czwartek, 30 lipca 2020

Moje podróże - odcinek 21 część 1

Wiedzieć, widzieć, przeżyć to moje życiowe motto.  Aby te cele zrealizować to oprócz czytania książek trzeba podróżować.  Tych podróży w moim życiu odbyłem wiele, chociaż za podróżnika się nie uważam.

Jedną z najpiękniejszych moich podróży była ponad trzytygodniowa samochodowa wyprawa na Sycylię. 

Ta podróż miała miejsce w sierpniu i wrześniu 1999 roku.  Podróżowałem z moją córką, wówczas studentką italianistyki na UAM w Poznaniu.

To moja córka opracowała ramy podróży i wybrała jej miejsca.  Zaś sama podróż była spontaniczna i bez dzisiejszych internetowych rezerwacji oraz internetowej wiedzy praktycznie o wszystkim.

Poniżej autentyczny opis tej niesamowitej wycieczki.  Codziennie zapisywałem swoje przeżycia w zeszycie formatu A5 i to tylko dlatego, że moja córka robiła tak samo, a ja z pewnym opóźnieniem zacząłem ją naśladować.  Nigdy się nie dowiedziałem co ona zapisywała, ale poniżej moje dosłowne zapiski.  Zapiski nie zmienione nawet co do litery.  Mam ten zeszyt i każdy wątpiący może sprawdzić czy jest tak jak tutaj piszę.

Oto moje zapiski ilustrowane nielicznymi zdjęciami i filmikami.


Selinunte - Sycylia 08.09 1999.  Dzisiaj wreszcie kupiłem ten zeszyt (2000 lirów - będę pisał L) i chcę przynajmniej część z podróży po Włoszech spisać.

Inka (moja córka) pisze codziennie po kilka stron i tym mnie zmobilizowała.  Ale również pamiętam z jaką przyjemnością, po paru latach, sięgnąłem do moich zapisków z wyprawy do Francji w 1991 r.

Tą podróż rozpocząłem w piątek około godziny 19.00 wyjazdem z Bydgoszczy.  Jechałem sam, gdyż Inka miała na mnie czekać w Sienie, w Toskanii.

Po przejechaniu 380 km znalazłem się na granicy polsko-niemieckiej, gdzie niestety musiałem czekać na wjazd do UE ok. 2,5 godziny.  Zaś jadąc do godziny 5.15 przejechałem w Niemczech 420 km.  Prawie cały czas jechałem w deszczu.

c.d.n.


Poprzedni post z tego cyklu.



środa, 29 lipca 2020

Byliśmy w Kadyksie (Cadiz).

Szóstego lutego 2020 roku, jeszcze gdy nie opanowała nas panika związana z pandemią wiadomej grypy, chociaż już sporo o niej wiedzieliśmy, wybraliśmy się na wycieczkę do Kadyksu (Cadiz).

Cadiz to miasto liczące około 120 tysięcy mieszkańców.  Cała aglomeracja to ponad 600 tysięcy mieszkańców.  Miasto położone jest na półwyspie oddzielającym Zatokę Kadyksu od Atlantyku.  To miasto portowe, handlowe, przemysłowe, stoczniowe, turystyczne i akademickie.  To najstarsze miasto Hiszpanii założone przez Fenicjan około 1100 roku przed naszą erą.

Więcej wiedzy o Kadyksie każdy może wyszukać sobie w internecie.

Miasto z uwagi na swoje położenie, swój specyficzny klimat (położone pomiędzy Atlantykiem, a słupami Herkulesa), swoje zabytki, swoją współczesność oraz swoją przeszłość historyczną, na pewno zasługuje na to, aby być w czołówce hiszpańskich miast godnych zwiedzenia.

Nam bardzo się podobało. 

Będąc w Andaluzji warto oprócz Sewilli, Malagi, Granady  czy Cordoby  https://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2020/02/cordoba.html
zwiedzić także najstarsze hiszpańskie miasto czyli Kadyks.

Poniżej mała część zdjęć, które wykonałem owego 06.02.2020 w Kadyksie.


Po drodze do Cadiz.











Wracamy do Fuengirolii


czwartek, 23 lipca 2020

Bogusław - odcinek 22


Poprzedni odcinek


Odcinek 22

W taki to sposób udało się Michałowi i Leszkowi wybrnąć z tych pierwszych naprawdę ogromnych i niebezpiecznych dla ich dalszej działalności, kłopotów.  Ale jak się okazało nie był to wcale koniec wielkich problemów na tej budowie.

Na szczęście nie były to już kłopoty natury budowlanej, ale kłopoty głównie natury finansowej.  Po rozliczeniu kosztów wykonania dwóch akcji z tą dużą koparką finanse firmy znajdowały się w opłakanym stanie.  Po prostu zaczynając działalność na swój rachunek mieli określoną kwotę pieniędzy, która miała wystarczyć na pierwszą partię materiałów, zapłatę za wynajęcie sprzętu i na pierwsze wypłaty.   Minęły zaledwie dwa tygodnie, a nowi rzemieślnicy zostali prawie bez grosza.  Ojciec Piotr widząc ich zaangażowanie oraz postęp robót, a także pozytywny protokół z odbioru wykonanego już odcinka kanalizacji, zgodził się na częściową proporcjonalną zapłatę za wykonane roboty. Jednak kwota jaką zaproponował nie pokrywała sporej części poniesionych kosztów i w praktyce uniemożliwiała ich dalsze działanie.  Zaś ojciec ekonom sądził, że zapewnia im ta kwota  spory zysk. Niestety o żadnym zysku nie było mowy.   O dodatkowej zapłacie za wykonane roboty dodatkowe ojciec Piotr nie chciał nawet słyszeć.  Znowu odezwał się w nim oszczędny ekonom chytrusek.   A przecież to nie z winy Leszka i Michała zalało wykop i zniszczyło wykonane prace, podnosząc znacznie koszt całych robót.  To była wina projektanta, który nie ujął konieczności kompleksowego odwadniania robót w trakcie wykonywania kanalizacji.  Na pewno znał specyfikę tego terenu, ale z niewiadomych przyczyn pominął ów fakt.

Leszek jednak nie zraził się postawą ojca ekonoma i wykonał szczegółowy kosztorys tych dodatkowych,  nieprzewidzianych prac i zaniósł ten kosztorys do ojca Piotra.  Ta dodatkowa kwota jaką wyliczył była duża, wynosiła ona około miliona złotych.  Ojciec Piotr jak ją zobaczył, złapał się za głowę i powiedział - to jest niemożliwe, ja tyle nie zapłacę, ja nic ponad uzgodnioną kwotę nie zapłacę.  Leszek zaczął go przekonywać, że naprawdę bardzo uczciwie sporządził ten Kosztorys, ale ojciec Piotr nadal tylko kiwał głową i powtarzał, że taka kwota jest nieuzasadniona i niemożliwa.  Leszek zaproponował, aby w tej sytuacji ponownie skonsultował się z panem docentem Józefiakiem, który sprawdzi kosztorys dodatkowy i wyda opinię.  Niestety ojciec Piotr  znowu poprosił Leszka o katalogi i przez tydzień dokładnie wszystko sprawdzał.  Przy kolejnym spotkaniu liczył różne opcje, zadawał mnóstwo pytań, często wręcz naiwnych, a czasami nawet śmiesznych.  W końcu po tym tygodniu zmagania się z kosztorysem robót dodatkowych zaprosił Michała i Leszka do siebie na piątkowe popołudnie, informując, że  na tym spotkaniu będzie również pan docent Józefiak.  Leszek z Michałem mając na uwadze zamiłowania ojca ekonoma i pana docenta zabrali ze sobą na to spotkanie litrową flaszkę białego słodkiego Martini, którą nabyli za bony towarowe Pekao, kupione od konika pod Pewxem na Starym Rynku.  Z tym trunkiem, jak sądzili, uwielbianym przez ojca ekonoma przybyli w to piątkowe popołudnie do kancelarii zakonu.

Po wejściu do siedziby zakonu jak zwykle odczekali parę minut w dużym korytarzu, w czymś rodzaju poczekalni.  Czekali, aż ojciec furtian zawiadomi ojca ekonoma o przybyciu interesantów.  Po paru minutach przybył ojciec Piotr, ale nie poprowadził ich do kancelarii, lecz zaprosił, po raz pierwszy, do swojego pokoju mieszczącego się na piętrze budynku Zgromadzenia bo tak zwykło się nazywać ów zakon.  W ładnie urządzonym pokoju, pełnym różnych religijnych akcentów, siedział  we wielkim wygodnym fotelu pan docent i, jak się później okazało, przeglądał leszkowy dodatkowy kosztorys.  Ojciec Piotr usadził panów inżynierów w takich samych fotelach, przyjął butelkę tego wspaniałego wermutu i już po chwili nalał z niej każdemu po szklaneczce, dodając lód i plasterki cytryny.  Przy pierwszym łyku tego wspaniałego trunku, w którym wolno rozpuszczały się kostki lodu i pływały na wierzchu owe plasterki cytryny, rozpoczęła się ożywiona dyskusja.  Po kwadransie bardzo wartkiej rozmowy pan docent, wskazując na Michała, oświadczył, że chciałby z tym starszym ze wspólników pójść na wykop i obejrzeć te dodatkowe roboty.  Akurat tak się składa, że Michał jest młodszy od Leszka o cztery dni, ale skąd pan docent mógł to wiedzieć?   Przed wyjściem na plac budowy pan docent zwrócił się do Leszka mówiąc, aby dalej prowadzili przerwaną dyskusję i w czasie gdy ich nie będzie spróbowali dojść do porozumienia w sprawie kosztorysów jakie Leszek przedstawił ojcu ekonomowi.   Oczywiście mówił to tylko tak sobie, aby dodać ważności ojcu Piotrowi i zbudować później swoją narrację.   Po jakiejś pół godzinie panowie wrócili z budowy.  Jeszcze dobrze się nie rozsiedli, a już ojciec ekonom kolejny raz zaczął swoje wywody.   Mówił, że kosztorys jest źle policzony, że nie było takich robót, że można było całą akcję wykonać inaczej i znacznie taniej.  W tym i podobnym duchu perorował przez jakieś dwadzieścia minut.  A gdy na chwilę przerwał, aby nalać po kolejnej szklance Martini, pan docent zapytał go czy już skończył swoje wywody i uzasadnienia?  Po krótkiej chwili wahania usłyszał potwierdzenie z ust ojca Piotra, że chwilowo zakończył swoje wywody.  Wówczas pan docent Antoni Józefiak, najbardziej zaufany doradca całego Zgromadzenia, wypowiedział bardzo słynną później kwestię.  A rzekł tak - ojcze Piotrze wszyscy doceniamy zaangażowanie ojca w sprawy ekonomiczne zakonu, ojciec prowincjał wyraża się o tym zaangażowaniu i poświęceniu wprost entuzjastycznie.  Wiedza i doświadczenie ojca jest ogromna, ale akurat w tej dziedzinie, dziedzinie dotyczącej wyceny robót budowlanych jest, że się tak wyrażę za mała i niewystarczająca aby ojciec mógł realnie ocenić tą  konkretną sytuację.  Niech się ojciec nie obrazi, ale pozwolę sobie na pewne porównanie.  Otóż moja babcia jeszcze przed wojną wybudowała, oczywiście kierując moim dziadkiem, koło naszego domu,  niewielki drewniany kurnik i potem przez wiele lat myślała, że jest już inżynierem budownictwa.  Jej sława jako owego inżyniera przekroczyła nawet granice powiatu, w którym mieszkała.  Jednak tak naprawdę to nikt nie traktował poważnie, oprócz niej samej, tej jej sławy i wiedzy.  Nie chciałbym tutaj stosować żadnych porównań, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl. Sam naprawdę nie wiem co mam powiedzieć, żeby ojca nie urazić.  Ojca Piotra w pierwszej chwili zamurowało.  Był tak zaskoczony, że nie mógł wydobyć z siebie żadnego głosu.  Jak wreszcie przyszedł, po dłuższej chwili, do siebie to zapytał.  O co panu docentowi chodzi?   Już nie dyskutował, gdyż pewnie dotarło do niego przesłanie pana docenta, a będąc osobą bardzo ambitną nie chciał się narażać na dalsze takie porównania.   Dlatego tylko zapytał co w tej sytuacji pan docent  proponuje?  Na to pan docent odpowiedział  - no jak to co?, A cóż to za pytanie?  Oczywiście trzeba zapłacić, chociaż uważam i z moich szacunków po analizie tego dodatkowego kosztorysu wynika, że wystarczy zapłacić osiemset osiemdziesiąt tysięcy, a nie cały milion.  Ojca Piotra drugi raz zamurowało.  Doszedł do siebie i do względnego spokoju dopiero po kolejnych paru minutach po czym  cicho zapytał - a kiedy i jak pan docent uważa, że mam zapłacić?  Na to pan Antoni odrzekł - jak to kiedy?   Teraz.  Ojciec Piotr nic już tym razem nie mówiąc, niezwłocznie przeszedł przez wewnętrzne drzwi do sąsiedniego pokoju.   A po jakiś dziesięciu minutach wrócił do pana docenta i panów inżynierów przynosząc owe osiemset osiemdziesiąt tysięcy w nowych błyszczących szopenach i wręczył je Michałowi.  Zaskoczenie Michała i Leszka było tak ogromne, że trudno je opisać.


Następny odcinek

czwartek, 16 lipca 2020

Ciekawostka - 17

Pierwszy mój komputer czyli Atari 800 XL kupiłem pod koniec 1985 roku (z wynagrodzenia za wniosek racjonalizatorski) w  Peweksie za zawrotną wówczas kwotę 179 dolarów. Z tego wynagrodzenia wystarczyło także na kupno telewizora węgierskiej produkcji o nazwie Videoton (172 tysiące złotych) co odpowiadało wówczas moim półrocznym zarobkom  Bo ten telewizor jako jedyny w Krajach Demokracji Ludowej obsługiwał także system PAL, a nie tylko obowiązujący w KDL-ach system Secam. Zaś Atari działał tylko w systemie PAL. Wówczas przeciętna pensja to było około 20 dolarów USA.   Z owego racjonalizatorskiego wynagrodzenia wystarczyło jeszcze na magnetofon Atari (48 $), ale już nie wystarczyło na stację dysków (około 100$)  i dlatego wgrywanie do przeogromnej pamięci owego komputera (64 kb) odbywało się z wielkimi problemami.  Była taka gra "Road America", która brzęczała przez pół godziny, a potem najczęściej wyświetlał się komunikat error.  Ale gra "Road river" już takich trudności nie sprawiała.

Minęło dziesięć lat od zakupu Atari i wreszcie sprawiłem sobie prywatnie porządny (w pracy dużo wcześniej) jak na ten czas komputer stacjonarny wraz z całym oprzyrządowaniem i oczywiście z internetem z TP SA (jeszcze nie sprzedanej przez Kulczyka Francuzom).  Prędkość internetu oszałamiała (56 kbs), a wgrywanie zapisanej strony to było kilkadziesiąt sekund.

Poniżej zdjęcie tego mojego pierwszego stacjonarnego komputera.





piątek, 10 lipca 2020

Plastykowy gość.

Obieca Wam wszystko, ale niczego nie dotrzyma tak jak jego partia, patrz link poniżej:

https://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/10/kilka-refleksji-natury-ogolnej-3.html

Udzieli ślubu dwóm facetom albo dwóm paniom, ale jest temu przeciwny.

Nie zlikwiduje 500+  ale jest przeciwny rozdawnictwu publicznych pieniędzy bo przecież na ten cel "piniendzy nie ma i nie będzie".

Ale na pewno ci wszyscy przeciwnicy PiS-u biorący owe 500+  oddają tą kasę innym lub zwracają ją  do budżetu państwa?  Czy ci przeciwnicy PiS-u nie biorą trzynastej emerytury i ją także oddają?  Czy kobiety i mężczyźni pragną pracować do 67 roku życia?

A czy ci wszyscy przeciwnicy PiS-u nie biorą wyprawki 300+ na każde dziecko?

A czy ów kandydat na prezydenta RP udzieli pomocy lokatorom z reprywatyzowanych kamienic warszawskich, czy też jest temu przeciwny?   Fakty świadczą o tym drugim.

A czy nie podwyższy wieku emerytalnego bo przecież głosował przeciwko jego obniżeniu.

A czy zlikwiduje TVP, aby TVN dominował na rynku?  Bo przecież jest za pluralizmem mediów.

A czy nie jest przeciwko budowie Centralnego Portu Komunikacyjnego bo przecież taki jest w Berlinie.

A czy zgodzi się na przekop Mierzei Wiślanej bo to jest przecież wbrew interesom Rosjan.

A skąd pochodzi?   Z Warszawy, z Krakowa czy ze Śląska?  I tak naprawdę nie wiemy skąd?  Na razie przyznaje się do pochodzenia z tych trzech miejsc, ale czyż to nie  może się w kolejnych kampaniach dynamicznie zmieniać?

Zna języki i jest czołowym intelektualistą, ale czy jest inteligentny?  Jakie ma IQ?

Myśli w różnych językach, ale czy myśli logicznie i czasami po polsku?

Jest przystojny, młody (sześć miesięcy starszy od Dudy), wysoki (osiem centymetrów niższy od Dudy) i do tego jest wzorcowym europejczykiem bo przecież jego mistrzem był nijaki Geremek odznaczony francuską legią honorową, chociaż różnie piszą o zasługach owego Geremka dla III RP.

A dlaczego protestuje przeciwko likwidacji powiatów skoro to było jedno z czołowych haseł wyborczych kampanii PO jesienią 2007 roku?

A dlaczego nie zlikwidują senatu wraz z koperciarzem?  To także było jedno z czołowych haseł wyborczych kampanii wyborczej PO jesienią 2007 roku?

Tak można bez końca.  Ale po co?

Większość społeczeństwa pragnie należeć do tej najlepszej kasty ludzi i trudno im się dziwić.  Jednak nie zdają sobie sprawy z tego, że gdy tak się stanie to wówczas nie będzie to już uprzywilejowana kasta, ale zwyczajna szara, pospolita masa, którą oprócz pierwotnego protestu przeciwko tym prymitywnym mocherom nic tak naprawdę nie łączy.


Wyznawcy KO i tak zdania nie zmienią, a mój głos jest przysłowiowym głosem wołającego na puszczy.

Po co tyle wołać?  Tylko głos można stracić.

Nie wiem jaki będzie wynik wyborów, ale jeden Emmanuel w UE to już i tak nadto.


niedziela, 5 lipca 2020

Przedwyborczy poniedziałek i wtorek.

Plakat z nijakim Trzaskowskim dołączany do poniedziałkowego wydania GW ( gdzie jest Michał Dzięba?) jest wyrazem braku bezstronności i braku obiektywizmu owego medium.  A jednocześnie zablokowano w internecie konkurenta GW czyli Do Rzeczy.  Komunikat od ponad trzech godzin: brak strony

Czyżby znowu niemiecki operator był dywersantem?  I to on popierał jedynie słusznego kandydata?  Kandydata co to o odszkodowania wojenne się nie upomni i polskie banki za jednoroczny zysk sprzeda?

Czy naprawdę o Taką Polskę walczą wyborcy owego Trzaskowskiego?

Czy pan Trzaskowski na swoich wiecach zamiast mówić o programie to tylko musi atakować biednego Kaczyńskiego i jego kota?  Jego tolerancja dopuszcza dwóch facetów adoptujących dzieci, ale nie dopuszcza starszego gości, który mieszka sam z ulubionym kotem.  A przecież wielu ludzi bardziej ceni zwierzęta  niż innych ludzi i nikt im z tego powodu nie czyni zarzutów.

Tolerancja to jest tolerancja i działa jak sprzężenie zwrotne, a nie działa tylko wybiórczo.

Inaczej jest to zwyczajna propaganda lub indoktrynacja.

 A wczoraj (06.07.2020) w Lesznie pan prezydent stolicy wspiął się na wyżyny co skomentowałem na kilku portalach i przytaczam na moim blogu:

Trzaskowski to komediant i dzisiaj to udowodnił całkowicie. Pytania w Lesznie mogli mu zdawać różni dziennikarze, których zresztą ośmieszał i lekceważył, ale odpowiedzi wszystkie były takie same. Te odpowiedzi w pełni porównać można do odpowiedzi jakich udzielał senator Kozioł z  serialu Ranczo.  Sekretarz Czerepach przygotował mu osiem wersji odpowiedzi na różne pytania w telewizyjnych wywiadach.  Niestety senator się martwił, że nie wie kiedy jaką odpowiedź zastosować. Czerepach na to, że to obojętne. wszystkie pasują do każdego zapytania. Dzisiaj było tak samo z tym tylko, że wszelkie odpowiedzi najgorszego prezydenta naszej stolicy zawsze dotyczyły potępiania PiS-u i to oczywiście w nasilającym negatywnym trendzie. I do tego ów Trzaskowski   musiał je czytać bo nawet tych ośmiu regułek z lenistwa nie chciało mu się wykuć na pamieć.

A potem dodałem:

Nie mogę pojąć dlaczego ci dziennikarze z tak zwanych opozycyjnych mediów dawali się w owym Lesznie tak ośmieszać i ogrywać temu bezczelnemu i mało inteligentnemu gogusiowi? On przygotował dla nich szablonowe odpowiedzi, a oni z podkulonymi ogonami łykali to jak pelikan rybę. Dlaczego? Czy byli tak tępi jak ich rozmówca, czy też to były ustawki?