Odcinek 25
Drugim, istotnym wydarzeniem było to, że Michał i Leszek poznali Zdzisława Pająka, który wówczas pracował jako robotnik gospodarczy u ojca Piotra. Z tej pracy, a głównie z powodu surowości i węża w kieszeni ojca Piotra, nie był on zbyt zadowolony. Dlatego już po miesiącu sam zaproponował Michałowi i Leszkowi przejście do pracy do ich firmy. A ponieważ w owym minionym miesiącu przydał im się już we wielu sprawach, zdawał się być bystry, przewidujący i pomysłowy to go zatrudnili. Ojciec Piotr boczył się za to na nich, ale mu wytłumaczyli, że tak i lepiej będzie dla zakonu bo przecież z niewolnika nie ma pracownika. Ów pan Pająk najpierw był u nich robotnikiem budowlanym, a potem kierowcą i operatorem sprzętu budowlanego bo posiadał stosowne uprawnienia. Później pełnił w ich firmach, przez ponad osiem lat, jeszcze różne inne funkcje. Był ich trzecim zatrudnionym pracownikiem. Na początku bardzo się we wszystko angażował i wiele spraw mu powierzali. Mieli do niego spore zaufanie. Niestety, jak to najczęściej w życiu bywa, w końcu okazał się małym, drobnym, cwaniakiem i do tego zwyczajnym złodziejem. Po kilku latach od rozstania się z owym Pająkiem, przychodził on do Leszka i Bogusława po poradę jak postępować z nieuczciwymi pracownikami. Ponieważ po odejściu z firmy Leszka i Michała, a właściwie dyscyplinarnym zwolnieniu, założył swoją firmę i miał wielki problem z nieuczciwymi pracownikami. Leszek normalnie go wyśmiał.
Od samego początku wykonywania robót dla Zgromadzenia, Bogusław dzielnie im kibicował. Przeżywał z nimi wszystkie problemy i w wielu przypadkach dobrze im doradzał. Przede wszystkim jeżeli chodziło o postępowanie z pracownikami, czy załatwianie deficytowych materiałów. Sam kończył w tym czasie pierwszy etap prac na kolei w Inowrocławiu. Wiodło mu się dobrze. Często się spotykali na budowie u księży, a spotkania te kończyły się najczęściej we wspomnianej już kilkakrotnie winiarni. W tym czasie zaczęli się spotykać na gruncie towarzyskim. Bywali u siebie w domach i u wspólnych znajomych. Bardzo się wówczas zbliżyli do siebie.
Roboty u zakonników kończyły się i zaczynały się następne. Trzeba było dojeżdżać na odległe budowy, dowozić pracowników i materiały. Dlatego po paru miesiącach prac, Michał i Leszek doszli do wniosku, że muszą koniecznie kupić jakiś dostawczy samochód. Ciągłe wynajmowanie bagażówek było bardzo drogie i uciążliwe. Kierowcy sprawiali masę kłopotów. A to nie chcieli tam wjechać, a to tego przewieźć i tak dalej. Zaczęli przeglądać ogłoszenia prasowe. Po jakimś czasie znaleźli ogłoszenie o sprzedaży samochodu dostawczego z silnikiem diesla co wydawało się oszczędniejszym rozwiązaniem bo olej napędowy był wówczas znacznie tańszy niż benzyna, a do tego łatwo go było skombinować za znacznie niższą cenę niż na CPN-owskich stacjach benzynowych. Niestety sprzedawca mieszkał aż w Chełmży. Specjalnie szukali takiego samochodu, gdyż silnik wysokoprężny pozwalał uniknąć ogromnych kłopotów ze zdobywaniem kartkowej wówczas benzyny. Zdobyć olej napędowy było o niebo łatwiej. Nie znajdując specjalnie innych ofert, wybrali się do Chełmży. Pojechali maluchem Bogusława. Pojechali we czwórkę czyli Leszek, Michał, Bogusław i Zdzisław Pająk jako niby ich doradca – fachowiec. Po długich dyskusjach, po szczegółowych oględzinach i zadaniu właścicielowi masy pytań, zdecydowali się wreszcie kupić ten samochód. Był to tak zwany Żuk blaszak, do którego wmontowano silnik wysokoprężny od innego samochodu. Zaraz też w miejscowej knajpie, opili udany zakup i zadowoleni ruszyli do domu do Bydgoszczy. Bogusław, Michał i Leszek wracali fiatem 126P, zaś Zdzisław jechał zakupionym Żukiem. Dojechali do Bydgoszczy po półtorej godzinie, i czekali na budowie na swój „nowy” samochód. Mijały godziny, a samochodu nie było. Po ponad czterech godzinach czekania, mocno zaniepokojeni postanowili pojechać w stronę Chełmży i zobaczyć co się stało. Po godzinie jazdy znaleźli swój samochód, zaledwie kilkanaście kilometrów od Chełmży. Stał na poboczu drogi, a Zdzisław w kompletnie zadymionej szoferce, dłubał coś przy silniku. Okazało się, że w trakcie jazdy spod obudowy silnika najpierw zaczęły się wydobywać kłęby dymu, aż w końcu silnik zgasł i w żaden sposób nie można go było uruchomić. Ten „cud techniki”, okazał się, już w trakcie pierwszej jazdy, nieudolnie złożonym przez jakiegoś marnego mechanika, dziwnym i niezdatnym do normalnego użytku pojazdem, udającym samochód. Cała trójka wraz z udającym fachowca Zdzisławem, oglądając parę godzin wcześniej tego grata i słuchając zapewnień jego właściciela, pewnie ulegli jakiejś zbiorowej hipnozie. A do tego jeszcze się cieszyli z tego zakupu, zamiast przed zapłatą wsiąść do tego blaszanego pseudo-samochodu i przejechać nim, przynajmniej kilkanaście kilometrów. Natomiast oni poprzestali na jego dokładnym oglądaniu i udawaniu fachowców. To oglądanie, jak się okazało, nic nie dało, ponieważ żaden z nich, tak naprawdę, się nie znał, ani trochę, na takim „sprzęcie”. Zostawili Zdzisława przy tym dziwnym pojeździe i wrócili do Chełmży. Chcieli oddać samochód poprzedniemu właścicielowi i zażądać zwrotu zapłaconej za niego sporej kwoty. Ale ten cwany gość, nie tylko nie chciał z nami rozmawiać, ale jeszcze poszczuł ich psami. Taka była pierwsza spora porażka, na tej nowej prywaciarskiej drodze.
Ten nieszczęsny Żuk był ich najgorszym wspólnym zakupem. Mieli go raptem dwa miesiące, z których przynajmniej półtora spędził w różnych warsztatach i w końcu ze sporą stratą udało się go jakoś sprzedać. I tak zamiast zmniejszyć koszty transportu, to je wielokrotnie zwiększyli.
Ale najpierw przeżyli inne rzeczy. Po miesiącu od rozpoczęcia działalności, udało się zawrzeć drugą umowę na wykonanie prac. Znajomy Michała przyniósł wiadomość, że w Zakładach Mięsnych w Inowrocławiu trzeba pilnie wykonać około sto metrów wodociągu. Roboty trzeba wykonać na terenie czynnego zakładu i w okropnie paskudnym gruncie. Po swoich świeżych doświadczeniach, nie palili się do kolejnej takiej przeprawy, lecz nie mając innego zlecenia, postanowili podjąć się wykonania tego wodociągu. Wykop, przy wykonywaniu prac ziemnych, miał być robiony ręcznie, ponieważ nikt dobrze nie wiedział, gdzie co przebiega pod ziemią i wszyscy bali się jakiś awarii. Bogusław pojechał z nami na rozpoczęcie robót. Był świeżo bogaty w doświadczenia w wykonywaniu robót w takich warunkach. Przyjechali do zakładów mięsnych i poszli na miejsce, gdzie miał przebiegać wykop. Bogusław popatrzył wokół i powiedział - co się będziecie wygłupiać w jakieś ręczne kopanie, da się Białoruś i w trzy dni zamiast miesiąca, robota będzie wykonana. Temu co podpisuje odbiór robót, da się parę złotych i po kłopocie. Tak się szczególnie złożyło, że akurat Karol, wówczas wspólnik Bogusława, kupił sobie nową Białoruś, to chętnie ją u was przetestuje – dodał Bogusław. A jak przyjdzie do was ten gruby kierownik, co nam przed chwilą marudził i będzie coś truł, to mu powiedzcie - Łysy kup se irysy. Trochę się pośmiali z tego starego powiedzonka, a potem zdecydowali się postąpić według rady Bogusława. Po podpisaniu umowy i zatwierdzeniu kosztorysu na wykonanie tych prac, już na drugi dzień Białoruś razem z jednym pracownikiem była w Inowrocławiu. Kierownik rzeźni na początek dostał dobrą flachę i wszystko mu się podobało, a firma Michała i Leszka rozpoczęła swoją drugą robotę. Zaczęli ochoczo kopać wykop przy pomocy wspomnianej Białoruśki. Faktycznie w trzy dni zakończyli prace, zrywając szczęśliwie tylko jeden i to niegroźny kabel energetyczny, który już po paru godzinach fachowcy, za niewielką opłatą, naprawili. Obrazowo mówiąc na tej drugiej robocie zarobili po półrocznej poprzedniej pensji. Zarobili prawie połowę tego co Karol zapłacił za Białoruś. Była kolejna okazja do urządzenia rozrywkowej imprezy.
Dzięki tym dwóm zrealizowanym zleceniom, udało się im, już na samym początku działalności rzemieślniczej, zarobić sporo kasy. Pragnąc podtrzymać dobrą passę, zaczęli się rozglądać za jakimiś większymi i w miarę stałymi pracami. Dużo było wówczas takich robót, tyle że prywatnym zakładom niechętnie zlecano ich wykonanie. A i w tym prywatnym sektorze budowlanym dynamicznie zaczynała się rodzić poważna konkurencja. Jeszcze jedną robotę udało im się załatwić dzięki tak zwanym starym znajomościom i jak się później okazało był to strzał w przysłowiową dziesiątkę. Załapali się do wykonywania wodociągów i kanalizacji na największej bydgoskiej inwestycji, czyli budowie osiedla mieszkaniowego we Fordonie. Pierwszy odcinek wykonywali w bardzo trudnym terenie. Był to odcinek wodociągu z rur żeliwnych, a w zdobyciu tych zupełnie nieosiągalnych materiałów, pomógł oczywiście Bogusław. Była wtedy taka praktyka, że prawie wszystkie materiały budowlane, a w szczególności rury i kształtki żeliwne, były sprzedawane na jakieś dziwne rozdzielniki, które sporządzano w ministerstwach i zjednoczeniach. I tylko według tych rozdzielników firmy zaopatrujące budownictwo sprzedawały materiały budowlane. Praktycznie to te materiały mogły w ten sposób kupić wyłącznie firmy państwowe i to tylko te, które złożyły odpowiednie zapotrzebowania z przynajmniej rocznym wyprzedzeniem. Dla firm prywatnych nie zostawało nic. Ale na szczęście Leszek i Michał byli najbliższymi kumplami Bogusława. I to on dawał im przykład i uczył jak postępować w takich sytuacjach. Imać się należało, według Bogusława, najróżniejszych sposobów. Trzeba było być nie lada improwizatorem. A tymi rurami żeliwnymi na budowę do Fordonu było tak - Bogusław poznał kiedyś piękną dziewczynę o wdzięcznym imieniu Mariola, która pracowała w dziale sprzedaży jednej z central materiałów budowlanych. Trochę się w niej podkochiwał, a ona w nim i trwało to tak już jakiś czas. Pewnego dnia wspólnie, całą trójką, pojechali do firmy pani Marioli. Tutaj Bogusław polecił im przedstawić Mariolce, jak się wyraził, ich problem. Mariola grzecznie wysłuchała tego co mieli do powiedzenia, prawie bez przerwy tęsknie zerkając w stronę Bogusława. Po ich długim i zawiłym wystąpieniu, stwierdziła - niewiele wam mogę pomóc. Materiałów jest bardzo mało i wszystkie są już dawno rozdzielone. Wtedy Bogusław wtrącił się do rozmowy i powiedział - ależ Mariolka, jak będziesz mocno chciała i Kasia czyli twoja kierowniczka ci trochę pomoże, to na pewno coś wymyślicie. Przyjedźcie za parę dni, a ja się zorientuję co można w tej sprawie zdziałać – odpowiedziała Mariola. Po paru dniach Mariolka obwieściła telefonicznie radosną nowinę. Dostaną te upragnione rury i kształtki. Załatwiły to dziewczyny w ten sposób, że nie sprzedały tych materiałów firmie państwowej z rozdzielnika, ponieważ otrzymały tylko drugi gatunek rur, a firma zamawiała pierwszy. Dzięki temu ten gorszy drugi gatunek można było sprzedać na tak zwanym wolnym rynku. W tym przypadku ten drugi gatunek był tylko na papierze. Po tak udanej transakcji panowie zaprosili panią Mariolę i panią Kasię na uroczystą wystawną kolację z tańcami i innymi atrakcjami.
Firma Strabag rekrutuje pracowników na budowę w Polsce i Europie – warto zajrzeć na ich stronę stronę, tym bardziej, jeśli interesuje was praca na budowie w woj. kujawsko-pomorskim!
OdpowiedzUsuń