czwartek, 24 stycznia 2019

Dzisiaj w Myślęcinku.

Zima jest na razie bez śniegu, ale też piękna.  A i śnieg można stworzyć.  Przynajmniej w niektórych miejscach, co widać na kilku poniższych zdjęciach.









poniedziałek, 21 stycznia 2019

Minął kolejny rok - wspomnienie ostatniego Sylwestra

Kolejny rok naszego życia za nami.  Jaki będzie ten następny?  Co przyniesie?   Te i inne pytania zadajemy sobie zawsze na przełomie kolejnych lat.  Czynimy postanowienia, wspominamy miniony czas i najbliższych, a przede wszystkim tych, którzy od nas odeszli.

Ale dlaczego tak się cieszymy?   Tego nie wiem.

Jednak należy takie chwile celebrować bo to swoiste kamienie milowe naszego życia.

Dzisiaj kilka fotek z celebracji ostatniego "Sylwestra".









czwartek, 17 stycznia 2019

Moje płyty gramofonowe - 9 - Koncz Zsuzsa i General


Kiedyś, dawno temu, byłem na praktyce studenckiej na Węgrzech.  I tak jak napisałem w moim poprzednim poście dotyczącym  zakupionych przeze mnie w Budapeszcie płyt długogrających dzisiaj prezentuję dwie kolejne płyty, które wówczas (23 lipca 1975 r.) w tym pięknym mieście zakupiłem.





Okładka płyty jest rozkładana, a to zdjęcie prezentuje wewnętrzny widok okładki po rozłożeniu





                                  Kertesz Leszek -  szósty utwór na stronie "A"















                            General - Szep dal - pierwszy utwór na stronie "A"





                                                       Poprzedni post z tego cyklu

sobota, 12 stycznia 2019

Bogusław - odcinek 10


Poprzedni odcinek


Odcinek - 10

W sobotni wieczór, Joanna z Leszkiem spotkali się z Elżbietą i Michałem.   W dużym, ładnie i dostatnio urządzonym mieszkaniu gospodarzy, na bydgoskim Wzgórzu Wolności, zasiedli do brydża.  Było krótko przed godziną dwudziestą.   Gra się jednak nie kleiła, panowie, co chwilę wracali do dyskusji o prywatce zamiast się koncentrować na licytacji i rozgrywce.  W końcu, po prawie dwóch godzinach gry, w trakcie której panie wielokrotnie zwracały im uwagę, że teraz to gramy, a gadać to sobie mogą później, panie się definitywnie zbuntowały i gra została przerwana.  Żony się obraziły się na dobre i powędrowały do kuchni.  Usiadły przy stole i oświadczyły - wrócimy jak skończycie te wasze rozmowy.

Niestety lub na szczęście, tego wieczoru dalszej gry w brydża już nie było.  Była za to długa i szczera, a być może w dużym stopniu decydująca o ich dalszych losach, rozmowa.   Zaczęła się jednak niewinnie.  Jak tylko panie wyszły, Michał nalał kolejnego, mocnego drinka i powiedział - niech baby siedzą w tej kuchni, a my pogramy sobie teraz w kupki.   Kupki to taka specyficzna gra w karty, polegająca na tym, że dzieli się całą talię kart na kilka lub kilkanaście kupek, w zależności od liczby graczy.  Karty są zasłonięte i każdy z grających kładzie na wybraną przez siebie kupkę, uzgodnioną kwotę pieniędzy.  Ten u którego na spodzie kupki, po jej odwróceniu, jest najwyższa karta, liczona według zasad ważności jak w brydżu, ten zgarnia pieniądze ze wszystkich kupek.  Michał był, że się tak wyrazimy, wybitnym specjalistą w tej grze.  Zawsze jak sobie dobrze popił i gdy głównie z tego powodu kończyło się normalne granie w brydża, musiało być rozegranych przynajmniej kilkanaście kolejek kupek.  Tak było i tym razem.  

Panowie pograli około pół godziny, przy czym Michał, przeważnie wygrywając, ciągle powiększał stawki.  W końcu tak trochę dla żartu, a może  bardziej na poważnie, trudno to obecnie jednoznacznie stwierdzić, zaproponował - zagramy w kupki o tą prywatkę.  Podzielimy całą talię na trzy kupki i jeżeli ta którą obstawię będzie najwyższa, to wchodzę  w ten interes.  Mówił to, jak na pewien stan nieważkości, w którym panowie się już znajdowali, bardzo przekonująco i wyjątkowo poważnie.  Leszek potasował karty i podzielił je na trzy kupki.  Michał obstawił jedną z nich.   Po jej odkryciu okazało się , że na spodzie znajduje się as pik, czyli najwyższa możliwa karta.  Był w tym jakiś znak, czy też może tylko kolejny zwykły przypadek?  Trudno powiedzieć.   Tak się jednak stało i ten moment był brzemienny w skutkach dla michałowej decyzji.   Po tym zadziwiającym ostatnim rozdaniu zrobiła się jakaś dziwna, niesamowita atmosfera.  Atmosfera do szczerej, otwartej i zdecydowanej rozmowy.  Panie jakby coś przeczuwały, ponieważ właśnie w tym momencie wróciły z kuchni i potoczyła się wspólna, wartka rozmowa.  

Padało wiele słów, argumentów, opinii, jednak czuło się, że Michał podjął już decyzję.  Tylko teraz sam siebie musiał jeszcze do niej przekonać i przekonać musiał też do niej, swoją żonę.  Po paru godzinach tej nieplanowanej, ale gorącej dyskusji i wypiciu kolejnych kilku drinków, Leszek wychodził od Michała z głębokim przekonaniem, że niebawem, wspólnie otworzą zakład rzemieślniczy.  Jednak jak czas pokazał, że nie było to takie proste.  

W mroźny styczniowy poniedziałek Michał i Leszek spotkali się w mieszkaniu Leszka, na bydgoskim Szwederowie.  Blok Leszka sąsiadował z lotniskiem wojskowym i z balkonu na czwartym piętrze można było dostrzec nawet szczegóły techniczne startujących samolotów.  Tego dnia na lotnisku odbywały się intensywne szkolenia pilotów.  Przy niesamowitym wprost, huku szczególnie wielkim w momencie włączania tak zwanych dopalaczy, co rusz startujących samolotów bojowych, spisali umowę spółki.  O sposobie i formie jej spisania zasięgnęli wiedzy u jednej ze swoich koleżanek, która była mecenasem.  Celem zawarcia spółki, jak to określili w tej spisanej umowie,  miało być prowadzenie wspólnej działalności rzemieślniczej w branży instalatorstwo sanitarne.

Zanim jednak umowę spisali to najpierw parę  godzin dyskutowali i spierali się, czy wpisać również  inne budowlane specjalności, jak malarstwo i tapeciarstwo, czy roboty ogólno budowlane lub inne. Ale w końcu biorąc pod uwagę swoje doświadczenie zawodowe postanowili pozostać tylko na tej pierwszej specjalności.  Wreszcie po uzgodnieniu wszystkich kwestii i szczegółów, podpisali stosowne dokumenty.   

Następnego dnia, wczesnym popołudniem, udali się z tą umową do Urzędu Miasta, żeby złożyć wniosek o wydanie zezwolenia na prowadzenie działalności rzemieślniczej.   Wypełnili niezbędne druki, przykleili do nich wymagane znaczki skarbowe i wnieśli żądaną opłatę.   Teraz pozostawało im tylko czekać na decyzję stosownego urzędnika.  


W tym momencie już trochę poczuli się prywaciarzami.  Zadowoleni ze swoich zdecydowanych działań, poszli to oblać do pobliskiej, wspomnianej już, winiarni Piwnicznej.  Prowadząc sympatyczną i optymistyczną rozmowę, wypili po trzy szklanki białego ciociosanu, a potem w dobrych humorach, tuż przed zamknięciem winiarni, udali się do swoich domów.   

Następny odcinek


niedziela, 6 stycznia 2019

Dziwna sprawa !!!

Wczoraj nad parkiem w Myślęcinku widziałem  kilka dużych kluczy dzikiego ptactwa, które o dziwo, leciały na wschód.

Nigdy do tej pory nie widziałem kluczy dzikich ptaków na początku stycznia.

Co to może oznaczać?

