środa, 30 grudnia 2020

Noworoczne życzenia

Czego życzyć na ten 2021 rok?  Pewnie głównie tego, aby był lepszy od fatalnego 2020 roku.  Poza tym zdrowia, zdrowia i zdrowia.

I oczywiście wszelakiego powodzenia i spełnienia marzeń.  Tych zwykłych i tych najbardziej skrytych.

Do siego Roku.

Ilustracją (może inspirującą)  moich życzeń są intrygujące grafiki mojej wspaniałej wnuczki Marty.




wtorek, 29 grudnia 2020

Moje oblicza - 4

Kiedyś, dawno temu, starałem się zmieniać rzeczywistość.  Nawet zostałem w jakimś sensie politykiem ogólnokrajowym bo byłem członkiem rady krajowej KLD, będąc przewodniczącym zarządu wojewódzkiego KLD.  I było to wówczas, gdy premierem był pan Bielecki, a szefem KLD był pan Tusk.

Nie pisałbym o tym, gdybym nie był obecnie posądzany o głupotę będąc popierającym niektóre rozwiązania i decyzje PIS-u.  

A jestem tylko życiowym realistą, a nie wyznawcą określonej ideologii.






środa, 23 grudnia 2020

Życzenia Świąteczne

Wszystkim czytelnikom mojego bloga życzę zdrowych, pogodnych i obfitych Świąt Bożego Narodzenia

Takich  Świąt tradycyjnie polskich, tych z opłatkiem, tych ze zupą rybną lub grzybową, tych z pierogami z grzybami i kapustą, tych ze zasmażaną kapustą z borowikami lub bezmięsnym bigosem, tych ze smażonym karpiem, linem i szczupakiem i oczywiście tych z kompotem z owocowego suszu.  A do tego masy innych potraw według gustów i obyczajów.  Zda się też do rybki dobry Riesling, a na deser  przynajmniej kilkuletni Sauternes.  A potem wspólnie śpiewane kolędy i bogate prezenty.



Choinka Luci

Jeszcze jedna zacna flaszka z 1962 roku mi została.

czwartek, 17 grudnia 2020

Bolek

Słów kilka o legendarnym przywódcy Solidarności.  To moja reakcja na apolgetyczne  opinie o roli Bolka w 1981 roku.  Uważam, że ten gość był rozsadnikiem  kanciarstwa przy tak zwanym okrągłym stole i  jednym z czołowych twórców fatalnych następstw decyzji podjętych przy tym meblu i w Magdalence.  Decyzji, między innymi, o braku dekomunizacji i lustracji wszelakiej.  Był durniem wzmacniającym lewą nogę i warchołem drawskim.  Wstydem było dla Polaków każde jego wystąpienie i ostentacyjna religijność.  To człek mały i marny, którego wiatr historii uczynił ikoną Polski i polskiej Solidarności.

Bolek to tylko przypadkowy wioskowy cwany głupek spod Lipna.  To SB go stworzyło i nim kierowało.

Cała jego biografia o tym zaświadcza.  I te pisane powszechnie opinie, ustawiające Bolka w roli zbawcy polskiego narodu,  niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.  Jeszcze raz powtórzę - to człowiek marnego umysłu chociaż wielkiej bezczelności, to megaloman i wyjątkowy narcyz.  To chwila i sytuacja go stworzyły, a nie jego kreatywność, czy rzeczywiste jego osiągnięcia.  Powtórzę również, że nie tylko dla mnie wstydem było każde jego zachowanie i odzywanie się, gdy był prezydentem III RP i wstydem nadal jest to co mówi i czyni.  Jeżeli ludzie symbole mogą być głupcami to tutaj mamy tego kliniczny przykład.  Zresztą nie odosobniony.  I tutaj każdemu do oceny postawy tego człowieka powinna służyć  wyobraźnia i doświadczenie oraz historyczna wiedza.

Ten mój post jest reakcją na zachwyty nad owym Bolkiem osoby na której mi zależy, ale z którą w tej kwestii nijak nie mogę się zgodzić.

Może poniższy tekst, a właściwie wystąpienie, rozjaśni wątpiącym rolę Bolka w historii III RP?

bezbronny naród





Piękne.

 Piękna polska piosenka.  I jakże zmuszająca do refleksji i zadumy? 

Piosenka

niedziela, 13 grudnia 2020

Refleksja natury ogólnej - 56

Trochę to skomplikowane i wymaga nijakiego wysiłku umysłowego, ale naprawdę warto przeczytać.

Ci co nie są w stanie tego wysiłku dokonać to niestety są bezwolnymi kukiełkami na polskiej scenie politycznej i gospodarczej. To nimi manipulują ci co naprawdę rządzą.

A czynią to tylko dlatego, że bazują na nieświadomości i braku zainteresowania się polityką szerokich mas społecznych, które dowolnie według swoich, głównie lewackich wzorców, kształtują.

Największym szczęściem jest dla nich stwierdzenie jakie najczęściej słyszą od większość polskiej populacji - ja tam się polityką nie interesuję.

Owi tak twierdzący nie zdają sobie sprawy z oczywistego faktu, że to właśnie nimi politycy najbardziej się interesują. Bo to nimi najłatwiej manipulować w celu osiągniecia określonych celów.

Od lat piszę na forach, blogach, portalach i na moim blogu, żeby uświadomić innym, aby przynajmniej w minimalnym stopniu starać się zrozumieć mechanizmy otaczającej nas rzeczywistości. I czynić to w oparciu o fakty, a nie o przekonania. W oparciu o liczby, o konkretne decyzje i wypływające z nich skutki, a nie o emocje i uprzedzenia.

Ponad osiem lat temu napisałem:

https://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/10/kilka-refleksji-natury-ogolnej-4.html

Później napisałem wiele innych podobnych tekstów. Niestety ta moja pisanina to przysłowiowy głos wołającego na puszczy. Jednak póki żyję będę wołał wszędzie bo uważam, że tak trzeba.


Poprzedni post z tego cyklu

piątek, 11 grudnia 2020

Ponad osiem lat temu napisałem.

 Nihil novi sub sole, czyli nic nowego pod słońcem.. Ponad osiem lat temu napisałem na moim blogu:


https://dziwnabydgoszcz.blogspot.com/2012/11/unijna-kasa-kilka-refleksji-natury.html


Cóż dodać?  Chyba tylko Budka do budy, Balcerowicz i Lewandowski et consortes na śmietnik historii.

środa, 9 grudnia 2020

Ciekawostka - 18

Kiedyś, gdy chadzałem do szkół o profilu technicznym to wykonując różne projekty posługiwałem się do ich wykreślenia grafionami i całym przybornikiem różnych innych przyborów, ale z czasem grafiony kreślarskie zostały wyparte rapidografami i tak było, aż do ery komputerowej.

Nikt kto nie kreślił skomplikowanych rysunków technicznych na kalce technicznej nie jest w stanie zrozumieć jakim udogodnieniem po grafionach były rapidografy.  Zaś ci co obecnie uruchamiają do sporządzania technicznych rysunków programy komputerowe, nie mają pojęcia jak kreśliło się rapidografem.  

Postęp techniczny i tyle.

Ale warto przypomnieć sobie jak to kiedyś było.  Poniżej przybornik z grafionami i zestaw rapidografów.



Ten zestaw nabyłem w 1970 roku i mam do dzisiaj.  W stanie idealnym.


A ten zestaw nabyłem w 1974 roku.  I także jak widać na powyższym zdjęciu mam do dzisiaj i to również w idealnym stanie.





                                                       Poprzedni post z tego cyklu.



niedziela, 6 grudnia 2020

Przysłowia i cytaty znane i nieznane - 35

 Dzisiaj kilka cytatów związanych z kobietami, autorstwa Marcela Prousta:


"Wszystkie kobiety są młode, ale niektóre młodsze"

"Pieniądze, albo życie - złodziej zostawia nam wybór, żona żąda jednego i drugiego"

"Kobieta nigdy nie widzi tego co dla niej robisz, widzi tylko to , czego nie robisz"

"Kobiety mogą uczynić milionerem tylko takiego mężczyznę, który jest miliarderem"

"Mężczyźni mają dużo szczęśliwsze  życie od kobiet.  Zwykle później się żenią i wcześniej umierają"

"Pozostawmy ładne kobiety ludziom bez wyobraźni"


Poprzedni post z tego cyklu


czwartek, 3 grudnia 2020

Dwa zimowe oblicza.

Dzisiaj spadł u nas pierwszy śnieg tej zimy (chociaż nominalnie to jeszcze późna jesień).  Zrobiło się biało i nastrojowo.  Dlatego też wędrując wieczorem drogami podbydgoskiego Maksymilianowa łatwiej było w świetle ulicznych latarni dostrzec dwa oblicza nocnych ulic.

Jedno oblicze jest ledowe (to nowoczesne), a drugie jest sodowe (to tradycyjne).

Poniższe zdjęcie wykonałem dzisiaj wieczorem na skrzyżowaniu ulic Jagodowej i Ptasiej w Maksymilianowie.




wtorek, 1 grudnia 2020

Aktualna refleksja ogólna.

Tyle chamstwa ostatnio w naszej polskiej przestrzeni publicznej i tyle  sporów,  tyle niedopowiedzeń, tyle różnych interpretacji i taki ogrom agresji oraz wrednego populizmu, że trudno stwierdzić dokąd to nas zaprowadzi.

Dlatego warto w tym momencie przypomnieć jedną z zasadniczych prawd dotyczących motywów ludzkiej działalności.

Jako rzekł największy geniusz w historii ludzkości ( nie wiadomo dlaczego przez maluczkich tak deprecjonowany) czyli Niccolo Machiavelli - namiętności indywidualnych ludzi są czynnikiem decydującym we wszelakiej polityce, a człowiek jest taki sam w sprawach codziennych, normalnych jakim jest w sprawach ogólnych, politycznych i tych decydujących o losach państw i narodów.

Był Litwin polskim królem, byli nimi Francuz (nijaki Walezy uciekł), Węgier (Batory - bohater i wcześniej Ludwik Węgierski) Szwed, Niemiec (Habsburgom od dawna należy się polska korona - Maksymilian I Habsburg - Zborowscy i Opaliński - zdrajcy I RP) byli Sasi (takoż Niemce), a potem pachołki Rosji. Czy ktoś zna podobne przykłady w historii Europy? A historia właśnie się powtarza.

A my Polacy po śmierci wielkiego króla Batorego zamiast obrać następcą najlepszego polskiego kandydata czyli Jana Zamoyskiego to obraliśmy Szweda, który kombinował z Niemcami jak wrócić na szwedzki tron, a tron polski miał być dla niego tylko chwilową odskocznią. A co głosił ponad 400 lat temu Jan Zamoyski :

1 lutego 1605 wygłosił przed sejmem swój polityczny testament, zalecając wcielenie w życie merkantylistycznych postulatów imitacyjnego modelu wzrostu, polegającego na ściąganiu do Polski zagranicznych rzemieślników i rozwijaniu rodzimej produkcji kosztem importowania z zewnątrz drogich, przetworzonych produktów stworzonych za granicą ze sprowadzonych wcześniej niższym kosztem surowców z Rzeczypospolitej, odtwarzaniu u siebie zaawansowanych produktów z wykorzystaniem zagranicznych technologii z krajów bardziej rozwiniętych.

Jakże to dzisiaj aktualne słowa.  Tylko dlaczego my Polacy nadal jesteśmy takimi głupcami?  Takimi małpami Europy? 

I dlaczego nadal bardziej dbamy o interes innych narodów niż o interes nas Polaków? 

Niestety Zborowskich u nas dostatek, a Zamoyskich brak.

Warto się przynajmniej nad tym zastanowić .

I tak otwieram moje grudniowe wpisy tego fatalnego 2020 roku.

Na pewno 2021 będzie lepszy.

piątek, 27 listopada 2020

czwartek, 26 listopada 2020

Refleksja polska.

Wiesz co to Niemiec na Wawelu zapytał Jan Zamoyski Samuela Zborowskiego (Zborowscy, jak się później okazało to ciemna strona mocy i to hańba I Rzeczpospolitej). Na szczęście nastał potem Stefan Batory, a nie wredny Habsburg. . Niestety później już było gorzej, gorzej i gorzej. Jeszcze Jan III Sobieski zabłysnął, ale potem Niemce (Sasi - za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa) rozkradli i przepili oraz doprowadzili nasz kraj do upadku i do rozbiorów. Niby historia nauczycielką jest, ale nie dla tych co za mamonę służą wrogom Rzeczpospolitej i matkę, i ojca sprzedadzą tylko po to, aby sprywatyzować za jedna dziesiątą jej wartości porządną polska firmę i, aby następne pokolenia przez długie lata z tej prywatyzacji korzystały 

Za nic mając nas.  Nas naiwnych Polaków.  A za wszystko mając na uwadze tylko i wyłącznie swój prywatny interes.

Zaś w tym co głoszą, mówią i oświadczają fałszywie brzmi troska o nas, o Polskę, o naszą przyszłość i o nasze dobro.

Wszystko to humbug i kpina.  To prywata i brak zasad.  Kiedyś to może niektórzy z owych przyjaciół naszych wrogów zrozumieją, ale będzie już za późno i zostaniemy bezwolnymi kukiełkami tych co potrafili nas tak bezczelnie i chamsko rozegrać.

Niestety. 

Żal mi moich następców.

Zawsze byłem buntownikiem i wolałem być wśród tych co decydują (chociażby w sprawach niewielkich) niż wśród tych co są poddanymi nie mając nawet pojęcia o tym, że nimi są.

I tylko dodam (ja nie stosowałem) - "Uparte trwanie przy własnych poglądach prowadzi do autodestrukcji".

Ja głosowałem na KLD, UD, UW, PO, Palikota, Kukiza,  co świadczy o tym, że nie trwałem uparcie.

Niestety za każdym razem ponosiłem dotkliwe porażki związane z tym co moi idole głosili, a tym co w praktyce czynili.

Nie będę brnął w dalsze rozważania, ale poniżej link do haseł wyborczych PO z 2007 roku. 

Całym sercem byłem wówczas z nimi.  A ile z tych haseł PO zrealizowało?  NIC.

Cupididas mater omnium mallorum.   Tak twierdzili już starożytni Grecy i Rzymianie.  Czyli chciwość jest matką wszelakiego zła.  

Mądrej głowie dość dwie słowie.



obietnice wyborcze PO z 2012 roku

wtorek, 24 listopada 2020

Bogusław - odcinek 26

 

Poprzedni odcinek


Odcinek 26

Ta pierwsza robota w Fordonie przysporzyła firmie Michała i Leszka mnóstwo kłopotów. Oprócz tych związanych z absolutnym brakiem materiałów to jeszcze inspektor nadzoru wydziwiał i ciągle mu się coś nie podobało.  Zaś pod ziemią było mnóstwo różnych rurociągów oraz kabli, których w projekcie robót nie ujęto i dlatego co rusz coś uszkadzali. Ponieważ roboty wykonywali wśród częściowo już zamieszkałych bloków, dlatego co jakiś czas wybuchały awantury, a to, że nie ma prądu, a to wody, a to telefonu i tak dalej. Dzielnica była nowa, ale rzetelnej mapy podziemnych urządzeń i to wykonanych w ostatnich latach, nie było. Winni zaś byli zawsze aktualni wykonawcy robót. Ale jak czas pokazał, była to dla nich dobra lekcja. Chociaż niewiele wówczas zarobili to jednak dobre i sprawne wykonanie wodociągu zaowocowało kolejnymi zleceniami.


Pomału Michał z Leszkiem zaczęli dochodzić do wniosku, że muszą dużo zmienić w ich dotychczasowym sposobie działania jeżeli pragną się utrzymać na rzemieślniczym rynku. Pewnego dnia usiedli w trójkę przy obfitej i suto zakrapianej kolacji. Kolacja odbywała się w modnym wtedy lokalu, zlokalizowanym w centrum miasta, a mieszczącym się w budynku byłej octowni. Dzisiaj jest tutaj siedziba szacownego banku. A wtedy był tutaj najpopularniejszy lokal rozrywkowy w Bydgoszczy o wdzięcznej nazwie Octownia (?). Przy oddzielnym boksie na pięterku tego lokalu, po oryginalnym posiłku i wypiciu po kilka drinków, rozpoczęli rzeczową dyskusję – co dalej?  Z tej dyskusji wyniknął jeden podstawowy wniosek - dalej takiej partyzantki jak do tej pory uprawiać nie mogą. Muszą praktycznie prawie wszystko zmienić. Głównym powodem konieczności przeprowadzenia tych zmian był taki fakt, że gdy starali się o otrzymanie dużego zlecenia, szczególnie w firmach państwowych, które z niewielkimi wyjątkami, były jedynymi zleceniodawcami takich prac, to niestety zawsze słyszeli odpowiedź, że takim jak ich zakładom nie mogą zlecać dużych robót. Co innego gdyby byli spółdzielnią, firmą polonijną lub, nowością na tamte czasy, czyli spółką z ograniczoną odpowiedzialnością, to wówczas mogliby z nami konkretnie rozmawiać.

Po tej pierwszej dyskusji w Octowni (?) odbyli jeszcze kilka podobnych długich i burzliwych rozmów i w ich wyniku postanowili wspólnie, we trójkę, utworzyć nową firmę.

Postanowili połączyć swoje siły, siły praktycznie trzech zakładów rzemieślniczych bo i Karol miał formalnie odrębną od Bogusława firmę, chociaż praktycznie działali cały czas razem. Postanowili nadal działać poprzez struktury spółdzielni rzemieślniczej do której już należeli bo ta przynależność była obowiązkowe, ale z której usług do tej pory praktycznie nie korzystali.  Tworząc nową firmę powstałą z połączenia trzech dotychczasowych firm powstał duży problem.  Tym problemem było pytanie czy przyjąć również Karola na czwartego wspólnika. Jednak ten pomysł po długich dyskusjach, głównie z powodu postawy Bogusława, upadł.

W ten sposób powstała słynna później na całą Spółdzielnię, zrzeszającą kilkaset zakładów rzemieślniczych, firma – JEMAR. Nazwa również urodziła się w alkoholowych bólach i pochodziła od skrótów imion żon – Joanny, Elżbiety i Marii.

W tym miejscu pozwolimy sobie na kilka dywagacji.

Snując te wspomnienia chcielibyśmy przywołać z pamięci i opisać wszystko maksymalnie wiernie. Opisać wydarzenia w taki sposób w jaki one naprawdę przebiegały. Nie chcemy ukrywać błędów, a czasami wręcz głupoty. Żyjemy w czasach coraz większego relatywizmu i to w każdej nieomal dziedzinie. Czasach rosnącej nieufności i niepewności jutra, czasach powszechnego braku autorytetów i demokracji polegającej głównie na tym, że królem jest mamona. Dlatego najlepszym lekarstwem na przełamanie tej nieufności i zmniejszenie relatywizmu jest szczerość wypowiedzi i jasne wyrażanie swoich myśli. Oczywiście często sam opisujący nie jest pewien do końca, czy tak dokładnie było jak to później opisuje. Czasami trochę się przesadza i ubarwia lub dodaje, albo odejmuje. Jednak nawet jak tutaj to uczynimy nie będzie to działanie rozmyślne. Często się przecież zdarza, że różni świadkowie opisują to samo wydarzenie w całkiem inny sposób. My jednak mamy tę przewagę nad innymi świadkami wydarzeń, które opisujemy, że polegamy na tym, iż sporo faktów i refleksji z tamtego okresu udało się zachować na trwałe. Te fakty i przemyślenia zostały na bieżąco zapisane w kalendarzach i niezbyt regularnie wówczas prowadzonych notatkach. Te notatki to kilka zeszytów, które dzisiaj można by nazwać czymś w rodzaju pamiętnika. Specyficznego pamiętnika, ponieważ nie są w nim opisywane szczegółowo poszczególne zdarzenia, a raczej uchwycone są chwilę i to takie, które zapisujący uważał za ważne i istotne. Przecież sformułować i opisać refleksje, uczucia i emocje z nimi związane jest bardzo trudno. Ale nawet bez takich trudnych rzeczy owe zapiski jednak są i dostarczają dużo wiedzy z tamtego okresu.

W tym miejscu przedstawiamy kilka ogólnych wniosków, jakie autor owych notatek w nich zapisał, a które dotyczyły tego krótkiego okresu pracy na swoim. 

Przede wszystkim, to stwierdził, że te pierwsze spore zawodowe sukcesy spowodowały, iż zupełnie inaczej zaczął spoglądać na otaczający go świat. Wiele spraw i rzeczy, które jeszcze przed paroma miesiącami wydawały mi się czymś kompletnie abstrakcyjnym, niedostępnym, nagle praktycznie znalazły się w jego zasięgu. Mocno trzeba było uważać, aby się w tym nie pogubić. Pierwszy wielki sukces bardzo łatwo jest zamienić w porażkę. Tak to sobie wtedy pisał. Dzisiaj dodałby, że ogromną rolę w usuwaniu z organizmu wody sodowej, która, nie ma co tutaj ukrywać, ostro uderzyła do głów nowych rzemieślników, spełniła żona Leszka - Joanna, a także żona Michała, Elżbieta. Co do żony Bogusława, Marii, to jednoznacznie należy stwierdzić, iż ona jeszcze ostro dolewała owej wody sodowej. Ale Bogusław był już bardziej zaprawiony w bojach na swojej prywaciarskiej ścieżce i potrafił sobie radzić, lepiej niż Michał i Leszek z owym nadmiarem bąbelków w głowie. Ogólnie to można powiedzieć, że potrafił znaleźć tą delikatną równowagę pomiędzy sukcesem, a zdrowym rozsądkiem. Zdarzało się jednak, że ją naruszali. Świetnym przykładem naruszania tej równowagi były ich liczne wizyty, w najlepszej wówczas, bydgoskiej restauracji o nazwie "Orbis" mieszczącej się w hotelu  „Pod Orłem”. Tam Bogusław szybko zyskał miano bywalca.  Został kolegą, najpierw kelnerów, potem kierownika sali, a później samego dyrektora całej tej szacownej instytucji. Będąc w barze wiódł prym, machnięcie palcem pozwalało mu otrzymać natychmiast ulubionego drinka. A jak wiadomo ulubionym trunkiem polskich „biznesmenów” był, a może nadal jest, napój zwany mazutem, czyli whisky z coca-colą lub whiskach, czyli szklanka napełniona lodem i zalana whisky, którą należało wypić przed roztopieniem się lodu. Po wypiciu w barze paru obowiązkowych drinków, szło się do sali kolumnowej i przy „swoim” stoliku, po zjedzeniu słynnej „Fantazji szefa”, czyli czterech rodzajów mięs bogato uzupełnionych różnymi dodatkami i po wypiciu paru whiskachy, nadchodziła pora na kawę i lody z likierem. Potem obowiązkowo zamawiało się łososia i kawior z grzankami. Jeżeli grzanki nie były zbyt gorące to danie odstawiali i wołając głośno kelnera, składali reklamację. Ale to się zdarzało rzadko. Do picia w tym stadium brało się szampana lub czystą wódkę, w zależności od nastroju. Dyskusje toczyły się wartko i dotyczyły głównie tego, ile gdzie zarobili i ile jeszcze w najbliższym czasie zarobią. Obowiązkowe, długie i szczegółowe były oczywiście dyskusje o kobietach. Dużo także rozmawiali o swoich dzieciach, często nawet kłócili się odnośnie sposobów ich wychowywania oraz tego co jest dla nich najlepsze. Ale to głównie podczas tych obiadów lub raczej kolacji i to często bardzo późnych, rodziły się ich plany na przyszłość. To tutaj, po jakimś czasie powstał pomysł utworzenia jeszcze jednej wspólnej firmy w postaci spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. 

W tych oparach papierosowego i cygarowego dymu, oparach obficie lejącego się alkoholu i związanego z tym pewnego stanu lekkiej nieważkości, przy tym świetnym jedzeniu, przychodziły im do głowy najlepsze pomysły. W salach tej orbisowskiej restauracji, w czasie licznych tam pobytów, dochodziło także, do mnóstwa zabawnych, a czasami i przykrych sytuacji. A to ktoś z ich towarzystwa spadł z hukiem, z krzesła na podłogę, a to Michał intonował swoją sztandarową pieśń pod tytułem „Morskie opowieści”, a to okazywało się, że fundator nie zabrał ze sobą pieniędzy, albo mocno rozochocony rozrzucał talerze po lokalu, krzycząc, że mu wszystko wolno. Pewnego razu przedstawiciel jednego z naszych zleceniodawców pozwolił sobie na rzucenie talerzem z balkonu w dół, na salę pełną gości. Na szczęście nikogo nie trafił, ale afera była ogromna i wielki pan dyrektor musiał mocno się kajać, przepraszać i płacić. I chociaż samo to wydarzenie było dla nich bardzo przykre i drogo także ich kosztowało to jednak często je później wspominali. Nazywali ten incydent latającym talerzem, a dyrektora przechrzcili na spodek i później tylko tak o nim między sobą, mówili. W takich i innych sytuacjach, które tak nagle i wręcz niespodziewanie, można powiedzieć, że spadły na nich jak grom z jasnego nieba, łatwo było stracić poczucie rzeczywistości. Łatwo też było zacząć myśleć o sobie jako o kimś znacznie lepszym od innych, czego zresztą wielu z nich, tych świeżo upieczonych prywaciarzy, nie uniknęło. Często dyskusje restauracyjne dotyczyły zasad moralnych i zachowań ludzi z którymi współpracowali. I tutaj w swoich postawach i przekonaniach musieli zacząć wiele zmieniać. 

Prawdy, które Leszek dotąd głosił i którymi starał się kierować, w tej nowej rzeczywistości odchodziły jakoś na dalszy plan, stawały się jakby mniej aktualne. Zaś ważne stawały się „prawdy” zupełnie inne. Leszek Zaczął stwierdzać, że jego dotychczasowa „mądrość”, z której byłe zawsze taki dumny, w praktyce zaczęła się przeradzać w naiwność czy wręcz w głupotę, a dalej mogło być jeszcze gorzej. Po pierwsze to zauważył, że należy ludziom obiecywać prawie wszystko. Dotyczyło to głównie, ale nie tylko, zleceniodawców. Należało wyczuć czego oczekują i niezależnie od tego na ile jest to realne, obiecywać im realizację tych oczekiwań. Po drugie należy podejmować się spraw, które w pierwszym momencie wydają się niemożliwe do zrealizowania. Po trzecie trzeba wszędzie prezentować postawę pewności siebie, bez jakichkolwiek wątpliwości, ale bez zadufania. Ale najważniejszym stwierdzeniem, do którego szybko wspólnie doszli była zasada, którą najprościej przedstawić, posługując się mądrością jednego z królów francuskich, a rzekł on – „Lubię ludzi uczciwych, nie ufam nikomu kogo nie da się kupić”. Już po paru miesiącach wspólnej działalności zauważyli, iż często jest tak, że oni są przekonani o swojej racji, ale ich kontrahent nie chce im jej przyznać. Jeżeli jednak z tą racją wystąpi ktoś inny, na przykład przełożony owego kontrahenta lub inna osoba od której w jakiś sposób jest on zależny, to wówczas udaję się im to stanowisko przeforsować. Zaczęli śmiało wykorzystywać ten fakt. W tym miejscu nasuwa się, ogólna refleksja z której do tej pory Leszek nie zdawał sobie sprawy, a można ją sformułować następująco - „nieważne co się mówi, ważne kto to mówi”. Czyli inaczej rzecz ujmując, najpierw trzeba osiągnąć przynajmniej jakiś sukces, a potem można mieć rację lub głosić swoje prawdy. Natomiast najpierw „prawdy”, a potem „sukces” to jest zero sukcesu, a i prawdy jakieś dziwne.


Krótko mówiąc na nowej drodze prywaciarskiego życia pomału stawali się innymi ludźmi niż byli za poprzedniego życia na państwowym chlebie.

Jednak Leszek głównie dzięki swojej żonie i córce, znajdował jako taką równowagę, na tym burzliwym, nowym etapie życia. A pomagały mu one w tym, i to na wiele sposobów. Jako przykład „częściowego powrotu do rzeczywistości” przytoczymy dwa wierszyki, które napisała jego córeczka i podarowała mu na imieniny. Miała wówczas 9 lat.


Pierwszy:


Mój tato jest kochany,

Choć ma krawat źle dobrany,

Wiele mieści się w nim wad,

Chciałby zmienić cały świat,

Marzeń ma sto,

Zachcianek tysiąc,

Lecz ja kocham mocno go,

Mogłabym przysiąc.


I drugi:


Gdy powiesz do kogoś po prostu cześć

Zaczyna ci zaraz głupoty pleść.

Że z dywanu jest już szmata,

Że jej zachorował tata,

Że mięso znowu podrożało,

Że masło jakoś inaczej kosztowało

Że jej znajomy kupił fotele,

Bo jego córka ma wesele

Mówi – teraz pieniędzy nie ma za wiele

Że kiedyś to mógłby kupić nawet pałac,

A teraz nie ma nawet na szałas.

I dalej, że jej znajoma kupiła dzisiaj okazyjnie trzy rożna

W końcu już tego słuchać nie można.


Te proste wierszyki dużo dla niego znaczyły. Oprócz radości jakie przyniosły, kazały zastanowić się nad ich oczywistością i zmuszały do pomyślenia o sobie, wcale nie w najlepszych barwach.

Aby jeszcze bliżej oddać klimat tamtego czasu warto przypomnieć stary rosyjski kawał z rodzaju tych o Czapajewie. A uczynić to warto pomimo, iż to duże uproszczenie i przesada dlatego, że w jakimś sensie dobrze oddaje on ducha tamtych chwil, chwil powstawania na szeroką skalę polskiego „nowego kapitalizmu”. A wielu, takich jak ich troje, a pewnie i w jakim sensie oni sami, postępowali w swoim rozumowaniu tak jak ów słynny Czapajew.

„Czapajew do swojego ordynansa. Gdy zwyciężymy, Pietka i zapanuje komunizm, to zbudujemy konserwatorium, a na dachu postawimy karabin maszynowy, żeby konserw nie rozkradli”.


To tyle tytułem ogólnych refleksji.

W następnym odcinku trochę o trzech głównych bohaterach tych wspomnień.


Następny odcinek




sobota, 21 listopada 2020

Wyjątkowy listopadowy dzień.

Dzisiaj (20.11.2020) był pierwszy tak piękny i słoneczny dzień tegorocznego listopada.  I przypadł on , ten dzień w rocznicę urodzin mojej córki i w przeddzień urodzin  mojej wnuczki.

Chodząc po pięknym Myślęcinku i podziwiając wspaniałości późnej jesieni, myślałem o Tych dwóch tak bliskich mi dziewczynach.

Przy okazji zrobiłem trochę zdjęć.  Kilka z nich poniżej.







piątek, 20 listopada 2020

Cenzura i Inwigilacja

Nie tylko ja doświadczam ostatnio coraz częściej szykan ze strony FB.  Ogranicza mi się ilość wiadomości do odczytania i komentowania.  Odcina szereg postów i tematów.  Kto i jak to czyni to tego nie wiem, ale dlaczego to podejrzewam.  LEWCTWO RULEZ.

Napisałem krótki i prosty tekst na FB.  Poniżej jego treść.  Ciekawe jak długo pozostanie na portalu FB?

Nic nie słychać bo nic nie widać. Dziękuję Ci Wielki Bracie. Przecież ja nie mogę mieć racji. To TY Wielki Bracie wiesz lepiej co dla nas dobre. Co my szaraczki możemy jak Wy Wielcy nas wyłączycie? Jednak pamiętajcie - nas są miliardy, a Was jednostki. 

Czy ktoś w ogóle się zastanawia co będzie jak nieokreślone siły (chociaż bardzo konkretne byty) odetną wszystkim dostęp do internetu?  A co będzie jak odetną  dostęp do energii elektrycznej?

A czego zażądają za ich przywrócenie?

Przecież to takie proste.

A skutki?

sobota, 14 listopada 2020

Bydgoszcz Myślęcinek - ogród botaniczny.

 Kilka kolejnych jesiennych zdjęć z pięknego ogrodu botanicznego bydgoskiego Myślęcinka.



 

Moim zdaniem to jest najpiękniejsze drzewo w  ogrodzie botanicznym bydgoskiego Myślęcinka




środa, 11 listopada 2020

wtorek, 10 listopada 2020

Bogusław - odcinek 25


Poprzedni odcinek


Odcinek 25

Drugim, istotnym wydarzeniem było to, że Michał i Leszek poznali  Zdzisława Pająka, który wówczas pracował jako robotnik gospodarczy u ojca Piotra.   Z tej pracy, a głównie z powodu surowości i węża w kieszeni ojca Piotra, nie był on zbyt zadowolony.   Dlatego już po miesiącu sam zaproponował Michałowi i Leszkowi przejście do pracy do ich firmy.  A ponieważ w owym minionym miesiącu przydał im się już we wielu sprawach, zdawał się być bystry, przewidujący i pomysłowy to go zatrudnili. Ojciec Piotr boczył się za to na nich, ale mu wytłumaczyli, że tak i lepiej będzie dla zakonu bo przecież z niewolnika nie ma pracownika.  Ów pan Pająk najpierw był u nich robotnikiem budowlanym, a potem kierowcą i operatorem sprzętu budowlanego bo posiadał stosowne uprawnienia.  Później pełnił w ich firmach, przez ponad osiem lat, jeszcze różne inne funkcje.  Był ich trzecim zatrudnionym pracownikiem.  Na początku bardzo się we wszystko angażował i wiele spraw mu powierzali.  Mieli do niego spore zaufanie.  Niestety, jak to najczęściej w życiu bywa, w końcu okazał się małym, drobnym, cwaniakiem i do tego zwyczajnym złodziejem.   Po kilku latach od rozstania się z owym Pająkiem, przychodził on do Leszka i Bogusława po poradę jak postępować z  nieuczciwymi pracownikami.  Ponieważ po odejściu z firmy Leszka i Michała, a właściwie dyscyplinarnym zwolnieniu, założył swoją firmę i miał wielki problem z nieuczciwymi pracownikami.  Leszek normalnie go wyśmiał.

Od samego początku wykonywania robót dla Zgromadzenia, Bogusław dzielnie im kibicował.  Przeżywał z nimi wszystkie problemy i w wielu przypadkach dobrze im doradzał.   Przede wszystkim  jeżeli chodziło o postępowanie z pracownikami, czy załatwianie deficytowych materiałów.   Sam kończył w tym czasie pierwszy etap prac na kolei w Inowrocławiu.   Wiodło mu się dobrze.   Często się spotykali  na budowie u księży, a spotkania te kończyły się najczęściej we wspomnianej już kilkakrotnie winiarni.  W tym czasie zaczęli się spotykać na gruncie towarzyskim.  Bywali u siebie w domach i u wspólnych znajomych.   Bardzo się wówczas zbliżyli do siebie.  

Roboty u zakonników kończyły się i zaczynały się następne.  Trzeba było dojeżdżać na odległe budowy, dowozić pracowników i materiały.  Dlatego po paru miesiącach prac, Michał i Leszek doszli do wniosku, że muszą koniecznie kupić jakiś dostawczy samochód.  Ciągłe wynajmowanie bagażówek było bardzo drogie i uciążliwe. Kierowcy sprawiali masę kłopotów.  A to nie chcieli tam wjechać, a to tego przewieźć i tak dalej.  Zaczęli przeglądać ogłoszenia prasowe.   Po jakimś czasie znaleźli ogłoszenie o sprzedaży  samochodu dostawczego z silnikiem diesla co wydawało się oszczędniejszym rozwiązaniem bo olej napędowy był wówczas znacznie tańszy niż benzyna, a do tego łatwo go było skombinować za znacznie niższą cenę niż na CPN-owskich stacjach benzynowych.  Niestety sprzedawca mieszkał aż w Chełmży.   Specjalnie szukali takiego samochodu, gdyż silnik wysokoprężny pozwalał uniknąć ogromnych kłopotów ze zdobywaniem kartkowej wówczas benzyny.  Zdobyć olej napędowy było o niebo łatwiej.  Nie znajdując specjalnie innych ofert, wybrali się do Chełmży.  Pojechali maluchem Bogusława.  Pojechali we czwórkę czyli Leszek, Michał, Bogusław i Zdzisław Pająk jako niby ich doradca – fachowiec.  Po długich dyskusjach, po szczegółowych oględzinach i zadaniu właścicielowi masy pytań, zdecydowali się wreszcie kupić ten samochód.  Był to tak zwany Żuk blaszak, do którego wmontowano silnik wysokoprężny od innego samochodu.   Zaraz też w miejscowej knajpie, opili udany zakup i zadowoleni ruszyli do domu do Bydgoszczy.    Bogusław, Michał i Leszek wracali fiatem 126P, zaś Zdzisław jechał zakupionym Żukiem.   Dojechali do Bydgoszczy po półtorej godzinie, i czekali na budowie na swój „nowy” samochód.   Mijały godziny, a samochodu nie było.  Po ponad czterech godzinach czekania, mocno zaniepokojeni postanowili pojechać w stronę Chełmży i zobaczyć co się stało.  Po godzinie jazdy  znaleźli swój samochód, zaledwie kilkanaście kilometrów od Chełmży.   Stał na poboczu drogi, a Zdzisław w kompletnie zadymionej szoferce, dłubał coś przy silniku.   Okazało się, że w trakcie jazdy spod obudowy silnika najpierw zaczęły się wydobywać kłęby dymu, aż w końcu silnik zgasł i w żaden sposób nie można go było uruchomić.   Ten  „cud techniki”,  okazał się, już w trakcie pierwszej jazdy, nieudolnie złożonym przez jakiegoś marnego mechanika, dziwnym i niezdatnym do normalnego użytku pojazdem, udającym samochód.  Cała trójka wraz z udającym fachowca Zdzisławem, oglądając parę godzin wcześniej tego grata i słuchając zapewnień jego właściciela, pewnie ulegli jakiejś zbiorowej hipnozie.  A do tego jeszcze się cieszyli z tego zakupu, zamiast przed zapłatą wsiąść do tego blaszanego pseudo-samochodu i przejechać nim, przynajmniej kilkanaście kilometrów.   Natomiast oni poprzestali na jego dokładnym oglądaniu i udawaniu fachowców.   To oglądanie, jak się okazało, nic nie dało, ponieważ żaden z nich, tak naprawdę, się nie znał, ani trochę, na takim „sprzęcie”.   Zostawili Zdzisława przy tym dziwnym pojeździe i wrócili do Chełmży.  Chcieli oddać samochód poprzedniemu właścicielowi i zażądać zwrotu zapłaconej za niego sporej kwoty.  Ale ten cwany gość, nie tylko nie chciał z nami rozmawiać, ale jeszcze poszczuł ich psami.  Taka była  pierwsza spora porażka, na tej nowej prywaciarskiej drodze.

Ten nieszczęsny Żuk był ich najgorszym wspólnym zakupem.  Mieli go raptem dwa miesiące, z których przynajmniej półtora spędził w różnych warsztatach i w końcu ze sporą stratą udało się go jakoś sprzedać.  I tak zamiast zmniejszyć koszty transportu, to je wielokrotnie zwiększyli.  

Ale najpierw przeżyli inne rzeczy.  Po miesiącu od rozpoczęcia działalności, udało się zawrzeć drugą umowę na wykonanie prac.  Znajomy Michała przyniósł wiadomość, że w Zakładach Mięsnych w Inowrocławiu trzeba pilnie wykonać około sto metrów wodociągu.   Roboty trzeba wykonać na terenie czynnego zakładu i w okropnie paskudnym gruncie.  Po swoich świeżych doświadczeniach, nie palili się do kolejnej takiej przeprawy, lecz nie mając innego zlecenia, postanowili  podjąć się wykonania tego wodociągu.   Wykop, przy wykonywaniu prac ziemnych, miał być robiony ręcznie, ponieważ  nikt dobrze nie wiedział, gdzie co przebiega pod ziemią i wszyscy bali się jakiś awarii.  Bogusław pojechał z nami na rozpoczęcie robót.   Był świeżo bogaty w doświadczenia w wykonywaniu robót w takich warunkach.  Przyjechali do zakładów mięsnych i poszli na miejsce, gdzie miał przebiegać wykop.  Bogusław popatrzył wokół i powiedział - co się będziecie wygłupiać w jakieś ręczne kopanie, da się Białoruś i w trzy dni zamiast miesiąca, robota będzie wykonana.   Temu co podpisuje odbiór robót, da się parę złotych i po kłopocie.  Tak się szczególnie złożyło, że akurat Karol, wówczas wspólnik Bogusława, kupił sobie nową Białoruś, to chętnie ją u was przetestuje – dodał Bogusław.  A jak przyjdzie do was ten gruby kierownik, co nam przed chwilą marudził i będzie coś truł, to mu powiedzcie - Łysy kup se irysy.   Trochę się pośmiali z tego starego powiedzonka, a potem zdecydowali się  postąpić według rady Bogusława.  Po podpisaniu umowy i zatwierdzeniu kosztorysu na wykonanie tych prac, już na drugi dzień Białoruś razem z jednym pracownikiem była w Inowrocławiu.  Kierownik rzeźni na początek dostał dobrą flachę i wszystko mu się podobało, a firma Michała i Leszka rozpoczęła swoją drugą robotę.  Zaczęli ochoczo kopać wykop przy pomocy wspomnianej Białoruśki.   Faktycznie w trzy dni zakończyli prace, zrywając szczęśliwie tylko jeden i to niegroźny kabel energetyczny, który już po paru godzinach fachowcy, za niewielką opłatą, naprawili.  Obrazowo mówiąc na tej drugiej robocie zarobili po półrocznej poprzedniej pensji.  Zarobili prawie połowę tego co Karol zapłacił  za Białoruś.   Była kolejna okazja do urządzenia rozrywkowej imprezy.

Dzięki tym dwóm zrealizowanym zleceniom, udało się im, już na samym początku działalności rzemieślniczej, zarobić sporo kasy.  Pragnąc podtrzymać dobrą passę, zaczęli się rozglądać za jakimiś większymi i w miarę stałymi pracami.   Dużo było wówczas takich robót, tyle że prywatnym zakładom niechętnie zlecano ich wykonanie.  A i w tym prywatnym sektorze budowlanym dynamicznie zaczynała się rodzić poważna konkurencja.   Jeszcze jedną robotę udało im się załatwić dzięki tak zwanym  starym znajomościom i jak się później okazało był to strzał w przysłowiową dziesiątkę.   Załapali się do wykonywania wodociągów i kanalizacji na największej bydgoskiej inwestycji, czyli budowie osiedla mieszkaniowego we Fordonie.   Pierwszy odcinek wykonywali w bardzo trudnym terenie.  Był to odcinek wodociągu  z rur żeliwnych, a w zdobyciu tych zupełnie nieosiągalnych materiałów, pomógł oczywiście Bogusław.  Była wtedy taka praktyka, że prawie wszystkie materiały budowlane, a w szczególności rury i kształtki żeliwne, były sprzedawane na jakieś dziwne rozdzielniki, które sporządzano w ministerstwach i zjednoczeniach.  I tylko według tych rozdzielników firmy zaopatrujące budownictwo  sprzedawały materiały budowlane.   Praktycznie to te materiały mogły w ten sposób kupić  wyłącznie firmy państwowe i to tylko te, które złożyły odpowiednie zapotrzebowania z przynajmniej rocznym wyprzedzeniem.   Dla firm prywatnych nie zostawało nic.  Ale na szczęście Leszek i Michał byli najbliższymi kumplami Bogusława.  I to on dawał im przykład i uczył jak postępować w takich sytuacjach.  Imać się należało, według Bogusława, najróżniejszych sposobów.  Trzeba było być nie lada improwizatorem.   A tymi rurami żeliwnymi na budowę do Fordonu było tak - Bogusław poznał kiedyś piękną dziewczynę o wdzięcznym imieniu Mariola, która pracowała w dziale sprzedaży  jednej z central materiałów budowlanych.  Trochę się w niej podkochiwał, a ona w nim i trwało to tak już jakiś czas.   Pewnego dnia wspólnie, całą trójką, pojechali do firmy pani Marioli.   Tutaj Bogusław polecił im przedstawić Mariolce, jak się wyraził, ich problem.  Mariola grzecznie wysłuchała tego co mieli do powiedzenia, prawie bez przerwy tęsknie zerkając w stronę Bogusława.  Po ich długim i zawiłym wystąpieniu, stwierdziła - niewiele wam mogę pomóc.  Materiałów jest bardzo mało i wszystkie są już dawno rozdzielone.  Wtedy Bogusław wtrącił się do rozmowy i powiedział - ależ Mariolka, jak będziesz mocno chciała i Kasia czyli twoja kierowniczka ci trochę pomoże, to na pewno coś wymyślicie.  Przyjedźcie za parę dni, a ja się zorientuję co można w tej sprawie zdziałać – odpowiedziała Mariola.  Po paru dniach Mariolka obwieściła telefonicznie radosną nowinę.  Dostaną te upragnione rury i kształtki.  Załatwiły to dziewczyny w ten sposób, że nie sprzedały tych materiałów firmie państwowej z rozdzielnika, ponieważ otrzymały tylko drugi gatunek rur, a firma zamawiała pierwszy.   Dzięki temu ten gorszy drugi gatunek można było sprzedać na tak zwanym wolnym rynku.  W tym przypadku ten drugi gatunek był tylko na papierze.  Po tak udanej transakcji panowie zaprosili panią Mariolę i panią Kasię na uroczystą wystawną kolację z tańcami i innymi atrakcjami.


Następny odcinek


poniedziałek, 2 listopada 2020

Zaduszki

W ten dzień pełen zadumy, refleksji i pamięci, zamiast na cmentarz (zamknięty) udaliśmy się do Myślęcinka.  I tutaj w to dżdżyste i ponure popołudnie zatrzymywaliśmy się co jakiś czas w różnych miejscach i kontemplując piękno listopadowej jesieni, wspominaliśmy Tych, Którzy odeszli.

Poniżej kilka zdjęć wykonanych dzisiaj w Myślęcinku













piątek, 30 października 2020

Przysłowia i cytaty znane i nieznane - 34

Kolejna porcja cytatów.  Tym razem autorstwa znanych literatów.


"Rzadko można kogoś nienawidzić, jeśli się go rozumie"

Robin Hobb - genialna pisarka powieści fantasy.


"Demokracja oglądana z bliska to przerażająca rzecz"

Ted Williams "Inny świat" tom IV.


"Są dwie strony rzeczywistości.  To co jest, i to w co wierzą ludzie"

Modesit  "Recluce"  tom 3  strona 40


"Wiele rzeczy, które niosą ludziom pociechę, jest niczym więcej jak iluzją"

Modesit  j.w.


Nigdy nie łam słowa, które dałeś silniejszemu od siebie"

Nik Pierumow "Księga Hagera"


To co niezrealizowane, pożera siły.  Podążaj za swoimi pragnieniami, a zawsze będziesz miał rację"

j.w.


"Miłość jest wrogiem rozwagi"

Stendhal


"Błogosławiony ten, co nie mając nic do powiedzenia nie obleka tego faktu w słowa"

Julian Tuwim


Poprzedni post z tego cyklu.



niedziela, 25 października 2020

Sarbinowo - 2

W Sarbinowie spędziliśmy piękny tydzień.  I chociaż tylko dwa dni były w miarę słoneczne, a w pozostałe wiało i padało to i tak było wspaniale.

Byliśmy plażą w Gąskach i Mielnie.  Pojechaliśmy do Unieścia i przeszliśmy plażą do Łaz.  Moim zdaniem to jeden z najpiękniejszych odcinków polskiego wybrzeża.  Wysokie, różnorodne wydmy, szeroka plaża, sosnowy las i brak zabudowań na całym 7 kilometrowym odcinku tego wybrzeża.

Podczas marszów plażami nawdychaliśmy się jodu, zmoknęliśmy i zostaliśmy wiele razy na wskroś przewiani, ale za to pełni nowych sił wróciliśmy do domu.  Jeszcze tylko na przystani rybackiej w Chłopach nakupowaliśmy różnych ryb, a potem w restauracji Ostoja w Sporyszu (polecam) żurek, zupa gulaszowa, ryby w occie, galaretka z rybą, wędliny (wszystko oczywiście na wynos) i tyle.  

Wszystko co dobre szybko się kończy.



Pomiędzy Unieściem, a Łazami

j.w.

Pięknie przebudowana główna ulica Unieścia z oryginalnym oświetleniem ulicznym

Urodziny

Wracamy - droga pomiędzy Sarbinowem, a Mielnem

Przystań rybacka w Chłopach.



poniedziałek, 19 października 2020

Sarbinowo.

W niedzielne południe wyruszyliśmy nad Bałtyk do Sarbinowa.  210 km pokonaliśmy w trzy godziny zatrzymując się po drodze na smaczną kawę nad urokliwym jeziorem.  Najpierw jechaliśmy w pięknym słońcu, potem w chmurach, potem w ulewnym deszczu i znowu w słońcu.

Dzisiaj w południe wybraliśmy się na marsz do Gąsek (od kościoła w Sarbinowie do latarni w Gąskach plażą to ponad 7 km).

Chociaż było słonecznie to jednak wiał silny zachodni wiatr i całą drogę pod wiatr musiałem przytrzymywać kaptur i czapkę.

W połowie powrotnej drogi złapała nas ulewa i pomimo solidnej niby wodoodpornej kurtki po kilkunastu minutach zaczęły mi płynąć strumyczki wody po plecach, a w addidasach zaczęła chlupać woda.  To ten przenikliwy wiatr wiejący nam przy powrocie w plecy dokonywał takich rzeczy.

Zmęczeni, mokrzy, ale zadowoleni wróciliśmy na naszą kwaterę.

Poniżej kilka zdjęć z dzisiejszej wyprawy: 

Zabezpieczony od zarazy lepiej niż Batman

Około dwa kilometry w obie strony plaży tylko my dwoje.

Latarnia w Gąskach.

Tęcza po deszczu, ale my już prawie u celu.




piątek, 16 października 2020

Dzisiejsze grzybobranie.

Jak nie pada to przynajmniej trzy razy w tygodniu jeżdżę rowerem po podbydgoskich lasach w poszukiwaniu grzybów.

Wczoraj znalazłem sporo sów (kań), a dzisiaj w dwóch miejscach trafiłem na tak dużą liczbę sów, że nawet wszystkich nie zbierałem, a tylko te mniejsze i ładniejsze i oczywiście bez nóżek.

Sowy można suszyć i wtedy są wspaniale pachnącym dodatkiem do wszystkich potraw z grzybów, a także do sosów.

Niestety innych grzybów oprócz maślaków i trzech czarnych łebków nie znalazłem, ale już wracając do domu na środku leśnej drogi znalazłem dużego zdrowego borowika.  

Poniżej dzisiejsze plony: