Poprzedni odcinek.
Odcinek 11
Odpowiedź, na złożony wniosek, otrzymali "już" po trzech tygodniach. Co i tak, jak na tamte socjalistyczne czasy i powszechną wówczas praktykę, było bardzo przyzwoitym terminem. Niestety nie była to odpowiedź, jakiej się spodziewali.
Nawet nie była przeznaczona do nich, tylko łaskawie według rozdzielnika otrzymali kopię pisma skierowanego przez Urząd Miejski do Bydgoskiej Izby Rzemieślniczej. W tej kopii pisma przeczytali, w dosłownym brzmieniu, między innymi następujące zdania: "ponieważ w/w obywatel nie posiada pełnych kwalifikacji, proszę Izbę o zajęcie stanowiska. W załączeniu przesyłamy: życiorys, opinię z zakładu pracy, odpis dyplomu wyższej uczelni, odpis świadectwa dojrzałości, odpis zaświadczenia Naczelnej Organizacji Technicznej stwierdzającej, że obywatel został ustanowiony w dniu 31.01.1986. specjalistą w zakresie instalatorstwa sanitarnego, odpis uprawnień budowlanych z 12.06.1980 w zakresie jak wyżej, dwa zaświadczenia z zakładu pracy" - koniec cytatu. Wszystkie te i inne jeszcze dokumenty, które Michał i Leszek załączyli do swojego wniosku, nie wystarczyły urzędnikowi z Urzędu Miejskiego w Bydgoszczy do wydania pozwolenia. Panu Urzędnikowi brakowało tylko jednego - żaden z obojga składających wniosek nie był robotnikiem wykwalifikowanym lub mistrzem w zawodzie.
Michał z Leszkiem z ogromnym zaskoczeniem i zdziwieniem przyjęli werdykt urzędu. Otrząsnąwszy się z szoku, jaki przeżyli po otrzymaniu tego pisma, postanowili uzbroić się w cierpliwość i pokorę. Po wielogodzinnych dyskusjach uzgodnili, że jedyne co mogą w tej sytuacji zrobić to udać się na rozmowę do prezesa Izby Rzemieślniczej, do której to Urząd zwrócił się o opinię. Po wielu telefonach i paru wizytach osobistych w sekretariacie pana prezesa, udało im się w końcu uzyskać "audiencję" u tego wysokiego, nomenklaturowego urzędnika. Ubrali się odświętnie, jeszcze raz ustalili co i jak będą mówić i tak przygotowani stawili się przed obliczem pana prezesa. Zaraz po wejściu do jego gabinetu, przedstawili się sztywno i oficjalnie. Po równie oficjalnym przywitaniu, Leszek dosyć szeroko i szczegółowo przedstawił problem, z którym przyszli. Pokazał panu prezesowi kopie różnych dokumentów oraz pismo otrzymane z Urzędu Miasta. Pan prezes spokojnie wysłuchał, obejrzał papiery i powiedział: - cóż panowie, tutaj, w tej sytuacji, nic się nie da zrobić.
Po czym dodał, używając socjalistycznej emfazy, iż przepisy jasno i jednoznacznie mówią, że rzemieślnikiem może zostać tylko mistrz w zawodzie lub ewentualnie robotnik wykwalifikowany. Sam wiedząc, że, delikatnie mówiąc coś jest nie tak próbował się wytłumaczyć mówiąc - ja panów doskonale rozumiem, ale proszę sami przeczytajcie, że ja nic nie mogę zrobić. Proszę tutaj jest pismo z zarządzeniem na które jestem zobowiązany się powołać. Po chwili dodał - może to wydawać się panom trochę dziwne, ale przecież są to przepisy bardzo moim zdaniem bardzo logiczne. Przecież gdyby ich nie było to do grupy rzemieślników mogłaby się dostać ogromna ilość przypadkowych osób. A tak nie może być. Całej naszej Izbie chodzi o to, żeby rzemieślnik to był prawdziwy fachowiec, gwarantujący rzetelne wykonanie konkretnej usługi.
Leszek, pierwszy, nie wytrzymał takiej mowy. Zirytowany, lekko podniesionym głosem, powiedział: - my to wszystko doskonale rozumiemy, panie prezesie, ale my nie chcemy sami wszystkiego wykonywać, zatrudnimy fachowców, właśnie tych wykwalifikowanych robotników, o których pan prezes wspominał. I właśnie przy ich pomocy chcemy wykonywać usługi budowlane. I na pewno będziemy je wykonywać znacznie lepiej niż to się obecnie dzieje w państwowych firmach, które to firmy, zresztą, doskonale znamy. Przecież mamy za sobą kilkunastoletnią praktykę zawodową i to na odpowiedzialnych stanowiskach. Posiadamy wszelkie możliwe uprawnienia, niestety nie ma wśród nich dyplomu robotnika wykwalifikowanego. Ale to chyba oczywiste, że znacznie lepiej niż ten mistrz, czy robotnik, potrafimy zawrzeć umowę na wykonanie robót, sporządzić kosztorys, zorganizować i dopilnować robót na budowie oraz wykonać wiele innych niezbędnych czynności. Tym wszystkim zajmujemy się przecież na co dzień, w naszych firmach. Teraz chcielibyśmy nadal zajmować się tym samym, ale już na własny rachunek.
Żeby bardziej uwiarygodnić się w oczach pana prezesa jeszcze, na przemian, przez kilkanaście minut Leszek i Michał opowiadali o swojej zawodowej karierze. Pan prezes wyjątkowo cierpliwie wysłuchał tych wywodów i w końcu oświadczył - ja to wszystko rozumiem, doceniam panów fachowość i doświadczenie, lecz niestety przepisy są takie jakie są, sami je przecież przed chwilą czytaliście. W tej sytuacji, stwierdzam to z wielką przykrością, nic nie mogę panom pomóc.
Wydawało się, iż wizyta dobiegła końca, ale Leszek już będąc we wielkiej desperacji, zadał jeszcze jedno pytanie - to co my mamy, zdaniem pana prezesa, teraz zrobić?
A po chwili ciszy, która zalega w gabinecie pana prezesa izby rzemieślniczej, Leszek intuicyjnie zapytał - zresztą niech pan prezes sam powie, tak od siebie, czy nie mamy racji? Już mówiąc to trochę się nawet Leszek przestraszył swoich słów i przez chwilę pomyślał, że pan prezes poczuje się urażony i wyrzuci ich za drzwi. Na ich szczęście tak się jednak nie stało. A wręcz przeciwnie, pan prezes całkiem spokojnie odpowiedział - popatrzcie panowie, tutaj mam pismo z Ministerstwa Pracy, w którym jest jednoznaczne zalecenie, żeby nie wydawać zgody na podjęcie działalności rzemieślniczej przez osoby z wyższym wykształceniem. A tutaj, proszę, jest wykaz jakich zawodów dotyczy ten zakaz. Budownictwo jest w nim na pierwszym miejscu. Jak zapewne i panom wiadomo, w budownictwie notorycznie brakuje rąk do pracy. Przede wszystkim brakuje ich w tak zwanym wykonawstwie i to brakuje wszystkich, zarówno robotników, majstrów jak i kierowników. Przecież nawet przeglądając codzienne gazety można w każdej z nich przeczytać dziesiątki ogłoszeń firm budowlanych poszukujących pracowników. Zresztą, jak już wspomniałem, znacie to panowie na pewno ze swoich firm. U nas każdy absolwent budownictwa chce od razu pracować w biurze projektów, albo wyjechać za granicę. A do ciężkiej i niewdzięcznej pracy na budowie ludzi brak.
To tyle w oficjalnym wyjaśnieniu. Natomiast tak prywatnie odpowiadając na pierwsze pana pytanie - co macie zrobić? Widzę tylko jedno rozsądne wyjście. Musicie panowie pójść na półroczny kurs mistrzowski lub na kurs na robotnika wykwalifikowanego. Po skończeniu kursu musicie zdać egzamin teoretyczny i praktyczny, a potem wykazać się minimum trzyletnią praktyką w bezpośrednim wykonywaniu robot. Praktyka ta musi być potwierdzona odpowiednimi zaświadczeniami. Jak zdobędziecie to dokumenty to wówczas nie będzie już żadnych formalnych przeszkód, abyście zostali rzemieślnikami. Niestety teraz muszę już panów przeprosić, gdyż dosłownie za parę minut mam ważną naradę, dodał po chwili pan prezes po czym wstał ze swojego eleganckiego fotela, podszedł do Michała i Leszka podając im rękę na pożegnanie. Wizyta dobiegła końca. Dwaj, jeszcze stosunkowo, młodzi, inżynierowie budownictwa, kandydaci na rzemieślników, z nietęgimi minami, wyszli z budynku i wsiedli do prawie już dziesięcioletniego, michałowego Fiata 126P, zaparkowanego pod siedzibą Izby Rzemieślniczej, przy ulicy Piotrowskiego.
Pora była zimowa i już po paru minutach podczas których nie odzywali się do siebie zaparowały szyby tego maleńkiego samochodu, a oni tak siedzieli nadal z nosami spuszczonymi na kwintę. I przez kilkanaście minut żaden z nich się nawet nie odezwał.
Wreszcie pierwszy przemówił Michał - to co chyba przyjdzie nam zrezygnować, przecież na pójdziemy na jakiś głupi kurs, trwający do tego pół roku, a poza tym, nawet jak go skończymy to skąd weźmiemy te zaświadczenia o trzyletniej pracy fizycznej na budowie. Ależ nie, nie ma mowy, nie będziemy tak łatwo się poddawać, stwierdził raczej niż odpowiedział Leszek. Musimy się dobrze zastanowić. Pomyśleć kto mógłby nam pomóc. Musimy też zapytać Macieja jak on przeskoczył ten problem. Dzisiaj jedźmy już do domu. Nastroje mamy kiepskie, umysły stępione takim obrotem sprawy, trzeba to przespać, a potem coś wykombinować.
Tak też zrobili. Umówili się na spotkanie następnego dnia wieczorem. Michał miał tego dnia tyle pracy, że nawet nie bardzo się zastanawiał co z "prywatką". Kończyli na budowie etap robót, który został sprzedany i rozliczony już w grudniu i nie było mowy, żeby go przesunąć jeszcze na luty, a roboty do wykonania było jeszcze sporo. Biegał, dwoił się i troił, przecież znowu chodziło o niemałe premie za czwarty kwartał minionego roku. Dopiero wieczorny telefon Leszka przypomniał mu, że mieli się dzisiaj spotkać, ale Michał był tak zmęczony, że do spotkania, tego dnia, nie doszło. Leszek odwrotnie niż Michał prawie całą noc i następny dzień myślał co zrobić w tej sytuacji. Jak podtrzymać Michała decyzję i do kogo zwrócić się o pomoc.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem, po telefonie do Michała, Leszek najpierw zadzwonił do Macieja, ale dowiedział się tylko tyle, że Maciej skończył półroczny kurs na robotnika wykwalifikowanego, a co do tego jak załatwił zaświadczenie o trzyletniej praktyce to nie chciał powiedzieć, mówiąc tylko, że sporo go to kosztowało nerwów i pieniędzy.
Po tym telefonie do Macieja, który w niczym mu nie pomógł, Leszek zastanawiając się co zrobić, postanowił pójść na rozmowę do swojego teścia. Jego teść Franciszek był człowiekiem miłym, uczynnym i powszechnie lubianym. Pracował w dużej bydgoskiej spółdzielni z branży drukarskiej. Od wielu lat piastował tam funkcję kierownika działu zbytu i zaopatrzenia. Dodatkowo, także przez wiele lat, był skarbnikiem jednego z bydgoskich kół wędkarskich. Na rybach, jak się to mówiło, spędzał prawie cały swój wolny czas. Nie jeździł nad wodę tylko w pierwszy dzień świąt wielkanocnych i pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Pozostałe wszystkie niedziele i wolne soboty moczył kije we wodzie, siedząc w łódce swojej lub swoich kolegów, których miał sporo i to z najróżniejszych dziedzin i branż. Właśnie jemu pierwszemu Leszek przedstawił swój problem. Teść Leszka, delikatnie mówiąc, nie był entuzjastą pomysłu, żeby mąż jego córki i ojciec jego ukochanej wnuczki, rzucał się na niepewne. Odradzał mu i wielokrotnie powtarzał, żeby dał sobie spokój z tą prywatką. Widząc jednak determinacje zięcia nie bardzo miał wybór i po dwugodzinnej rozmowie, urozmaicanej wieloma wychyleniami małych kieliszków, w końcu stwierdził - no trudno nie mam wyjścia, jakoś muszę ci pomóc, nawet już wiem kto mógłby tutaj doradzić. Mam takiego wysoko usadowionego w branży rzemieślniczej kolegę, który chyba mógłby coś w tej sprawie zadziałać. Muszę z nim jutro pogadać, a potem pomyślimy i pogadamy co dalej.
Już rano następnego dnia teść zadzwonił do Leszka i powiedział - umówiłem cię dzisiaj z panem Januszem Barczakiem, wiesz którym, czasami do mnie przychodzi i na pewno go pamiętasz, wiele razy już go widziałeś i nie raz wspólnie rozmawialiśmy. Weźmiesz dobrą flaszkę i pójdziesz do niego. Masz być u niego o piętnastej w jego biurze na ulicy Poznańskiej. Za dużo tam nie mów, raczej słuchaj tego co on powie i zrób dokładnie tak jak ci doradzi. Jeżeli on ci nie pomoże, to niestety, powiem wprost, że lepszych kolegów, do załatwienia tej sprawy, ja nie znam.
Następny odcinek.
Następny odcinek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię