czwartek, 30 stycznia 2014

Kolejny przykład "braterskiej przyjaźni" bydgosko - toruńskiej.

Z dzisiejszego (30.01.2014)  EB

Poszerzyć Zamczysko!

Mieszkańcy proszą o to od lat - bez skutku.

To jedna z najdłuższych sag komunikacyjnych w Bydgoszczy.  Ulice Pod Skarpą i Zamczysko, niegdyś polne drogi, dziś są obwodnicą dla chcących dojechać z Myślęcinka do Fordonu.

Problem  zaczął  się  kilkanaście  lat temu.  Mieszkańcy  kilkudziesięciotysięcznego  Fordonu  szukali  dogodnego  dojazdu  do  Myślęcinka i  Osielska.  Naturalnym  skrótem okazały  się  ulice  Pod  Skarpą  i  Zamczysko, które z polnych dróżek po wylaniu asfaltu stały się dogodnym połączeniem w tamtym kierunku.
Problemem, który spędza sen z powiek okolicznym mieszkańcom, jest szerokość  tych  ulic.  Wąskie, miejscami  bardzo  kręte,  bez  pobocza -  słowem  bardzo  niebezpieczne dla  zmotoryzowanych,  ale  przede wszystkim - dla pieszych.

-  Od  kilkunastu  lat  walczymy o  modernizację  tej  drogi  -  mówi Czesław  Weyna,  nasz  Czytelnik.  -
Tu  samochody  mijają  się,  prawie dotykając się lusterkami, często pędzą na złamanie karku. Pieszy często  musi  skakać  dosłownie  w  pole, by nie zostać potraconym.

Problem jest dobrze znany w Zarządzie Dróg Miejskich.

-  Niestety,  dla  poszerzenia  tej drogi niezbędne byłoby pozyskanie części  działek  od  Lasów  Państwowych  -  tłumaczy  Krzysztof  Kosiedowski,  rzecznik  prasowy  ZDMiKP  w  Bydgoszczy.  

-  Do  tej  pory  zgody nie  uzyskaliśmy.  Mogliśmy  jedynie zainstalować  odpowiednie  oznakowanie oraz spowalniacze ruchu. (r)

Lasy Państwowe blokują budowę drogi w Bydgoszczy ?!

Zarząd na region jest w Toruniu.


  Komentarz zbyteczny.

środa, 29 stycznia 2014

Można i tak - a ludzie już mieszkają.

Częściowo już zamieszkały oryginalny budynek w pod-bydgoskim Maksymilianowie.

A wokół - jak widać.

Zdjęcie wykonano w styczniu 2014 roku.

sobota, 25 stycznia 2014

Warto przeczytać - 15

Dzisiaj polecam trylogię lwowską Marii Nurowskiej składającą się z trzech powieści:

"Imię Twoje"

"Powrót do Lwowa"

"Dwie miłości"

Ta polska pisarka urodzona na Podlasiu w 1944 roku, absolwentka filologii polskiej i słowiańskiej na Uniwersytecie Warszawskim, zadebiutowała w 1974 roku.  Wymienione powyżej książki napisała w latach 2002 do 2006.

Po te książki sięgnąłem zupełnym przypadkiem, nie czytając przedtem niczego tej autorki.  A sięgnąłem bo zaintrygował mnie ten tytuł  "Powrót do Lwowa".   Przeczytałem i polecam innym przeczytanie tych dosyć specyficznych, moim zdaniem, powieści.  Ich akcja, w zdecydowanej większości, toczy się na współczesnej Ukrainie.  Głównie we Lwowie, o którym autorka pisze z dużym uznaniem, szacunkiem, a nawet rzec można, że z miłością.  Poznajemy na kartach tych książek także Kijów, Kaukaz, Donieck, a nawet zabronioną strefę Czarnobyla.  Część akcji toczy się w Nowym Jorku, a główna bohaterka jest Amerykanką.

Powieść jest ciekawa, akcja wciąga i zaskakuje różnymi zwrotami.  I chociaż fragmentami, jak na mój gust, bywa nawet irytująca, nudna lub specyficzna i to taką specyfika jakiej nie lubię to jednak ogólnie cała trylogia zasługuje na uważną lekturę.

Przede wszystkim wiele z niej możemy się dowiedzieć o współczesnej Ukrainie.  I to Ukrainie oglądanej oczyma osoby z zewnątrz.  Z kart pierwszej powieści dostrzegamy biedę na Ukrainie, arogancję władz kierowanych przez prezydenta Krawczuka, którego autorka szczerze nienawidzi i szeroko o tym pisze. Poznajemy normalnych mieszkańców Lwowa.  Zwiedzamy Lwów obserwując powolne przemiany na lepsze.  W drugim tomie mamy do czynienia z "Pomarańczową Rewolucją", z Wiktorem Juszczenką, Julią Tymoszenko i Wiktorem Janukowyczem.   Przeżywamy razem z bohaterami powieści niepewności dotyczące dalszych losów Ukrainy, poznajemy ich sympatie, uczynność oraz wiele zwyczajnych zachowań. Obserwujemy ich normalne życie, obyczaje i to wszystko z wielką politykę w tle.

Autorka wyraźnie za dzisiejszą słabość Ukrainy, za panujące tutaj stosunki, za korupcję w jej władzach, za brak rzeczywistych przemian, za powszechną biedę, za niepewność jutra, oskarża Rosjan i twierdzi, że to oni nie chcą w żaden sposób pozbyć się wielkich wpływów na ten kraj.  Niestety ten brak wyraźnej tożsamości, ta szamotanina pomiędzy poczuciem bycia Ukraińcem, albo poczuciem byciem Rosjaninem, jest podstawową sprawa dla większości obywateli tego kraju.  Tożsamość ukraińska nadal się kształtuje. Najdziwniejsze jest to, iż to właśnie Kijów jest źródłem Rusi, którą dzisiaj dowodzi Moskwa.  Jak w tej sytuacji znaleźć swoje miejsce, swój patriotyzm, swoje przekonania?

Sporo tutaj napisałem o polityce, ale ona nie dominuje w powieściach.  Jest tylko ich tłem.  Warto obecnie przeczytać te książki, gdyż na Ukrainie nadal wrze i te powieści przybliżają nam problemy, które są powodem owego wrzenia.  Każdy kto nie zna Ukrainy, a chciałby dowiedzieć się czegoś na jej temat, chciałby poznać ich problemy, dążenia i motywacje, powinien te powieści przeczytać, tym bardziej, że czyta się je z dużą przyjemnością, no może z małymi wyjątkami, o których już wspominałem.

Na koniec tego mojego krótkiego omówienia przytoczę fragment z "Powrotu do Lwowa" i to fragment, który dzisiaj w obliczy wydarzeń na kijowskim Majdanie jest pewnie jak najbardziej aktualny chociaż został napisany już osiem lat temu:

"To jest dziki wschód (mowa o wschodzie Ukrainy) bardziej dziki niż ten wasz dziki zachód z westernów.  Bo u was trafiał się jakiś uczciwy szeryf, a tutaj są sami bandyci i przekupni milicjanci. Siedzą u oligarchów w kieszeni i zrobią wszystko co tamci im każą.  Utną ci głowę jak Gongadzemu."


Poprzedni post z tego cyklu.

piątek, 24 stycznia 2014

Przedłużenie Trasy Uniwersyteckiej - stanowisko SMB

Szanowny Pan

Rafał Bruski

Prezydent Bydgoszczy

Szanowny Panie Prezydencie!

Problem, który poruszamy, dotyczy planu sytuacyjnego przedłużenia trasy Uniwersyteckiej od Wojska Polskiego do Jana Pawła II oraz przebudowy ul. Glinki. Przedkładamy na Pana ręce uwagi i wnioski, które poczyniliśmy na podstawie otrzymanego materiału. Otóż sądzimy, iż podstawowym zadaniem budowy nowego układu drogowego powinno być sprawne skomunikowanie trasy Uniwersyteckiej z głównymi arteriami drogowymi miasta a szczególnie tymi wylotowymi. Niestety, z ubolewaniem stwierdzamy, że z przesłanych planów takie założenie nie wynika. Mamy wątpliwość czy przed dokonaniem prac planistycznych wykonano pomiary natężenia ruchu

W naszej ocenie obecne główne obciążenie skrzyżowania Glinki – Jana Pawła II (poza tranzytem drogą krajową) przebiega w kierunkach :

- ul. Glinki ( z kierunku BPP) lewoskręt w Jan Pawła II (kierunek Brzoza)

- Jana Pawła II ( z kierunku Brzoza) prawoskręt w ul. Glinki (kierunek BPP).

 Przyczyną tego stanu rzeczy leży w tym, że ul. Glinki stała się podstawową drogą łączącą BPP z głównymi arteriami komunikacyjnymi, w tym wylotem na Inowrocław, a także w drugą stroną na Gdańsk. Można domniemywać, że w momencie oddania do użytku przedłużenia trasy Uniwersyteckiej rozkład obciążenia tego skrzyżowania zmieni się w niewielkim stopniu dla tych kierunków, gdyż nie odciąży ono ruchu wschód-zachód biegnącego ulicami: Glinki – Jan Pawła – Brzozowa (i kierunek Inowrocław). Brak sprawnego wjazdu i wyjazdu z ul. Jana Pawła II na trasę Uniwersytecką stawia pod znakiem zapytania sens jej przedłużenia i tym samym pominięcia jej znaczenia w układzie drogowym naszego miasta.

Naszym zdaniem błędem jest:

1) Brak bezpośredniego prawoskrętu z Jana Pawła II w ul. Glinki (kierunek BPP),

2) Brak bezpośredniego prawoskrętu z projektowanej trasy Uniwersyteckiej w Jan Pawła II  (kierunek lotnisko),

3) Brak bezpośredniego zjazdu z Jana Pawła II (z kierunku Tesco) w ul. Glinki- projektowany wiadukt (kierunek BPP).

Poniżej dołączamy poglądowy szkic dokonany na przysłanej nam koncepcji Sądzimy, że projektowany układ drogowy jest niedrożny dla ruchu do i z BPP (Bydgoskiego Parku Przemysłowego) oraz ruchu wjazdowego do centrum miasta przez trasę Uniwersytecką.  Jeżeli dojdzie do realizacji tego projektu, będzie to droga do BPP z jej wszystkimi wskazanymi wadami i mankamentami.




Panie Prezydencie prosimy o spowodowanie niezbędnej analizy oraz dyskusji nad przyjętym rozwiązaniem, gdyż nie jest to doraźna budowa ale inwestycja , która ma poprawić układ drogowy miasta a nie inwestycja dla inwestycji.

Z poważaniem

Piotr Cyprys

Przewodniczący Stowarzyszenia „Metropolia Bydgoska”

czwartek, 23 stycznia 2014

Polskie klimaty - 10



Dworek myśliwski w okolicach Bydgoszczy.

Niegdyś należał on do właścicieli Lubostronia czyli do hrabiów Skórzewskich.


Zdjęcie wykonano w kwietniu 2013 roku.


Poprzedni post z tego cyklu.

wtorek, 21 stycznia 2014

Kilka aktualnych fotografii z Porto.


Most LUIS I, konstrukcji Effela łączacy Villa Nova de Gaia z Porto.


Słynne lodzie na których wino Porto spływa w beczkach rzeką Douro do leżakowania w piwnicach.


Widok PORTO


Ujście rzeki DOURO do Oceanu ATLANTYCKIEGO.


 SANDEMAN, zawodnicy z Chile i Porto Rico w piwnicach win w Villa Nova de Gaia.


Piwnice z winem Porto słynnej firmy Sandeman


Zdjęcia wykonał  17.01. 2014  roku pan Zdzisław Szubski.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Pani wicepremier, a Bydgoszcz.

Ponieważ znaczenie i pozycja pani wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej rośnie praktycznie z dnia na dzień, a wielu upatruje w niej następcę obecnego premiera dlatego też warto dużo o niej wiedzieć.   Tym bardziej u nas, w Bydgoszczy, gdzie nie wspominamy dobrze jej przeszłych decyzji dotyczących obowiązkowego tworzenia metropolii z Toruniem, jak i aktualnej decyzji tworzenia w Bydgoszczy, jako jedyny taki przypadek w całym naszym kraju, obowiązkowego ZIT ( zintegrowane inwestycje terytorialne) z Toruniem.


Nie jest ona osobą przychylną bydgoszczanom i wyraźnie widać, że działa w sprawach dotyczących naszego regionu zgodnie z interesem torunian, którzy widocznie znaleźli sposób wpływania na nią w kwestiach  dotyczących tego województwa.   Te wzajemne relacje to głównie określone powiązania personalne, które niestety dla bydgoszczan są bardzo niekorzystne.  I nie możemy udawać, iż ich nie dostrzegamy.  Musimy mówić, pisać i pokazywać gdzie tylko się da i jak tylko się da te zawiłe ścieżki polskiej demokracji.  Niestety niektóre decyzje obecnej pani premier, nie mającej nad sobą obecnie praktycznie żadnej kontroli, a wręcz przeciwnie kontrolującej sama siebie, dla Bydgoszczy są niesprawiedliwe, krzywdzące, nakazujące, a czasami wręcz nielogiczne i szkodliwe.  

NIE ZGADZAJMY SIĘ Z NIMI.

WALCZMY O SWOJE

Dzisiaj (20.01.2014) około godziny 19.30 w telewizji TVN-24 słuchałem wywiadu pana Kamila Durczoka z panią Elżbietą Bieńkowską.  To co usłyszałem to był, moim zdaniem, jeden wielki wykaz zasług i osiągnięć i gdyby odrzucić formę (inne realia, inne problemy, inna gospodarka) to przychodziło mi do głowy tylko jedno porównanie - iście gierkowska propaganda.

Słuchając uważnie tego co mówiła pani premier dowiedziałem się, iż przez minionych sześć lat osiągnęła wszystkie cele jakie sobie postawiła, a te nieliczne, których jeszcze się nie udało jej zrealizować to zrealizuje w ciągu dwóch lat jakie zostały do kolejnych wyborów parlamentarnych.

Nawet mi się nie chce opisywać poszczególnych omawianych w tej audycji spraw i problemów bo po co, skoro już są rozwiązane, albo niebawem będą?

Jedna tylko myśl w związku z powyższym, nasuwa się do mojej głowy - jeżeli są i będą owe problemy tak rozwiązane jak ten z bydgoską metropolią, czy bydgoskim ZIT, w których to przypadkach osobiście pani teraz wicepremier, a poprzednio minister rozwoju regionalnego,  NAKAZUJE  bydgoszczanom współpracę z torunianami, a w przypadku nie posłuchania jej, grozi utratą przez bydgoszczan unijnej dotacji to w zasadzie wszyscy Polacy, no może oprócz mieszkańców Mysłowic (skąd pani premier pochodzi) i Torunia, powinni już się zacząć bać tego co ich może pod rządami tej wicepremier spotkać.


Poniżej krótki tekst (fragment artykułu) o pani wicepremier zamieszczony 08.01.2014 w "Dzienniku Gazecie Prawnej" wraz z paroma wybranymi komentarzami jakie się pod nim ukazały.

Wiele można z tego tekstu wywnioskować.


Unijne fundusze. Bieńkowska bierze wszystko

Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju szykuje przepisy, które wzmocnią kompetencję szefowej tego resortu przy rozdzielaniu unijnych pieniędzy. Jeśli wejdą w życie, Elżbieta Bieńkowska uzyska w tej kwestii niemal władzę absolutną - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
Chodzi o konsultowany od września projekt ustawy o zasadach realizacji programów operacyjnych polityki spójności w latach 2014-2020. Dokument określa zasady wydatkowania funduszy unijnych w kolejnych latach, podmioty biorące udział w ich dystrybucji oraz relacje między nimi. W sumie do podziału w tym czasie na politykę spójności Polska dostanie 82,3 miliarda euro.

Wątpliwości do przedstawionego projektu ma nawet Centralne Biuro Antykorupcyjne. Zdaniem tej instytucji, nowe przepisy zakładają, że minister Bieńkowska będzie kontrolować samą siebie. Uwagę na ten problem CBA zwracało już w październiku ubiegłego roku. Jednak resort kierowany przez wicepremier Bieńkowską, nie przejął się tymi sygnałami - pisze "Dziennik Gazeta Prawna". Tuż przed świętami ministerstwo przygotowało bowiem nową wersję projektu, w której nie zmieniono najbardziej kontrowersyjnych zapisów.
Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju zapewnia, że wypracuje rozwiązania, które wyeliminują ewentualne konflikty interesów.
Więcej w "Dzienniku Gazecie Prawnej".


Komentarz Mikołaja:

Ostatnio pisali o marszałkach jako udzielnych księciach. To jak nazwać teraz Bieńkowską? Caryca na 82 miliardach Euro?
Ten kraj jest głęboko chory.

Komentarze pod artykułem:

~Burack : Na czym polega geszeft z dotacjami unijnymi? Na ukierunkowaniu na jak najwyższą stopę zwrotu. Niemcy po przegranych wojnach wyciągnęli odpowiednie wnioski i radykalnie zmienili strategię ekspansji. Teraz nazywa się to Unia. Metoda jest bardzo prosta: dajemy kasę w formie dotacji, która do nas wraca jako płatności za usługi i technologie z odsetkami oraz nawiązką

~Ania : ...............jak myslicie czy PO z Tuskiem zrobilo cos dobrego dla POlski i Polakow???????????Czy myslicie,ze oni chca dla nas lepiej????????Wszystko co do tej pory zrobila PO,to odbija sie czkawka.Prokuratora tylko dodac jako kwiatuszka do tych wszystkich PO-wskich inwestycji,ale przeciez on niezalezi.Niezalezni w zaleznosci od kiesy,ukladow baronow PO! 

zapisany : zasada jest prosta jak w pysk dal, im wiecej wykozystania funduszy unijnych tym wiecej dlugu. Gminy juz trzeszcza w posadach, ksiegowo wyprowadzaja dlugi do spolek gminnych czy miejskich, zeby je ukryc i wmawiac nam ze jeszcze spokojnie moga sie zadluzac, bo wskazniki zadluzenia nie sa jeszcze tragiczne. Pamietacie jak se skonczyl system centralnej redystrybucji majatku ? A ze swiat przyspiesza, to to co czerwonym zajelo 45 lat (doprowadzenie do bankructwa kraju), teraz zajmie gora 20, a w unii jestesmy juz 10 lat.


czwartek, 16 stycznia 2014

Odrobina prawdy - warto posłuchać.

O Zintegrowanych Inwestycjach Terytorialnych (ZIT)  z przewodniczącym bydgoskiej Rady Miasta rozmawia Magdalena Jasińska.


http://www.radiopik.pl/21,276,roman-jasiakiewicz

Rozmowa odbyła się rankiem 16,01.1014 roku na antenie radia PiK

wtorek, 14 stycznia 2014

Współczesna Białoruś - kilka fotek z miasta Homel.

Nocą na starówce

Siedziba banku

Kościół katolicki



Pałac kultury

Pałac Romancowów

Plac imienia Lenina

Skwer do gier plenerowych.

Widok.


Zdjęcia wykonała Swietłana w sierpniu 2013 roku. - pierwsze cztery, a następne cztery w końcu kwietnia 2013 roku.

niedziela, 12 stycznia 2014

Protest w sprawie S5.

Trzeba protestować głośno, licznie i bezustannie.  Nie wierzmy politykom w ich zapewnienia, gdyż tych zapewnień dotyczących budowy bydgoskiego odcinka S5  (Nowe Marzy - Gniezno) było już w ciągu ostatnich pięciu lat kilkadziesiąt i żadne nie zostały dotrzymane.  A kasa pierwotnie przeznaczona na budowę tej ekspresowej drogi mającej połączyć ósme miasto Polski ze siecią nowoczesnych dróg poszła na powiatowy most w Toruniu.  Kto się trochę interesuje podziałem unijnej kasy ten zapewne pamięta owe listy podstawowe i rezerwowe sprzed 5 lat.  Najpierw na liście podstawowej była S5, a toruński most był na liście rezerwowej.  W rezultacie w grudniu ubiegłego roku oddano do użytku ten most (ok. 700 mln. zł), a przy budowie bydgoskiego odcinka S5 nie uczyniono niczego.  Nawet nie ogłoszono przetargu na wykonanie dokumentacji technicznej, a w kwietniu 2012 roku takie zapewnienia z najwyższych szczebli padły.  Patrz poniższy link:



Dlatego też wysyłajmy maile, telefonujmy, protestujmy, upominajmy się, róbmy szum, hałas wokół tej sprawy, gdyż w naszej ojczyźnie, jak pokazuje praktyka innych miast, to jedyna skuteczna metoda działania.

Na naszych bydgoskich politykach polegać nie możemy, a ci warszawscy lekceważą nas od lat.


sobota, 11 stycznia 2014

Najnowsze pismo przewodniczącego Rady Miasta Bydgoszczy do prezydenta Bydgoszczy.



Kolejna wymiana korespondencji pomiędzy przewodniczącym Rady Miasta Bydgoszczy panem Romanem Jasiakiewiczem, a prezydentem miasta panem Rafałem Bruskim.

Pismo dotyczy ZIT-ów i forsowanej przez pana prezydenta koncepcji wspólnego ZIT-u z Toruniem, który to fakt po zaistnieniu jeszcze bardziej ograniczy niezależność Bydgoszczy i ustanowi fakty dokonane dla władz państwowych (wicepremier Elżbieta Bieńkowska) świadczące o niby dobrej współpracy pomiędzy Bydgoszczą, a Toruniem co oczywiście jest ewidentną nieprawdą.

Kolejny raz autentycznie broniącym interesów Bydgoszczy zdaje się być tylko pan Roman Jasiakiewicz.

Przepraszam za marną jakość kopii




































Zgodnie z sugestią zawartą w jednym z komentarzy, przepisuję ten list:



Bydgoszcz 10 stycznia 2014 roku.

RML0004.1472.2014


Szanowny Pan

Rafał Bruski

Prezydent Miasta Bydgoszczy




Szanowny Panie Prezydencie

Pana obszerna odpowiedź nie dotyczy istoty moich pytań i wątpliwości.

Zarówno Panie i Panowie Radni jak również ja, wielokrotnie wyrażaliśmy pogląd, że nie ma akceptacji dla współpracy w oparciu o zasadę  równorzędności miast Bydgoszczy i Torunia.

Zasada równorzędności  pozostaje niestety zasadą prowadzonych negocjacji.

Od 2007 roku Bydgoszcz nie wykorzystała szansy rozwoju m. in. przez:

- marginalizację przez samorząd województwa

- zachowawczość wojewodów kujawsko - pomorskich

- brak odwagi i zdecydowania wobec decydentów finansowych dla potrzeb i oczekiwań bydgoszczan.

Bydgoszczanie przez ten czas skazani byli, i niestety są, na partyjna ugodowość, bądź względy partyjnych pryncypałów.

Dzisiaj mamy tego skutki.

Wyraźnie tracimy jako ośrodek decyzyjny.

Centrum przesuwa się do Torunia.

Poznajmy rażące dysproporcje w rozdziale unijnego dofinansowania:

- mieszkaniec Bydgoszczy - 754 zł.

- mieszkaniec Torunia - 1755 zł.

To także nadal brak drogi ekspresowej S-5, upadek wielkich zakładów przemysłowych z udziałem Skarbu Państwa, a w zamian spalarnia w Bydgoszczy, m.in. dla toruńskich śmieci.

Dzisiaj stajemy przed presją tzw. ZIT.

Jesteśmy szantażowani jako jedyne miasto w Polsce:  wspólny ZIT Bydgoszcz - Toruń, albo wcale.

Doskonale Pan Prezydent wie, że środki ZIT są "zaszufladkowane", nie rozwiązują bydgoskich problemów, wtłaczają jednak Bydgoszcz w gorset ograniczonych decyzji i niesamodzielność.

Zgłoszona przez Pana Prezydenta propozycja rozdziału środków ZIT proporcjonalnie według liczby mieszkańców jest dalece niewystarczająca.

Konieczne jest bowiem przyjęcie przez Marszałka Województwa Kujawsko - Pomorskiego oraz Sejmik Województwa zasady proporcjonalności według liczby mieszkańców dla całej kwoty środków unijnych na lata 2014-2020 dla województwa kujawsko - pomorskiego, a więc kwoty ponad 2 mld. euro.

Odstępując od ZIT i zapewniając Bydgoszczy proporcjonalny udział w rozdziale całej puli unijnych środków, zyskujemy więcej.

Współpraca z Toruniem w ramach ZIT jest naiwnością.

Tam bowiem obowiązuje zasada:

                                                    "dasz palec, wezmą rękę"

Naiwność ma granice.  Pan Prezydent niestety jej nie zauważył.

Jestem za wiodącą rolą Bydgoszczy w aglomeracji bydgosko-toruńskiej.

Jestem za zaproszeniem samorządu Torunia do takiej współpracy.

W innym przypadku pozostaje nam samodzielność Bydgoskiego Obszaru Funkcjonalnego.

Kieruje mną nie tylko brak zaufania dla Pana toruńskich Rozmówców, ale przede wszystkim doświadczenia ostatnich lat i tzw. "efekty" wynikające  z tej współpracy dla Bydgoszczy.

Pozostając przy swoim zdaniu kończę dyskusję w przedmiotowej sprawie.

Z Poważaniem.

Roman Jasiakiewicz

Do wiadomości:

1. Panie i Panowie Radni Rady Miasta Bydgoszcz
2. Stowarzyszenie "Metropolia Bydgoska".




czwartek, 9 stycznia 2014

Wyjątkowy "inteligent".

Rok temu (10.01.13.) zamieściłem na moim blogu post dotyczący wyrzuconej po świętach choinki.  Poniżej tekst z tego postu:


Niby nic, leżąca przy leśnej drodze choinka.  Ta leśna droga to część ulicy Kąty w Osielsku koło Bydgoszczy, łącząca Szosę Gdańską z ulicą Słoneczną w Żołędowie, a ta choinka leży tutaj wyrzucona przez kogoś kto jeszcze niedawno przy niej świętował.  Także niby nic, ale w tym samym miejscu o tej samej porze /około 10 stycznia/ podobna choinka /koreanka/, znajduje swój koniec już trzeci rok z rzędu.  Ktoś upatrzył sobie to miejsce i co roku wyrzuca tam niepotrzebne mu już drzewko.   Pomijając fakt, że jest to zwyczajne świństwo to jednak ja zadaję sobie pytanie:  jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak czynić?   Organizuje się święta, zasiada przy choince, śpiewa kolędy, może się i modli, dzieli się opłatkiem, rozdaje prezenty i w ogóle świętuje się przy tym  polskim symbolu Bożego Narodzenia, a potem bierze się niepotrzebne już drzewko i wyrzuca, trzy lata z rzędu, w tym samym miejscu przy przy publicznej drodze leśnej. 

Jak tak można?


A dzisiaj (09.01.14.)  idąc tą droga wykonałem poniższe zdjęcie:




Na tym zdjęciu widzimy wyrzuconą choinkę (koreankę) tegoroczną, a obok (po lewej stronie) leżącą drugą, taką samą choinkę leżącą tutaj od ubiegłego roku, tą z mojego postu sprzed roku.


Jaki trzeba mieć iloraz inteligencji, aby cztery lata z rzędu tak postępować?


Link do postu z choinką ze stycznia 2013 roku














wtorek, 7 stycznia 2014

Kilka refleksji natury ogólnej - 20

Od początku nowego roku odnoszę nieodparte wrażenie, iż żyję w jakimś nierealnym, dziwacznym kraju.   W kraju, w którym zniknęły wszelkie problemy, w kraju w którym nawet protesty na Ukrainie zostały zapomniane, w kraju, w którym prawie wszyscy z dnia na dzień normalnie ogłupieli.  A jaki jest tego powód?

PIJANI KIEROWCY

 Włączam dowolny program informacyjny w telewizji, w radiu, czytam dowolną gazetę i czegóż to się dowiaduję?    Dowiaduję się, że trwa wielka obława na pijanych kierowców, a sprawa nierzeźwych za kółkiem na cały tydzień (na razie) została najważniejszą kwestią w naszym pięknym kraju.   Wszyscy redaktorzy prześcigają się w licytowaniu kar dla tych złych ludzi, wszyscy politycy idą jeszcze dalej, a najdalej poszedł dzisiaj pan premier zapowiadając alkomat w każdym aucie.  Pewnie jutro, po gruntownym przemyśleniu i wysłuchaniu kolejnych fachowców, rozszerzy to na motocykle, rowery, a i nielicznym już furmankom nie ujdzie, o traktorach nie wspominając.

Problem jest poważny i trzeba się nad nim pochylać, ale ta histeria jaka się wywiązała w mediach po wypadku w Kamieniu Pomorskim przekroczyła już dawno zdrowy rozsądek i szybkimi krokami zmierza do śmieszności, a nawet głupoty.  Ludzie z ekranów i głośników klepią często takie bzdury, że nie można ich słuchać dłużej niż 20 sekund.

Mieliśmy już podobne akcje, żeby przypomnieć słynną kastrację chemiczną pedofilów, albo walkę z dopalaczami.  I co?   Jakie owoce przyniosły tamte kampanie?   Niech każdy sam sobie odpowie.

Dlaczego my jesteśmy tacy akcyjni?   Dlaczego dajemy się tak sterować, tak ogłupiać?

A przecież z nowym rokiem nie zniknął żaden ze starych problemów.  Został tylko przykryty walką z pijakami na drogach.

Mamy wspaniały okres pogodowy, nie ma mrozu, nie ma śniegu i to od kilku tygodni, a dzięki temu poczynimy spore oszczędności zarówno domowe, jak i publiczne i zamiast wykorzystać ten okres do dalszej normalnej działalności to zgłupieliśmy totalnie na punkcie pijanych kierowców.

Zaiste trudno to zaakceptować, a jeszcze trudniej pojąć.


Kolejny raz na moim blogu podrzucę kilka myśli pana profesora Kieżuna bo to o rozwiązywaniu problemów, o których on mówi powinniśmy się martwić i o tym powinniśmy rozmawiać, diagnozować, szukać dróg wyjścia z owego specyficznego neokolonializmu.   A my co?   My o kierowcach.  I tak zawsze mamy jakieś zastępcze tematy, a o sprawach zasadniczych, istotnych, nawet nie mamy czasu porozmawiać, bo przecież znowu pewnie będzie nowa akcja typu zegarek ministra, albo wyczyny posła Kaczmarka.

Poniżej fragment wspomnianego artykułu:

Artykuł ukazał się na portalu PCh24.pl

Link do całego artykułu:
 Rozmowa PCh24.pl Rozmowa z prof. Witoldem Kieżunem Zielona wyspa czy neokolonia? Data publikacji: 2014-01-01 21:00 Data aktualizacji: 2014-01-04 15:39:00


Rozmowa PCh24.pl
Rozmowa z prof. Witoldem Kieżunem

Zielona wyspa czy neokolonia?

Data publikacji: 2014-01-01 21:00
Data aktualizacji: 2014-01-04 15:39:00



W rozpoczynającym się roku minie ćwierćwiecze od startu tzw. transformacji ustrojowej. O stanie polskiego państwa i gospodarki mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. dr hab. Witold Kieżun, ekonomista, wybitny ekspert w dziedzinie zarządzania, powstaniec warszawski, kawaler Orderu Virtuti Militari.

  
Panie Profesorze, w jakim stanie znajduje się obecnie nasza gospodarka? Premier Donald Tusk oraz były minister finansów Jacek Rostowski wielokrotnie zapewniali, że jesteśmy tzw. zieloną wyspą.

- Nasza struktura gospodarcza w chwili obecnej jest analogiczna do struktury krajów pokolonialnych i w zasadzie można powiedzieć, że Polska jest neokolonią. Jeśli chodzi o niepodległość polityczną to uważam, że ją mamy, choć jest ona ograniczona w ramach Unii Europejskiej. Natomiast w sferze ekonomicznej, niestety, jesteśmy podlegli. Moją tezę bardzo łatwo wytłumaczyć. W Polsce obecnie istnieje około sześćdziesięciu banków, z czego tylko trzy są polskie. Spośród tych trzech tylko jeden ma 100 procent polskiego kapitału - jest nim Bank Gospodarstwa Krajowego. Wszystkie nasze banki sprzedaliśmy łącznie za ok. 25 mld zł, a dla porównania łączny dochód banków w roku ubiegłym wyniósł 15 mld zł. Podsumowując, można powiedzieć, że banki oddaliśmy prawie za darmo. 

Kolejną kwestią jest wielki handel, który można określić mianem „złotego jabłka”. W zasadzie nie mamy polskich supermarketów. Najpopularniejsza u nas jest portugalska „Biedronka”, której właściciel za dwa lata będzie najbogatszym przedsiębiorcą w Polsce. W związku ze sprzedażą banków nie kontrolujemy finansów, ze względu fakt, że nie posiadamy polskich supermarketów – nie mamy handlu. Ale jest jeszcze trzecia ważna struktura, mianowicie przemysł. Niestety, wielki przemysł również w Polsce już nie istnieje. Są oczywiście jeszcze pojedyncze duże firmy, ale coraz częściej bazują one w znacznej części na obcym kapitale, jak choćby Kopalnia Miedzi i Srebra w Lubinie, która posiada jedynie około 43 – 45 procent kapitału polskiego. PKO Bank Polski ma do dyspozycji też mniej niż połowę kapitału polskiego. Posiadamy jeszcze średniej wielkości przedsiębiorstwa, które i tak zaledwie w niespełna połowie przypadków są w pełni polskie. W efekcie w ciągu roku nawet do 100 miliardów złotych zysków zagranicznych przedsiębiorstw wypływa poza Polskę. Za tym idzie niemożność tworzenia nowych miejsc pracy, a w konsekwencji olbrzymia emigracja. Ostatnie dane GUS mówią o 2,1 mln osób stale osiadłych za granicą oraz około 1 milionie Polaków, którzy wyjeżdżają okresowo. Tak więc straciliśmy 3 miliony obywateli. W Polsce mamy również 2 miliony bezrobotnych, co stanowi 13 procent, a także masę emerytów i rencistów. Proszę pamiętać, że w pewnym momencie w likwidowanych  przedsiębiorstwach zwolnionym pracownikom powszechnie proponowano renty.

W tym miejscu optymiści powiedzieliby: „ale przecież otrzymujemy wielkie pieniądze z Unii Europejskiej”.



- Oczywiście, otrzymujemy, ale musimy pamiętać o tym, że my też musimy dokładać się do jej budżetu. Poza tym, warto policzyć, ile straciliśmy dzięki strukturom UE. Tak jak wcześniej wspomniałem, stocznie zostały zlikwidowane dzięki Unii Europejskiej, byliśmy ukarani za dofinansowanie ich z budżetu państwa. Co ciekawe, Niemcy były w podobnej sytuacji do naszej, ale im ta sprawa „uszła na sucho”. Użyli argumentu, że dofinansowują dawne przedsiębiorstwa socjalistyczne na terenie byłego NRD, ale przecież my moglibyśmy użyć tego samego argumentu. Niestety, Niemców traktuje się w sposób wyjątkowy. Straciliśmy również wielki przemysł cukrowniczy i zostaliśmy zmuszeni do importu cukru z Ameryki Południowej. To tylko przykłady, których jest o wiele więcej.



Poprzedni post z tego cyklu.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Soczi - sierpień 1990 roku.

W związku ze zbliżającą się Olimpiadą Zimową w Soczi chciałbym zaprezentować na moim blogu parę filmików, które nakręciłem w tym mieście w sierpniu 1990 roku.

To już historia, minęło prawie ćwierć wieku, ale moim zdaniem warto zerknąć na widoki i atmosferę tego pięknego miasta.

Filmiki są marnej jakości, gdyż nagrane zostały wielką kamerą video na magnetycznych taśmach, a do tego prezentowany dzisiaj filmik wykonywałem z jadącego autobusu.  Sprzęt, jazda, czas i przeróbka filmu zrobiły swoje, ale trochę widać.




Drugi filmik pod adresem:

http://www.youtube.com/watch?v=oNj4ptA795k

Trzeci filmik:

http://www.youtube.com/watch?v=RIlPxAzcVhQ

Kolejny list pana Romana Jasiakiewicza - przewodniczącego Rady Miasta Bydgoszczy

Pan prezydent miasta Bydgoszczy jedzie do Torunia negocjować coś czego czynić nie powinien, a pan przewodniczący Rady Miasta Bydgoszczy przypomina mu o tym.



niedziela, 5 stycznia 2014

S5 - aktualna i ciekawa wymiana korespondencji.


Jeszcze tylko przewodniczący Rady Miasta Bydgoszczy pan Roman Jasiakiewicz próbuje coś działać w sprawie budowy bydgoskiego odcinka S5.  Reszta bydgoskich polityków skuliła ogony pod siebie i nie chcąc narażać się krajowym oraz regionalnym liderom nabrała wody w usta i milczy jak zaklęta.  Na pewno obawiają się o swoje pozycje na listach wyborczych zbliżających się wielkimi krokami wyborów do UE, samorządów i do sejmu oraz senatu i dlatego tak się zachowują.  Oczywiście w kampaniach wyborczych znowu będą obiecywać, konfabulować, mamić, zapewniać i tak dalej.  A rzeczywistość?  Niestety dla bydgoszczan jest bardzo smutna.  Wystarczy poczytać odpowiedź z ministerstwa pani wicepremier czyli osoby obecnie najważniejszej w kwestii podejmowania decyzji o budowie dróg.

Coś tam piszą o perspektywie 2030 i o wskaźnikach, których zresztą nagminnie nie przestrzegają przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych.

Bydgoszczanie poczytajcie i nie dajcie się kolejny raz omamić mętnym i fałszywym obietnicom liderów PO.









































czwartek, 2 stycznia 2014

Leszek - odcinek 7


Poprzedni odcinek (6)


Odcinek 7  

Wracając do szkolnych lat Leszka napisać trzeba, iż okres od czwartej do ósmej klasy był najszczęśliwszym okresem jego dzieciństwa i wczesnej młodości.  Pomimo kłopotów rodzinnych, głównie materialnych, (ale kto ich za Gomułki nie miał?) te chłopięce, a potem rzec można, młodzieńcze lata toczyły się szybko i ciekawie.  Z nauką Leszek nie miał żadnych kłopotów, a nawet wręcz przeciwnie, osiągał sporo sukcesów, w tym udział z powodzeniem w matematycznych olimpiadach powiatowych i reprezentowanie szkoły w paru meczach w drużynie piłki ręcznej.

Niech jednak nikt nie pomyśli, iż podwórkowe życie Leszka i jego kolegów składało się tylko z gry w piłkę nożna i w kometkę.  Absolutnie tak nie było.  To dziecięce, a później chłopięce, aż wreszcie młodzieńcze życie było ogromnie wielobarwne.  W tamtym czasie, czyli w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, rzeczywistość była zupełnie inna.  Nie było telewizorów, a dopiero nieśmiało wkraczały one w rodzinne życie i to tylko z jednym, trwającym parę godzin dziennie, programem.  Zaś komputery i internet były pieśnią jeszcze bardzo odległej przyszłości.  Czasami słuchało się radia i czytało książki.   Dlatego też wszyscy koledzy Leszka i on sam, mieli dzięki temu, zupełnie odwrotnie niż obecnie, bardzo dużo czasu.   Ten czas wypełniali głównie swoją wyobraźnią i swoją pomysłowością.  A wyobraźnia młodych ludzi jest naprawdę bardzo bogata i jeżeli nie narzuca się jej gotowych wzorców, nie zmusza do określonych zachowań lub konkretnego postępowania czy to w sposób świadomy lub jak obecnie w sposób pośredni - sterowalny, to rodzi ona ogromnie ciekawe owoce.  Tak też było w tym przypadku.    Pomysłowość członków całej grupy nawet jeszcze dzisiaj mocno zadziwia niejednego, któremu Leszek o tym opowiada..   Oczywiście sporo zachowań było bardzo typowych dla tamtego czasu - grali w powszechnie wówczas znane gry takie jak palant, klipa, bok, dołki, państwa-miasta, dwa ognie, siatkówka, czy piłka ręczna, ale wymyślali także swoje gry i zabawy.  Organizowali podwórkowe wyścigi rowerowe na wysypanych piaskiem okrężnych torach, ścigali się w biegach kto pierwszy na tych samych torach, a każdego roku latem, najczęściej w sierpniu, budowali na Leszka podwórku budkę - szopkę z desek, dykty, papy, gałęzi i innych podobnych materiałów. Namioty były wówczas nieosiągalnym szczytem marzeń.  A potem spali w tej budce kilkanaście nocy zależnie od pogody.  Spali na starych materacach przykryci byle jakimi kocami.   Ale za to w nocy, bez kontroli rodziców, robili co dusza zapragnie.  Były nocne harendy, wyprawy na miasto, wyprawy na krzyżówkę, na cmentarz, nad jezioro, długie nocne rozmowy, a nawet próby picia wina i piwa.  Oczywiście urządzali sobie także dosyć często skomplikowaną zabawę zwaną podchodami ze strzałkami rysowanymi kredą na chodnikach, drzewach i ścianach, listach z poleceniami i tajemnicami chowanymi w najróżniejszych miejscach, z długimi marszami na orientację według busoli i polegające na znajomości miasta i jego okolicy.  Takie podchody trwały nieraz do późnych godzin nocnych wywołując irytację, a czasami niepokój rodziców.  Ich przygotowanie trwało parę dni, a dyskusje o tym kto był lepszy trwały następnych parę dni po tej zabawie.

Zimą było trochę gorzej, ale jak tylko spadł śnieg to zaraz zaczynały się wyścigi na sankach, na starych nartach znajdowanych gdzieś na strychach.   Często robili trwające nieraz parę godzin wojny śniegowe z okopami ze śniegu, różnymi śniegowymi kulami do których do środka wkładali czasami jakiś kawałek drewna, rzadziej małe kamienie lub inne cięższe przedmioty.  Te wojny kończyły się, gdy wszyscy byli już prawie całkiem mokrzy od śniegu i potu oraz kompletnie wyczerpani, a trafiał się i jakiś siniec, podarte ubranie, zagubione czapki, albo szaliki.  Od tych śniegowych bitew rozpoczęła się wieloletnia wojna podwórkowa czyli rywalizacja pomiędzy podwórkami.   Czasami kończyła się ona na na meczach podwórkowej piłki nożnej lub rywalizacji w innych grach, ale czasami kończyła się wielkimi kłótniami, a nawet bijatykami na kije i kamienie.   Inną śniegową zabawą było lepienie wielkich pomysłowych bałwanów, a jak się trafiły dni z zamarzniętym śniegiem to wytrwale lepili spore igloo, czyli śniegowe domki i to tak duże, że mogło w nich było śmiało przebywać nawet kilka osób.  A gdy mróz ściął okoliczne rozlewiska ich rzek to królowała jazda na łyżwach.  Zaś te łyżwy to były takie przypinane do butów.  W tyle podeszwy buta szewc umieszczał metalową blaszkę z otworem w środku, w którą wkładało się jeden koniec łyżwy zakończony sworzniem, a po jego przekręceniu, przód łyżwy przykręcało się z boku, specjalnym kluczykiem do obcasa buta.  I na tych łyżwach, niszcząc okropnie buty, śmigało się godzinami po lodzie.  A to w slalomie, a to na wyścigi, a to grając w hokeja.  Najciekawszy i pochłaniający najwięcej czasu był ów hokej. Kije hokejowe robiło się z zakrzywionych, odpowiednio wybranych gałęzi, bramki z cegieł postawionych na lodzie i tylko krążek kauczukowy był oryginalny.  A ile guzów, zwichnięć, a czasami i złamań nóg zaliczyli uczestnicy tych zimowych zmagań to trudno zliczyć.

Natomiast, gdy pogoda nie sprzyjała zupełnie zabawom w terenie to grywali w ping ponga i różne gry takie jak młynek, chińczyk, warcaby, gry w karty, a później nawet w szachy.  Najciekawsze były rozgrywki w ping ponga.  Wyposażenie do gry czyli rakietki, siatkę i piłeczki kupili znowu za sprzedany złom.  Jednego razu znaleźli nad rzeką kawał ciemnobrązowej rury i zawieźli ją na bagażniku roweru do skupu złomu. Okazało się, że to była rura miedziana, a miedź była po 6 zł za kilogram.  Dostali za tą rurę ponad 60 zł. Wystarczyło na dwie rakietki po 17 zł za sztukę i siatkę - 20 zł za sztukę, a nawet starczyło na parę piłeczek, które kosztowały po 2 zł za sztukę.  W ping ponga grywali na dużych stołach kuchennych.  Najlepszy stół był w kuchni u Leszka.  Był to duży prostokątny stół składający się z dwóch blatów złożonych normalnie jeden na drugi i o wymiarach tylko nieco mniejszych niż prawdziwy stół do ping ponga.  Koledzy tylko czekali, aby w domu nie było rodziców Leszka i zaraz rozkładali ten stół.  Rozłożoną część, po przestawieniu mebli i wyposażenia kuchni, podpierali specjalną drewnianą nogą, przykręcali siatkę i zaczynały się zacięte i emocjonujące zawody.  Po wyuczeniu się tej gry zaczęli organizować turnieje, a startowało w nim przynajmniej sześciu chłopaków.  Wszyscy składali się po dwa złote, a zwycięzca zabierał pulę, którą potem i tak razem wydawali przeważnie na różne słodycze.

Dzieciństwo i wczesna młodość Leszka toczyło się wartko, barwnie, urozmaicona głównie tym co sami wymyślali.   Otaczało go wielu wspaniałych kolegów, z którymi organizowali coraz bardziej złożone zabawy, wyprawy, gry, dyskusje, wycieczki i zawody.   Oczywiście były także kłótnie, a nawet zdarzały się bójki, wyzwiska i inne tego typu zachowania.  Na szczęście nie było tego dużo, a po paru latach prowodyrzy takich zachowań zostali z grupy wyrzuceni i spory dotyczyły głównie tego kto wygrał lub kto miał rację.  Ich prawie równy status materialny powodował pewną solidarność i oprócz Michała i Janusza synów owego dyrektora, nie bardzo mieli czego sobie zazdrościć dlatego też łączyły ich autentyczne więzi, więzi naturalne, koleżeńskie, a nawet powiedzieć można, że w kilku przypadkach przyjacielskie.

Następny odcinek.