Poprzedni odcinek
Odcinek - 20
Leszek widząc, że ojciec Piotr nabiera rozpędu i chce wszystko szczegółowo kontrolować postanowił także wziąć inicjatywę w swoje ręce i idąc na spotkanie w cztery oczy, spotkanie zaproponowane przez ojca ekonoma, szczegółowo się przygotował. Jednak nie poszło to spotkanie po jego myśli chociaż zaczęło się bardzo dobrze.
W miłej atmosferze, przy pachnącej kawie i świeżej drożdżówce, ojciec Piotr wnikliwie wypytywał o zasady sporządzania kosztorysów budowlanych. Dokładnie chciał się dowiedzieć jakie stosuje się do tych wycen przepisy i katalogi. Potem wypytał jeszcze jak mierzy się roboty budowlane, jakie stosuje się stawki za różne czynności, jak nalicza się zysk i pytał jeszcze o wiele innych spraw z tym związanych. Rozmowa ta trwała prawie trzy godziny, a na jej zakończenie, ojciec Piotr poprosił Leszka, żeby pożyczył mu katalogi służące do wyceny robót budowlanych. Niestety żadnych przygotowanych przez Leszka argumentów nie chciał słuchać twierdząc, że porozmawiają po tym jak on sam posiądzie stosowna wiedzę i sporządzi swój kosztorys.
Chcąc, nie chcąc następnego dnia Leszek przyniósł ojcu Piotrowi te katalogi. Po tygodniu, ojciec Piotr poprosił, tym razem obu panów, na ponowną rozmowę dotyczącą kosztorysu. Na początku spotkania oznajmił, że bardzo szczegółowo sprawdził i przeanalizował ich kosztorys. Później przedstawił swoją wersję kosztorysu, znacznie różniącą się od tej sporządzonej przez Leszka. Końcowa kwota była w nim niższa prawie o połowę, od tej jaka była w kosztorysie sporządzonym przez Leszka i sprawdzonym przez pana Romana. Leszek wziął kosztorys ojca Piotra do ręki i uważnie go przejrzał. Po kilkunastu minutach oddał dokument ojcu ekonomowi i ciężko westchnął, gdyż wręcz był oniemiały twórczością ojca Piotra. Po dłuższej chwili doszedł na tyle do siebie, że zaczął wypytywać ojca Piotra skąd takie cyfry, jak do nich doszedł i jak to możliwe, że tak szybko nauczył się wyceniać roboty budowlane. Przecież innym, jak powiedział, ta nauka zajmuje całe lata. Po chwili zaczął podważać poszczególne pozycje kosztorysu ojca Piotra. Powstała wielka różnica stanowisk, której w żaden sposób nie dawało się zlikwidować. Ojciec Piotr obstawał niezmiennie przy swoim, Leszek przy swoim. Sytuacja była patowa. Dlatego postanowiono udać się po radę do zwierzchnika ojca Piotra. Następnego dnia panowie spotkali się u ojca prowincjała, gdzie obecny był także pan Roman, kolega Michała i Leszka, a jednocześnie zaufany Ojca Prowincjała. Po półgodzinnej rozmowie, wobec braku jakiegokolwiek porozumienia, pan Roman, zaproponował ojcu prowincjałowi i ojcu Piotrowi, żeby dali do oceny oba kosztorysy jakiemuś innemu, niezależnemu fachowcowi. Na tym chwilowo stanęło .
Po paru dniach ojciec Piotr kolejny raz poprosił Michała i Leszka na rozmowę, która tym razem odbywała się w obecności docenta z Politechniki Poznańskiej pana Antoniego Józefiaka, który specjalnie przyjechał na tę okoliczność z Poznania. Pan docent sprawdził oba kosztorysy. Zrobił to w przeciągu godziny, gdyż były to w obu przypadkach raptem cztery strony tabelek. Po czym oświadczył, że co do kosztorysu ojca Piotra to nie będzie się wcale wypowiadać, co zaś do kosztorysu pana Leszka, to uważa, iż jego zdaniem jest on sporządzony prawidłowo. Rozwijając swoją ocenę leszkowego kosztorysu pan docent kategorycznie oświadczył iż jest przekonany, że żądana za wykonanie robót kwota jest znacznie niższa, niż ta jaka byłaby, gdyby roboty te miała wykonywać jakakolwiek państwowa firma budowlana. Ponadto dodał, że zastosowane narzuty są niewielkie w stosunku do powszechnie praktykowanych i że należy, jego zdaniem, na podstawie tego kosztorysu, płacić za roboty wynikające z podpisanej umowy. Ojca Piotra wręcz zamurowało. Wyraźnie było po nim widać, że został mocno zaskoczony takim obrotem tej sprawy. Jednak po chwili jakby niezrażony tym co się wydarzyło ponownie próbował podjąć dyskusję na temat swojego kosztorysu, ale pan docent Józefiak kategorycznie oświadczył, że nie będzie z nim o tym dyskutował bo nie ma o czym. Ojciec Piotr przez chwilę zawahał się co czynić lecz widocznie przeważył autorytet i pozycja w zakonie jaką miał pan docent Józefiak bo dosyć szybko się zreflektował i tylko stwierdził - no trudno, widocznie tak musi być i muszę to zaakceptować.
Tutaj warto dodać, że pan docent był wieloletnim przyjacielem Zgromadzenia Ojców Duchownych i od dawna wykonywał dla Zgromadzenia różne prace, nadzorował kościelne budowy, robił wyceny, a czasami i kosztorysy, wydawał różne opinie oraz był konsultantem we wielu gospodarczych kwestiach. Ojciec prowincjał bardzo go cenił, szanował i liczył się z jego opiniami. A do tego pan Józefiak posiadał oficjalny tytuł zasłużonego dla Zakonu.
O tym wszystkim Leszek dowiedział się znacznie później lecz pewnie te względy zmusiły ojca Piotra do przyjęcia jego decyzji w sprawie kosztorysu. Po prostu ojciec Piotr bał się kwestionować zdanie i opinię pana docenta.
W ten sposób w dniu wizyty pana docenta doszło wreszcie do uzgodnienia ceny za roboty, które Michał i Leszek mieli wykonać dla parafii. Ponieważ ta cena ich bardzo zadowalała, dlatego uznali to za swój pierwszy mały sukces. Postanowili go uczcić i późnym popołudniem udali się do znajomej winiarni na ulicę Jezuicką. Po pól godzinie dołączył do nich także Bogusław, wcześniej telefonicznie zaproszony na tę okoliczność. Już przy pierwszej szklanicy białego ciociosnu rozmowa potoczyła się wartko. Najpierw obmawiali i naśmiewali się z ojca Piotra, który chciał przechytrzyć chyba nawet samego siebie, a wiadomo czym się to zazwyczaj kończy. Chytry dwa razy traci – perorował Leszek. A co śmieszne to fakt, iż później jeszcze parę razy na tej budowie, miało się to okazać prawdą. Tak, tak, chytrość to lichy gatunek rozumu powiedział Leszek podsumowując dyskusję o kosztorysie. Potem żartowali z tego jak to ojciec Piotr dyplomatycznie udawał, że nie dosłyszał uszczypliwych uwag Leszka.
Później rozmowa zeszła na sprawy dotyczące terminu wykonania prac. Tutaj zgodnie byli dobrej myśli. A po trzeciej kolejce Bogusław zaczął snuć dalekosiężne plany na najbliższą i dalszą przyszłość. Przyszłość, która to pomalutku, zaczynała się nowym rzemieślnikom obiecująco jawić. Przy piątej szklance wina, kiedy to każdy z nich miał, jak się to mówi, już dobrze w czubie, teoretycznie mieli już założone dwie nowe firmy, zatrudniali kilkadziesiąt osób, a ich dochody były olbrzymie.
Bogusław roztaczając te świetlane wizje, kolejny raz powrócił do swojej teorii o drabinie i perorował - to już najwyższa pora, żeby załapać się na drabinę sukcesu, czy jak wolicie, drabinę wielkiego i wszelakiego powodzenia. Teraz jeszcze nie ma przy niej wielkiego tłoku bo to dopiero początek olbrzymich przemian, które nas czekają, ale każdego dnia rośnie liczba chętnych, żeby wejść chociażby na jej pierwszy szczebel, a ja myślę o jej szczycie. Jak się zrobi wielki tłok na dole to będzie za późno. Mówię wam trzeba się ostro pchać, rozpychać łokciami, a jak trzeba to i walnąć w łeb. Tam na górze nikt już nie będzie pamiętał, jakim sposobem wdrapywałeś się na drabinę. Wierzcie mi, teraz ludzi można podzielić na dwie kategorie: na buraków i na cwaniaków. Cwaniaki pchają się na górę, a buraki na zawsze pozostaną w glebie.
Takimi to i podobnymi słowami starał się Bogusław pozyskać jak największą przychylność Leszka i Michała. Pracował niestrudzenie, żeby ich przekonać do swoich pomysłów i wkręcić w orbitę swoich działań. Trzeba powiedzieć, że właśnie w takich i podobnych chwilach, znajdował, coraz bardziej, podatny grunt dla swojego siewu.
Następny odcinek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię