sobota, 13 czerwca 2020

Bogusław - odcinek 21

Poprzedni odcinek.

Odcinek 21

Wróćmy jednak do początków pierwszej budowy, czyli do tej koparki, która wczesnym rankiem, pierwszego lipca, przy pięknej pogodzie, zaczęła się wgryzać w grunt wykopu.   Była to duża i solidna maszyna, a jej  operator oprócz normalnej pensji z firmy z której maszyna była wynajęta, miał obiecaną sporą premię od Michała.  Mijały pierwsze godziny i można było powiedzieć, że cztero-metrowej głębokości wykop rósł w oczach.  Już po wykopaniu kilkunastu metrów wykopu,  na jego dnie dwóch pracowników, czyli Mirek i Janek zaczęli wykonywać fundament pod rury.  Beton na ten fundament przygotowywali Michał i Leszek.  Sypali żwir i cement do betoniarki, dolewali wody, a potem gotowy beton ładowali do taczek, którymi wozili go wzdłuż, a potem w dół wykopu.  Taczki te rzucały nimi na boki i co rusz wylewali część betonu, a i zdarzyło się, że obalali się z tą taczką.  Dla postronnego widza mogło to wyglądać jakby pracujący na budowie byli pijani, ale to po prostu był to za duży ciężar dla niedoświadczonych w takich pracach i nieprzywykłych do tak wielkiego wysiłku fizycznego dwóch szczupłych, średniego wzrostu właścicieli firmy.  Po czternastu godzinach ciężkiej pracy, udało im się przygotować ponad trzydzieści metrów wykopu i ułożyli na jego dnie betonowy fundament i to na najtrudniejszym odcinku, czyli wzdłuż ruchliwej jezdni, którą tylko wąski chodnik odgradzał od brzegu wykopu. 

Po wykonaniu tak ciężkich robót byli bardzo zadowoleni z efektów  tego pierwszego dnia pracy.  Chociaż pod koniec tego dnia mieli już serdecznie wszystkiego dość to jednak opuszczali budowę w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.  Późnym wieczorem, słaniając się na nogach, poszli do swoich domów.

Następnego dnia, wcześnie rano,  Leszek dochodząc do budowy na obolałych po wczorajszej, ciężkiej pracy,  nogach, już z daleka zauważył, że coś jest nie tak.   Michał, wyraźnie wzburzony, biegał wzdłuż wykopu, coś pokrzykiwał i nieustannie wymachiwał rękoma.  Leszek podszedł nad wykop i natychmiast zrozumiał zdenerwowanie Michała.  Stanął na krawędzi skarpy wykopu i oniemiał.  Widok jaki zobaczył wprost go przeraził.  To co wczoraj, jeszcze późnym wieczorem, było porządnym wykopem ze świeżo zabetonowaną na jego dnie, betonową ławą fundamentową, teraz przypominało wielki staw po brzegi pełen błota.  Wczoraj wykop miał głębokość ponad czterech metrów, a dzisiaj, jakby się rozpłynął i poszerzył, niebezpiecznie zbliżając się, zaledwie na odległość pół  metra do krawędzi asfaltowej jezdni.  Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś do fosy zamku wykonanego z piasku na bałtyckiej plaży, nalał ogromną ilość brudnej zamulonej wody.   Dno wykopu znajdowało się teraz nie cztery, a około półtora metra poniżej terenu.  A pod nim były prawie trzy metry czarnego, lepkiego, mulistego błota.    Leszek, ogromnie strwożony, patrzył na te masy błota i z początku nie mógł pojąć, co się stało.  A jeszcze do tego, jakby złego było zbyt mało, akurat w tym czasie, niebo zasnuło się ciemnymi ołowianymi chmurami i lunął ulewny deszcz.  Dolewał on jeszcze wody do pełnych błota  wykopów, powodując jeszcze większe zagrożenie dla biegnącej w pobliżu ulicy.   Po prawie godzinnym wspólnym biegania wokół wykopu, dwaj jeszcze młodzi inżynierowie, zatrzymali się wreszcie przy koparce, która zaczęła się niebezpiecznie przechylać w stronę jeziora błota.  Michał nakazał operatorowi odjechać z tej niebezpiecznej strefy, co po kolejnych kilkunastu nerwowych minutach, udało się operatorowi zrobić.  Potem stanęli, patrzyli i nie bardzo wiedzieli co dalej robić.   



Widząc to mnóstwo błotnistej barei, do tego w obfitej ulewie, bliscy byli załamania.  Jednak, na szczęście, doświadczenie zdobyte w trakcie kilkunastu lat pracy zawodowej, pomału zaczęło dawać o sobie znać.   Powoli zaczęli sobie uzmysławiać  co się stało.  Dopiero teraz i to w  praktyce, dotarła do nich świadomość, dlaczego tak naprawdę, inne firmy nie kwapiły się do wykonywania tych robót.  Zarówno Michał jak i Leszek mieli już do czynienia z podobnymi problemami, ale wówczas mieli za sobą całą firmę, czyli dyrektorów, speców od odwadniania, wszelki sprzęt do dyspozycji i doświadczonych kierowników, którzy służyli pomocą i radą.  Tutaj byli sami i to bez niczego.  Ale już zrozumieli, że mają do czynienia z tak zwaną kurzawką.   Mówiąc obrazowo, okazało się dopiero teraz, w praktyce, o czym nie było mowy w projekcie, iż grunt w tym regionie składał się z paru warstw, które można porównać do widoku przekroju zwiniętego w rulon naleśnika, przełożonego grubo konfiturą.  Rolę naleśnika pełniły grube na około metr warstwy gruntu gliniastego, a za konfiturę robiła tak zwana kurzawka, czyli warstwa  gruntu składająca się z piasku i wody.  Wczoraj jak kopali, to wątłe siły, nie ruszanego od  wielu lat gruntu, trzymały jeszcze razem jak ten naleśnik, ale po kilkunastu godzinach, po prostu, jedna warstwa po drugiej spłynęła do wykopu, tworząc głęboką na parę metrów mieszaninę wody z gruntem, rozmywając dokładnie cały wykop, niszcząc kompletnie wykonaną robotę i poważnie zagrażając pobliskiej ulicy.  

Sytuacja była bardzo poważna, a nawet niebezpieczna.   Już po godzinie nad wykopem pojawiło się kilkunastu różnych doradców i kibiców.  Byli to głównie starsi mieszkańcy pobliskich domów i paru parafian powracających z kościoła do domu.  Zaraz zaczęły się różne rozmowy i znaleźli się tacy, którzy wiedzieli lepiej i podobno ostrzegali, że tutaj kiedyś było bagno i że nie można w tym miejscu wykonywać żadnych wykopów.   Po następnej pół godzinie na budowę przybył, po telefonie ojca Piotra, specjalista z Miejskich Wodociągów, wspominany już pan Waligóra.  Sytuacja stawała się krytyczna. Należało szybko podejmować decyzje, gdyż w każdej chwili kawał jezdni mógł się znaleźć w wykopie.  Wreszcie po paru godzinach biegania wzdłuż i wszerz bajora, po kłótniach i różnych nerwowych rozmowach prowadzonych najczęściej podniesionymi głosami, a nawet krzykiem, piątka panów zebrała się w kancelarii Zgromadzenia.  Znaleźli się tutaj wściekli, przemoknięci i prawie załamani Michał i Leszek, przybył także ich kolega Roman Tyburek, dzięki któremu wykonywali te roboty,  był ekonom Zakonu ojciec Piotr i wspomniany już przedstawiciel Wodociągów, pan Józef Waligóra.  Leszek próbował, telefonując do biura projektów, ściągnąć, na tą swoistą naradę, projektanta kanalizacji, który wydawał się być tutaj głównym winowajcą, niestety nie udało się.  Podobno był chory, a może, słysząc o co chodzi, bał się po prostu przyjść. Nie wiadomo.  Od razu rozpoczęła się burzliwa dyskusja.  Pod adresem Michała i Leszka, padały różne oskarżenia i niezbyt fortunne sformułowania. 

W tej coraz bardziej nerwowej atmosferze nie zabrakło pomówień o braku fachowości, zarzutów o zbytnim pośpiechu, złej organizacji i innych tym podobnych.  Leszek próbował się bronić, ale Michał stwierdził, iż w zaistniałej sytuacji nie ma czasu na daremne dyskusje tylko trzeba i to natychmiast poszukać wyjścia z tego okropnego położenia.  Po ponad godzinie tej przykrej i pełnej napięcia rozmowie, głos zabrał milczący przeważnie do tej pory Michał i zaproponował rozwiązanie.   Powiedział, iż według jego wiedzy i doświadczenia, należy istniejący wykop całkowicie zasypać, wówczas woda, pod ciężarem gruntu, spłynie do pobliskiego rowu, a po paru dniach jak wszystko trochę obeschnie i się zagęści, trzeba rozpocząć robotę na nowo używając tym razem, dużo większej koparki, która odrzuci znacznie dalej ziemię z wykopu po to, aby ponownie po paru godzinach ona do niego nie spłynęła.  Potem należy wykonywać kanalizację krótkimi odcinkami czyli pomiędzy sąsiednimi studzienkami rewizyjnymi, zaraz te odcinki odbierać i zasypywać.  Do tego należy, jego zdaniem, dodatkowo przynajmniej częściowo, zabezpieczyć wykop przy pomocy tak zwanych szalunków, czyli obudowy ścian. A także odwadniać wykop w trakcie robót pompami.  Zaś po ułożeniu rurociągu zastosować wymianę gruntu.  To znaczy, że po wykonaniu kanalizacji, zasypać wykop piaskiem lub żwirem przywiezionym ze żwirowni lub z innej budowy.  Natomiast wykopany gliniasty grunt trzeba odwieźć na wysypisko lub w inne miejsce.   Po krótkiej, dyskusji, obecni zgodzili się na takie rozwiązanie.  

Jakie zresztą mieli inne wyjście?  Ojciec ekonom bał się konsekwencji i reakcji swojego przełożonego pewnie dlatego zrobiłby wszystko, żeby do nich nie doszło, dodatkowo przerażał go ten powstały ogromny bałagan i pragnął tylko tego, żeby to się szybko i dobrze skończyło.   Pan Józef z miejskich wodociągów musiał już wracać do swoich normalnych zajęć, bo przecież tylko na chwilę „wyskoczył z roboty”.  Poza tym, gdyby się okazało, że w godzinach pracy zajmuje się sakralnym budownictwem, to dopiero miałby kłopoty.   Natomiast pan Tyburek był obrażony na ojca ekonoma, że nie zaufał mu w sprawie wyceny robót i powołał specjalistę, aż z Poznania.  Wobec czego teraz postanowił zbytnio nie przejmować się problemami ojca ekonoma i w czasie całej długiej dyskusji, prawie się nie odzywał.  Dlatego wszyscy z ogromną ulgą przyjęli rozwiązanie zaproponowane przez Michała.

Tuż przed wyjściem z biura parafii Leszek mimochodem stwierdził że wobec zaistniałych problemów, budowa będzie kosztowała znacznie drożej, ale o ile drożej, to trudno teraz stwierdzić.  Ojciec Piotr zaczął natychmiast protestować, ale panowie Tyburek i Waligóra natychmiast zgodnie stwierdzili, że teraz nie czas o tym mówić.  Teraz trzeba zabezpieczyć ulicę, zrobić tak jak opisał to pan Michał, a jak to wszystko zostanie wykonane to wtedy będzie czas na rozmowy o pieniądzach, powiedział pan Tyburek wychodząc z kancelarii.  Jeszcze ojciec ekonom coś próbował oponować, ale każdy się gdzieś spieszył i nikt go już dokładnie nie słuchał.   Po chwili wszyscy rozeszli się do swoich zajęć.   

Michał z Leszkiem wrócili nad wykop, gdzie deszcz jeszcze się wzmógł, a do tego zaczęło mocno wiać.  Stanęli nad tym smutnym obrazem swojej pierwszej porażki, porażki już na samym początku tej nowej zawodowej drogi i Michał powiedział - trzeba szybko działać, nie wiem, czy uda mi się załatwić tą największą koparkę, słyszałem, że jeszcze dwa tygodnie temu pracowała na A1 we Fordonie, ale nawet jeśli nadal tak jest, to nie wiem, czy mi się uda dogadać się z operatorem.  Jeżeli tak to ciekawe ile zażąda, bo chyba o oficjalnym wynajęciu tego typu koparki nie ma mowy.  W Bydgoszczy są aktualnie tylko dwie takie koparki i obłożone są robotami na wiele miesięcy naprzód – powiedział Michał.  Na szczęście znam dobrze operatora jednej z nich i jest mi winien niejedną przysługę.  Myślę, że jak tylko będzie mógł, to pomoże.  No oczywiście nie za darmo, a do tego dochodzi transport z Fordonu na Kujawską i z powrotem.  Tutaj chłopaki od niskopodwoziówki z Transbudu na pewno też będą chcieli niemałą kasę.  Miejmy nadzieję, że uda się nam to wszystko zgrać i  załatwić, a potem odzyskać te dodatkowe pieniądze od ojca ekonoma – dodał Michał.  To jedź i załatwiaj, a ja tutaj wszystkiego dopilnuję.  Poprawimy ogrodzenia wykopów, zaczniemy pompować wodę z wykopów tymi dwoma naszymi marnymi pompami i zrobimy co się da, żeby nie było gorzej niż jest – odpowiedział Leszek. 
Parę minut po tej rozmowie, Michał wsiadł do swojego zdezelowanego malucha i pojechał na budowę do Fordonu.

Najpierw spróbował wynająć koparkę w sposób oficjalny.  Poszedł do kierownika budowy porozmawiać o swoim problemie.  Ten wysłuchawszy go cierpliwie pokiwał tylko ze zrozumieniem głową i powiedział - sam pan rozumie, że jest to niemożliwe, jeszcze niedawno był pan na podobnym stanowisku i wie doskonale jak to działa.  Co ja mogę dodać?   Tylko tyle, że wynajęcie w ciągu najbliższych tygodni takiej maszyny jest niemożliwe, gdyż koparek takich jest bardzo mało i wszystkie są strasznie obłożone pracą.  Może pan pójść porozmawiać z moim dyrektorem, ale nie sądzę, że coś pan wskóra.  Po tej rozmowie Michał odczekał w pobliżu budowy, aż kierownik z niej wyjedzie i poszedł pogadać bezpośrednio z operatorem koparki czyli swoim starym znajomym z czasów jego kierownikowania.   Pan Zenek operator i „władca”  tak pożądanej przez wielu nowoczesnej i wielkiej maszyny, rozmawiał z Michałem bardzo uprzejmie, przypominając sobie jak wiele Michał kiedyś dla niego zrobił, gdy pracował jeszcze w jego firmie i groziło mu zwolnienie dyscyplinarne za pijaństwo i nieobecności w pracy.   Posłuchał tego co Michał mówił i odpowiedział - panie inżynierze, dla pana coś wymyślę, ale najpierw muszę pogadać z moim  majstrem, żeby mnie krył i z chłopakami od transportu.  Pan przyjedzie pod wieczór, ja dzisiaj pracuję tak gdzieś do dwudziestej, to panu odpowiem co się da zrobić.  Parę minut po dwudziestej Michał zjawił się ponownie w Fordonie i zapytał pana Zenka - to co Zenek da się coś zrobić, rozmawiałeś z majstrem i chłopakami?   Spokojna głowa panie inżynierze, ma pan szczęście, akurat tę sobotę mamy wolną, odpowiedział Zenek, po czym dodał - dzisiaj mamy czwartek, a w sobotę, gdzieś tak o piątej rano zjawimy się z maszyną na pana budowie.  Z kumplami już załatwiłem przywiezienie koparki, a w niedziele wieczorem mnie odwiozą.  Ale ostrzegam, to będzie sporo kosztowało, do tego, żeby chłopaki chciały jechać, część trzeba zapłacić przed robotą.  Co zaś do mojej zapłaty to na pewno się dogadamy, musi pan jednak skombinować sporo paliwa, a resztę niech pan zostawi na mojej głowie.  Michał próbował jeszcze pytać co będzie jak kierownik dowie się o braku maszyny na budowie, ale Zenek odpowiedział tylko na to, że to jego głowa w tym, żeby nie było afery i pan inżynier nie musi tym łamać sobie głowy.  Prosto z Fordonu Michał pojechał na bazę swojej byłej firmy, żeby załatwić paliwo do koparki.  Z tym nie było większych problemów.  Ze znajomym kierowcą zakładowej cysterny uzgodnił tylko cenę za litr oleju napędowego oraz ilość, czas i miejsce tankowania.  

Ponownie doświadczenie i znajomości Michała pomogły wybrnąć z tej okropnej opresji.  Już drugi raz i to dopiero, po trzech dniach działalności, okazało się jak dobrze Leszek zrobił szukając wspólnika w Michale.  Wielce prawdopodobne jest, że gdyby działał sam lub z kim innym, taka sytuacja mogłaby okazać się od razu porażką i koniecznością wycofania się z działalności na własny rachunek i to już na samym starcie. Nic nie mówiąc o kosztach owej rezygnacji.

Wszystko odbyło się tak jak ustalili i w sobotę już koło siódmej rano, wielka koparka zaczęła robotę.   Cała czwórka stanowiąca zakład instalatorstwa sanitarnego wykonywała solidarnie wszystkie nawet najcięższe prace.  Do dzisiaj, na samą myśl o tych chwilach Leszka bolą ręce.  A to dlatego, że ponownie musiał wozić dziesiątki taczek pełnych betonu, spod betoniarki na dno wykopu, ale jeszcze szybciej i więcej niż pierwszego dnia budowy.  Była to robota ponad jego siły.  Nie był przygotowany, ani fizycznie, ani psychicznie na taki trud i takie obciążenie.  Już po paru godzinach dłonie same mu się otwierały i nie chciały trzymać rączek taczki, która gdy z nią pełną betonu jechał to chwiała się razem z nim.  Znowu to wyglądało jakby był pijany.  Po prostu ta praca była normalnie dla niego za ciężka.  A czekało go jeszcze wiele godzin takiej pracy tego i następnego dnia.  

W sobotę  pracowali do pierwszej w nocy.   Tak samo w niedzielę.  Udało się im wykonać najgorszy odcinek kanalizacji, ten biegnący wzdłuż brzegu ulicy.  W niedzielę późnym wieczorem, zgodnie z ustaleniami, zestaw ciągnikowy odwiózł koparkę na budowę do Fordonu.   

Cały następny tydzień wykonywali roboty wykończeniowe na tym najgorszym i  najtrudniejszym odcinku.   Tym razem już w piątek po południu sytuacja z koparką, z Fordonu powtórzyła się i znowu do późnej nocy, oraz przez całą sobotę i niedzielę wykonali kolejny kawał roboty.  W tydzień później, pan Waligóra, wspomniany inspektor nadzoru z bydgoskich „Wodociągów”,  dokonał szczegółowego odbioru wykonanego odcinka kanalizacji.   Specjalnie firmy Michała i Leszka nie chwalił, ale widać było, że jest zaskoczony i sposobem wykonania i jakością robót. 


Następny oldcinek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię