i dalsze jego życie zależało przede wszystkim od tego co sam osobiście robił. Wszystko wówczas zależało od jego zaangażowania w naukę, od jego zdolności, od jego odpowiedzialności i od wielu jeszcze innych rzeczy na które miał bezpośredni wpływ. Nikt go nie dopingował do nauki i nie gonił do działalności społecznej. Nikt oprócz szkolnej i internatowej dyscypliny nie zmuszał go to takich lub innych zachowań. To wówczas, w tych starszych klasach technikum tak właściwie kształtowały się podstawowe zręby jego osobowości i zręby jego wiedzy o życiu. To wówczas rosły jego ambicje i wielkie oczekiwania co do dalszych jego życiowych losów. Patrząc z dzisiejszej perspektywy możemy z wielkim prawdopodobieństwem stwierdzić, że to te trzy lata jego życia czyli trzecia, czwarta i piąta klasa technikum najbardziej wpłynęły na dalsze jego życie..
Wróćmy jednak do spraw szkolnych bo trzecia klasa przyniosła naprawdę sporo nowości, a przede wszystkim dla Leszka rozpoczął się wreszcie znacznie lepszy okres niż w dwóch poprzednich latach. A zawdzięczał to głównie dużo większej stabilizacji związanej z życiem w internacie, ze stypendium, z coraz bardziej bogatym życiem towarzyskim i intensywną działalnością społeczną.
I także w tym okresie został jednym z ulubieńców najbardziej oryginalnego, ciekawego i nietuzinkowego nauczyciela w całym technikum, czyli profesora Romana Romanowskiego powszechnie zwanego Czarodziejem lub Inżynierem. Każdy kto miał z Nim do czynienia to sam wie co znaczyło przedyskutować z panem Inżynierem pół lekcji. A te dyskusje były barwne, okraszone niesamowitymi powiedzonkami ze strony Czarodzieja, dużą wiedzą na tematy ogólne i częstymi rozmowami na tematy, które były ulubionymi konikami, a może nawet pasjami pana Inżyniera. Należały do nich motoryzacja, polityka i opowiadanie o tym co zaprojektował zanim został nauczycielem. A zaprojektował dużo i to bardzo oryginalnych rzeczy. Jego projektem był między innymi falisty sufit w kinie Orzeł, który był wielce nowatorskim, jak na tamte czasy, rozwiązaniem technicznym i dawał świetne efekty akustyczne. Jak tylko któryś z kolegów wspomniał, że był w tym kinie na filmie to zaraz zaczynała się szczegółowa przepytywanka co słyszał, jak odbierał, jak tam wygląda ten sufit, jak się podobał innym widzom i tak bez końca. Nieraz robili sobie żarty z tego tematu. Kilka razy najwięksi kawalarze zawiadamiali pana Inżyniera, że ów sufit się zawalił, albo że pęka i nawet był artykuł na ten temat w Pomorskiej, ale Inżynier dosyć szybko się orientował co uczniowie knują i za karę zaraz było intensywne odpytywanie, albo kartkówka. Pan Inżynier posiadał luksusowy jak na tamte czasy samochód czyli Wartburga De Luxe. I o tym samochodzie, o jego zaletach i utrzymaniu, o swoim garażu, a także o innych samochodach, najczęściej dyskutowali z panem Inżynierem. Leszek nawet został parę razy zaproszony do domu pan Inżyniera, który mieszkał nieopodal szkoły na ulicy 24 Stycznia. Był w tym słynnym garażu pana Inżyniera, oglądał samochód, narzędzia, porządek i udoskonalenia, które pan Inżynier wprowadził w swoim samochodzie.
Pan Inżynier nie bez powodu zwany Czarodziejem był naprawdę prawdziwym czarodziejem mowy. Powiedzonka, wyrażenia, określenia, epitety, opowiadania na najróżniejsze tematy w wykonaniu pana Inżyniera to była swoista poezja. Jego odzywki były tak wielce oryginalne, że nigdy już potem Leszek z podobnym złotoustym człowiekiem się nie zetknął. Słuchać pana Inżyniera to było jak słuchać aktora na scenie, który emocjonalnie wypowiada myśli pełne niepospolitych i nietuzinkowych kwestii, a przy tym kwestii zaskakujących, a czasami godnych podziwu. Wiele Jego powiedzeń stało się szkolnymi legendami i były zapisywane i powtarzane latami. Jednak z upływem lat popadły w zapomnienie. A szkoda. Często także opowiadał niestworzone historie, w które wierzył i przekonywał swoich uczniów, że to szczera prawda.
Żeby chociaż trochę oddać ducha tego o czym piszemy, a proste to nie jest, zacytujemy kilka jego zapamiętanych przez Leszka powiedzeń:
"...chodź tu aktorze, to Cie podreguluję." Czasami taki aktor zarabiał w przeciągu jednej lekcji kilka ocenek, czasami stawianych do którejś potęgi bo miejsc
w dzienniku dla Romka ( jak czasami w swoich rozmowach nazywali uczniowie pana Inżyniera) było mało.
"Hirsch ty jeleniu co ty znowu gadasz zamiast słuchać. Ty lepiej uważaj bo jak ja
cię majchrem podskubię to będziesz chodził jak zegarek",
"Wicher ty
ośle jeden co ty tam kombinujesz", Wiejesz i wiejesz jak jaki huragan zamiast być cicho.
"Mistrzu, a ty co tam robisz w tej
ostatniej ławce" już mi tutaj do pierwszej i to migiem"
"Wicher co ty ryczysz jak ten twój kolega jeleń " (kolega nazywał się Hirsch co po niemiecku znaczy Jeleń)
"Totysz, Łotysz czy jak ci tam już mi tu w podskokach do tablicy", (kolega nazywał się Tołysz)
"A ty Hoga co tam znowu smarujesz jak kura pazurem, przecież ty tylko liczyć potrafisz?"
"Kubanek, a ty co tam ryjesz, ryjcem jesteś, czy co?"
"Ty Kojro masz ryć naukowo, a nie ryć na głos na całą klasę",
"Ciupak, ale ty to jesteś leń, ale ja ci tego lenia wygonię i będziesz pierwszorzędnym pracusiem"
Takich i podobnych powiedzonek w czasie jednej lekcji było przeważnie kilkanaście, a czasami jak pan Inżynier miał dobry humor to i kilkadziesiąt.
A lekcji z panem Inżynierem mieli sporo bo uczył ich przedmiotów o nazwie Żelbet, Mosty Kolejowe i Mechanika Budowli. Zaś każdy z tych przedmiotów był dwa razy w tygodniu zawsze po dwie godziny lekcyjne.
To Czarodziej namówił Leszka do działania w samorządzie szkolnym i już w trzeciej klasie Leszek został wiceprzewodniczącym tego samorządu.
O panu Inżynierze jeszcze będzie, ale w następnych klasach.
Pisząc o nauczycielach koniecznie należy wspomnieć o Józefie Pacewiczu, powszechnie zwanym przez uczniów Słoniem. Uczył ich przedmiotu Drogi Kolejowe. To był obok Mostów Kolejowych ich drugi podstawowy przedmiot zawodowy i dlatego także przez trzy lata nauki spędzili ze Słoniem wiele, wiele godzin. Był on postawnym, prawie potężnym mężczyzną, ale z dobrotliwym uśmiechem, raczej łagodnym sposobem bycia i licznymi charakterystycznymi cechami. Prowadzenie lekcji przez Słonia polegało głównie na wskazaniu tekstów i rysunków w grubym i obszernym podręczniku, które uczniowie mieli przepisać do swoich zeszytów. A wyglądało to tak, że na przykład, Słoń mówił: - przepiszecie od pierwszej linijki na stronie 124 do dwudziestej linijki na stronie 126 i dodatkowo przerysujecie do zeszytów rysunek numer jeden i dwa ze strony 124 oraz rysunek nr jeden ze strony 125. I tak w kółko. Wychodził on ze skądinąd słusznego wniosku, że jak ktoś przepisze na lekcji dwie strony tekstu i przerysuje przynajmniej trzy rysunki techniczne to nawet w najbardziej tępej głowie coś z tego pozostanie. A Słoń w trakcie tego przepisywania chodził sobie po klasie i zaglądał do uczniowskich zeszytów, oglądając jak im idzie przepisywanie i czasami komentując przepisywany tekst lub objaśniając zadane do przerysowania rysunki. A czasami siedział sobie za nauczycielskim stołem i przeglądał gazetę. Jego lekcje w porównaniu do lekcji z panem Inżynierem były nudne, ale okazało się, że jednak jego sposób nauczania był równie skuteczny, jak dynamiczne, zaskakujące i często nieprzewidywalne lekcje prowadzone przez Czarodzieja.
Ze Słoniem mieli także dwukrotnie praktyki zawodowe i to za każdym razem aż przez cztery tygodnie. Zaczynały się one w czerwcu i kończyły w okolicach połowy lipca czyli już w podczas wakacji. W trakcie tych praktyk (po trzeciej i czwartej klasie) oglądali jak działa pociąg zmechanizowany wymieniający kompleksowo nawierzchnię kolejową czyli tłuczeń pod torami i całe przęsła szyn z podkładami. Dokręcali całymi kilometrami we dwóch jednym wielkim kluczem, śruby stopowe mocujące szyny do podkładów, wymieniali pod nadzorem toromistrzów odcinki szyn i waląc kilofami z tępymi końcówkami zagęszczali podsypywany tłuczeń, wymieniali znaki i czyścili tory z chwastów, a także wykonywali wiele innych prac na kolejowych szlakach i na stacjach. Na koniec każdej praktyki jeszcze dodatkowo był egzamin z oceną na świadectwie. I oczywiście zawsze przynajmniej raz padało słynne zapytanie jednego z egzaminujących, którymi byli ich nauczyciel pan Józef i zazwyczaj zawiadowca odcinka drogowego, albo naczelnik rejonu budynków, a pytanie brzmiało: - za chwilę ma nadjechać pociąg, a ty widzisz, że pomiędzy szynami rośnie drzewo i co wtedy zrobisz? O tym pytaniu krążyły legendy kto i co oraz kiedy na nie odpowiedział, a i tak zawsze zdarzali się tacy naiwni co kolejny raz dawali się nabrać i mówili, że szybko skoczą po piłę i natychmiast zetną to drzewo, albo wyskoczą przed drzewo z trąbką sygnałową, żeby ostrzec maszynistę i tym samym spowodować zatrzymanie pociągu, albo też bezradnie rozkładali ręce nie wiedząc co odpowiedzieć. A później jak to się wydało to przez parę miesięcy w następnej klasie taki delikwent nie miał lekko i to zarówno od uczniów, kpiących sobie ile dusza zapragnie jak i od pana Pacewicza, który taką bezmyślność czasami tolerował, ale zawsze przykładnie piętnował. Bo przecież tak naprawdę to nie chodziło przeważnie oto, że ktoś był bezmyślny lub ograniczony, ale zazwyczaj było to zaskoczenie połączone ze stresem związanym z egzaminem, który trzeba było zaliczyć.
Takich i podobnych powiedzonek w czasie jednej lekcji było przeważnie kilkanaście, a czasami jak pan Inżynier miał dobry humor to i kilkadziesiąt.
A lekcji z panem Inżynierem mieli sporo bo uczył ich przedmiotów o nazwie Żelbet, Mosty Kolejowe i Mechanika Budowli. Zaś każdy z tych przedmiotów był dwa razy w tygodniu zawsze po dwie godziny lekcyjne.
To Czarodziej namówił Leszka do działania w samorządzie szkolnym i już w trzeciej klasie Leszek został wiceprzewodniczącym tego samorządu.
O panu Inżynierze jeszcze będzie, ale w następnych klasach.
Pisząc o nauczycielach koniecznie należy wspomnieć o Józefie Pacewiczu, powszechnie zwanym przez uczniów Słoniem. Uczył ich przedmiotu Drogi Kolejowe. To był obok Mostów Kolejowych ich drugi podstawowy przedmiot zawodowy i dlatego także przez trzy lata nauki spędzili ze Słoniem wiele, wiele godzin. Był on postawnym, prawie potężnym mężczyzną, ale z dobrotliwym uśmiechem, raczej łagodnym sposobem bycia i licznymi charakterystycznymi cechami. Prowadzenie lekcji przez Słonia polegało głównie na wskazaniu tekstów i rysunków w grubym i obszernym podręczniku, które uczniowie mieli przepisać do swoich zeszytów. A wyglądało to tak, że na przykład, Słoń mówił: - przepiszecie od pierwszej linijki na stronie 124 do dwudziestej linijki na stronie 126 i dodatkowo przerysujecie do zeszytów rysunek numer jeden i dwa ze strony 124 oraz rysunek nr jeden ze strony 125. I tak w kółko. Wychodził on ze skądinąd słusznego wniosku, że jak ktoś przepisze na lekcji dwie strony tekstu i przerysuje przynajmniej trzy rysunki techniczne to nawet w najbardziej tępej głowie coś z tego pozostanie. A Słoń w trakcie tego przepisywania chodził sobie po klasie i zaglądał do uczniowskich zeszytów, oglądając jak im idzie przepisywanie i czasami komentując przepisywany tekst lub objaśniając zadane do przerysowania rysunki. A czasami siedział sobie za nauczycielskim stołem i przeglądał gazetę. Jego lekcje w porównaniu do lekcji z panem Inżynierem były nudne, ale okazało się, że jednak jego sposób nauczania był równie skuteczny, jak dynamiczne, zaskakujące i często nieprzewidywalne lekcje prowadzone przez Czarodzieja.
Ze Słoniem mieli także dwukrotnie praktyki zawodowe i to za każdym razem aż przez cztery tygodnie. Zaczynały się one w czerwcu i kończyły w okolicach połowy lipca czyli już w podczas wakacji. W trakcie tych praktyk (po trzeciej i czwartej klasie) oglądali jak działa pociąg zmechanizowany wymieniający kompleksowo nawierzchnię kolejową czyli tłuczeń pod torami i całe przęsła szyn z podkładami. Dokręcali całymi kilometrami we dwóch jednym wielkim kluczem, śruby stopowe mocujące szyny do podkładów, wymieniali pod nadzorem toromistrzów odcinki szyn i waląc kilofami z tępymi końcówkami zagęszczali podsypywany tłuczeń, wymieniali znaki i czyścili tory z chwastów, a także wykonywali wiele innych prac na kolejowych szlakach i na stacjach. Na koniec każdej praktyki jeszcze dodatkowo był egzamin z oceną na świadectwie. I oczywiście zawsze przynajmniej raz padało słynne zapytanie jednego z egzaminujących, którymi byli ich nauczyciel pan Józef i zazwyczaj zawiadowca odcinka drogowego, albo naczelnik rejonu budynków, a pytanie brzmiało: - za chwilę ma nadjechać pociąg, a ty widzisz, że pomiędzy szynami rośnie drzewo i co wtedy zrobisz? O tym pytaniu krążyły legendy kto i co oraz kiedy na nie odpowiedział, a i tak zawsze zdarzali się tacy naiwni co kolejny raz dawali się nabrać i mówili, że szybko skoczą po piłę i natychmiast zetną to drzewo, albo wyskoczą przed drzewo z trąbką sygnałową, żeby ostrzec maszynistę i tym samym spowodować zatrzymanie pociągu, albo też bezradnie rozkładali ręce nie wiedząc co odpowiedzieć. A później jak to się wydało to przez parę miesięcy w następnej klasie taki delikwent nie miał lekko i to zarówno od uczniów, kpiących sobie ile dusza zapragnie jak i od pana Pacewicza, który taką bezmyślność czasami tolerował, ale zawsze przykładnie piętnował. Bo przecież tak naprawdę to nie chodziło przeważnie oto, że ktoś był bezmyślny lub ograniczony, ale zazwyczaj było to zaskoczenie połączone ze stresem związanym z egzaminem, który trzeba było zaliczyć.
Praktyka zawodowa po trzeciej klasie technikum. Kłudna koło Karsznic, czerwiec 1970 roku. Następny odcinek. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię