środa, 22 listopada 2017

Znani i nieznani bydgoszczanie - 91

Poniżej oprócz dwójki bydgoszczan widzimy legendarny samochód Jamesa Bonda czyli klasyczny Aston Martin, a spotkanie miało miejsce w Niemczu przy ulicy Bydgoskiej ponad pięć lat temu.

Od lewej:  Ludmiła Masalska, Zbyszek Wydrzyński i jego Aston Martin.



                                    Poprzedni post z tego cyklu.

poniedziałek, 20 listopada 2017

300 000 odsłon.

Za parę dni mija sześć lat jak założyłem mojego bloga.  I chociaż nie cieszy się on popularnością to jednak przypada na każdy dzień około 140 odsłon.  Dziękuję tym co te odsłony wykonują i zapewniam, że nadal będę się starał jak najlepiej ten fragmencik mojej osobowości prowadzić.

Na toast wypijmy kawę z mlekiem, mleko lub czarną kawę.

Od góry: kawa z mlekiem, mleko, kawa.



Dodam do tej kawy lub mleka to co napisałem pięć lat temu i co niestety jest jeszcze bardziej aktualne.  Jednocześnie zapytam dlaczego jesteśmy tak głupi?   Bo przecież żaden europejski kraj tak głupi nie jest. 



Pisałem o tym już ponad pięć lat temu (dziwny22)




dziwny22


A akceptujesz ukryte transfery do UE z Polski? A akceptujesz niebotyczne ukryte koszty, które powodują, że firmy z UE i nie tylko /oprócz banków, których zyski są tak wielkie, że nie starcza im pomysłów na tworzenie tak wielkich kosztów/ praktycznie nie wykazują zysków w Polsce? Przecież oni nam dają na dojazdy do swoich fabryk, na utrzymanie swoich sieci energetycznych , ciepłowniczych i telekomunikacyjnych. To jest cywilizowane niewolnictwo i nazywa się neokolonializm, a te wspaniałe stare kraje UE dziesięć razy tyle z Polski wywożą każdego roku niż nami, niby, pomagają. Jak można tego nie dostrzegać?

Niestety nazywano mnie wówczas oszołomem od ojca Rydzyka.  

niedziela, 19 listopada 2017

Odrobina najnowszej historii - 61

Poniżej mamy trzy zdjęcia z sierpnia 1997 roku. Minęło od tych chwil ponad dwadzieścia lat .  Należałem wówczas do Klubu Żeglarskiego Wind w Romanowie.  W sierpniu odbywały się tradycyjne regaty żeglarskie "O błękitną wstęgę Zalewu Koronowskiego".  Na zdjęciach widzimy przygotowania do startu. Moja załoga zajęła w tych regatach drugie miejsce w klasie Venus na co mam dowód w postaci okazałego dyplomu. Zamieszczam ten post w cyklu "odrobina najnowszej historii Bydgoszczy"  ponieważ większość uczestników tych regat to bydgoszczanie.



Autor bloga z komandorem regat panem Garncarkiem.



Poprzedni post z tego cyklu.

czwartek, 16 listopada 2017

Bydgoskie porównania - 8

Dzisiaj ponownie Myślęcinek.   Pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku kiedy rozpocząłem moje marsze po myślęcińskim lesie ( a mieszkałem wówczas na Osiedlu Leśnym) to o leśnym parku kultury i wypoczynku nikt jeszcze nie słyszał.   W miejscu, gdzie obecnie znajduje się centrum edukacji ekologicznej znajdowała się leśniczówka.  Z tamtych lat sześćdziesiątych zdjęcia jednak nie mam.  To poniższe zdjęcie marnej jakości pochodzi z marca 1989 roku, ale przypomina klimat sprzed kolejnych dwudziestu lat.  Warto zobaczyć jak to miejsce się zmieniło.



Marzec 1989 rok

Listopad 2017 rok.



Poprzedni post z tego cyklu.



piątek, 10 listopada 2017

Późna polska jesień 2017 roku.

Najpiękniejsze kolory naszej przyrody to maj i październik, ale coraz częściej konkuruje z nimi listopad.  To zresztą od opadających liści pochodzi nazwa tego miesiąca, ale zazwyczaj była ona nieaktualna bo liści na drzewach w tym miesiącu było bardzo mało lub też nie było ich wcale.  Obecny rok jest inny rok. To rok pełen opadów i wilgoci ogólnej, pewnie ta wilgoć zakonserwowała bardziej i na dłużej polską roślinność. Widocznie dlatego listopadowe widoki są równie piękne jak te październikowe.

Od wielu dni codziennie (jak i w poprzednich miesiącach) jeżdżę rowerem po około 20 km dziennie wokół otaczających miejsce mojego zamieszkania lasów.  Poniżej kilka refleksji fotograficznych z ostatnich pięciu dni  od 06 do 09 listopada 2017 roku.










wtorek, 7 listopada 2017

Leszek odcinek - 46

Długo można by opisywać roczną pracę Leszka w Spółdzielczym Ośrodku Techniki i Organizacji.  Na ośrodek składało się  biuro przy Chodkiewicza i prototypownia na Fordońskiej, a w obu tych miejscach pracowało dużo ciekawych i oryginalnych osób.  To dzięki sporej grupie entuzjastów różdżkarstwa Leszek zapisał się do wielkopolskiego stowarzyszenia miłośników tej para dyscypliny naukowej.   Kupił kilka skryptów, które pilnie przestudiował.  Przy pomocy bardziej wprawionych w tej dziedzinie kolegów projektantów wykonał w prototypowni swoje mosiężne różdżki, którymi badał nie tylko swoje mieszkanie w poszukiwaniu żył wodnych.  Wykonał masę zabezpieczeń mieszkania według wskazówek ze skryptów i rad kolegów, a także zbudował niewielką piramidę ze sztywnego kartonu, w której potem przez kilka lat trzymał zawsze niewielki pojemnik ze świeżą wodą oraz żyletki do golenia.  Oczywiście chodził na szkolenia, poszerzał swoją wiedzę o inne dyscypliny takie jak parapsychologia, czyli zjawiska z dziedzin telepatii, jasnowidzenia, prekognicji czy psychokinezy, ale przede wszystkim interesował się psychotroniką obejmującą między innymi wspomniane różdżkarstwo,a także hipnozę, sugestie czy igłolecznictwo powszechnie znane jako akupunktura.  Po zdobyciu odrobiny wiedzy ze wspomnianych dziedzin, a także po licznych, głównie różdżkarskich próbach, dokonywanych pod auspicjami kolegów z pracy, bardziej wprawieni od Leszka miłośnicy psychotroniki orzekli, że ma on spore predyspozycje do tych spraw.

Mając w pracy dużo wolnego czasu Leszek wiódł ze swoimi współpracownikami wielogodzinne rozmowy na różne tematy.   Oprócz spraw zawodowych najwięcej miejsca w tych rozmowach zajmowały tematy związane z historią Polski.   A, że Leszek był świeżo po lekturach Gołubiewa, Bunscha, Kromera, Jasienicy, Krawczuka to miał sporo wiedzy na te tematy i często je inspirował.  Jego zazwyczaj starsi koledzy, głównie projektanci, byli również ludźmi oczytanymi i nie obce im były niedawne lektury Leszka, toteż dyskusje często bywały emocjonalne, a nawet ocierały się o zasadnicze spory.   Spory dotyczące interpretacji i stopnia znaczenia wielu zdarzeń z przeszłości dziejów dla historii Polski zarówno tej przeszłej jak i obecnej.

Pewnie dłużej trwałaby przygoda z pracą w owym ośrodku, gdyby, jak to często w życiu bywa, nie zmienił tego stanu rzeczy przypadek.    A tym przypadkiem było spotkanie, pierwszy raz od zakończenia studiów, czyli po ponad czterech latach, kolegi Macieja.  Tego Macieja, który mieszkał przez cztery lata w sąsiednim pokoju w akademiku na Koszarowej i o którym wspominaliśmy opisując zabawę sylwestrową w tym akademiku.

Spotkali się w piękne sierpniowe popołudnie na ulicy Mostowej.  Chwilę porozmawiali na tematy ogólne, a potem Leszek zaczął wypytywać Macieja gdzie pracuje, co robi, jak tam żona i córka?  Maciej człowiek spokojny, stateczny zamiast odpowiedzieć ogólnie na te wszystkie pytania to zaproponował wizytę w pijalni win Nektarek  położonej na rogu ulic Podwale i Długiej, tak trochę w głębi.  Wpadali tam często po wykładach, albo jak jakieś zajęcia wypadły lub mieli lukę.   Maciej był takim samym miłośnikiem wina jak Leszek i zazwyczaj z nim oraz Michałem i Zbyszkiem wypijali po szklance Ciociosanu, Vinpromu lub Zarei.  A wówczas było to jedno z nielicznych miejsc, gdzie takie trunki można było wypić.

Poszli do Nektarka usiedli przy tych samych zwyczajnych stolikach, na tych samych zwyczajnych krzesłach i zamówili po normalnej szklance białego Vinpromu.  I dopiero po pierwszym łyku Maciej zaczął odpowiadać na Leszka pytania.

Najpierw powiedział, że pracuje jako inspektor nadzoru w dyrekcji kolei w Gdańsku.  Opowiedział o swojej pracy bardzo ją chwaląc za samodzielność, ciekawość i dobre zarobki.  Mówił dużo i szczegółowo. Opowiadał gdzie jeździ na budowy, co musi na nich robić, mówił, że dwa razy w miesiącu jeździ do dyrekcji do Gdańska na cykliczne narady, wytyczne, polecenia i jak to mówił na korepetycje dla szefów.
Leszka coraz bardziej interesowało to co opowiadał, a tym bardziej się zainteresował, gdy Maciej powiedział, że szukają w Bydgoszczy drugiego inspektora bo jeden akurat odszedł na emeryturę.  Tyle tylko, że szukali inspektora od instalacji i sieci wodociągowych, kanalizacyjnych, cieplnych i gazowych, a Leszek skończył budowę dróg i ulic.  Maciej zaczął go zapewniać, że to się da załatwić bo on także nie pracuje w swojej specjalności, gdyż jest inspektorem od robót ogólnobudowlanych.

Rozmowa przeciągnęła się na drugą szklankę.  Pod jej koniec Leszek dowiedział się, że żona Macieja ma się świetnie i córeczka także.  Pożegnali się.  Leszek poszedł pieszo na Szwederowo, a Maciej pojechał autobusem na Błonie skąd przeszedł na Jary gdzie na jednej z ulic mieszkał wraz z rodziną.

Leszek tego wieczora, niezmiernie podekscytowany, długie godziny spędził na dyskusjach z Joanną. Dyskusje dotyczyły tego co robić, na co się zdecydować w związku z propozycja Macieja.  Niczego jednak nie ustalili i nie wiadomo jak to by dalej było, gdyby po paru dniach Maciej nie zatelefonował do Leszka do pracy i nie powiedział że rozmawiał ze swoim szefem i, że ten jest zainteresowany zatrudnieniem pana inżyniera Leszka Marcinkowskiego na posadzie inspektora nadzoru w dyrekcji w Gdańsku.

Ponad miesiąc trwały formalności, ale udało się Leszkowi w drodze porozumienia stron, oczywiście z udziałem wydziału zatrudnienia, pokonać wszelkie trudności i od pierwszego października stał się pracownikiem Polskich Kolei Państwowych.   Dyrektor ośrodka nie chciał się zgodzić na zwolnienie, namawiał Leszka na pozostanie, obiecywał podwyżkę w najbliższym czasie i dużo mówił o możliwościach awansu, ale Leszek był zdecydowany zmienić istniejący stan rzeczy i przy poparciu paru telefonów z wojewódzkiego związku spółdzielczości pracy inspirowanych przez Leszka teścia i jego wpływowych kolegów, zmienił zdanie i zgodził się na taki tryb rozwiązania umowy o pracę.

Pierwszego października 1981 Leszek stawił się do pracy do Działu Budynków Rejonowej Dyrekcji Kolei Państwowych w Bydgoszczy.   Okazało się, że, aby zostać inspektorem nadzoru w dyrekcji w Gdańsku to najpierw musi poznać strukturę Polskich Kolei Państwowych, musi poznać pragmatykę służbową i tak dalej, a przede wszystkim zdać musi egzamin państwowy na referendarza Polskich Kolei Państwowych.

Ponad trzy miesiące spędził Leszek w biurach Działu Budynków, które mieściły się w budynku usytuowanym pomiędzy drugim, a trzecim peronem dworca Bydgoszcz Główna.  Pisał różne pisma, studiował stosy dokumentów, przepisów, zapoznawał się z wykazami obowiązków na różnych stanowiskach, zapoznawał się z Rejonami Budynków, które zarządzały wszelkimi budynkami na PKP, zapoznawał się z zawiadowcami owych Rejonów, ich problemami, ich zadaniami i tak dalej.

I pewnie sprawy potoczyłyby się szybko i dobrze i od stycznia Leszek zostałby pracownikiem Biura Inwestycji Północnej Dyrekcji Kolei Państwowych w Gdańsku, gdyby nie ów pamiętny trzynasty grudnia owego roku.  Niestety po wprowadzeniu stanu wojennego kolej została zmilitaryzowana i była traktowana jak wojsko i milicja.  Leszek musiał w pierwszy i drugi dzień świąt Bożego Narodzenia chodzić na wiele godzin odśnieżać tory i perony, a do tego często ktoś sprawdzał jego przepustkę do wejścia na owe tory, perony i do wysokiej dyrekcji.   Sprawa jego przejścia opóźniała się, ale na szczęście naczelnik Biura Inwestycji przypomniał sobie o brakującym mu pracowniku, a, że był on w strukturze dyrekcji ważną figurą toteż sprawy już w styczniu, pomimo wszechogarniającej wojennej fikcji, zaczęły dla Leszka  toczyć się raźniej.

Pod koniec stycznia zdał przed surowym obliczem pięcioosobowej komisji trudny egzamin na referendarza Kolei Państwowych i od pierwszego lutego 1982 roku rozpoczął pracę jako inspektor nadzoru inwestorskiego DOKP w Gdańsku.

Rano w poniedziałek pierwszego lutego 1982 roku Leszek razem z Maciejem wsiedli do ekspresu Bałtyk i pojechali do Gdańska.    I tak to Leszek po raz pierwszy pojechał do swojej nowej pracy.  Co dziwne ów ekspres jechał z Bydgoszczy do Gdańska, aż jedną godzinę i pięćdziesiąt minut i chociaż było to trzydzieści pięć lat temu to dopiero parę lat temu, czyli po dwudziestu pięciu latach dominacji ustroju demokratycznego nad tym zgniłym socjalizmem, udało się obecnej kolei zbliżyć, a nawet wyprzedzić o pięć minut czas przejazdu na tej trasie.  I tak to doganiamy standardy europejskie, ale czy na pewno?  Przecież już wiele lat temu pociąg TGV z Paryża do Lyonu poruszał się z prędkością 260 km/godzinę.   I także w tym daleko, daleko jesteśmy za tymi, którzy ponoć obecnie są naszymi partnerami w Unii Europejskiej.

Już po dwóch godzinach od odjazdu pociągu ze stacji Bydgoszcz Główna wkraczali obaj do ogromnego gmachu kolejowej dyrekcji.  Budynek mieści się niedaleko stacji Gdańsk Główny i tylko jakieś sto metrów od historycznej już bramy Stoczni Gdańskiej.

Weszli na trzecie piętro i jeszcze przed ogólna naradą poszli razem do naczelnika Biura Inwestycji, czyli przełożonego Leszka i Macieja.  Tym wysokim urzędnikiem kolejowym okazał się pan Maciej Werbiński, który bardzo uprzejmie i sympatycznie powitał się z Leszkiem.  Stwierdził, że bardzo się cieszy, iż dołączył do grona inspektorów, ale zaraz dodał, że praca jest trudna z dwóch podstawowych względów - po pierwsze jest odpowiedzialna i każdy inspektor odpowiada przede wszystkim sam za siebie, a potem odpowiada przed nim, a po drugie czekają go długie godziny spędzane w pociągach przy dojazdach na budowy rozrzucone na przestrzeni około czterystu kilometrów.  Po czym pan naczelnik dodał, że zaraz na naradzie pan inżynier dostanie konkretne zadania do zrealizowania, ale przez najbliższy miesiąc ma szczególne prawa i zawsze może zwracać się bezpośrednio do niego kiedy tylko uzna to za stosowne. Jednak po chwili dodał, iż ma nadzieję, że często to nie będzie miało miejsca, bo pan naczelnik ma masę innych spraw na głowie, a na pewno koledzy najwięcej mu pomogą i wprowadzą w tryb normalnego działania.  On już z nimi, a także z obecnym tutaj panem Maciejem, rozmawiał i jest przekonany, że roztoczą nad Leszkiem w tych pierwszych miesiącach najlepszą opiekę.

Na tym audiencja u pana naczelnika się skończyła, a po naradzie trwającej ponad pięć godzin, Leszek otrzymał wykaz budów i zakres obowiązków.  Na ten pierwszy rok do nadzoru miał pięćdziesiąt sześć różnych budów rozrzuconych po południowej stronie gdańskiej dyrekcji od Iławy i Chojnic, aż po Chorzew Siemkowice.  Pod obiema dokumentami się podpisał.

Było podobnie jak w wojsku bo ogólne zasady zobowiązywały go do wizytowania każdej budowy przynajmniej raz w tygodniu, zaś technicznie nie było to możliwe do wykonania nawet raz w miesiącu. Wszyscy jednak taką fikcję tolerowali i udawali, że ją realizują.

Pensja Leszka znowu znacznie wzrosła, a do tego doszły sorty mundurowe, dodatek eksploatacyjny, delegacje, deputat węglowy, wysługa lat, a także, jak się później okazało, kwartalne premie i różne nagrody, o wynagrodzeniach za wnioski racjonalizatorskie nie wspominając.  Leszek z tego stanu rzeczy zaczął być bardzo zadowolony.

I tak rozpoczął się najlepszy okres w zawodowej karierze Leszka.


Poprzedni odcinek.


Następny odcinek






piątek, 3 listopada 2017

Moje podróże - Ryga - lipiec 1989 rok.

Moim Daihatsu Charade (najmniejszy wówczas diesel na świecie 1000 ccm pojemności silnika i spalaniu około 4,5 l. oleju napędowego na 100 km)) pojechałem także na Łotwę i odwiedziłem piękną stolicę tego kraju - Rygę, a ponieważ było to w lipcu 1989 roku to był to wyczyn nie lada.


Ryga lipiec 1989 rok



Poprzedni post z tego cyklu.