środa, 26 grudnia 2018

Granice polskiej demokracji - 2

11 sierpnia 2018 roku napisałem na moim blogu poniższy tekst:

W maju 2018 roku zaistniał we wszystkich mediach nijaki Michał Dzięba.  Głosił prawdę o nijakim Czaczkowskim, który z ramienia PO jest kandydatem na prezydenta naszej stolicy.  Mówił obszernie o przekrętach PO  w KGHM-ie i o wielu innych aferach PO.  Mówił, mówił i przepadł.

Nie ma go.  Nikt o nim nic nie wie.

Nikt nie komentuje.

Nikt o nim nic nie pisze.

Co do jest do k...wy  nędzy za demokracja?

Zadaję pytania dotyczące pana Dzięby od kilku miesięcy na wszystkich możliwych portalach, ale nie otrzymuję żadnych odpowiedzi.

Wierzyłem w Witolda Gadowskiego, lecz niestety i ten ostatni bastion mnie zawiódł.

Poniżej skan moich zapytań do Witolda Gadowskiego, które zostały bez odpowiedzi.

A podobnych pytań na różnych portalach zadałem dziesiątki i nigdzie nie uzyskałem odpowiedzi.


Kto tym manipuluje?


Kto za tym stoi?

Gdzie jest Dzięba?   

Koniec tekstu.



I pomimo, iż minęło kolejnych pięć miesięcy, a ja pod setkami artykułów i wypowiedzi na dziesiątkach różnych portali zadawałem powyższe pytania to nigdy i nigdzie nie otrzymałem odpowiedzi.

Pytałem na portalach niezależnych typu Gadowski, Rola, na portalach rządowych TVP, TVP Info, na portalach opozycyjnych Onet, Lis i na wielu innych, ale wszyscy zgodnie nabrali wody w usta i milczą.

Warto kłócąc się przy świątecznych stołach o to kto ma rację w sporach o "OTUA" zadać sobie to proste, ale jakże fundamentalne pytanie - gdzie jest Michał Dzięba?  Czy jeszcze żyje?  Czy jest w wariatkowie?  Czy uciekł? 

O co chodzi?   Dlaczego wszystkie media zgodnie zamilkły na jego temat?

CZY AŻ TAK JESTEŚMY STEROWANI I KONTROLOWANI?

KTO TO CZYNI?



Beznadziejne granice 1


sobota, 22 grudnia 2018

Życzenia świąteczno - noworoczne

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, a także na nowy 2019 rok życzę czytelnikom mojego bloga Wszystkiego Najlepszego.

Życzę zdrowia, Bożych Łask, wszelakiej pomyślności i powodzenia we wszystkich działaniach, a także życzę poczucia jedności i pewności co do do przynależności do naszego wspaniałego polskiego społeczeństwa.  

Życzę spełnienia marzeń i oczekiwań.  Życzę satysfakcji i dumy z bycia Polakiem.  PRAGNĘ ZACHOWANIA NASZYCH TRADYCJI i oczekuję od wszystkich moich ziomków przekonania, że  JESTEŚMY DUMNI, WSPANIALI I ZASŁUGUJEMY NA WIELKIE SUKCESY.

Jak będziemy pewni i przekonani to  TE OCZEKIWANE SUKCESY PRZYJDĄ DO NAS I SIĘ SPEŁNIĄ.

 BO MY NA TO ZASŁUGUJEMY.





Składamy życzenia (kartka z lat 70-tych ubiegłego wieku)

Oczekujemy na wigilijną wieczerzę.

Spacer w I dzień świąt

Widok z okna w 1 dzień świąt

Na nartach w 1 dzień świąt

Na łyżwach w 2 dzień świąt

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO


czwartek, 20 grudnia 2018

A jednak zima przyszła.

Tyle się mówi o ociepleniu klimatu i o skutkach tego ocieplenia.   Według tych teorii zimy nie powinno być, a jednak przyszła.

Ja osobiście bardzo sceptycznie podchodzę do tego problemu globalnego ocieplenia.  Moim zdaniem parę wybuchów na Słońcu ma większe znaczenie niż tysiąc lat działalności człowieka na Ziemi.

Nie znaczy to jednak, abyśmy nie ograniczali emisji CO2 i czynili wszystko, aby zmniejszyć smogi nad naszymi miejscowościami i zmieniali sposób produkcji energii elektrycznej i zmieniali także inne zanieczyszczające nasze środowisko procesy produkcyjne.

Jaki jednak jest sens handlu kwotami CO2, gdy czyni to tylko jedna grupa krajów, a inne sąsiednie tego nie czynią?

Jaki był sens sprzedaży praw do emisji CO2 wówczas, gdy były pięciokrotnie tańsze niż obecnie?  Po po ich sprzedaniu przez nasz kraj (potrzeby budżetowe)  z tego tytułu drastycznie musimy podnosić obecnie ceny energii elektrycznej?

Kto jest winien takiej sytuacji i dlaczego nikt za to nie odpowiada?

Takie to i inne refleksje i pytania nasuwają mi się w związku z dzisiejszymi obfitymi opadami śniegu.

A poniżej kilka dzisiejszych fotek.









poniedziałek, 17 grudnia 2018

Moje podróże - Malbork i Piaski

Podróże to przygody i jak mówi przysłowie - kształcą nas.  Zanim wyjedzie się w podróże zagraniczne warto najpierw (lub równolegle) poznać nasz piękny kraj.  Dlatego dzisiaj prezentuję dwa unikatowe miejsca naszej ojczyzny.   Jedno to Malbork, a drugie to miejscowość Piaski położona na Mierzei Wiślanej tuż przed granicą z obwodem kaliningradzkim.  Zdjęcia wykonano latem 1995 roku. 





                        Poprzedni post z tego cyklu.

środa, 12 grudnia 2018

Ciekawostka - 12

Od początku lat 90-tych XX wieku tygodnik Wprost publikował corocznie listę 100 najbogatszych Polaków.

Dzisiaj przypominam fragmenty listy sprzed 25 lat czyli z 1993 roku.   Na niej znaleźli się dwaj rodowici bydgoszczanie i co ciekawe jeden z nich uczęszczał do tej samej szkoły co ja czyli do Technikum Kolejowego, a drugi do szkoły położonej w sąsiedztwie mojej czyli do VI LO.

Dużo na tej liście nazwisk wywołujących dzisiaj przynajmniej mieszane uczucia, a już szczególnym kuriozum są panowie Żagiel i Kuna.




Wspomniane kuriozum

Reklama ówczesnej telefonii komórkowej.



Poprzedni post z tego cyklu.



niedziela, 9 grudnia 2018

Znani i nieznani bydgoszczanie - 98


W sierpniu 1995 roku wybraliśmy się na trzydniowy rejs po Zalewie Koronowskim.  Płynęliśmy moją łódką klasy Venus o wdzięcznej nazwie Paulinka (imię mojej córki).  W rejsie oprócz autora bloga i Grzegorza Andrzejewskiego (wówczas mojego przyjaciela) udział brał także jeden z dyrektorów z UM w Bydgoszczy, Zbigniew Woźniak, którego poznałem wcześniej na mojej żeglarskiej drodze.  Pływaliśmy w dzień, a popijaliśmy rum z colą wieczorem i "darliśmy papy" śpiewając do późnej nocy zarówno piosenki patriotyczne jak i słynną "Indonezję" Janusza Gniatkowskiego, "Wspomnienie" Niemena, "Powiedz stary gdzieś ty był" Czerwonych Gitar i wiele, wiele innych utworów.  Staliśmy na dalbie przy moście na Zaciszu, patrzyliśmy w piękne gwiaździste niebo i przypominaliśmy sobie Immanuela Kanta oraz przeszkadzaliśmy nocnym wędkarzom.  A rano kąpiel w Zalewie i piwko, a potem dalej na "Krzywe kolano"

Cóż to były za cudowne chwile.

Zbigniew Woźniak. 
W głębi most kolejowy na Zaciszu.  Przed wpłynięciem na akwen Zamrzenica niestety trzeba było składać maszt.

 Załoga rejsu.





                                              Poprzedni post z tego cyklu

piątek, 7 grudnia 2018

Różne wspomnienia - 3

W lipcu 2011 roku, a więc na kilka miesięcy przed utworzeniem mojego bloga, napisałem na forum bydgoskiej mutacji Gazety Wyborczej coś co nazwałem marnym opowiadaniem.

Dzisiaj ten tekścik może nie być właściwie zrozumiany, ale może ktoś z czytających dostrzeże, że czas płynie, a zachowania tak zwanych elit politycznych, zostają takie same.  Zauważy jak to się stało z amber, vatem, czy skokiem Wołomin.  Dostrzeże w tym swoistym pastiszu, oszustwa, których skutki odczuwamy do dzisiaj i jeszcze długo będziemy odczuwać.  A cwaniaki i spryciarze nadal będą nas wykorzystywać. Wierzmy, że z coraz mniejszą intensywnością.

dziwny22 05.07.11, 22:31 Odpowiedz
Dwaj posłowie panowie Zdzisław i Piotr lecą samolotem na konferencję do Los Angeles. Konferencja ma być poświęcona ochronie środowiska przy wydobywaniu gazu łupkowego. Najpierw panowie obszernie narzekają, że pomimo, iż strona amerykańska pokrywa całość kosztów i to na poziomie 5* hotelu to jednak trzeba będzie wydać "trochę" ciężko zarobionego grosza. Przecież do kasyna trzeba pójść przynajmniej ze dwa razy, a i starej trzeba coś kupić i o dzieciakach nie zapomnieć i inne takie. Szkoda, że konferencja trwa tylko tydzień stwierdza pan Zdzisiek, mogłaby 2 tygodnie, albo chociaż 10 dni, a tak będą tylko cztery dni wolne. Ani człowiek do Frisco nie wyskoczy, ani do Kanionu, ale co zrobić taki los. Po omówieniu spraw organizacyjnych i kosztowych, pan Piotr pyta: - a jak tam twój elektorat? A co to takiego ten elektorat odpowiada pytaniem Zdzisław. No jak to co, to ci frajerzy, którzy nas wybierają na posłów raz na cztery lata. A, czyli wyborcy. No za bardzo to nie wiem, dyżuru nie miałem już pół roku, do biura też nie mam czasu wpadać, wiesz ciągle te wyjazdy i wyjazdy, radia, telewizje, wywiady prasowe, a i na głosowania trzeba wpadać i ostatnio dodatkowo z organizacją tej prezydencji było urwanie głowy. No tak, lekko nie mamy. Najważniejsze, że szef nas wstawił na górę listy, a reszta to praktycznie bez znaczenia. Przecież jak szef dałby nam liche miejsca to po nas, a ten twój elektorat, jak to mówisz i tak nie ma wyjścia on po prostu musi na nas głosować. Zresztą mamy najlepszego PR-owca w kraju. Jak coś będzie nie tak to już on na pewno dobrze doradzi jak zrobić, żeby elektorat nas poparł. Nie łam sobie tym głowy, powiedział Zdzisław do Piotra. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie. Musimy dobrze wypaść na konferencji, trochę musimy pograć, trochę obejrzeć, a i może jakie inne atrakcje się trafią. Pamiętaj, że jak dobrze się sprawimy to i może da się jakoś podhaczyć pod ten gaz łupkowy. I tak to łamiąc sobie głowy co tu jeszcze uczynić dla dobra elektoratu, podróżowali panowie do Ameryki.   Pewnie jak nie podróżowali, tylko bawili w kraju to mieli podobne problemy. I jak tu ich nie wybrać?

dziwny22 05.07.11, 23:57 Odpowiedz
Panowie po tej owocnej wymianie zdań i myśli, zdrzemnęli się ze dwie godzinki, a potem był dobry posiłek.  W końcu w biznes klas się należy.  Następnie wypili po trzy drinki i wrócili do rozmowy prowadzonej przed drzemką. Zdzisław rzekł: - a tak sobie myślałem, prawie zasypiając o tym, jak to mówisz, o tym elektoracie i doszedłem do wniosku, że jednak coś trzeba będzie zrobić dla tych biednych ludzi. Tak sobie myślę, że ze dwa festyny jeden taki ogólny, a drugi dla swoich na moim terenie będę musiał zrobić. A potem wypuści się młodych niech się wykazują. Ulotki, plakaty, wizyty domowe, telefony, internet i inne takie. A ja się chłopaki dobrze spiszą to po udanych wyborach załatwi się im w którymś z urzędów funkcje doradców, specjalistów, czy managerów, albo tych od unijnych środków. W końcu gdzieś muszą się zacząć uczyć, a lepszych nauczycieli od nas nie znajdą, a i te 4 tysiączki się młodym przydadzą. Piotr chciał skomentować słowa Zdzisława, ale znowu miła stewardesa wniosła fajne jedzonko i panowie rozmowę chwilowo przerwali skupiając się na konsumpcji.

dziwny22 06.07.11, 01:12 Odpowiedz
Wiesz co Piotruś, powiedział Zdzichu gdyż kolejne drinki skłaniały do poufałości i prostoty wypowiedzi, tak sobie myślę, że najważniejsze to fakt pełnego ukształtowania naszych partyjnych list. Wszystko jest już ustalone i nie musimy walczyć ze sobą, kopać dołków pod sobą i wiemy na czym stoimy. O tak, tutaj masz sto procent racji, też tak myślę i jak przypomnę sobie te obawy co do kolejności miejsc na kandydackich listach to pot po mnie spływa. Niby człowiek całą kadencję ciężko tyra i to praktycznie za nic, ale zawsze pod koniec kadencji ma obawy co dalej będzie. Na szczęście dla nas obu nasza sytuacja jest klarowna i teraz możemy naszą energię skierować na właściwe tory. Tylko w zaufaniu, powiem ci, że różnie mogło być. Ale co my mamy się tutaj tyle smucić skoro przed nami odkrywanie Ameryki, a potem jeszcze ta podróż do Francji i Izraela. No i wreszcie urlop. Tyle harówy, a tylko marne dwa miesiące urlopu. Już w połowie września znowu trzeba zaprząc się w ten kierat. Na szczęście kampania wyborcza będzie krótka, a po wyborach, przy nowym rozdaniu niejedno może się zdarzyć. Z naszym doświadczeniem przewodnictwo komisji to nawet za mało, może jaki ministerialny stołek się trafi lub przynajmniej parę dobrych rad nadzorczych o innych drobiazgach nie wspominając. Tyle lat w służbie, a właściwie Zdzisław ile ty lat jesteś posłem? No ja jestem posłem cztery kadencje, ale jedna kadencja mi wypadła to wtedy jak komuchy tak poszły do przodu. A tak pamiętam, mi się wtedy udało załapać. Ile to już lat my się męczymy dla dobra tego kraju i kto to docenia i co my z tego mamy? Podano kawę i słodycze.



wtorek, 4 grudnia 2018

Różne wspomnienia - 2


W latach 90-tych ubiegłego wieku kilkanaście razy byłem w Bieszczadach.  Zazwyczaj jeździłem z córką.  Po drodze za każdym razem (według z góry opracowanego planu) zwiedzaliśmy różne miasta, miasteczka i inne ciekawe miejsca.   Na początku września 1994 roku jadąc do Wetliny, gdzie zazwyczaj zatrzymywaliśmy się w Leśnym Dworze, dwa dni spędziliśmy w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą.

Poniżej kilka zdjęć z Kazimierza Dolnego i z Bieszczad.










                                                   Poprzedni post z tego cyklu.



czwartek, 29 listopada 2018

Bogusław - odcinek 8


Poprzedni odcinek.


Odcinek  8


Jednak, tym razem, Leszek nie zamierzał łatwo się poddawać.  Od razu pomyślał o Bogusławie i jego talentach.  Namówił Michała na wspólne spotkanie z Bogusławem.  Ten aczkolwiek niechętnie, ale w końcu się zgodził.  Już po kolejnych trzech dniach panowie spotkali się w trójkę w mieszkaniu Leszka.  Bogusław chcąc zrobić dobre wrażenie, przytargał ze sobą litrową flaszkę białego słodkiego Martini.  Dopiero, gdy Leszek rozlał do kieliszków, ten drogi i rzadki wówczas trunek, Bogusław zwracając się z szerokim uśmiechem do Michała, przemówił - co będziemy sobie panować, jestem Bogusław.  Tyle dobrego nasłuchałem się o tobie od Leszka, że bardzo chciałem cię poznać.  Wybacz, że walę tak na ty, ale biorąc pod uwagę okoliczności, chyba się nie obrazisz, co?

Już w połowie flaszki Bogusław w swoim najlepszym stylu, patrząc Michałowi prosto w oczy, można powiedzieć, że robił mu swoisty wykład, na temat wyższości firmy prywatnej nad państwową.  Mówił - wszystko to fajnie co twierdzisz o swojej pracy i na pewno tak jest, ale zastanów się o czym ty mówisz?  Powiedz mi ile ty teraz zarabiasz?  Michał, po chwili, wymienił niemałą jak na tamte warunki kwotę, ale Bogusław skwitował to tylko wzruszeniem ramion i stwierdzeniem - stary, ja nie o takich pieniądzach myślę.  Ja ci gwarantuję, że przy twoich umiejętnościach i takiej praktyce, to ty w ciągu miesiąca zarobisz tyle co w tej twojej firmie zarabiasz przez cały rok.  Popatrz na mnie, ja w ciągu roku kupiłem nowego Fiata z Pewexu i niemało dołożyłem wspólnikowi do Białoruśki.  Kupiłem parę barakowozów, kupę różnych drogich narzędzi, powiększyłem firmę i zatrudniam teraz trzy razy tyle ludzi co rok temu.  Do tego gotówka i to w kwocie, o której teraz wolę nie mówić.  Dodam jeszcze, że moja żona nie pracuje, a żyjemy bardziej niż dostatnio.  Pomyśl ile lat musiałbyś pracować na swojej, wysokiej jak mówisz, posadzie, żeby to wszystko zdobyć.  Do tego pamiętaj, że jak pójdziesz na swoje, to żaden kierownik nie będzie ci zawracał głowy.  Nie będzie na tobie jeździł, nie będzie tobą pomiatał i brał za ciebie nagród.  Olejesz tych swoich wiecznych szefów, których nic od stołka nie oderwie.  Będziesz gościem, a jak tego nie zrobisz, to do końca życia te twoje kierowniki, jakieś Tadeusze, czy Wojtki, będą się tobą wysługiwać, a ty będziesz na nich tyrał jak osioł.  A oni w podziękowaniu, czasami, dadzą ci jakiś medal, albo marną premię.  W tym momencie Michał nie wytrzymał i przerwał Bogusławowi, mówiąc - no nie jest tak źle jak mówisz, w końcu już dosyć wysoko awansowałem i nawet mam szansę na dalszy awans.  Byłem parę lat "na rurze" w Związku Radzieckim i też nieźle tam zarobiłem.  Teraz mam szansę wyjazdu do Iraku i mogę zarobić jeszcze więcej.

Nie jest tak jak mówisz, jest znacznie lepiej.
W perspektywie  kilku lat mogę zostać dyrektorem bydgoskiego oddziału firmy, a potem to nawet kto wie, może i znajdę się w szefostwie całej firmy.  Jednak Bogusław nie dawał za wygraną - no dobra, ale ile te twoje awanse mogą ci przynieść gotówki, a i pewnie do partii będziesz się musiał zapisać bo inaczej nici z poważnych awansów, a z tego co Leszek mi opowiadał to jeszcze nie sprzedałeś swojej skóry tym partyjnym spryciarzom.  Zarobisz może  dziesięć, dwadzieścia procent więcej niż masz teraz.  Nie o tym mówimy.  Ja ci mówię, że ty będziesz zarabiał dziesięć razy tyle co teraz i to na początek.  A z tym Irakiem to daj sobie spokój.   Pojedziesz tam, popracujesz parę miesięcy, złapiesz jakąś cholerną amebę lub inne świństwo, na pewno słyszałeś, że o to nietrudno.   I potem za tych parę dolarów, do tego wypłacanych w jakiś dziwnych bonach, będziesz do końca życia chorował na jakąś dziwaczną, nieznana naszym lekarzom chorobę.  A te nasze konowały ci wtedy nie pomogą.  Za to ci ręczę, a wiem coś o tym od mojego teścia.  Chyba, że wydasz na nich tą całą kasę jaką tam zarobisz, ale po co w takim razie tam jeździć?

Bogusław, z wielkim przekonaniem, jeszcze długo, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, urabiał Michała. Ale trafiła kosa na kamień.  W końcu Leszek oświadczył - dosyć na dzisiaj.  Bo inaczej Michał będzie całkiem skołowany i nie będzie mógł spokojnie, wszystkiego co mówiliśmy, przetrawić, albo w ogóle nie będzie o tym myślał.  Stawiam flaszkę Vinpromu, Martini to nie jest, ale też dobry vermut i zapraszam do zawodów.  Co mówiąc wgrał ze specjalnego magnetofonu do komputera Atari 800XL, bardzo popularną grę o nazwie "River Raid".  Panowie siedli przed telewizorem Videoton i kolejno biorąc joystik do ręki, próbowali zestrzelić jak najwięcej różnych samolotów, łódek, okrętów i pokonać wiele innych przeszkód.  Tak to ich wciągnęło, że zaczęli nawet robić niewielkie zakłady, kto dalej dopłynie.  Dyskusję o "prywatce" postanowili kontynuować na kolejnym spotkaniu, na które umówili się za tydzień.  Przez ten tydzień Michał dostał zadanie, żeby wszystko spokojnie i dogłębnie przemyśleć.

Jednak już następnego dnia i to z samego rana, Bogusław zadzwonił do Leszka i powiedział - strasznie mi się spodobał ten twój kolega Michał, myślę, że nie ma co czekać na spotkanie do przyszłego tygodnia.  Trzeba kuć żelazo póki gorące.  Wczoraj mówił coś o swojej pracy we Fordonie, jak masz czas w poniedziałek to może pojedźmy, tam do niego na tę budowę.  Leszek chwilę pomyślał i odpowiedział - rano muszę pojechać do Torunia, o dziewiątej mam naradę na rozrządówce, ale tak na pierwszą mogę wrócić. Czekaj na mnie na stacji kolejowej na Osiedlu Leśnym, tak parę minut po pierwszej.

I tak to w poniedziałek, wczesnym popołudniem, parę minut przed czternastą, Bogusław z Leszkiem byli już w pobliżu budowy, którą kierował Michał.  Zjechali z ulicy Magazynowej na rozjeżdżoną i błotnistą żwirową drogę i po przejechaniu nią około kilometra, dotarli prawie na sam brzeg głębokiego wykopu.  Zatrzymali samochód na betonowych płytach ułożonych tuż przy jego krawędzi.  Leszek spoglądał spokojnie na to co zobaczył.  Przypomniał sobie jak to prawie siedem lat temu, sam uwijał się jako majster budowy, w tej samej firmie i na podobnej budowie, tylko parę kilometrów od miejsca, w którym stali obecnie.  Natomiast Bogusław wysiadł z samochodu, rozejrzał się dookoła i oniemiał.  W długim, na setki, a szerokim na dwadzieścia pięć i głębokim na ponad dziesięć metrów, wykopie stały jakieś dziwne metalowe formy, wysokie i szerokie na prawie trzy metry.  Do nich za pomocą specjalnych samochodowych pomp, wlewano beton, który przywoziły samochody, zwane, z racji swego kształtu, gruszkami.  Nad wykopem pięć wielkich, gąsienicowych koparek kiwało rytmicznie swoimi długimi, metalowymi ramionami.  Pod te koparki co chwilę podjeżdżały wielkie wywrotki, których było chyba ze dwadzieścia.  Pięć ruchów ramieniem koparki i odjeżdżała pełna wywrotka, a tuż za nią podjeżdżała następna.  Ogromne spycharki przesuwały wielkie zwały ziemi.  Pracowały liczne pompy połączone metalowymi rurami z setkami jakiś dziwnych plastykowych węży.  Pompy te wypompowywały wodę gruntową z dna tych przepastnych, podłużnych dziur w ziemi.

Wokół tego wszystkiego, w zimnie, przy padającym niewielkim, mokrym śniegu, w ogromnym błocie, uwijało się kilkadziesiąt osób.  Całym tym, zdawałoby się ogromnym zamieszaniem, kierował Michał.  Biegał w gumofilcach, wzdłuż wykopu, co chwilę coś krzyczał do ludzi, zatrzymywał samochody, pokazując kierowcom gdzie mają jechać, podchodził do koparek i spycharek, tłumacząc operatorom jak i gdzie mają kopać lub zasypywać.  Sprawdzał jak i w którym miejscu, leją z grubych gumowych węży, beton do wielkich metalowych form i robił jeszcze wiele innych rzeczy.  Leszek podszedł do zaskoczonego jego widokiem Michała i powiedział - cześć, zostaw to na chwilę i chodź do nas, Bogusław chciałby z tobą chwilę pogadać.  Tymczasem Bogusław, ogromnie zaskoczony tym co ujrzał, wrócił szybko do samochodu, wyjął z niego aparat fotograficzny wrócił nad wykop i zaczął robić zdjęcia.

Po kilkunastu minutach zmęczony i wybrudzony Michał podszedł do stojących przy samochodzie, Bogusława z Leszkiem i zapytał - co wy tutaj robicie, przecież umawialiśmy się za tydzień, teraz nie bardzo mam czas na rozmowę.  Mówcie szybko o co chodzi, gdyż zaraz muszę wracać do ludzi.  Coś dzisiaj słabo idzie.  Jak ich dobrze nie dopilnuję to nie skończymy tego co mieliśmy zaplanowane na ten miesiąc.  A i tak już mamy spore opóźnienie w stosunku do planu i z premii mogą być nici.  To zaś niemałe pieniądze i to dla wszystkich z dyrektorami włącznie.

Bogusław prawie przerywając Michałowi, zapytał - a co tutaj się do cholery dzieje, czemu taka zadyma i co to za wielkie formy?  No jak to co, widzisz właśnie jak wykonuje się największy w Bydgoszczy kolektor, zwany kolektorem "B".  Ma on odprowadzić do Wisły wszystkie wody deszczowe z całego Nowego Fordonu, który już za dziesięć lat ma liczyć ponad sto tysięcy mieszkańców.  Później podobno jeszcze więcej - odpowiedział Michał.  Ale przecież w środku tego rurociągu można chyba jeździć ciężarówką, po co to takie wielkie i tak głęboko - dopytywał się Bogusław.  Tak jest zaprojektowany i tak go wykonujemy. Widocznie taki jest potrzebny.  Nie mam jednak czasu teraz na takie pogaduszki, lepiej powiedzcie o co wam chodzi -odparł Michał.




Budowa kolektora "F" w Fordonie.  Rok 1981.

                                    Następny odcinek.

piątek, 23 listopada 2018

Mój drugi samochód.

Długo nie nacieszyłem się moim pierwszym samochodem.  Zarabiając wówczas stosunkowo dużo kasy zapragnąłem go zamienić na coś lepszego,  Już po niecałym roku jeżdżenia tym wspaniałym "Maluchem"  (polski Fiat 126P wersja exportowa) postanowiłem zakupić coś lepszego.  Niestety była późna wiosna 1988 roku, a wówczas samochód można było kupić tylko za dolary w Pewexie (kto dzisiaj wie co to było?) lub na giełdzie samochodowej, albo z ogłoszenia.  I ja kupiłem mój drugi samochód z ogłoszenia.  To był wspaniały japoński samochód marki Daichatsu  Charade.  Kosztował mnie "tylko" 4200 $.

Tym samochodem, który posiadał ponoć najmniejszy wówczas silnik dieslowski na świecie jaki montowano w seryjnych samochodach (spalanie 4,2 l. oleju napędowego na 100 km) zwiedziłem parę krajów i sporo miejscowości w Polsce.

Latem 1988 roku (jeszcze za socjalizmu) pojechałem nim do Leningradu, a po drodze zwiedziłem Daugavpils, Wilno i Rygę.  Gdy podjeżdżałem do rosyjskich prymitywnych stacjach paliwowych i ustawiałem się w kolejce za gruzowikami (ciężarówki) to praktycznie wszyscy kierowcy z kolejki przychodzili do mnie i po kolei tłumaczyli, że benzyna to w innym miejscu.  A gdy im mówiłem, że to diesel to się nie mogli nadziwić, a uwierzyli dopiero jak im pokazałem silnik.

Jazda tym moim delikatnym samochodem po radzieckich drogach to było szaleństwo.  Wszystkie szosy miały pobocza wysypane grubym tłuczniem, którego także sporo walało się na jezdniach.  Spod kół co rusz wyskakiwały kawały tego kruszywa i czasami uderzały o samochód.  Ja uszkodziłem sobie podczas wyprawy tak zwane złącze elastyczne układu wydechowego przez co samochód ryczał jak rajdowy, a naprawa (po powrocie) kosztowała ponad dwie przeciętne pensje.

A dziury na leningradzkich ulicach to osobna opowieść.

Latem 1989 roku pojechaliśmy całą trzyosobową rodziną naszym Daichatsu do Paryża.   Nie byłem jakimś dobrym kierowcą bo prawo jazdy miałem od dwóch lat, ale jazda paryskim peryferikiem (obwodnica Paryża) to dopiero było dla mnie przeżycie.  Po sześć pasów w każdą stronę, przeplatające się bez przerwy ogromne ilości samochodów na tych pasach przy średniej prędkości około 80 km/godz.  No i zatłoczone ulice Paryża i francuskie parkowanie na przysłowiowy milimetr i częste parkowanie z "użyciem" sąsiednich samochodów.  A także wyjazd do Wersalu, gdzie  wówczas obchodzono rocznice związane z wybuchem Rewolucji Francuskiej.  Tam dopiero były tłumy i takie same tłumy samochodów.  Tym razem udało się powrócić cało.

Przez dwa lata dzielnie mi służył ten znakomity niewielki samochód.  Wiąże się z nim wiele moich wspaniałych wspomnień i przeżyć.


Na ulicy w Wersalu.  Po pół godzinnym krążeniu udało się zaparkować.

Wilno

Nad Zalewem Koronowskim
Francuskie parkowanie.

Po takich uliczkach jeździłem przez dwa tygodnie bo mieszkaliśmy w XIII dzielnicy (przyległej do łacińskiej, a każdego dnia wyruszaliśmy w różne miejsca.



                                             Poprzedni post z tego cyklu.

środa, 14 listopada 2018

Apel SMB w sprawie wyboru marszałka województwa, a nie marszałka Torunia.

Pewnie jak zwykle Piotr Całbecki na czwartą kadencję zostanie marszałkiem toruńskim (bo na pewno nie wojewódzkim), a jego "bydgoskim" zastępcą zostanie torunianin pan Ostrowski i nadal będą prowadzić politykę faworyzującą wszystko co toruńskie.

Poniżej list otwarty Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska w tej sprawie..

Na pewno nic on nie da, ale apelować i tak trzeba.



Metropolia Bydgoska

Załączniki11:43 (9 godzin temu)
Szanowni Państwo,
jako organizacja społeczna zatroskana o dalszy los naszego regionu nie mogliśmy przemilczeć faktu,
ponownego zgłaszania kandydatury Piotra Całbeckiego na marszałka województwa.
Dlatego też wystosowaliśmy w ubiegłym tygodniu otwarty list, który pragniemy za Państwa pośrednictwem
w chwili obecnej szeroko upowszechnić.
Zwracamy się z prośba o zapoznanie się z jego treścią oraz upowszechnienie.
Z poważaniem
Piotr Cyprys
Przewodniczący
Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska
poniżej treść listu
Szanowny Panie Przewodniczący
Województwo Kujawsko-Pomorskie powstało na bazie trudno wypracowanego kompromisu.

W wielu rankingach zajmuje ono jedno z ostatnich miejsc. Wynika to z  konsekwentnie prowadzonych działań ograniczających rozwój Bydgoszczy i jej otoczenia. Jest to w ocenie mieszkańców Bydgoszczy wynikiem złego zarządzania województwem przez  marszałka Piotra Całbeckiego, który od 2006 sprawuje władzę z nadania lokalnych struktur PO.

 Dzieje się to przy poparciu przewodniczącego PO w regionie Tomasza Lenza z Torunia, który społeczny głos wzywający do rozsądku skwitował wezwaniem na łamach jednej z lokalnych gazet do „pacyfikowania  bydgoskich krzykaczy”. 

Marszałek Piotr Całbecki przyczynia się do polaryzowania i w konsekwencji rozpadu tego z takim trudem powołanego województwa. Regionalna Platforma Obywatelska przyzwyczaiła nas do “nonszalanckiego” traktowania mieszkańców Bydgoszczy za sprawą swojego toruńskiego marszałka. Czasami wręcz aroganckiego w sprawach dotyczących samostanowienia.

Ostatnio działania Marszałka przybrały jawne działania sabotujące budowę portu multimodalnego w Bydgoszczy. Wysłannicy Urzędu Marszałkowskiego próbowali nakłonić wójta jednej z gmin do zmiany uchwały dotyczącej zapisów planu zagospodarowania przestrzennego. Zmiana decyzji mogłaby zniweczyć zaawansowane rozmowy z PKP dotyczące utworzenia suchego portu w Emilianowie pod Bydgoszczą. Budowa portu wpisuje się w rozwój nie tylko Bydgoszczy i regionu, ale całego kraju. Inwestycja ma wzmocnić pozycję trójmiejskich portów, które coraz bardziej są przeciążone.

Bulwersuje fakt, że osoba, która powinna jednoczyć i budować dobrobyt tego województwa skupia się w głównej mierze na działaniach umniejszających rolę i znaczenie Bydgoszczy a tym samym niszczeniu szans na rozwój całego regionu. Silna Bydgoszcz to przecież silny region.
W naszej ocenie dalsze wspieranie Piotra Całbeckiego, jako kandydata na marszałka województwa, przez Platformę Obywatelską jest jednoznaczne z oficjalną akceptacją tych działań.

Przypominamy, że najsilniejszy mandat w regionie otrzymał Rafał Bruski wygrywając w pierwszej turze walkę o fotel prezydenta Bydgoszczy. Czy można zignorować 76 tysięcy głosów poparcia.

Zwracamy się zatem do Pana Przewodniczącego z prośbą o zajęcie oficjalnego stanowiska,   w związku z niepokojącymi działaniami regionalnych przedstawicieli Platformy Obywatelskiej. Głęboko wierzymy, że jest Pan w stanie zakończyć ten patologiczny układ nieakceptowany przez mieszkańców Bydgoszczy.





Za Zarząd
Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska
                                                                                                                                                                                                Przewodniczący
.

niedziela, 11 listopada 2018

Tusk powraca na 100 lecie, ale po co?

Znałem osobiście pana Tuska.  Parokrotnie pijałem z nim wódkę, brałem udział we wspólnych naradach, posiedzeniach i konferencjach, a nawet żyrowałem panu Tuskowi zakup Fiata Tipo.  Ceniłem go i podziwiałem , ale...............

Dzisiaj patrząc przez perspektywę gościa pilnującego niemieckiego domu, czyli nijakiego Grasia, przypominającego kapciowego Wałęsy to ogarnia mnie przerażenie.  Wszystko to w co wówczas wierzyłem pozostaje jednym wielkim znakiem zapytania.  Naprawdę trzeba być ogromnie  naiwnym, aby nadal w to co wówczas wierzyłem, nadal wierzyć

Byłem na spotkaniu z panem Sumlińskim.   Zaprosił mnie na to spotkanie mój znajomy z Samociążka .  Spotkanie miało miejsce w Koronowie 12.03.2013 o godzinie 17.00 w Bibliotece Miejskiej na ulicy Kotomierskiej 3.   Przez dwie godziny słuchałem tego pana, którego wówczas wcale nie znałem, ale polegałem na zdaniu znajomego, że warto go posłuchać, a znajomy to człowiek młody, mądry, wykształcony i zamożny.  Posłuchałem z uwagą tego co ten odważny i oryginalny gość mówił, a potem, jak jeden z wielu innych uczestników owego spotkania,  zadałem panu Sumlińskiemu kilka pytań.

Pytania zadałem.  Inni także je zadali.  Odpowiedzi nas zbulwersowały, między innymi te dotyczące pana Komorowskiego ( poznałem także pana Komorowskiego osobiście).

Można tak bez końca, ale posłuchajcie:

https://dorzeczy.pl/kraj/83368/Powrot-Tuska-juz-oficjalny-Pokonac-wspolczesnych-bolszewikow.html

Można ośmieszać, lekceważyć i ignorować to co ten pan mówi, ale dlaczego nikt nie pozywa pana Sumlińskiego?  Dlaczego  on to mówi, a nikt nie protestuje?

Czyżby miał rację?   Czyżby to ów gość pilnujący domu  niewiadomemu Niemcowi był kreatorem naszej  polskiej rzeczywistości?

Nie przeraża Was to?

 Dla mnie Mietek (kapciowy) i Graś to jedno.

Dla mnie to jest taka nasza specyficzna polska tragedia.

Wreszcie na koniec fundamentalne pytanie.  Kim jestem według pana panie Donaldzie Tusk?  Czy jestem neofaszystą, nazistą czy bolszewikiem i to tylko dlatego, że głosowałem wielokrotnie na pana, a pan nie dotrzymał tego o czym zapewniał mnie pan w swoich programach wyborczych i różnych expose, a gdy przejrzałem, że to tylko taka wyborcza gierka to przestałem na pana głosować?  I tak to zostałem faszystą, neonazistą, bolszewikiem, mocherem i już sam nie wiem kim.  I to wszystko moja wina.

Poniżej link w którym wymieniam część wyborczych zapewnień pana Donalda Tuska.

https://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/10/kilka-refleksji-natury-ogolnej-3.html





czwartek, 8 listopada 2018

Jakżeż aktualne.

"Życie ludzkie bowiem jest na rozmaite sposoby utkane z marzeń.  Dlatego prawda jest zła i gorzka dla człowieka i dla wielu lepiej jest, gdy ginie prawda, niż gdy się rozwiewają sny."


Mika Waltari "Egipcjanin Sinuhe"




poniedziałek, 29 października 2018

"Bogusław" - odcinek 7

Poprzedni odcinek.


Wieczorem, po przyjeździe z Gdańska, Leszek zadzwonił do Bogusława i powiedział mu o decyzji naczelnika Adamskiego.   Już następnego dnia Bogusław, z wielką energią, przystąpił do konkretnych działań.   Najpierw zatrudnił kolejnych trzech pracowników, którzy już następnego dnia pojechali do Solca,  żeby jak najszybciej skończyć tutaj wszystkie roboty i potem całą ekipą ruszyć do Inowrocławia.  Później zabrał się za rzecz wręcz niemożliwą, czyli dosłownie, za zdobywanie potrzebnych materiałów budowlanych.  A wówczas nie było mowy o jakimś zamawianiu, czy kupowaniu.  Tutaj Bogusław ujawnił cały swój talent.  Wyjeżdżał codziennie do innego miasta w regionie.  Był u kierowników zaopatrzenia przynajmniej kilkunastu dużych firm budowlanych.  Odwiedzał miejscowe, państwowe magazyny materiałów budowlanych.  Odwiedzał osobno kierowników magazynów dużych firm.  W ciągu dwóch tygodni odbył dziesiątki rozmów.  Był z nowo poznanymi kierownikami, a czasami tylko zwykłymi referentami gospodarki materiałowej, w zależności od okoliczności, na kilkunastu śniadaniach, obiadach lub kolacjach.  Dziesiątki godzin i tyleż butelek z alkoholem jak i innych "argumentów", stosownych do sytuacji, zużył na przekonywanie swoich rozmówców do sprzedania mu, chociażby małej części posiadanych przez ich firmy materiałów. 
I to materiałów, które wszędzie były deficytowe i których było zawsze za mało w każdej państwowej firmie.  

Praktycznie dokonał rzeczy niemożliwej.  Wykupił materiały od firm, którym tych materiałów chronicznie brakowało i które same posiadały ich niewystarczające ilości i to również zdobywane z wielkim trudem.   Niech przynajmniej w części zostanie  tajemnicą jak tego dokonał.  Faktem jest, że  tak jak obiecywał, w ciągu trzech tygodni, załatwił większość potrzebnych do Inowrocławia materiałów.   

Mając umowę, ludzi i materiały,  firma Bogusława, pod koniec października, rozpoczęła roboty na Wagonowni w Inowrocławiu.  Wartość tych robót  kilkakrotnie przekraczała, wartość wszystkich wykonanych dotychczas przez Bogusława i Karola, robót budowlanych.  Było to spowodowane głównie faktem polegającym na tym, że wodociąg należało ułożyć pomiędzy dwoma czynnymi torami kolejowymi i do tego w paskudnych warunkach gruntowych
  
Cóż to jednak znaczyło dla Bogusława.  Z ogromną energią i zaangażowaniem zabrał się do realizacji tego wielkiego, jak na jego dotychczasowe dokonania, zadania.  Najpierw zjednał sobie miejscowych szefów, którzy zgodzili się zamknąć jeden z czynnych torów kolejowych i ograniczyć ruch na drugim, sąsiednim, torze.  Dzięki temu zamiast ładować ziemię z wykopu, który miał być wykonywany ręcznie, na platformy kolejowe i odwozić na wysypisko, żeby ją później przywieźć tymi samymi wagonami do zasypania wykopów, to kopał wykop karolową Białoruśką i wysypywał ziemię na sąsiedni już teraz zamknięty tor.  Tempo robót wzrosło znacznie w stosunku do tego planowanego, a ilość tych najgorszych robót, czyli ziemnych,  zmalała.  Nie zmieniło się tylko wynagrodzenie.  Tutaj ogromne zdolności Bogusława ujawniły się w całej krasie.   W ten sposób już po trzech miesiącach i to jesienno-zimowych, pierwszy etap robót zbliżał się pomału do końca.  Bogusław ponaglał tylko co parę tygodni Leszka, żeby podpisywał kolejne protokóły odbioru robót.  Potem wystawiał fakturę i kasował ogromne pieniądze.  

W trakcie tych robót Leszek i Bogusław zaczęli poznawać się bliżej.  Po każdym odbiorze Bogusław organizował uroczystą kolację, w czasie której, wiele rozmów dotyczyło ich wspólnej przyszłości.  Bogusław niezmiennie i z dużym przekonaniem namawiał  Leszka do przejścia na swoje.  Natomiast Leszek widząc chociażby na przykładzie Bogusława i Macieja,  ogromne, nie tylko finansowe sukcesy  nowych rzemieślników,  zaczynał coraz bardziej się łamać. 

Jeszcze poważniej oraz coraz częściej zaczynał myśleć o tym, żeby pójść drogą Bogusława i Macieja.  Jednak zawsze, gdy mu się wydawało, że jest bliski podjęcia decyzji to zawsze uruchamiały się w jego głowie jakieś ogromne opory.  Z jednej strony była wielka pokusa, wizja wielkich pieniędzy, spodziewanych różnych innych sukcesów, czy chociażby chęć zaimponowania rodzinie i znajomym.  Krótko mówiąc tworzył sobie wizję innego życia niż to, które wiódł do tej pory.  Do tego przekonywania Bogusława, jego sukces, sukces Macieja i innych rzemieślników, których kilku poznał w ostatnim okresie, powiększały znacznie owe pokusy.   Jednak z drugiej strony wiódł ustabilizowane, dostatnie i w miarę ciekawe życie.  Mówił sobie: -mam świetną, satysfakcjonującą pracę, poważanie u szefów, dobre zarobki, liczne przywileje, świetnych kolegów i sporą niezależność.  Czy warto z tego wszystkiego rezygnować dla niepewnego jutra?   A co najgorsze to fakt, że dla założenia własnej firmy potrzeba sporych pieniędzy, których przecież nie miał.  Potrzeba także dużo odwagi i niewątpliwie wiele szczęścia.   

Oprócz tych dwóch osób, czyli Macieja i Bogusława, nikt z jego bliższych i dalszych znajomych nawet nie myślał o zakładaniu swojej firmy.   Raczej wręcz odwrotnie.  W licznych rozmowach, które na ten temat prowadził wszyscy inni mu to odradzali.  Leszek był w wielkiej rozterce.   Ale przecież coraz bardziej poznawał Bogusława, a ten nie pozwalał mu na dłuższe pielęgnowanie jego wątpliwości.  Z wielkim entuzjazmem, przy każdej nadarzającej się okazji, przekonywał Leszka tylko do jednego, do założenia własnej firmy.  Pod koniec roku Leszek był już bardzo bliski podjęcia tej decyzji.  Tym bardziej, że zarówno w nim jak i w jego najbliższych przyjaciołach i kolegach, z którymi prawie co tydzień spotykał się na różnych sobotnich imprezach, już od początku lat osiemdziesiątych, tlił się żar dużego niepokoju.  Niepokój ten wprowadziła prawie półtoraroczna namiastka wolności z lat 1980 i 1981.   W trakcie wielogodzinnych dyskusji, na różnych imieninach, urodzinach, rocznicach i licznych spotkaniach "bez okazji", suto zakrapianych kartkowym alkoholem i brandy własnej produkcji, rozmowy toczyły się wokół tego, jak wiele się dookoła zmienia.   Mówiono o tym, iż nie jesteśmy już takimi bezwolnymi ludźmi jakimi byliśmy przed przełomowym 1980 rokiem.  Ten niepokój często doprowadzał nawet do kłótni, o to, dokąd zajdą rozpoczęte w tym 1980 roku zmiany.  Uczciwie trzeba jednak przyznać, iż w najśmielszych wizjach nikt z uczestników tych rozlicznych rozmów nie przewidział, i to nawet jeszcze  pod koniec 1986 roku,  takiego rozwoju wypadków, jaki później nastąpił.  Nikt nie przewidział, że już w 1989 roku zawali się istniejący od czterdziestu pięciu lat porządek.  Dlatego patrząc na zmagania Leszka, trzeba je umieścić w tamtej socjalistycznej, siermiężno-kartkowej rzeczywistości, jakże różnej od rzeczywistości dzisiejszej,  demokratycznej,  internetowo-hipermarketowo-komórkowo-medialnej.  

Tak, Leszek miał o czym myśleć i z czym się zmagać.  A jeszcze doszedł mu inny niepokój.  Pewnego późnojesiennego wieczora, w trakcie niewinnej degustacji młodego wina z czarnej porzeczki, doszło do tańców i delikatnych swawoli.  Nie wiadomo, czy to ilość wypitego wina, czy może nastrój wieczoru, czy też może  coś innego, spowodowały, że  Leszek pocałował Nataszę.  A nie był to byle jaki pocałunek.   To niewinne przeżycie, jakże dla niego odmienne, mocno wryło się w  pamięć i zakiełkowało tym kolejnym niepokojem.   

I w końcu Leszek podjął decyzję.  Ogłosił ją w sobotni wieczór, trzeciego stycznia, podczas karnawałowej prywatki urządzonej w swoim  mieszkaniu.  Po dwóch godzinach, gdy impreza już się na dobre rozkręciła i po  wypiciu już parę mocnych drinków, zebrał się na odwagę, wyłączył na chwilę muzykę, poprosił obecnych o chwilę uwagi i  oznajmił: - po długich wahaniach i wielu dyskusjach, które toczyłem często ze wszystkimi tu obecnymi, podjąłem w końcu decyzję.   Zdecydowałem się, otwieram swoją firmę.  Nastała chwila konsternacji, obecni na prywatce przyjaciele i najbliżsi znajomi pana i pani domu, nie dowierzali tym słowom.  Padało wiele pytań, głównie krytycznych. Prawie wszyscy byli pełni wątpliwości co do słuszności leszkowego wyboru.  Jednak Leszek, z wielkim przekonaniem i dużą pewnością siebie, odpowiadał na  wszystkie te pytania i wątpliwości, mocno starając się przekonać każdego, że tak będzie najlepiej i to nie tylko dla niego.   Jednak już w poniedziałek Leszka  naszło wiele kolejnych wątpliwości.   Największy problem widział w braku umiejętności bezpośredniej pracy z ludźmi, z robotnikami, operatorami, kierowcami.  Dotychczasowe jego doświadczenia w tym względzie nie były najlepsze.  Co prawda pracował poprzednio prawie trzy lata jako majster na budowie, ale odszedł z tej pracy głównie z powodu nieumiejętności dogadywania się z podwładnymi.  Dogadywanie to  polegało  przede wszystkim, na patrzeniu przez palce na ich poczynania i udawaniu, że wiele z tego, czego nie powinno się widzieć, naprawdę się nie widzi.  Dominującym hasłem było: "z ludźmi trzeba dobrze żyć".   Ale jak to robić, to już było mniej ważne.   Właśnie rozwiązanie tego problemu, przy tworzeniu swojej firmy,  wydawało mu się najważniejsze.  Nie miał zaufania do swoich umiejętności w tym względzie.   Myśląc o tym całymi godzinami, jeden tylko wniosek przychodził mu do głowy,  skoro sam czegoś nie umie to musi  poszukać wspólnika, który posiada takie umiejętności, jakich mu brakuje.  Ułożył sobie długą listę ewentualnych wspólników.   Jednak już po pobieżnej ocenie każdego z kandydatów, z tej długiej listy, pomimo kilkakrotnych analiz, pozostawała mu zawsze tylko jedna i ta sama osoba.  Dalsze przemyśliwania potwierdzały słuszność takiej oceny.   Tą jedyną osobą, którą mógł poważnie brać pod uwagę, był Michał Wiśniewski, kolega ze studiów i kolega z jego pierwszej pracy.  Kiedyś zresztą byli sobie nawet bardzo bliscy.  Razem wyprawiali się na wakacje, organizowali Sylwestra, grali w brydża i pokera. Wspólnie chodzili na różne imprezy, mieli wspólnych znajomych i podobne zainteresowania.  Przez cztery lata, po sąsiedzku, mieszkali na czwartym piętrze akademika przy ulicy Koszarowej.  Jednak ostatnimi laty ich kontakty osłabły ponieważ Michał ponad trzy lata pracował na zagranicznej budowie we Wielkich Łukach, w Związku Radzieckim i rzadko przyjeżdżał do domu.   Niedawno jednak wrócił na stałe, wysoko awansował i nosił się z zamiarem wyjazdu na roboty do Iraku.  Już w następną sobotę dziesiątego stycznia Leszek zaprosił Michała z jego żoną Elżbietą na małżeńskiego brydża, na którym kiedyś spotykali się dosyć regularnie.  Po wypiciu pierwszej flaszki żytniej, Leszek nabrał odwagi i zwracając się w przerwie gry, do Michała, powiedział:- tak naprawdę to chciałem dzisiaj  pogadać z tobą o tym, żebyśmy wspólnie otworzyli zakład rzemieślniczy.  Wiesz poznałem takiego gościa, Bogusława, który rewelacyjnie sobie radzi i od paru miesięcy usilnie mnie namawia do tego kroku.  Na pewno też już słyszałeś o naszym wspólnym koledze Macieju.  

Jak pewnie wiesz, idzie mu wręcz rewelacyjnie.  Ja już się zdecydowałem, nie czuję się jednak na siłach, żeby zrobić to samemu.   Szukam wspólnika i pierwszą osobą o której pomyślałem jesteś ty.  Michał, mocno zaskoczony, z początku nic nie odpowiedział.  Wypił, pomyślał i po chwili, pomału, zaczął mówić:- jak wiesz, właśnie awansowałem na kierownika wielkiej budowy i mam niedługo szansę na  kolejny wyjazd zagraniczny.  Na "rurze"  we Wielkich Łukach sporo zarobiłem, a i za handel, głównie złotem, przy każdym przyjeździe, wpadło niemało.  Perspektywy w firmie mam obiecujące i nie widzę specjalnie powodu do podejmowania takiego ryzyka.  Pomysł może i dobry, ale za dużo mam do stracenia, a ryzyko podjęcia takiego kroku, dla mnie wydaje się ogromne - dodał.  

Tego wieczora, kolejne próby przekonywania Michała niewiele dały.   


Następny odcinek.


  

poniedziałek, 22 października 2018

Dzisiaj

Lato trwało prawie do wyborów, a zaraz po nich przyszła ta nasza prawdziwa jesień.  Ciekawe czy to tylko przypadek?

Poniżej dwa dzisiejsze widoczki z mojego okna.


wtorek, 16 października 2018

Wybory samorządowe.

Pierwszy raz radnym zostałem w 2006 roku, drugi raz w styczniu 2014 roku (wybory uzupełniające), trzeci raz w listopadzie 2014 roku, a teraz kandyduję ponownie bo uważam, że tak trzeba.  Bo radny to przede wszystkim przedstawiciel lokalnej społeczności, który ma kontrolować poczynania gminnej władzy, wpływać na stanowione lokalne prawo i takimi działaniami głównie reprezentować interes swoich wyborców. Oczywiście także bezpośrednio działać w interesie swoich wyborców i wzmacniać swoimi działaniami to co czyni Sołtys i Rada Sołecka.

Przed wyborami w 2014 roku.

Przed wyborami w 2018 roku.


poniedziałek, 15 października 2018

Poznańskie kontrasty.

Dzisiaj dla odmiany zamiast "dziwnejbydgoszczy"  odrobina dziwnego Poznania.  Ktoś kto chociaż trochę zna rodzinne miasto moich pradziadków pewnie skojarzy o co mi chodzi, a jeżeli nie to chętnie odpowiem.
Głogowska.  Niby szeroka i bezpieczna, ale niestety pełna wypadków i kolizji.

Dwa poznańskie symbole.  Jakie?



sobota, 13 października 2018

Trochę tegorocznej jesieni - część 2

Piękna jesień trwa nadal.  Poniżej parę zdjęć wykonanych w minioną środę, czwartek i piątek.

Widok z mostu nad Brdą w Smukale

Widok z kładki łączącej Opławiec z Piaskami

Kładka

Bukowy las przylegający do parku w Myślęcinku
Widok (pod słońce) z myślęcińskich górek na pole golfowe.