piątek, 29 listopada 2013

Bydgoski wstyd - kontynuacja - 2


To zdjęcie wykonałem 17.11.2013 roku.

http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/01/bydgoski-wstyd.html

A w powyższym poście (nie będę powtarzał tych samych zdjęć), który zamieściłem na moim blogu, pokazuję jak to samo miejsce wyglądało prawie dwa lata temu, czyli w styczniu 2012 roku.

http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/02/bydgoski-wstyd-kontynuacja.html

Potem, po ponad roku (patrz powyższy link) w lutym 2012 roku, zamieściłem na moim blogu kolejny post ze zdjęciem tego samego miejsca i nawet
 jedno ze zdjęć z powyższego posta zostało zamieszczone w wydaniu internetowym bydgoskiej Gazety Wyborczej.


http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2013/06/bydgoski-wstyd-1-powtornie.html

Natomiast w kolejnym poście (powyższy link) widać jak miejsce to wyglądało w czerwcu 2013 roku.

I co z tego?

NIC.

Przez dwa lata, pomimo licznych krytyk, pomimo artykułów prasowych to jedno z centralnych miejsc Bydgoszczy zamiast wyglądać lepiej to wygląda z każdym miesiącem coraz gorzej.

Wierzyć się nie chce, że władze miejskie nie mogą zmusić właściciela lub użytkownika tego terenu przynajmniej do jego uporządkowania, o racjonalnym i zgodnym z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego wykorzystaniu tego terenu, nie wspominając.

  JAK TO JEST MOŻLIWE?

KTO TOLERUJE TAKI OGROMNY BAŁAGAN W ŚCISŁYM CENTRUM ÓSMEGO MIASTA POLSKI?

KTO IMIENNIE ZA TO ODPOWIADA?

PRZECIEŻ TO NAPRAWDĘ OGROMNY I OKROPNY WSTYD.


środa, 27 listopada 2013

Kilka refleksji natury ogólnej - 17

Czytając dziesiątki artykułów prasowych, oglądając dziesiątki audycji telewizyjnych i czytając oraz słuchając setek komentarzy radiowych i internetowych, możemy się dowiedzieć, że ostatnia rekonstrukcja rządu dokonana pod koniec ubiegłego tygodnia to właśnie to na co Polacy od lat z utęsknieniem czekali.   Zaraz potem czyli w sobotę na Konwencji Platformy Obywatelskiej pan premier oświadczył, iż owa rekonstrukcja jest zbawieniem dla Polaków. Teraz już będzie tylko lepiej, będą rosły nasze dochody i poziom życia, a pan premier nawet zademonstrował gruby skoroszyt, w którym jak twierdzi, wprowadzenie tego powszechnego dobrobytu ma rozpisane na dni, tygodnie i miesiące.  Zaś unijna kasa, jak przysłowiowa manna z Nieba ma zapewnić i zagwarantować ów sukces.  Zrealizować to wiekopomne dzieło mają nowi ministrowie, a szczególnie super ministra Elżbieta Bieńkowska. Tak ta sama co to na konferencji w Bydgoszczy, dotyczącej przymusowej metropolii z Toruniem, nie miała pojęcia, iż Bydgoszcz jest większa od Torunia.   (poniżej linki do materiału o wspomnianej konferencji)

http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/03/relacja-z-manify-przeciwko-metropolii.html

http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/03/relacja-z-manify-przeciwko-metropolii_26.html

A później pomimo licznych pism, białej księgi, setek uwag i ogromnej ilości, niespotykanej w naszej politycznej rzeczywistości, protestów bydgoszczan przeciwko tej wspólnej metropolii, uznała, że jak bydgoszczanie nie stworzą wspólnej z torunianami metropolii to nie dostaną unijnej kasy.

Co prawda są jakieś prawicowe lub centrowe media, w których głosy zachwytu nad ową rekonstrukcja nie są tak entuzjastyczne, a nawet bywają krytyczne, ale kto by się tam takimi głosami przejmował.  Liczy się głównie dwójka nowych zbawicieli naszego kraju czyli wspomniana ministra i nowy młody zbawca naszych finansów, który o tym, że ma być ministrem, jak sam mówi, dowiedział się na jeden dzień przed powołaniem go na ten urząd.

Moim zdaniem, wbrew tysiącom innych optymistycznych opinii, ta rekonstrukcja nie wróży naszemu krajowi wiele dobrego, a już z uwagi na panią Bieńkowską, Bydgoszczy w szczególności.  Nadal będziemy zmuszani do metropolii z torunianami i nadal będziemy dyskryminowani przy podziale kolejnej europejskiej kasy.  A i z budową S5 może być bardzo licho, gdyż i resort infrastruktury obejmujący budowę dróg, wrzucono do super ministerstwa owej supr ministry pani Bieńkowskiej,  która zdaje się być, podobnie jak i toruński marszałek i toruński - "regionalny" lider rządzącej partii, wielkim "przyjacielem"  bydgoszczan.

Dlatego dla swoistej równowagi owej pro-rządowej propagandy emanującej ze wszystkich oficjalnych mediów, zamieszczam tekst krótkiego komentarza pióra pana Janusza Szewczaka, który ukazał się  20.11.2013 roku na łamach dziennika "wPolityce.pl"


Ministrem finansów zostaje przedstawiciel zagranicznego banku. To kuriozalne! Co zrobiliby Niemcy, gdyby ministrem finansów został u nich pracownik banku włoskiego?

20.11.2013


Tajfun „Vincent” tak się ostatnio zmęczył pustoszeniem „zielonej wyspy”, że postanowił ja opuścić i przenieść się gdzieś indziej. Choć prawdę mówiąc powinien znaleźć się przed Trybunałem Stanu za to, co uczynił polskim finansom publicznym. Co stało się z polskim budżetem, z długiem publicznym, który sięga już prawie 1 biliona złotych, olbrzymi udział ma w tym Jan Vincent Rostowski.
Po drugie, można powiedzieć, że to, co się dzieje to dobra okazja do przykrycia tych bardzo niewygodnych wydarzeń z wczoraj i przedwczoraj, kiedy to CBA poinformowała o zatrzymaniach i wykryciu NAJWIĘKSZEJ AFERY III RP. To afera dotycząca przetargów sięgająca miliardów złotych. Zatem prawdziwą rekonstrukcję rządu Tuska zaczęły CBA i prokurator.
Co ważne, widać, że te zmiany są wręcz kabaretowe. Bo według mnie decyzją kuriozalną jest, że ministrem finansów zostaje przedstawiciel zagranicznego banku. Bo ministrem finansów został Mateusz Szczurek, główny ekonomista ING Banku, banku holenderskiego. Tu zachodzi pewna obawa, bo o ile mi wiadomo ING posiada otwarty fundusz emerytalny, a przedstawicielem OFE ING byli jednymi z najostrzejszych krytyków obecnych zmian w ustawie o OFE. Czyżby więc minister finansów będzie inaczej patrzył na tę ustawę, czy będzie ją realizował mimo swojego związku z zagranicznym bankiem?
Ciekawe, co by powiedzieli Niemcy, gdyby ministrem finansów został u nich pracownik banku włoskiego, czy amerykańskiego? Co by powiedzieli Francuzi, gdyby ministrem finansów został przedstawiciel banku niemieckiego? To są rzeczy raczej niespotykane. Ale nie w Polsce, pamiętamy przecież, że minister Rostowski przybył na polska ziemię nie mając nawet numeru PESEL, ani jakiegokolwiek związku z sytuacja gospodarczą i finansową naszego kraju.
Te zmiany świadczą o kompletnym braku koncepcji, o braku pomysłu. Jeśli drużyna gra źle, to zmienia się trenera, a potem on zmienia zawodników. Rząd Donalda Tuska przypomina polską reprezentację w piłce nożnej. Bezładna kopanina, dużo chaosu, brak pomysłu na sukces, na wygraną… Natomiast maksymalna chęć zaprezentowania się w mediach, parcie na szkło, PR.
Te zmiany dla przeciętnego Polaka nic nie oznaczają. Z tego powodu, że ministerstwo transportu będzie teraz w gestii ministerstwa rozwoju regionalnego, ale to nie oznacza, że Polakom będzie się lepiej żyło, że będzie więcej pieniędzy w portfelu. Wręcz przeciwnie. Czekają nas miesiące chaosu i dostosowywania się.
Widać, że wszystko jest postawione na głowie, to znaczy rozwój Polski, dużego europejskiego państwa teraz już ewidentnie i wyłącznie zależy od tego, ile pieniędzy uda się wyrwać z Unii Europejskiej. A to jest błąd. Bo nie można się dynamicznie rozwijać, licząc tylko na pożyczki i darowizny od dalszych i bliższych krewnych. To oznacza, ze dewastacja w finansach publicznych jest tak ogromna i skala zagrożenia bankructwem jest tak poważna, że chyba nie było nikogo innego, kto zdecydowałby się wziąć tę funkcję.
Być może już większość analityków i ekspertów rządowych ma świadomość, że ten Titanic tonie, że szczury już uciekają z tonącego okrętu i, że nie ma już chętnych nawet na tak eksponowane stanowisko.
Ale podkreślmy to, że premier nie doczekał z rekonstrukcją nawet do soboty, co oznacza, że chciał przykryć te kompromitujące doniesienia, które napływają z CBA na temat ogromnych przekrętów przy przetargach internetowych. A Pan Bóg jeden wie, co się jeszcze kryje w tych przetargach drogowych czy kolejowych…

poniedziałek, 25 listopada 2013

sobota, 23 listopada 2013

Znani i nieznani bydgszczanie - 59


Natalia  i Filip.


 W niedzielę 17.11.2013 na ulicy Dworcowej w Bydgoszczy spotkałem szczęśliwą młodą parę.

                                                             Poprzedni post z tego cyklu.

piątek, 22 listopada 2013

Znani i nieznani bydgoszczanie - 58

W środę urodziny miała moja córka Paulinka

A w czwartek moja wnuczka Martusia.  Obok Marty mój 3,5 letni wnuk Wiktor.



Mój 1,5 roczny wnuk Leon.


Poprzedni post z tego cyklu

czwartek, 21 listopada 2013

Odrobina prawdy o toruńskim marszałku - odsłona 3

Jesteś tutaj:HomeNakielskiNakło poza ZIT?

Nakło poza ZIT?

Napisane przez  Ł.R.Opublikowano w Nakielskiśroda, 20 listopad 2013 21:46
    Na środowym posiedzeniu Komisji Edukacji Rady Miasta Bydgoszczy dyskutowano o Strategii Rozwoju Edukacji  urzędniczka bydgoskiego ratusza przyznała, że na chwilę obecną nie zapowiada się, aby Nakło znalazło się w Zintegrowanych Obszarach Funkcjonalnych. Ma być to spowodowane polityką finansową Urzędu Marszałkowskiego w Toruniu.

    Odniesienie do ZIT padło na tej komisji przypadkiem. Radny Stefan Pastuszewski pytał bowiem, czy zapisy bydgoskiej strategii edukacyjnej zostały oparte o wypracowane potrzeby całego Bydgoskiego Obszaru Funkcjonalnego (w tych pracach uczestniczył także przedstawiciel Nakła). Radny przeglądając mapki zauważył, że obszar gminy Nakło został wykreślony, na co urzędniczka bydgoskiego ratusza stwierdziła, że ta mapka dotyczy ZIT. Nakło miało zostać wykreślone z powody braku finansowania ze strony Urzędu Marszałkowskiego.

    Chcąc się przyjrzeć bliżej tej mapce, została ona mi zabrana szybkim gestem z przed oczu. Okazuje się zatem, że polityka ratusza w sprawie ZIT staje się coraz bardziej tajemnicza.

    W opinii Ministerstwa Rozwoju Regionalnego w kujawsko-pomorskim powinien powstać ZIT Bydgoszczy i Torunia. O ile powstawanie tzw. Zintegrowanych Obszarów Funkcjonalnych w Polsce ma być oddolne z woli konkretnych samorządów, to w kujawsko-pomorskim urzędnicy z Warszawy chcą narzucić odgórną koncepcję.

    Na tej mapce znalazł się jednak Szubin.



    Czyż potrzebny jest jeszcze jakiś komentarz 

    do działań toruńskiego marszałka i nowej 

    pani wicepremier?


    NIE. 


    FAKTY  PRZEMAWIAJĄ 

    SAME  ZA  SIEBIE.



    Poprzednia "odrobina".

    Zdzisław Szubski - kariera sportowa i trenerska - część 8


    Pan Zdzisław Szubski jest aktualnie trenerem koordynatorem reprezentacji Chile w kajakarstwie i liczna ekipa szkoleniowa pod jego czujnym i fachowym okiem przygotowuje chilijskich sportowców do Igrzysk Panamerykańskich, które odbędą się wiosną przyszłego roku.  Niedawno został także trenerem koordynatorem reprezentacji Grecji w kajakarstwie, drużyny, którą już kiedyś trenował i jego zadaniem jest jak najlepsze przygotowanie greckich sportowców do przyszłych Igrzysk Olimpijskich.  Ponadto Zdzisław Szubski jest aktywnym i znanym międzynarodowym działaczem w tej dyscyplinie sportu.   Jest także ambasadorem sportów wodnych miasta Bydgoszczy.

    Po pięknej karierze sportowej przyszedł dla niego czas na równie wspaniałą karierę trenerską i organizacyjną. 

    Cieszę się ogromnie, że udało mi się namówić tak zapracowanego i znakomitego człowieka na chwilę wspomnień.  Dzisiaj już ósma część tych wspomnień, a ich autorem jest sam Zdzisław Szubski. 


    Rozdział 8

    RADOŚĆ i STRACH - rok 1981

    Rok ten zapisał się szczególnie, i to bardzo mocno, w mojej pamięci.  Rok radości i strachu. Rok niepewności o przyszłości rodziny, o dalszą karierę sportową i cały mój byt od chwili ogłoszenia stanu wojennego, czyli od dnia dnia 13 grudnia 1981 roku.

    Jak zwykle w każdy styczeń, i to już od 1977 roku, tradycyjna zabawa na Balu Olimpijczyka w Bydgoszczy, balu, który organizowała Gazeta Pomorska.  A po nim wyjazd do Zakopanego na zgrupowanie zimowe.  Narty zjazdowe, biegowe, basen, siła, a po skończonym dniu ciężkiego treningu, relaks w gabinetach odnowy zakopiańskiego Centralnego Ośrodka Sportowego.

    Później, 26 kwietnia, wielka radość, czyli urodziny syna Sebastiana o czym już pisałem w poprzednim odcinku moich wspomnień.   Druga radość tamtego roku to radość z ponownego zdobycia tytułu vice Mistrza Świata w Nottingham. Medal był, sezon zrealizowany jednak pozostał wielki niedosyt po tamtym starcie. Nie Fair Play zachowanie osady radzieckiej, która powinna zostać zdyskwalifikowana, o czym również już wspominałem.  Jednak nie wtedy, nie w tamtych komunistyczno - sportowych realiach i układach, które łączyły Prezesa Edwarda Serednickiego z działaczami federacji radzieckiej.  Niestety musieliśmy się zadowolić srebrnym medalem, a przecież tytuł MISTRZA ŚWIATA należał się nam.  Nam czyli osadzie K4 w składzie, Andrzej Klimaszewski, Ryszard Oborski, Leszek Jamrozinski i ja.

    W październiku rozpocząłem na AWF-ie we Warszawie rok akademicki 1981/82.   Hotel ,, Meksyk,, na warszawskim AWF i trener Cyryl Talarowski z Poznania, ksywa  "Wuja", który kierował całym przygotowaniem kadry zawodników trenujących i studiujących w Warszawie.

    Październik, studia, konsultacja jesienna w Wałczu, a potem na koniec listopada wyjazd do Le Temple Sur.  Lot na południe Francji na zgrupowanie klimatyczne.


    Kadra Polski grudzien 1981 Le Temple Sur Lot, Francja


    Piękny ośrodek sportów wodnych, klimat jesienny, a przypomnę w Polsce śnieg i,,,,,,,,,,,,,,, ten najgorętszy moment strajków i rozmów rządu ze związkiem SOLIDARNOŚĆ.  Wiemy, iż rząd nie mógł się pogodzić z tym naturalnym, ogromnym i powszechnym buntem społecznym i przygotowywał plan, aby nie dopuścić do dalszych przemian w Polsce.  Wiemy i pamiętamy że wojska radzieckie już czekały, aby wkroczyć do Polski.  Nie wiadomo co wówczas by się stało.  Powstała, jak to rządzący nazwali, Rada Ocalenia Narodowego, która ogłosiła w dniu 13.12.1981  STAN WOJENNY






    A my we Francji i jeszcze 12 grudzień z oficjalną wizytą była u nas pani pedagog Zofia Żukowska.  My byliśmy po 10 dniowym etapie przygotowań. Dwa dni prędzej ulewne deszcze spowodowały podmycie hangaru, wylała miejscowa rzeka i przez dwa dni przed 13 grudnia mieliśmy treningi bez wody. Czyli nie mieliśmy treningów specjalistycznych na kajakach. Podczas wieczornego spotkania  12 grudnia pani Zofia zapewniała nas, że w kraju jest spokój i nie musimy obawiać się o nasze rodziny i przyjaciół i, że możemy normalnie kontynuować plan przygotowań do przyszłorocznego sezonu.

    Następnego dnia, po porannym rozruchu jak zwykle prysznic, poranna toaleta i śniadanko w restauracji.

    A potem SZOK i niezrozumienie.  Ekran francuskiego telewizora podzielony na cztery części. Premier Jaruzelski w jednym rogu w pozostałych wojsko, czołgi i amfibie. Stan Wojenny. Oczywiście stan wojenny i do tego miejscowa powódź przerwała wszystkie nasze dalsze przygotowania na zgrupowaniu w południowej Francji.

    Zbliżał się wieczór, alkohol, śpiewy i nerwy - co teraz ? Wyjedziemy, czy nie?  Wpuszczą nas do Polski, czy nie? Dzień następny - spotkanie z polskim konsulem rezydującym w Bordeaux.   Zapewnia nas, że my i nasze rodziny zostaniemy otoczeni wszelka opieką.   Mówi, iż kto chce może pozostać we Francji.

    Potężny stres, ogromna niepewność, wielkie dawki alkoholu, wszystko to razem stwarza niesamowicie nerwową atmosferę w całej naszej ekipie.  Pani Zofia razem z trenerami starają się nas uspokajać i pilnować, aby nic nieprzewidzianego się nie wydarzyło. 

    Po trzech dniach niepewności wszyscy czyli 18 zawodników i cała kadra trenerska decydujemy się na przyspieszony powrót do Polski.
    Pociągiem z Le Temple do Paryża, tam przesiadka i następny pociąg z Paryża do Warszawy.
    W Hanowerze wysiadło, można powiedzieć, że uciekło dwóch zawodników. Po prostu wysiedli z pociągu i zdecydowali pozostać w Niemczech. Reszta wróciła. 

    W Poznaniu pan Pasiński z obstawą i bronią palną  odebrał nas bydgoszczan z dworca i przewiózł do Bydgoszczy. Reszta pojechała dalej, do Warszawy. 

    Do domu przywiozłem plastikowy worek pełen konserw, mleka i innych podobnych rzeczy. Szczęście i radość że jesteśmy razem. W tym pełnym strachu pierwszych dniach stanu wojennego wyzwoliła się jeszcze jedna radość, radość rodzinna, radość, że jesteśmy razem.

    Święta, Nowy Rok, stanie we wielogodzinnych kolejkach po wszystko. 

    Tak minął ten chyba najstraszniejszy dotychczasowy rok w moim życiu.  

    A w styczniu 1982, ponownie Bal i wyjazd na zgrupowanie do Zakopanego, ale już z przepustką wojskową i pozwoleniem na podróż z Bydgoszczy do Zakopanego.


    Tekst i zdjęcia - Zdzisław Szubski


    Poprzedni odcinek wspomnień

    wtorek, 19 listopada 2013

    Marsz Niepodległości - inne spojrzenie.

    Tego w oficjalnych mediach nie zobaczycie:







    Tydzień temu odbył się olbrzymi (ponad 100 000)  Marsz Niepodległości.
    Prowokacje na jego trasie miały służyć jego delegalizacji.
    Nie udało się to.
    Później telewizja narzuciła swój propagandowy ton.


    Autorem zdjęć i krótkiego komentarza jest pan Bogdan Dąbrowski.
     

















    sobota, 16 listopada 2013

    Zobaczcie, gdzie są bydgoskie pieniądze?



    Miasta, które najskuteczniej zdobywały unijne pieniądze




    10. Wrocław



    6. Toruń 

    Wydatki finansowane ze środków unijnych w latach 2009-2012 (w zł per capita, uwzględniając inflację - w cenach stałych 2012): 1755,48 tys. zł.

    Więcej:


    http://biznes.pl/magazyny/transport/miasta-ktore-najskuteczniej-zdobywaly-unijne-pieni,5587090,15451418,foto-
    detal.htm





    Jedno tylko, co moim zdaniem, warto w tym miejscu dodać to fakt, że kwoty podane są per capita, czyli wszelkie teorie o uczciwym podziale środków w ramach województwa kujawsko - pomorskiego biorą w łeb, a szczególnie śmiesznie wyglądają w tej sytuacji tłumaczenia "bydgoskiego" marszałka pana Hartwicha.

    Relacje "pozyskanych" środków przez  Bydgoszcz (745,51) do "pozyskanych" przez Toruń (1755,48)
    mają się jak  1 : 2,35

    Kolejny raz przemówiły fakty.

    Czyż potrzebny jest jeszcze jakiś komentarz?


    czwartek, 14 listopada 2013

    Bydgoszcz - kilka zdań prawdy o aktualnej sytuacji miasta.


    Z Piotrem Cyprysem, prezesem Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska, rozmawia Joanna Stecka

    Rozmowa opublikowana w:

    bliskonas.info - bezpłatny dwutygodnik kujawsko - pomorski  z 15.11.2013   Nakład  50 000  egzemplarzy.


    ZMARNOWANA SZANSA

    – Panie Prezesie, proszę przybliżyć Czytelnikom Stowarzyszenie Metropolia Bydgoska. Jaki jest cel powołania i istnienia Stowarzyszenia?

    – Powstanie Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska jest odpowiedzią na pogarszającą się sytuację mieszkańców regionu, która bezpośrednio wynika ze złej polityki regionalnej prowadzonej przez toruński zarząd województwa, a także z niedostrzegania naszych potrzeb ze strony poszczególnych ministerstw. Istotną przyczyną takiej negatywnej sytuacji są też duże różnice w rozdziale pomocowych środków unijnych na poszczególne gminy i miasta regionu, a także brak przejrzystości w dysponowaniu środkami województwa. Pomocowe środki pieniężne, w swojej znaczącej wartości, są rozdzielane na województwa w przeliczeniu na mieszkańca, a dlaczego zatem w takim przeliczeniu nie trafiają,jako pomoc, do miast i gmin naszego regionu?

    – W plebiscycie jednej z bydgoskich gazet został Pan wybrany „Bydgoszczaninem 2012 roku”. Jakie dokonania najbardziej legitymizują Stowarzyszenie?

    – Wskazywaliśmy na rażące błędy w opracowaniach dotyczących Koncepcji Przestrzennego Zagospodarowania Kraju oraz podobnych projektach, tworzonych przez podległe Urzędowi Marszałkowskiemu w Toruniu instytucje, które marginalizują znaczenie Bydgoszczy oraz zachodniej części województwa. Braliśmy czynny udział w konsultacjach prowadzonych przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego oraz Zarząd Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Przedstawialiśmy nasze stanowisko w tej sprawie radnym Sejmiku Województwa oraz w wystąpieniach na sesjach Rady Miasta Bydgoszczy. Stowarzyszenie już trzy lata temu zwracało uwagę na nierówny rozdział środków unijnych w naszym regionie. Wśród parlamentarzystów prowadziliśmy lobbing w sprawach bydgoskich. Za pośrednictwem europosła Janusza Zemke wysłaliśmy zapytania w kluczowych sprawach dla Bydgoszczy do komisji Parlamentu Europejskiego.

    – Zapytam wprost: przeszkadza Wam Toruń?

    – Toruń jest miastem wyłącznie o znaczeniu regionalnym, a próby stawiania go w równym rzędzie z miastami spełniającymi kryteria metropolitalne jest groteską, tylko że ta groteska ma swoje poważne konsekwencje. Kreowanie na lidera małego regionalnego ośrodka, kosztem osłabiania pozycji dwukrotnie większego, ciągnie w dół cały region. A to nie jest gra o prestiż jednego miasta, ale o miejsca pracy i poziom życia mieszkańców całego województwa. Tego, niestety, politycy w Toruniu nie widzą, albo nie chcą dostrzec. To toruńscy politycy patrzący na region tylko z punktu widzenia jednego miasta przyczyniają się do upadku województwa.

    – O działalności Waszego Stowarzyszenia można jednak usłyszeć w Toruniu wiele nieprzychylnych słów. Dlaczego?

    – Nie tolerujemy i nie będziemy tolerować przekłamywania wizerunku naszego miasta. Najpierw prosiliśmy Marszałka, a gdy prośby nie pomogły, to teraz żądamy przejrzystości w rozdziale środków, i tych pomocowych z Unii Europejskiej, jak i tych samorządowych. A jest to jednoznaczne z wyrównaniem rażących dysproporcji finansowych na niekorzyść Bydgoszczy, które powstały w minionej perspektywie budżetowej. Przeszło dwa razy mniej środków przypadło na jednego bydgoszczanina niż na mieszkańca Torunia.

    – A może problem leży w samych mieszkańcach Bydgoszczy? Lubimy narzekać, a rzadko chwalimy się naszym miastem…

    – Po części tak jest, ale ja zasadniczą przyczynę tego stanu rzeczy widziałbym przede wszystkim w negatywnych działaniach toruńskich polityków oraz zbyt dużej ufności bydgoszczan do władzy. Przeciętny bydgoszczanin nie dopuszcza do siebie myśli, że wybrani przez niego radni Sejmiku Województwa mogą działać na jego szkodę. Nie dopuszcza wiedzy, że parlamentarzyści są zajęci tylko robieniem własnych karier, a miejsca pracy dla bydgoszczan i los ich rodzin są im obojętne.

    – Nie tracimy za dużo energii na sprawy drugoplanowe, podczas gdy uciekają nam tematy strategiczne dla naszego miasta – autostrada, droga ekspresowa, inwestorzy, rozwój lotniska…?

    – Zrozumienie zależności pomiędzy wydawałoby się różnymi i nieznaczącymi wątkami polityki miejskiej jest najważniejszym czynnikiem rozwoju lub upadku regionu. Wsparcie rzeczywistego miasta lidera – Bydgoszczy, lokomotywy regionu, będzie rzutować na poprawę sytuacji całego województwa, a osłabianie tego lidera – będzie powodować upadek regionu. Brak S-5 czy degradacja bydgoskiego lotniska (gdy inne notują wzrosty), to smutne pokłosie takiej negatywnej polityki, stawiającej na wirtualny duopol – równorzędność obu miast. W Warszawie „sprzedaje się” Bydgoszcz i Toruń jako zintegrowaną przestrzeń i dlatego też doprowadzenie do tej przestrzeni autostrady wstrzymuje budowę S-5. Brak szybkiego połączenia Bydgoszczy z krajową siecią dróg powstrzymuje inwestorów i staje się wymówką dla uzasadnienia lokalizowania inwestycji w Toruniu. W materiałach Urzędu Marszałkowskiego, zachęcających do inwestowania w regionie, trudno doszukiwać się oferty Bydgoszczy. Jest to najkrótsza droga do spełnienia słów wypowiadanych o Bydgoszczy w Toruniu, jako zapleczu ludnościowym dla tego miasta.

    – Jaka jest opinia Stowarzyszenia o zaprezentowanej niedawno i przegłosowanej w Sejmiku strategii rozwoju województwa kujawsko-pomorskiego?

    – Pozostawienie w strategii obu miast, jako niezależnych ośrodków, rozwijających się ze swoimi obszarami funkcjonalnymi, stwarzałoby szansę na rozwój regionu (przykład dynamicznego rozwoju obu miast w okresie, gdy były w odrębnych województwach). Tak jednak się nie stało. Postawiono na eskalację bydgosko-toruńskiego konfliktu i osłabianie Bydgoszczy, czyli osłabianie jedynego naturalnego lidera. Bo jakże inaczej nazwać zapisy, że Bydgoszcz i Toruń to miasta równorzędne?! To tak, jak z koniem i kucykiem ciągnącymi jeden wóz. Mają jeden paśnik, ale w ramach „zrównoważonego rozwoju” oborowy pilnuje, aby dostawały tyle samo owsa. I oto mamy po krótkim czasie kuca chorego z przejedzenia i konia, który nie ma siły ciągnąć wozu – tak jest z naszym regionem, bo kuc nie stanie się nigdy koniem. Była szansa na rozwój regionu, ale ją zmarnowano.

    – Czy nie jest czasem tak, że to bydgoscy politycy są po prostu bierni i słabi, bez wpływów w partii rządzącej, co skrzętnie wykorzystują ich koledzy z Torunia?

    – Niewłaściwe rozumienie swojej roli przez parlamentarzystów, a nawet odejście od podstawowych obowiązków wobec społeczeństwa, które ich wybrało, to główne grzechy, szczególnie parlamentarzystów wywodzących się z rządzącej partii. O innych nie będę się wypowiadał.

    – W Sejmie złożono kolejny projekt nowelizacji ustawy metropolitarnej, tym razem z pomysłem utworzenia powiatów metropolitalnych. Widzi Pan w tym sens?

    – Określę to jako „gry wojenne” i zabiegi mające więcej wspólnego z marketingiem politycznym niż z merytorycznymi działaniami. W naszej ocenie – nic z tego nie będzie.

    – W parlamencie bardzo prężnie funkcjonuje „zespół łódzki”. Czy nasz – „Przyjaciół Ziemi Bydgoskiej” mamy za co chwalić? Przyznam szczerze, iż nie znam żadnych spektakularnych działań "naszego" zespołu... 

    -Z dużą nadzieją powitaliśmy powstanie tego "zespołu", śledzimy jego działania oraz kontaktujemy się z jego członkami.  Jest to pewien przełom, ale bez znaczącego wsparcia parlamentarzystów  z Platformy Obywatelskiej - skuteczność jest mała.

    – Jakie są największe atuty Bydgoszczy?


    – Największym atutem jest położenie, ale i to próbuje się nam odebrać przez izolowanie miasta w sieci szybkich dróg. Były też zakusy, by omijały nas szybkie koleje i przechodziły tak, jak autostrada… koło Torunia. Potencjał Bydgoszczy stworzyły minione pokolenia, wśród nich też bohaterowie naszego miasta, leżący na miejskich cmentarzach, którzy oddali to, co mieli najcenniejszego – życie. Czy pamiętamy o ich daninie, gdy tak rozrzutnie marnotrawimy to, co nam pozostawili?

    – A czego Pan w Bydgoszczy nie lubi?

    – Nie lubię, gdy poniża się moje miasto, a czynią to osoby, które dzięki Bydgoszczy mają pracę, stanowisko, pozycję społeczną…

    – O jakiej Bydgoszczy Pan marzy?

    – Wielu bydgoszczan, tak jak ja, zaangażowało się w działalność Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska, aby to piękne miasto rozwijało się bez nakładanych na niego pęt i kagańców. Chcę, aby dawało radość każdego dnia, pracę, miejsce godnego życia, szansę rozwoju dla młodych „niepokornych” umysłów. Aby nasze miasto błyszczało na mapie Polski, jako miejsce kochane przez swoich mieszkańców.

    – Dziękuję za rozmowę.


    wtorek, 12 listopada 2013

    Leszek - prawdziwa historia życia - odcinek 5


    Poprzedni odcinek.


    We wrześniu 1959 roku Leszek rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej numer 1 mieszczącej się przy ulicy Kolejowej.  Pierwszymi towarzyszami jego szkolnej drogi były dwie dziewczynki - Irenka i Cecylka.  Jedna mieszkała w domu na przeciw, a druga, po sąsiedzku, dwa domy dalej. Obie miały długie włosy zaplatane w piękne. grube warkocze, podobnie zresztą jak jego starsza siostra.  Obie miały prawie ciągle, gdy ze sobą przebywali, buzie pełne uśmiechów.   Podczas tych uśmiechów Irence robiły się dwa śliczne dołeczki na policzkach i wyglądała jak aniołek z religijnych obrazków.  Cecylka był trochę wyższa i trochę poważniejsza od pozostałej dwójki, jednak jak się już zaczęła śmiać to nie potrafiła przestać, a ten jej śmiech był tak zaraźliwy, że z byle powodu, nieraz cała trójka śmiała się przez kilka minut, a bywało, że i dłużej.  I to te dwie małe dziewczynki, pełne rozsadzającej je energii, niesamowicie żywotne i pomysłowe, ale już na swój sposób odpowiedzialne i obowiązkowe, zostały pierwszymi towarzyszkami szkolnych dni Leszka.

    Rodzice Leszka byli bardzo zapracowani dlatego też do szkoły nikt go nie odprowadzał.  Mama poszła z nim do szkoły przez początkowe trzy dni, a potem nie dostała już wolnego i musiała być w pracy w czasie, gdy Leszek wędrował na swoje pierwsze nauki.  Zresztą wówczas na ulicach było bardzo bezpiecznie, ruch samochodowy był minimalny, w całym powiatowym mieście było może z kilkadziesiąt samochodów osobowych i pewnie trochę więcej ciężarówek, a dominowały jeszcze wozy ciągnione przez konie.  Tak zwane rolwagi, którymi przewożono ciężkie towary i mniejsze wozy konne na gumowych kołach, sporo było różnych bryczek, dwukółek, a i zdarzały się jeszcze karety, szczególnie w niedzielę, gdy okoliczni mieszkańcy przybywali do fary na sumę.

     Jego koleżanki miały podobną sytuację rodzinną dlatego też ich rodzice umówili się, aby  na pół godziny przed rozpoczęciem lekcji przychodziły obie po Leszka do domu i, aby razem chodzili do szkoły.  Po buziakach na powitanie cała trójka wyruszała trzymając się za ręce, idąc najpierw ich szeroką ulicą, a potem, kawałek za kioskiem Ruchu, skręcała w ulicę Armii Czerwonej, przechodziła przez Plac Pułkownika Paszkowa i potem ulicą Wojska Polskiego, dziecięca trójka dochodziła do ulicy Kolejowej, gdzie mieściła się ich szkoła. Zazwyczaj trwało to około piętnastu minut.  A po lekcjach, mając dużo czasu i fantazji, wracali inną drogą.  Szli ulicą Kolejową do ulicy Bydgoskiej, przechodzili tylko niewielki kawałek tej ulicy i dochodzili do sklepu Żyda Krona, takiego małego, chudego, prawie łysego, ale wiecznie uśmiechniętego i rozgadanego człowieczka.  Szybko też zaczęli pomiędzy sobą nazywać go kroneczkiem bo był taki drobny i niepozorny, ale taki miły i uczynny.  W tym niewielkim sklepiku, gdy któreś z nich miało jakąś malutką kwotę to kupowali cukierki na sztuki lub, będąc przy większej kasie, kupowali po lizaku, takim okrągłym, czerwonym, na drewnianym patyczku, owiniętym w szeleszczący celofan.   Potem, tuż za sklepem, skręcali w lewo w Piaskową i przechodząc niewielki kawałek tej ulicy skręcali w prawo w gruntową uliczkę wiodącą z Piaskowej, przez niewielki drewniany mostek, tylko dla pieszych i rowerzystów, do miejskiego targowiska.   Dochodząc do targowiska, po prawej stronie mijali budynki Ochotniczej Straży Pożarnej.  Przy tej strażackiej remizie często z otwartymi buziami oglądali ćwiczenia strażaków w rozwijaniu i zwijaniu węży, wspinania się na drabiny lub, co najbardziej lubili, przyglądali się zjazdom strażaków w brezentowych długich rękawach z trzeciego piętra strażackiej wieży.  ,Zawsze tez podziwiali potężną syreną wieńczącą ta strażacka wieżę.  Syrenę, która zawsze wyła.przez wiele minut w razie jakiegoś pożaru zwołując strażaków, i zawsze sporą grupę widzów, a dzieci w różnym wieku, szczególnie.  Potem przechodzili przez ulicę Powstańców Wielkopolskich i na szagę przez targowisko dochodzili do ulicy Księdza Wujka, a po przejściu jeszcze kawałka targowego placu, byli już na swojej ulicy, gdzie w narożnym domu tej ulicy i targowiska mieszkała Irenka, a na przeciw niej Cecylia.   Jednak obie dziewczynki odprowadzały najpierw  Leszka, który mieszkał dwa domy dalej, a dopiero potem szły do swoich domów.

    Podczas ładnej pogody taka droga zajmowała im godzinę lub nawet dłużej, gdyż zatrzymywali się na łąkach nad Wełną.  Dziewczyny zbierały stokrotki, kaczeńce lub mlecze i robiły sobie wianki, czasami jak któraś z mam nakazała to zbierali szczaw, albo czarcie żebro dla królików, które hodowała rodzina Cecylki.   Najczęściej jednak przesiadywali nad rzeką obserwując wodę, ryby, żaby, wijące się długaśne glony i ludzi przechodzących przez mostek, a ponieważ tematów do rozmów mieli nieskończoną ilość to czas płynął im wartko i przyjemnie.

     Takie wspólne wędrówki do szkoły trwały prawie dwa lata.  Z tego okresu zostały Leszkowi tylko wspaniałe, cudowne wspomnienia, pełne kolorów, rozmów, śmiechu, żartów, najprzeróżniejszych psot, ciągania dziewczyn za włosy, gonienia się, przekomarzania, a czasem pretensji i niewielkich wzajemnych kłótni lub najdziwniejszych, wymyślanych na poczekaniu, przezwisk..  Lubił bardzo te swoje dwie koleżanki i one go lubiły, a i rodzicom całej trójki bardzo się podobała ta ich przyjaźń.   Pewnie trwało by to znacznie dłużej niż niecałe dwa lata, ale szkolni i podwórkowi koledzy zaczęli się z Leszka naśmiewać, że jest babą, że tylko trzyma z dziewczynami, zaczepiali go, wyzywali od dziewuch, robili mu różne złośliwości.  Pewnie często czynili to ze zwykłej zazdrości, albo z powodu normalnej dziecięcej głupoty.   W końcu Leszek, który wówczas wcale tego nie pragnął, pomału zaczął ograniczać te wzajemne chodzenie do i ze szkoły z Irenką i Cecylią.  Pod koniec drugiej klasy zaczął chodzić ze szkoły z kolegami.  Najpierw z Gracjanem, który mieszkał obok Cecylii, a potem dołączył do nich Tomek z ulicy Powstańców Wielkopolskich i Wojtek z Księdza Wujka.  Jeszcze tylko czasami chodził z dziewczynami do szkoły, ale już ze szkoły nigdy.  A po wakacjach, po drugiej klasie nawet i te kontakty z tymi wspaniałymi dziewczynkami, ustały.  Potem widywali się tylko w szkole i czasami na ulicy.

    Teraz już tylko ta chłopięca czwórka zaglądała do sklepu Żyda Krona, prywatnego sklepiku spożywczego, a właściwie to sklepiku, o którym zwykło się mówić - szwarc mydło i powidło.  Także w tym czasie, na łąkach położonych pomiędzy sporym stawem, niedaleko od Piaskowej, a rzeką Wełną, zaczęli kopać piłkę, bawić się w chowanego, bić na kije tak jak na miecze i przesiadywać nad wodą opowiadając sobie niestworzone historie, popisując się niesamowicie jeden przed drugim.  Każdy chciał być ważniejszy i opowiedzieć coś co resztę zadziwi, albo rozśmieszy.  Były tam dziecięce kawały o kisielu i budyniu, opowiadania o podwórkowych wyczynach, rodzinnych perypetiach, rodzeństwie, wyjazdach do Łakiny i niesamowite opowieści o wybudowanej tam piramidzie i wielkim pomniku dla konia oraz wielu, wielu innych sprawach, tematach i przeżyciach.

    W tym samym czasie najlepszymi kolegami podwórkowymi Leszka zostali jego dwaj rówieśnicy, mieszkający dwa podwórka dalej - Grzegorz i Janusz.   Obaj chodzili do innej szkoły podstawowej - szkoły numer trzy mieszczącej się na ulicy Klasztornej, za farą, obok liceum ogólnokształcącego.  Szybko się zaprzyjaźnili i spędzali codziennie ze sobą długie godziny na swoich podwórkach, ogrodach i na placu zakładów drzewnych, które graniczyło z ich podwórkami.  Potem dołączyli do nich Zdzisław, Tomek, Piotr, Michał - młodszy o dwa lata brat Janusza i Tadeusz.  Ta paczka trzymała się wiele lat.  Pochodzili z różnych środowisk, ale kumplowali się nie zważając na to.  Janusz i Michał byli z nich najlepiej sytuowani.  Ich ojciec był dyrektorem owych zakładów drzewnych i wiodło im się wyśmienicie.  Mieszkali w dużym, czteropokojowym mieszkaniu, w którym Leszek bardzo lubił ich odwiedzać, gdyż w razie niepogody lub w czasie długich zimowych wieczorów, można było robić u nich wiele rzeczy łącznie z gonitwą w koło po pokojach.   Grzegorz mieszkał nad mieszkaniem Janusza i Michała w znacznie mniejszym mieszkaniu, ale za to na trzecim piętrze i z jego mieszkania roztaczał się wspaniały widok na okolicę.   Tomek mieszkał w domu na przeciw w eleganckim mieszkaniu przedwojennych urzędników, a Piotr, którego ojciec pracował w banku mieszkał w pięknym mieszkaniu na pierwszym piętrze solidnej kamienicy graniczącej z domem Leszka.  Tadeusz i Zdzisław byli najbardziej zbliżeni statusem materialnym do sytuacji Leszka.   Trzeba jednak, jeszcze raz dodać, że nie tak jak obecnie, ów status materialny nie czynił żadnych różnic w relacjach pomiędzy podwórkowymi kumplami.  Tutaj liczyły się przede wszystkim inne wartości, czyli różnorodne umiejętności pozwalające wygrywać wszelkie rywalizacje, czy to w grach, czy w zabawach, pomysłach i swoistej odwadze oraz inicjatywie.  Tutaj z biegiem lat Leszek zaczął być pożądanym kolegą, z którym wszyscy chcieli się bawić, grać i przebywać.   Miał zawsze dużo pomysłów.które potrafił realizować i chociaż nigdy nie dominował to jednak koledzy coraz częściej liczyli się z jego zdaniem i jego opinią.

    W swoich pierwszych szkolnych latach ich zabawy były proste.  Bawili się w chowanego, a zakamarków, zabudowań, krzaków, zarośli, ogrodów było tak dużo, że ta zabawa nigdy im się nie nudziła.  Latem chodzili się kąpać na śluzę na Nielbie, bo tam było szeroko i głęboko, a zupełnie blisko bo raptem cztery ogrody dalej. Zimą na sanki na Darona bo to były niewielkie górki za silosem zbożowym, ale bardzo strome i zjeżdżało się z nich, aż do rzeki Nielby.  Jesienią królowali w okolicznych ogrodach, znając każde owocowe drzewo i każdy owocowy krzaczek oraz obyczaje właścicieli ogrodów.  Czasami starsze dzieci z ich czterech podwórek, bo w tym obrębie się najbardziej kolegowali, organizowały młodszym wspaniałe zabawy.  Bawili się w sklep, albo gaszenie pożaru, albo w podchody z tajemnicami, karteczkami i różnymi znakami robionymi kredą na budynkach i drzewach i chodnikach.

    Później, gdzieś tak od połowy czwartej klasy, wspomniana paczka stała się bardziej samodzielna i już tylko w swoim kręgu organizowała sobie najróżniejsze zabawy, gry i wycieczki, a innych, szczególnie młodsze rodzeństwo przeganiając lub uciekając przed nimi pomimo rodzicielskich nakazów, aby się nimi opiekować.

    Następny odcinek.


    niedziela, 10 listopada 2013

    Odrobina prawdy o toruńskim marszałku - odsłona 2

    Parę dni temu "regionalny", czytaj toruński, lider partii rządzącej zapowiedział, że w przypadku zwycięstwa Platformy Obywatelskiej w przyszłorocznych wyborach samorządowych, kandydatem na urząd marszałka będzie Piotr Całbecki, czyli obecny marszałek, rządzący już prawie dwie kadencje.   To za rządów tego marszałka całe województwo pogrążyło się w stagnacji i zaczęło zajmować ostatnie miejsca we wszelkich klasyfikacjach.    Pewnie dlatego, w nagrodę, ma on ponownie zostać marszałkiem.  To za tego marszałka skrajnie niekorzystnie dla bydgoszczan podzielono unijną kasę w czym udział samego marszałka był największy, gdyż jak wiemy radni wojewódzcy są raczej maszynkami do głosowania, a nie ludźmi powołanymi do obrony interesów swojego elektoratu.

    Rzecz niepojęta ta sama PO, która jeszcze parę lat wcześniej jako jedno ze swoich haseł głosiła potrzebę wprowadzenie dwu-kadencyjności na wszelkich wybieralnych funkcjach, która głosiła potrzebę zmiany ordynacji wyborczej mającą na celu bezpośredni wybór marszałków i starostów, tak jak obecnie wybiera się prezydentów i burmistrzów miast oraz wójtów gmin, to właśnie ta Platforma chce w Toruniu wybrać marszałka na trzecią kadencję i zapowiada to już na rok przed wyborami, kompletnie nie zważając przy tym na realia, pozycję, osiągnięcia i zasługi, które delikatnie pisząc, są mocno wątpliwe i są raczej pasmem porażek, niż sukcesów.

    Niestety jak doskonale wiemy "bydgoskie" media, które w różny sposób powiązane są z toruńskim urzędem marszałkowskim, ani myślą krytykować, analizować, przewidywać, zadawać trudne pytania lub organizować poważne dyskusje, sondaże lub dokonywać rzetelnych ocen działalności tego urzędu.  Media te, a szczególnie radio PiK i TVB otrzymują dofinansowania w różnej postaci, a to ogłoszeń, a to unijną kasę na różne audycje, dzieloną w Toruniu, a to w postaci wspólnych akcji, np. "gęsina", a to we wielu innych formach, często także personalnych i nieformalnych.   Dlatego też z dużą satysfakcją, poważaniem, szacunkiem i  zadowoleniem, i to już od pewnego czasu, odbieram felietony pana Jacka Deptuły z Gazety Pomorskiej, które zasadniczo odróżniają się od tej oportunistycznej (ugodowej) i serwilistycznej wobec toruńskich władz "regionalnych", postawy innych "bydgoskich" mediów.

    Poniżej kopia artykułu z ostatniej Gazety Pomorskiej, autorstwa pana Jacka Deptuły.

    Siedem lat rządów marszałka Całbeckiego. Kujawsko-pomorskie ma europejskie ambicje, ale rzeczywistość skrzeczy

    Dodano: 8 listopada 2013, 6:45 Autor: 
    Urząd marszałkowski ma strategię rozwoju regionu na lata 2014 - 2020. Ale oceńmy wspólnie pracę marszałka Piotra Całbeckiego i sejmiku.

    Sonda

    Czy marszałek Całbecki zasługuje na trzecią kadencję?
    wyniki głosowania
    Liczba głosów: 105.

    Województwem kujawsko-pomorskim od siedmiu lat rządzi Platforma Obywatelska. Dokładnie za rok pójdziemy do urn wyborczych, by wybrać prezydentów, burmistrzów, wójtów oraz radnych, w tym - sejmiku samorządowego. Reforma administracyjna kraju sprawiła, że władza w regionach leży de facto w rękach urzędów marszałkowskich, a praktycznie decydujący głos należy do marszałków.

    Jednak marszałkowie nie są wybierani w wyborach powszechnychzatem obywatele nie mają wpływu na to, kto rządzi województwem. Marszałków wybierają partie i radni sejmików. - Jeśli w przyszłorocznych wyborach samorządowych wygra Platforma - mówi Tomasz Lenz, lider PO w regionie - to bez wątpienia na funkcję marszałka województwa zaproponujemy Piotra Całbeckiego.

    Czytaj: Polska "B" na Kujawach i Pomorzu

    Byłaby to już trzecia kadencja marszałka w Kujawsko-pomorskiem. Siedem lat jego rządów to doskonała okazja do podsumowania pracyTym bardziej, że właśnie rozpoczęły się konsultacje Kujawsko-Pomorskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2014-2020. Gra idzie o wielką stawkę - Polska po raz ostatni otrzyma tak duże pieniądze z Unii Europejskiej.
    Marszałek Całbecki tłumaczył niedawno, że "chce sprawić, by nasze województwo szybko dołączyło w sferze rozwoju społecznego do najlepszych europejskich regionów”. Jednak rzeczywistość skrzeczy. Województwo w rankingach zajmuje z reguły miejsca w ostatniej piątce. Pod względem tzw. Wskaźnika Lokalnego Rozwoju Społecznego (Local Human Development Index – LHDI) od lat zajmujemy tę samą trzynastą pozycję.

    Czytaj: Sejmik uchwalił strategię rozwoju Kujawsko-Pomorskiego. Bydgoszcz i Toruń lokomotywami rozwoju

    To zdumiewające biorąc pod uwagę, że pod względem produktu krajowego brutto na osobę, region zajmuje ósme miejsce. Jesteśmy więc w połowie stawki województw.
    W 2007 roku Piotr Całbecki zaprosił wszystkich parlamentarzystów regionu do gry w jednej drużynie. - Pracujmy razem dla Kujawsko-pomorskiego - zachęcał kilkunastu nowo wybranych posłów i senatorów. Wręczył im nawet specjalne koszulki z herbem województwa, nazwiskami i numerami. Każdy otrzymał listę strategicznych dla regionu inwestycji, za którymi parlamentarzyści mieli lobbować w Warszawie..
    Skończyło się jak zwykle - klapą. Marszałkowi, który rządzi budżetem, a więc ma władzę, nie udało się ani stworzyć drużyny, ani wypracować kompromisowej koncepcji aglomeracji bydgosko-toruńskiej. A Europy ciągle nie widać.



    Cóż można dodać do powyższego artykułu?   Chyba tylko to, że przeprowadzona telefonicznie sonda, najlepiej i najtrafniej pokazuje prawdziwą popularność toruńskiego marszałka w największym mieście regionu.  W tej sytuacji śmiesznym i niepoważnym wydaje się zapowiadanie jego marszałkowania na kolejną kadencję.  A tym samym coraz bardziej pożądanym jest przeprowadzenie referendum w sprawie wspólnej metropolii z Toruniem do której to torunianie, chcąc zachować swoje wpływy w tym województwie, prą, jak to się mówi, po trupach.

    W poniższym linku poprzednia odrobina prawdy o toruńskim marszałku:


    http://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2013/10/odrobina-prawdy-o-torunskim-marszaku.html