Poprzedni odcinek
Odcinek - 6
Był
ładny dzień. Leszek miał bardzo dobry nastrój,a,że do
normalnej pory powrotu żony i córki do domu było jeszcze sporo
czasu, dlatego postanowił wstąpić na godzinkę do Piwnicznej,
jedynej wówczas porządnej winiarni w mieście. Zszedł
schodami w dół, do ładnie urządzonej piwnicy. Usiadł przy
drewnianym stoliku i zamówił sobie całą
szklankę, czyli dwie setki białego Vinpromu. Wyjął Gazetę
Pomorską i przeglądając wiadomości lokalne, popijał sobie ten
smaczny wermut. Po około pół godzinie ktoś podszedł do
jego stolika i zapytał, czy może się przysiąść. Jakież
było zdumienie Leszka, gdy składając gazetę, spostrzegł, że
pytającym jest pan Bogusław. Tuż za nim stał pan
Karol. Obaj, z wielkim zdziwieniem, uśmiechali się przyjaźnie
do Leszka. Pan Leszek zupełnie odłożył gazetę na
stolik i równie ogromnie zdziwiony odpowiedział:- oczywiście,
siadajcie panowie, ale mnie zaskoczyliście. Cóż to za dziwny
przypadek. Co też panów tutaj sprowadza? Odpowiedział
mu, jednocześnie przywołując kelnerkę,
pan Bogusław - pewnie to samo co pana
panie inżynierze. Nie mieliśmy jednak najmniejszego
pojęcia, że pana tutaj spotkamy. To co zamówimy jeszcze raz
to samo co pan pije, panie inżynierze, albo najlepiej, niech pani
poda zaraz po dwie szklanki, co pani będzie tyle biegać, powiedział
pan Bogusław do kelnerki, która zdążyła już podejść do
stolika.
Już
po paru minutach, ze szklanką w ręce, stuknąwszy się z Karolem i
Leszkiem, pan Bogusław zaczął przemowę - najpierw wypijmy na
zdrowie, za nasze spotkania to pierwsze i te następne. Po
czym kontynuował - ale ta pana praca, jak tak pana od niedawna
obserwuję, to musi być bardzo uciążliwa. Ile
też musi się pan w niej namęczyć. Codziennie tak
gdzieś jeździć pociągami, a z tego co słyszałem, nieraz nawet
po kilkaset kilometrów to chyba nie lada mordęga? A jak już
pan się wymęczy w tym pociągu i zmarznięty lub przewiany dojedzie
na te swoje budowy to musi pan chodzić po tych, zazwyczaj
zabłoconych drogach, schodzić do wykopów, mierzyć, sprawdzać, a
do tego jeszcze wchodzić do tych brudnych, głębokich studzienek i
świecić do rur. I tak pewnie codziennie, niezależnie od
pogody, zdrowia czy kondycji. Latem to jeszcze rozumiem,
można się przespacerować, zażyć świeżego powietrza i trochę,
chociażby dla zdrowia, pogimnastykować się w tych wykopach, ale
późną jesienią, czy zimą to przerąbane. Jak pan to
wytrzymuje? Przecież za tych, pewnie, parę marnych groszy,
takie trudy, to może człowieka nieźle wkurzać. Ja się
dziwię, pan człowiek wykształcony, jeżeli już tak się męczy to
przynajmniej powinien coś z tego mieć. Otworzyłby pan
prywatkę i przy pana możliwościach załatwiania zleceń,
wykonywania kosztorysów, pisania umów i innych tych papierkowych
umiejętnościach, już w parę miesięcy, zarobiłby pan kupę
szmalu. Pan Leszek był bardzo zdumiony i zaskoczony tak
bezpośrednią przemową pana Bogusława. Słuchał tego
wszystkiego, myśląc przy tym - a skąd ten Bogusław zna moje
ukryte myśli? Po chwili, gdy pan Bogusław przerwał, na
moment, swoje wywody, popijając głęboki łyk wina, pan Leszek
odpowiedział:- no nie jest tak źle, praca jest ciekawa,
samodzielna, a i zarobki mam nie najgorsze. Prywatka to jednak duże
ryzyko, a ile kasy potrzeba, żeby samemu rozpoczynać. Ale, ale,
panie inżynierze wcale nie jest tak jak pan mówi, jakie tam ryzyko,
przy dobrym zleceniu nie ma prawie żadnego ryzyka, a co do kasy
na początek to można się gdzieś zapożyczyć, po paru miesiącach
wszystko oddać i jeszcze sporo zostanie. Ja panu mówię
to właśnie teraz jest czas na takie decyzje, nie wiadomo co będzie
za dwa, trzy lata. Karol no powiedz panu inżynierowi, czy nie
mam racji - zwrócił się pan Bogusław do swojego wspólnika. A co
ja tam będę wiele gadał, pewnie, że jest tak jak mówisz,
odpowiedział pan Karol. Po chwili Pan Bogusław podszedł do
baru i przyniósł kolejne trzy szklanki Vinpromu. Usiadł i
powiedział:- panie Leszku, przy trzeciej szklance już chyba możemy
wypić brudzia, co pan na to? Oczywiście panie Bogusławie, z wielką
przyjemnością, odpowiedział na to pan Leszek. I
wszyscy trzej panowie jeszcze wiele razy tego popołudnia, aż do
wieczora wypijali wzajemnie kolejny bruderszaft.
Od
tego też momentu, nasi bohaterowie będą występowali po imieniu.
Zostawmy te różne nazwiska, tytuły, czy funkcje. Będą
Bogusławem, Karolem i Leszkiem. Jest też teraz okazja do bliższego
zaznajomienia się z tymi trzema panami.
Bogusław
Nowak, rodowity bydgoszczanin, wysoki, postawny mężczyzna z lekko
zarysowującym się już brzuszkiem i gładkimi, prostymi, ciemnymi
włosami, które zaczesywał pod górę, miał wówczas około
trzydziestu lat. Twarz jego była szeroka i otwarta, rysy
chociaż dosyć miękkie to jednak wyraziste. Uwagę
przyciągały jego oczy, pomimo, że zazwyczaj zasłonięte
okularami, to jednak ich przenikliwość w jakiś sposób przyciągała
rozmówcę, który uważnie w nie spojrzał, nawet spod tych
okularów. Zawsze był starannie ogolony, dobrze, ubrany i
ogólnie sprawiał bardzo korzystne wrażenie. Jego głos był
przyjemny, a śmiech zaraźliwy. Bogusław, o czym już
wspomnieliśmy, od dwóch lat prowadził rzemieślniczy zakład
budowlany. Przedtem również działał na swoim prowadząc,
wspólnie z żoną, przez prawie dwa lata ajencyjną kawiarnię.
A jeszcze wcześniej pracował w NRD, zaś przy okazji, tak jak wielu
innych w tamtym czasie, handlował, z tak zwanymi, "dobrymi
Niemcami". Co tydzień przyjeżdżał z pracy w NRD, na
niedzielę, do domu do Bydgoszczy i woził starym Polonezem, towar w
obie strony, zarabiając krocie, jak naówczesne siermiężne
warunki. Cechowało go spore wyczucie i duża odwaga.
Miał też, to co w każdym nawet najmniejszym biznesie jest
nieodzowne, czyli sporo szczęścia. Jako jeden z pierwszych założył
swoją firmę w tym tak trudnym okresie, pierwszej połowy
osiemdziesiątych lat. Najpierw jako tak zwany ajent, a później
już tylko na własne ryzyko, otworzył prywatny zakład budowlany.
Karol
pracował za Bogusława na budowach, a Bogusław tymczasem szukał
kolejnych zleceń, podpisywał umowy, organizował materiały i
załatwiał całą masę innych spraw. Czuł się w tym jak
ryba w wodzie, można powiedzieć, że był w swoim żywiole.
Ale to było dla niego za mało. Energia go rozsadzała.
Cały czas intensywnie przemyśliwał jakby tutaj wypłynąć na
szerokie wody. Jak to zrobić, żeby zostać jednym z
największych i najbardziej znaczących rzemieślników w spółdzielni
do której należał, a która skupiała ich około setki, z tego
wielu parających się rzemiosłem budowlanym od dziesiątków lat. W
tym czasie marzeniem Bogusława było ich wszystkich, jak
najszybciej, wyprzedzić. Chciał być najlepszy.
Karol
Ostrowski. Niewątpliwie, mocno się on przyczynił do
pierwszych sukcesów Bogusława w budowlanym rzemiośle. Karol
był kolegą Bogusława z lat nauki w technikum budowlanym.
Pracował w Bydgoskim Kombinacie Budowy Domów, jako majster. Był
rówieśnikiem Bogusława i miał za sobą doświadczenie ponad
pięciu lat pracy na różnych budowach. To jego jako
pierwszego namówił Bogusław do wspólnego działania.
Okazało się to, dla obu, wielce korzystnym posunięciem.
Na początku działalności, Karol wykonywał wraz z dwoma innymi
ludźmi wszystkie roboty w firmie Bogusława ale z czasem został
jego zaufanym, jego prawą ręką i majstrem na jego budowach.
Leszek
Marcinkowski był wówczas mężczyzną średniego wzrostu,
szczupłej budowy z długimi kręconymi włosami. Był o pięć
lat starszy od Bogusława. Pochodził z Wągrowca, pięknego,
powiatowego miasta położonego na północy Wielkopolski. Do
Bydgoszczy przyjechał w 1967 roku pobierać nauki w Technikum
Kolejowym. Potem ukończył Wydział Budownictwa bydgoskiej
Akademii Techniczno-Rolniczej i po roku wojska, rozpoczął pracę we
włocławskiej Hydrobudowie. Po trzech latach pracy w
wykonawstwie przeniósł się do Spółdzielczości, a już po
kolejnym roku znalazł się w Dyrekcji Kolei w Gdańsku, gdzie
pracował jako inspektor nadzoru. To tyle na razie o
trzech uczestnikach naszej opowieści.
Parę
dni po spotkaniu w winiarni, Leszek pojechał na naradę do Gdańska.
Po naradzie poszedł, zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, do
swojego szefa na rozmowę o robotach w Solcu Kujawskim i Rąbinku.
Najpierw opowiedział jak idą roboty w Solcu Kujawskim, a
potem zapytał: - i co pan, panie naczelniku, w tej sytuacji sądzi
teraz o zleceniu robót w Inowrocławiu firmie pana Nowaka? Czy może
znalazł już pan innego wykonawcę? Nie, innego wykonawcy nie
mamy, ale co do tych prywatnych wykonawców to panuje u nas w
dyrekcji ogólna opinia, żeby postępować bardzo ostrożnie.
Naczelny nie jest ich wielkim zwolennikiem i gdyby coś poszło
nie tak, to mielibyśmy spore kłopoty - odpowiedział pan
naczelnik. Po chwili dodał: - z drugiej jednak strony
robota musi być wykonana i to szybko, a z tego co pan opowiadał
mamy do czynienia z przedsiębiorczym człowiekiem. Zrobimy tak
- podzielimy te dwa kilometry wodociągu na dwa etapy, każdy po
kilometrze. Jeżeli pan Nowak sprawdzi się na pierwszym etapie
to zlecimy mu również do wykonania drugi etap. Nich pan
pilnie przygotuje z działem umów stosowne dokumenty i ruszajcie do
dzieła.
Następny odcinek.
Andrzejku masz info moje o spotkaniu WSI na Facebook, Adam
OdpowiedzUsuńRaczej ATR. Niestety także się nie wybieram. Sam nie wiem dlaczego.
OdpowiedzUsuń