Zdjęcie wykonałem 05.01.2019 rok około godziny 15.00



piątek, 4 stycznia 2019

Moje płyty gramofonowe - 8 - Koncz Zsuzsa i Kovacs Kati & LGT

Kiedyś, dawno temu, byłem na praktyce studenckiej na Węgrzech.  Bracia Węgrzy ugościli nas wyśmienicie, a na koniec praktyki wypłacili sowite wynagrodzenie za wykonane w ramach praktyki prace.  Dlatego też mieliśmy sporo kasy, aby na koniec owej praktyki trzy dni balować w Budapeszcie i nakupować sporo prezentów dla siebie i innych.  Ja w dniu 23 lipca 1975 roku kupiłem między innymi we wielkiej księgarni muzycznej w Budapeszcie cztery płyty długogrające.

Dwie z nich prezentuję poniżej, dwie następne zaprezentuję wkrótce.

Przygotowując materiał do tego posta przez kilka godzin słuchałem tej wspaniałej muzyki sprzed ponad 44 lat.   Moim zdaniem nic się nie zestarzała.




Ponieważ na okładkach płyty nie ma żadnych informacji dlatego też wewnątrz znajduje się druga okładka





             Piękna piosenka Koncz Zsuzsy  -  czwarta na stronie "b"

                     I bardziej współczesna Zsuzsa











                      Dynamiczna Kati - ostatni utwór na stronie "b"




                             Poprzedni post z tego cyklu





              Więcej o mojej praktyce studenckiej na Węgrzech.












środa, 2 stycznia 2019

Bogusław - odcinek 9

Poprzedni odcinek.


Odcinek - 9

Przyjechaliśmy tutaj do ciebie, żeby zaraz na gorąco wrócić do wczorajszego tematu, a nie czekać ileś tam dni podczas których będziesz pewnie szukał usprawiedliwień do wycofania się.  Chciałem jeszcze raz dzisiaj z tobą pogadać o prywatce, bo przyszły mi do głowy nowe pomysły - gładko skłamał Bogusław.  Po czym szybko dodał - jednak widzę, że to ani pora, ani miejsce na taką rozmowę.  Proponuję spotkanie dzisiaj wieczorem.  Może u Leszka, tak jak poprzednio.  Tam na pewno pogadamy spokojniej.  Nie ma co czekać tygodniami.  Jest masa nowych tematów i okazji.   Trzeba je łapać w locie, bo mogą się już nigdy nie powtórzyć.  Dobrze, dobrze, postaram się być wieczorem u Leszka.  Może tak koło siódmej wieczorem.   A teraz żegnam was -  powiedział Michał,  biegnąc już w stronę ciężarówki, która utknęła w błocie.  Leszek z Bogusławem postali jeszcze jakiś czas nad wykopem, w trakcie którego Leszek odpowiadał na wiele pytań Bogusława dotyczących tego co właśnie oglądali.   Później wsiedli do samochodu i odjechali z budowy.

Wieczorem, gdy Leszek  z Bogusławem byli już po dwóch szklankach żytniej z sokiem pomarańczowym "Dodoni",  zjawił się, mocno spóźniony, Michał.  Bogusław, przywitał się z nim wylewnie.   Poklepywał go i  ściskał się z nim kordialnie, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, znającymi się od lat.  Zaraz też nalał mu mocnego drinka i uderzając swoją szklanką o szklankę Michała, powiedział - ale ty masz wielką tą budowę.  Nie mogę do teraz się nadziwić.  Jak sobie z tym wszystkim dajesz radę?  Przecież to przerąbane.  I tak codziennie.  Cholery można dostać, że też ci się chce i to jeszcze wszystko robisz głównie dla tak zwanej idei.  Rozumiem tak zapierdalać dla siebie, ale dla jakiś dyrektorskich premii, z których tobie rzucą jakiś ochłap, to tego nie rozumiem.  Pomyśl tylko ile byłoby kasy, gdyby taką robotę wykonywała nasza prywatna firma.   Wtedy warto by było się tak męczyć i zapieprzać na okrągło.  Ale na razie mam inną ofertę.  Proponuję, żebyście z Leszkiem szybko założyli firmę, bo mam już teraz tyle zleceń, że nie mogę się wyrobić.   Do tego przed nami jeszcze drugi etap robót na Wagonowni w Inowrocławiu.  To też wielkie i korzystne zlecenie.  Możemy je zrobić wspólnie. Ja się  już nie wyrabiam, a szkoda byłoby gdyby te liczne zlecenia przepadły i żeby zarobił na nich ktoś inny.  Teraz jest akurat dobry okres, ale tak zawsze nie będzie.  To jak Michał decydujesz się? - wprost zapytał Bogusław.  

Michał kompletnie zaskoczony takim obrotem sprawy zaczął coś bąkać o swoich zobowiązaniach, kolejny raz o awansie i wyjeździe do Iraku.  Bogusław przerwał mu, mówiąc - ty nie szukaj dla siebie usprawiedliwień, tylko podejmij męską decyzję.  Powiedz tak, albo nie.  Nie kombinuj i nie klucz, bo albo chcesz i masz przekonanie, albo się boisz i szukasz alibi.  Szkoda czasu, mówię ci, trzeba się decydować szybko i iść do przodu, a nie siedzieć na państwowej posadzie i liczyć na cud.   Dobrze, dobrze, ale przecież rozmawiamy dopiero  drugi raz i to raptem w ciągu trzech dni.  Do tego jednym z nich była niedzielę, w którą z powodu ogromnego kaca, nie mogłem nawet dobrze zebrać myśli.   Tak naprawdę to nie miałem jeszcze okazji, żeby się na poważnie zastanowić.   

W tym momencie swoje trzy grosze wtrącił także Leszek, mówiąc - czasu to za dużo nie mamy i albo coś robimy teraz, albo będzie za późno.  Dam ci tylko jeden przykład, dodał, zawracając się do Michała.  W ubiegłym tygodniu byłem oczywiście służbowo w Karsznicach, to taka dzielnica Zduńskiej Woli.  Jest tam jeden z największych węzłów kolejowych w Polsce i ja tam prowadzę sporo nadzorów.  Między innymi nadzoruję roboty na budowie szkoły zawodowej.  Na tej budowie już pół roku temu, z powodu braku jak się to mówi mocy przerobowych we firmach państwowych, zatrudniono paru prywaciarzy.  Jeden z nich wykonuje instalacje wodociągową, kanalizacyjną i centralnego ogrzewania w dużym, dwupiętrowym budynku.  

Z tym wykonawcą miałem już parę razy do czynienia na innych budowach i wszystko było dobrze.  Można nawet powiedzieć, że było lepiej niż normalnie.  Jednak ostatnio strasznie mnie wkurzył, a jednocześnie zaintrygował i to do tego stopnia, że nawet teraz nie mogę o tym spokojnie myśleć.  Dał mi do sprawdzenia kosztorys, który, jak twierdził, wykonał sam.  Boże, czego w nim nie było.  Błędów ortograficznych jak chudych krów we wielkiej pegeerowskiej oborze.  Błędów rachunkowych jeszcze więcej, ale to wszystko nic.  Skąd on powymyślał różne pozycje kosztorysu i na jakiej podstawie, to tego się już chyba nigdy nie dowiem.  Oddałem mu ten kosztorys i powiedziałem, że ma go wyrzucić do śmieci.  Na to on do mnie z pytaniem - to co ja mam teraz zrobić?  Odpowiedziałem mu, że ma zlecić wykonanie kosztorysu komuś kto się na tym, chociaż trochę, zna.  I wyobraź sobie, że taki człowiek, niby wielki rzemieślnik - fachowiec, a w sumie to chyba zwykły roztropny robotnik, przyjechał pod szkołę, nowiutkim Dużym Fiatem.   A  po mojej kontroli budowy, wcale nie zrażony uwagami o kosztorysie i nieuctwie, zaprosił mnie na obiad, do marnej co prawda, ale za to ze smacznym jedzeniem, knajpy w Zduńskiej Woli.  Pojechałem, bo byłem ciekaw, jak założył tą firmę i jak mu się wiedzie.  Wyobraź sobie, że firmę ma już od ponad dwóch lat i bardzo sobie chwali.  Zaś tego Fiata kupił raptem miesiąc temu w Pewexie, płacąc za niego prawie trzy tysiące sześćset dolarów.   To sobie pomyśl jaka to kasa, jeżeli moja, dobra zresztą pensja, ze wszystkimi dodatkami to raptem czterdzieści dolarów.  

Ja na ten i wiele innych przykładów sukcesów prywaciarzy, których roboty od pewnego czasu nadzoruję, już spokojnie nie mogę patrzeć.   A przecież mamy jeszcze prawie całkiem świeży przykład naszego kolegi Macieja.  Ja jestem zdecydowany.  Tylko tak naprawdę to sam boję się otwierać firmę.  Wiesz, że nie najlepiej radzę sobie z ludźmi.  A to jedna z najważniejszych spraw.  W dwójkę, razem z twoimi zdolnościami, to takiego faceta z Karsznic moglibyśmy nakryć kapeluszem po paru miesiącach.  Ja ci mówię, Michał ty za dużo nie kombinuj tylko się decyduj.  

W tym momencie do pokoju weszła Joanna mówiąc - siadajcie do stołu, zrobiłam na szybko trochę ciepłego jedzenia i skończcie już dzisiaj męczyć Michała.  Ustawiwszy na stole smakowite i obfite jedzenie, dodała - lepiej Michał  powiedz co u Eli, jak w pracy, jak się czuje i co u dzieci?   W ten sposób skierowała rozmowę na inne tory.  Panowie pojedli, dopili flaszkę, a  na odchodnym, Leszek umówił się z Michałem na sobotę na kolejnego  małżeńskiego brydża.   Tym razem u Michała.   Wtedy też mieli ewentualnie kontynuować  dalszą dyskusję na temat co dalej z prywatką. 

W tym miejscu warto powiedzieć kilka słów o Michale.  

Urodził się i wychował w Janikowie.  Szkołę średnią, technikum drogowe, skończył w Mogilnie.  Potem wyjechał na dalsze nauki do Bydgoszczy i tutaj osiadł na stałe.  W opisywanym okresie Michał miał trzydzieści pięć lat.  Był przystojny, miał długie kręcone blond włosy, nosił gęstą brodę i wąsy.  Z pod okularów zdecydowanie spoglądały na rozmówcę  piwne oczy.  Cała jego postawa, a szczególnie, emanujący z niego pewien rodzaj spokoju,  wzbudzała zaufanie.   Posiadał miły i sympatyczny sposób bycia.  W przeciwieństwie do Leszka, nie wyrywał się ze swoimi sądami i opiniami.  Raczej zachowywał je dla siebie.  Był bardzo koleżeński i powszechnie lubiany.  Zresztą tak było również już wcześniej w czasach studenckich.  Posiadał kilka cech, które dodatkowo zjednywały mu sympatie otoczenia.  Jedną z nich był jego uśmiech.  Nie był on tak szeroki i zniewalający jak uśmiech Bogusława.  Był raczej dyskretny i spokojny.  Pozytywnie nastawiał do niego tych, do których się uśmiechał.  Można powiedzieć, że w tym uśmiechu, cała jego twarz się zmieniała. Nagle zazwyczaj poważna, ożywała, oczy nabierały blasku i  biła  z niej szczerość, wzbudzająca sympatię rozmówcy.  Drugą taką cechą był przyjemny tembr jego głosu.  Kolejną taką cechą była  ogromna,  towarzyskość.  Szczególnie łatwo można było to zaobserwować podczas różnych imprez i spotkań.  Polegała ta towarzyskość między innymi na ciągłym wygłaszaniu toastów i obowiązkowych śpiewach.  Michał, chociaż tego starał się nie okazywać, był bardzo ambitny i w skrytości ducha posiadał dalekosiężne plany.  Jednak nikomu o nich nie mówił.  Miał swoje cele do których uparcie dążył.  Poza tym, Michał  miał o sobie bardzo dobre mniemanie.  Jednak to mniemanie w przeciwieństwie do Leszka,  tak jak i swoje ambicje, głęboko skrywał.   Nie obce mu także było uczucie zazdrości.   A to jak wiemy, u ludzi rozsądnych, jest zawsze jednym z podstawowych motorów napędowych. 


Następny odcinek