poniedziałek, 24 września 2018

"Bogusław" - odcinek 6




Poprzedni odcinek


Odcinek - 6

Był ładny dzień.  Leszek miał bardzo dobry nastrój,a,że do normalnej pory powrotu żony i córki do domu było jeszcze sporo czasu, dlatego postanowił wstąpić na godzinkę do Piwnicznej, jedynej wówczas porządnej winiarni w mieście.  Zszedł schodami w dół, do ładnie urządzonej piwnicy.  Usiadł przy drewnianym stoliku i zamówił sobie całą szklankę, czyli dwie setki białego Vinpromu.  Wyjął Gazetę Pomorską i przeglądając wiadomości lokalne, popijał sobie ten smaczny wermut.  Po około pół godzinie ktoś podszedł do jego stolika i zapytał, czy może się przysiąść.  Jakież było zdumienie Leszka, gdy składając gazetę, spostrzegł, że pytającym jest pan Bogusław.   Tuż za nim stał pan Karol.  Obaj, z wielkim zdziwieniem, uśmiechali się przyjaźnie do Leszka.   Pan Leszek zupełnie odłożył gazetę na stolik i równie ogromnie zdziwiony odpowiedział:- oczywiście, siadajcie panowie, ale mnie zaskoczyliście.  Cóż to za dziwny przypadek.  Co też panów tutaj sprowadza?  Odpowiedział mu, jednocześnie przywołując kelnerkę,  pan Bogusław - pewnie to samo co pana panie inżynierze.   Nie mieliśmy jednak najmniejszego pojęcia, że pana tutaj spotkamy.  To co zamówimy jeszcze raz to samo co pan pije, panie inżynierze, albo najlepiej, niech pani poda zaraz po dwie szklanki, co pani będzie tyle biegać, powiedział pan Bogusław do kelnerki, która zdążyła już podejść do stolika.  

Już po paru minutach, ze szklanką w ręce, stuknąwszy się z Karolem i Leszkiem, pan Bogusław zaczął przemowę - najpierw wypijmy na zdrowie, za nasze spotkania to pierwsze i te następne.   Po czym kontynuował - ale ta pana praca, jak tak pana od niedawna obserwuję, to musi być bardzo uciążliwa.  Ile też musi się pan w niej namęczyć.  Codziennie tak gdzieś jeździć pociągami, a z tego co słyszałem, nieraz nawet po kilkaset kilometrów to chyba nie lada mordęga?  A jak już pan się wymęczy w tym pociągu i zmarznięty lub przewiany dojedzie na te swoje budowy to musi pan chodzić po tych, zazwyczaj zabłoconych drogach, schodzić do wykopów, mierzyć, sprawdzać, a do tego jeszcze wchodzić do tych brudnych, głębokich studzienek i świecić do rur.  I tak pewnie codziennie, niezależnie od pogody, zdrowia czy kondycji.    Latem to jeszcze rozumiem, można się przespacerować, zażyć świeżego powietrza i trochę, chociażby dla zdrowia, pogimnastykować się w tych wykopach, ale późną jesienią, czy zimą to przerąbane.  Jak pan to wytrzymuje?  Przecież za tych, pewnie, parę marnych groszy, takie trudy, to może człowieka nieźle wkurzać.   Ja się dziwię, pan człowiek wykształcony, jeżeli już tak się męczy to przynajmniej powinien coś z tego mieć.  Otworzyłby pan prywatkę i przy pana możliwościach załatwiania zleceń, wykonywania kosztorysów, pisania umów i innych tych papierkowych umiejętnościach, już w parę miesięcy, zarobiłby pan kupę szmalu.  Pan Leszek był bardzo zdumiony i zaskoczony tak bezpośrednią przemową pana Bogusława.  Słuchał tego wszystkiego, myśląc przy tym - a skąd ten Bogusław zna moje ukryte myśli?  Po chwili, gdy pan Bogusław przerwał, na moment, swoje wywody, popijając głęboki łyk wina, pan Leszek odpowiedział:- no nie jest tak źle, praca jest ciekawa, samodzielna, a i zarobki mam nie najgorsze. Prywatka to jednak duże ryzyko, a ile kasy potrzeba, żeby samemu rozpoczynać. Ale, ale, panie inżynierze wcale nie jest tak jak pan mówi, jakie tam ryzyko, przy dobrym zleceniu nie ma prawie żadnego ryzyka, a co do kasy na początek to można się gdzieś zapożyczyć, po paru miesiącach wszystko oddać i jeszcze sporo zostanie.   Ja panu mówię to właśnie teraz jest czas na takie decyzje, nie wiadomo co będzie za dwa, trzy lata.  Karol no powiedz panu inżynierowi, czy nie mam racji - zwrócił się pan Bogusław do swojego wspólnika. A co ja tam będę wiele gadał, pewnie, że jest tak jak mówisz, odpowiedział pan Karol.  Po chwili Pan Bogusław podszedł do baru i przyniósł kolejne trzy szklanki Vinpromu.  Usiadł i powiedział:- panie Leszku, przy trzeciej szklance już chyba możemy wypić brudzia, co pan na to? Oczywiście panie Bogusławie, z wielką przyjemnością, odpowiedział na to pan Leszek.    I wszyscy trzej panowie jeszcze wiele razy tego popołudnia, aż do wieczora wypijali wzajemnie kolejny bruderszaft. 

Od tego też momentu, nasi bohaterowie będą występowali po imieniu.  Zostawmy te różne nazwiska, tytuły, czy funkcje.  Będą Bogusławem, Karolem i Leszkiem. Jest też teraz okazja do bliższego zaznajomienia się z tymi trzema panami.

Bogusław Nowak, rodowity bydgoszczanin, wysoki, postawny mężczyzna z lekko zarysowującym się już brzuszkiem i gładkimi, prostymi, ciemnymi włosami, które zaczesywał pod górę,  miał wówczas około trzydziestu lat.  Twarz jego była szeroka i otwarta, rysy chociaż dosyć miękkie to jednak wyraziste.  Uwagę przyciągały jego oczy, pomimo, że zazwyczaj zasłonięte okularami, to jednak ich przenikliwość w jakiś sposób przyciągała rozmówcę, który uważnie w nie spojrzał, nawet spod tych okularów.  Zawsze był starannie ogolony, dobrze, ubrany i ogólnie sprawiał bardzo korzystne wrażenie.  Jego głos był przyjemny, a śmiech zaraźliwy.  Bogusław, o czym już wspomnieliśmy, od dwóch lat prowadził rzemieślniczy zakład budowlany.  Przedtem również działał na swoim prowadząc, wspólnie z żoną, przez prawie dwa lata ajencyjną kawiarnię.  A jeszcze wcześniej pracował w NRD, zaś przy okazji, tak jak wielu innych w tamtym czasie, handlował, z tak zwanymi, "dobrymi Niemcami".  Co tydzień przyjeżdżał z pracy w NRD, na niedzielę, do domu do Bydgoszczy i woził starym Polonezem, towar w obie strony, zarabiając krocie, jak naówczesne siermiężne warunki.  Cechowało go spore wyczucie i duża odwaga.  Miał też, to co w każdym nawet najmniejszym biznesie jest nieodzowne, czyli sporo szczęścia. Jako jeden z pierwszych założył swoją firmę w tym tak trudnym okresie, pierwszej połowy osiemdziesiątych lat.  Najpierw jako tak zwany ajent, a później już tylko na własne ryzyko, otworzył prywatny zakład budowlany. 

Karol pracował za Bogusława na budowach, a Bogusław tymczasem szukał kolejnych zleceń, podpisywał umowy, organizował materiały i załatwiał całą masę innych spraw.  Czuł się w tym jak ryba w wodzie, można powiedzieć, że był w swoim żywiole.  Ale to było dla niego za mało.  Energia go rozsadzała.  Cały czas intensywnie przemyśliwał jakby tutaj wypłynąć na szerokie wody.  Jak to zrobić, żeby zostać jednym z największych i najbardziej znaczących rzemieślników w spółdzielni do której należał, a która skupiała ich około setki, z tego wielu parających się rzemiosłem budowlanym od dziesiątków lat. W tym czasie marzeniem Bogusława było ich wszystkich, jak najszybciej, wyprzedzić. Chciał być najlepszy.

Karol Ostrowski.    Niewątpliwie, mocno się on przyczynił do pierwszych sukcesów Bogusława w budowlanym rzemiośle.  Karol był kolegą Bogusława z lat nauki w technikum budowlanym.  Pracował w Bydgoskim Kombinacie Budowy Domów, jako majster. Był rówieśnikiem Bogusława i miał za sobą doświadczenie ponad pięciu lat pracy na różnych budowach.  To jego jako pierwszego namówił Bogusław do wspólnego działania.  Okazało się to, dla obu, wielce korzystnym posunięciem.    Na początku działalności, Karol wykonywał wraz z dwoma innymi ludźmi wszystkie roboty w firmie Bogusława ale z czasem został jego zaufanym, jego prawą ręką i majstrem na jego budowach. 

Leszek Marcinkowski był wówczas mężczyzną średniego wzrostu, szczupłej budowy z długimi kręconymi włosami.  Był o pięć lat starszy od Bogusława.  Pochodził z Wągrowca, pięknego, powiatowego miasta położonego na północy Wielkopolski.  Do Bydgoszczy przyjechał w 1967 roku pobierać nauki w Technikum Kolejowym.  Potem ukończył Wydział Budownictwa bydgoskiej Akademii Techniczno-Rolniczej i po roku wojska, rozpoczął pracę we włocławskiej Hydrobudowie.  Po trzech latach pracy w wykonawstwie przeniósł się do Spółdzielczości, a już po kolejnym roku znalazł się w Dyrekcji Kolei w Gdańsku, gdzie pracował jako inspektor nadzoru.  To tyle na razie o trzech uczestnikach naszej opowieści.

Parę dni po spotkaniu w winiarni, Leszek pojechał na naradę do Gdańska.  Po naradzie poszedł, zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, do swojego szefa na rozmowę o robotach w Solcu Kujawskim i Rąbinku.   Najpierw opowiedział jak idą roboty w Solcu Kujawskim, a potem zapytał: - i co pan, panie naczelniku, w tej sytuacji sądzi teraz o zleceniu robót w Inowrocławiu firmie pana Nowaka? Czy może znalazł już pan innego wykonawcę?  Nie, innego wykonawcy nie mamy, ale co do tych prywatnych wykonawców to panuje u nas w dyrekcji ogólna opinia, żeby postępować bardzo ostrożnie.   Naczelny nie jest ich wielkim zwolennikiem i gdyby coś poszło nie tak, to mielibyśmy spore kłopoty - odpowiedział pan naczelnik.   Po chwili dodał: - z drugiej jednak strony robota musi być wykonana i to szybko, a z tego co pan opowiadał mamy do czynienia z przedsiębiorczym człowiekiem.  Zrobimy tak - podzielimy te dwa kilometry wodociągu na dwa etapy, każdy po kilometrze.  Jeżeli pan Nowak sprawdzi się na pierwszym etapie to zlecimy mu również do wykonania drugi etap.  Nich pan pilnie przygotuje z działem umów stosowne dokumenty i ruszajcie do dzieła.


Następny odcinek.











2 komentarze:

  1. Andrzejku masz info moje o spotkaniu WSI na Facebook, Adam

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej ATR. Niestety także się nie wybieram. Sam nie wiem dlaczego.

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię