Poprzedni odcinek.
Wieczorem, po przyjeździe z Gdańska, Leszek zadzwonił do Bogusława i powiedział mu o decyzji naczelnika Adamskiego. Już następnego dnia Bogusław, z wielką energią, przystąpił do konkretnych działań. Najpierw zatrudnił kolejnych trzech pracowników, którzy już następnego dnia pojechali do Solca, żeby jak najszybciej skończyć tutaj wszystkie roboty i potem całą ekipą ruszyć do Inowrocławia. Później zabrał się za rzecz wręcz niemożliwą, czyli dosłownie, za zdobywanie potrzebnych materiałów budowlanych. A wówczas nie było mowy o jakimś zamawianiu, czy kupowaniu. Tutaj Bogusław ujawnił cały swój talent. Wyjeżdżał codziennie do innego miasta w regionie. Był u kierowników zaopatrzenia przynajmniej kilkunastu dużych firm budowlanych. Odwiedzał miejscowe, państwowe magazyny materiałów budowlanych. Odwiedzał osobno kierowników magazynów dużych firm. W ciągu dwóch tygodni odbył dziesiątki rozmów. Był z nowo poznanymi kierownikami, a czasami tylko zwykłymi referentami gospodarki materiałowej, w zależności od okoliczności, na kilkunastu śniadaniach, obiadach lub kolacjach. Dziesiątki godzin i tyleż butelek z alkoholem jak i innych "argumentów", stosownych do sytuacji, zużył na przekonywanie swoich rozmówców do sprzedania mu, chociażby małej części posiadanych przez ich firmy materiałów.
I to materiałów, które wszędzie były deficytowe i których było zawsze za mało w każdej państwowej firmie.
Praktycznie dokonał rzeczy niemożliwej. Wykupił materiały od firm, którym tych materiałów chronicznie brakowało i które same posiadały ich niewystarczające ilości i to również zdobywane z wielkim trudem. Niech przynajmniej w części zostanie tajemnicą jak tego dokonał. Faktem jest, że tak jak obiecywał, w ciągu trzech tygodni, załatwił większość potrzebnych do Inowrocławia materiałów.
Mając umowę, ludzi i materiały, firma Bogusława, pod koniec października, rozpoczęła roboty na Wagonowni w Inowrocławiu. Wartość tych robót kilkakrotnie przekraczała, wartość wszystkich wykonanych dotychczas przez Bogusława i Karola, robót budowlanych. Było to spowodowane głównie faktem polegającym na tym, że wodociąg należało ułożyć pomiędzy dwoma czynnymi torami kolejowymi i do tego w paskudnych warunkach gruntowych
Cóż to jednak znaczyło dla Bogusława. Z ogromną energią i zaangażowaniem zabrał się do realizacji tego wielkiego, jak na jego dotychczasowe dokonania, zadania. Najpierw zjednał sobie miejscowych szefów, którzy zgodzili się zamknąć jeden z czynnych torów kolejowych i ograniczyć ruch na drugim, sąsiednim, torze. Dzięki temu zamiast ładować ziemię z wykopu, który miał być wykonywany ręcznie, na platformy kolejowe i odwozić na wysypisko, żeby ją później przywieźć tymi samymi wagonami do zasypania wykopów, to kopał wykop karolową Białoruśką i wysypywał ziemię na sąsiedni już teraz zamknięty tor. Tempo robót wzrosło znacznie w stosunku do tego planowanego, a ilość tych najgorszych robót, czyli ziemnych, zmalała. Nie zmieniło się tylko wynagrodzenie. Tutaj ogromne zdolności Bogusława ujawniły się w całej krasie. W ten sposób już po trzech miesiącach i to jesienno-zimowych, pierwszy etap robót zbliżał się pomału do końca. Bogusław ponaglał tylko co parę tygodni Leszka, żeby podpisywał kolejne protokóły odbioru robót. Potem wystawiał fakturę i kasował ogromne pieniądze.
W trakcie tych robót Leszek i Bogusław zaczęli poznawać się bliżej. Po każdym odbiorze Bogusław organizował uroczystą kolację, w czasie której, wiele rozmów dotyczyło ich wspólnej przyszłości. Bogusław niezmiennie i z dużym przekonaniem namawiał Leszka do przejścia na swoje. Natomiast Leszek widząc chociażby na przykładzie Bogusława i Macieja, ogromne, nie tylko finansowe sukcesy nowych rzemieślników, zaczynał coraz bardziej się łamać.
Jeszcze poważniej oraz coraz częściej zaczynał myśleć o tym, żeby pójść drogą Bogusława i Macieja. Jednak zawsze, gdy mu się wydawało, że jest bliski podjęcia decyzji to zawsze uruchamiały się w jego głowie jakieś ogromne opory. Z jednej strony była wielka pokusa, wizja wielkich pieniędzy, spodziewanych różnych innych sukcesów, czy chociażby chęć zaimponowania rodzinie i znajomym. Krótko mówiąc tworzył sobie wizję innego życia niż to, które wiódł do tej pory. Do tego przekonywania Bogusława, jego sukces, sukces Macieja i innych rzemieślników, których kilku poznał w ostatnim okresie, powiększały znacznie owe pokusy. Jednak z drugiej strony wiódł ustabilizowane, dostatnie i w miarę ciekawe życie. Mówił sobie: -mam świetną, satysfakcjonującą pracę, poważanie u szefów, dobre zarobki, liczne przywileje, świetnych kolegów i sporą niezależność. Czy warto z tego wszystkiego rezygnować dla niepewnego jutra? A co najgorsze to fakt, że dla założenia własnej firmy potrzeba sporych pieniędzy, których przecież nie miał. Potrzeba także dużo odwagi i niewątpliwie wiele szczęścia.
Oprócz tych dwóch osób, czyli Macieja i Bogusława, nikt z jego bliższych i dalszych znajomych nawet nie myślał o zakładaniu swojej firmy. Raczej wręcz odwrotnie. W licznych rozmowach, które na ten temat prowadził wszyscy inni mu to odradzali. Leszek był w wielkiej rozterce. Ale przecież coraz bardziej poznawał Bogusława, a ten nie pozwalał mu na dłuższe pielęgnowanie jego wątpliwości. Z wielkim entuzjazmem, przy każdej nadarzającej się okazji, przekonywał Leszka tylko do jednego, do założenia własnej firmy. Pod koniec roku Leszek był już bardzo bliski podjęcia tej decyzji. Tym bardziej, że zarówno w nim jak i w jego najbliższych przyjaciołach i kolegach, z którymi prawie co tydzień spotykał się na różnych sobotnich imprezach, już od początku lat osiemdziesiątych, tlił się żar dużego niepokoju. Niepokój ten wprowadziła prawie półtoraroczna namiastka wolności z lat 1980 i 1981. W trakcie wielogodzinnych dyskusji, na różnych imieninach, urodzinach, rocznicach i licznych spotkaniach "bez okazji", suto zakrapianych kartkowym alkoholem i brandy własnej produkcji, rozmowy toczyły się wokół tego, jak wiele się dookoła zmienia. Mówiono o tym, iż nie jesteśmy już takimi bezwolnymi ludźmi jakimi byliśmy przed przełomowym 1980 rokiem. Ten niepokój często doprowadzał nawet do kłótni, o to, dokąd zajdą rozpoczęte w tym 1980 roku zmiany. Uczciwie trzeba jednak przyznać, iż w najśmielszych wizjach nikt z uczestników tych rozlicznych rozmów nie przewidział, i to nawet jeszcze pod koniec 1986 roku, takiego rozwoju wypadków, jaki później nastąpił. Nikt nie przewidział, że już w 1989 roku zawali się istniejący od czterdziestu pięciu lat porządek. Dlatego patrząc na zmagania Leszka, trzeba je umieścić w tamtej socjalistycznej, siermiężno-kartkowej rzeczywistości, jakże różnej od rzeczywistości dzisiejszej, demokratycznej, internetowo-hipermarketowo-komórkowo-medialnej.
Tak, Leszek miał o czym myśleć i z czym się zmagać. A jeszcze doszedł mu inny niepokój. Pewnego późnojesiennego wieczora, w trakcie niewinnej degustacji młodego wina z czarnej porzeczki, doszło do tańców i delikatnych swawoli. Nie wiadomo, czy to ilość wypitego wina, czy może nastrój wieczoru, czy też może coś innego, spowodowały, że Leszek pocałował Nataszę. A nie był to byle jaki pocałunek. To niewinne przeżycie, jakże dla niego odmienne, mocno wryło się w pamięć i zakiełkowało tym kolejnym niepokojem.
I w końcu Leszek podjął decyzję. Ogłosił ją w sobotni wieczór, trzeciego stycznia, podczas karnawałowej prywatki urządzonej w swoim mieszkaniu. Po dwóch godzinach, gdy impreza już się na dobre rozkręciła i po wypiciu już parę mocnych drinków, zebrał się na odwagę, wyłączył na chwilę muzykę, poprosił obecnych o chwilę uwagi i oznajmił: - po długich wahaniach i wielu dyskusjach, które toczyłem często ze wszystkimi tu obecnymi, podjąłem w końcu decyzję. Zdecydowałem się, otwieram swoją firmę. Nastała chwila konsternacji, obecni na prywatce przyjaciele i najbliżsi znajomi pana i pani domu, nie dowierzali tym słowom. Padało wiele pytań, głównie krytycznych. Prawie wszyscy byli pełni wątpliwości co do słuszności leszkowego wyboru. Jednak Leszek, z wielkim przekonaniem i dużą pewnością siebie, odpowiadał na wszystkie te pytania i wątpliwości, mocno starając się przekonać każdego, że tak będzie najlepiej i to nie tylko dla niego. Jednak już w poniedziałek Leszka naszło wiele kolejnych wątpliwości. Największy problem widział w braku umiejętności bezpośredniej pracy z ludźmi, z robotnikami, operatorami, kierowcami. Dotychczasowe jego doświadczenia w tym względzie nie były najlepsze. Co prawda pracował poprzednio prawie trzy lata jako majster na budowie, ale odszedł z tej pracy głównie z powodu nieumiejętności dogadywania się z podwładnymi. Dogadywanie to polegało przede wszystkim, na patrzeniu przez palce na ich poczynania i udawaniu, że wiele z tego, czego nie powinno się widzieć, naprawdę się nie widzi. Dominującym hasłem było: "z ludźmi trzeba dobrze żyć". Ale jak to robić, to już było mniej ważne. Właśnie rozwiązanie tego problemu, przy tworzeniu swojej firmy, wydawało mu się najważniejsze. Nie miał zaufania do swoich umiejętności w tym względzie. Myśląc o tym całymi godzinami, jeden tylko wniosek przychodził mu do głowy, skoro sam czegoś nie umie to musi poszukać wspólnika, który posiada takie umiejętności, jakich mu brakuje. Ułożył sobie długą listę ewentualnych wspólników. Jednak już po pobieżnej ocenie każdego z kandydatów, z tej długiej listy, pomimo kilkakrotnych analiz, pozostawała mu zawsze tylko jedna i ta sama osoba. Dalsze przemyśliwania potwierdzały słuszność takiej oceny. Tą jedyną osobą, którą mógł poważnie brać pod uwagę, był Michał Wiśniewski, kolega ze studiów i kolega z jego pierwszej pracy. Kiedyś zresztą byli sobie nawet bardzo bliscy. Razem wyprawiali się na wakacje, organizowali Sylwestra, grali w brydża i pokera. Wspólnie chodzili na różne imprezy, mieli wspólnych znajomych i podobne zainteresowania. Przez cztery lata, po sąsiedzku, mieszkali na czwartym piętrze akademika przy ulicy Koszarowej. Jednak ostatnimi laty ich kontakty osłabły ponieważ Michał ponad trzy lata pracował na zagranicznej budowie we Wielkich Łukach, w Związku Radzieckim i rzadko przyjeżdżał do domu. Niedawno jednak wrócił na stałe, wysoko awansował i nosił się z zamiarem wyjazdu na roboty do Iraku. Już w następną sobotę dziesiątego stycznia Leszek zaprosił Michała z jego żoną Elżbietą na małżeńskiego brydża, na którym kiedyś spotykali się dosyć regularnie. Po wypiciu pierwszej flaszki żytniej, Leszek nabrał odwagi i zwracając się w przerwie gry, do Michała, powiedział:- tak naprawdę to chciałem dzisiaj pogadać z tobą o tym, żebyśmy wspólnie otworzyli zakład rzemieślniczy. Wiesz poznałem takiego gościa, Bogusława, który rewelacyjnie sobie radzi i od paru miesięcy usilnie mnie namawia do tego kroku. Na pewno też już słyszałeś o naszym wspólnym koledze Macieju.
Jak pewnie wiesz, idzie mu wręcz rewelacyjnie. Ja już się zdecydowałem, nie czuję się jednak na siłach, żeby zrobić to samemu. Szukam wspólnika i pierwszą osobą o której pomyślałem jesteś ty. Michał, mocno zaskoczony, z początku nic nie odpowiedział. Wypił, pomyślał i po chwili, pomału, zaczął mówić:- jak wiesz, właśnie awansowałem na kierownika wielkiej budowy i mam niedługo szansę na kolejny wyjazd zagraniczny. Na "rurze" we Wielkich Łukach sporo zarobiłem, a i za handel, głównie złotem, przy każdym przyjeździe, wpadło niemało. Perspektywy w firmie mam obiecujące i nie widzę specjalnie powodu do podejmowania takiego ryzyka. Pomysł może i dobry, ale za dużo mam do stracenia, a ryzyko podjęcia takiego kroku, dla mnie wydaje się ogromne - dodał.
Tego wieczora, kolejne próby przekonywania Michała niewiele dały.
Następny odcinek.
Wieczorem, po przyjeździe z Gdańska, Leszek zadzwonił do Bogusława i powiedział mu o decyzji naczelnika Adamskiego. Już następnego dnia Bogusław, z wielką energią, przystąpił do konkretnych działań. Najpierw zatrudnił kolejnych trzech pracowników, którzy już następnego dnia pojechali do Solca, żeby jak najszybciej skończyć tutaj wszystkie roboty i potem całą ekipą ruszyć do Inowrocławia. Później zabrał się za rzecz wręcz niemożliwą, czyli dosłownie, za zdobywanie potrzebnych materiałów budowlanych. A wówczas nie było mowy o jakimś zamawianiu, czy kupowaniu. Tutaj Bogusław ujawnił cały swój talent. Wyjeżdżał codziennie do innego miasta w regionie. Był u kierowników zaopatrzenia przynajmniej kilkunastu dużych firm budowlanych. Odwiedzał miejscowe, państwowe magazyny materiałów budowlanych. Odwiedzał osobno kierowników magazynów dużych firm. W ciągu dwóch tygodni odbył dziesiątki rozmów. Był z nowo poznanymi kierownikami, a czasami tylko zwykłymi referentami gospodarki materiałowej, w zależności od okoliczności, na kilkunastu śniadaniach, obiadach lub kolacjach. Dziesiątki godzin i tyleż butelek z alkoholem jak i innych "argumentów", stosownych do sytuacji, zużył na przekonywanie swoich rozmówców do sprzedania mu, chociażby małej części posiadanych przez ich firmy materiałów.
I to materiałów, które wszędzie były deficytowe i których było zawsze za mało w każdej państwowej firmie.
Praktycznie dokonał rzeczy niemożliwej. Wykupił materiały od firm, którym tych materiałów chronicznie brakowało i które same posiadały ich niewystarczające ilości i to również zdobywane z wielkim trudem. Niech przynajmniej w części zostanie tajemnicą jak tego dokonał. Faktem jest, że tak jak obiecywał, w ciągu trzech tygodni, załatwił większość potrzebnych do Inowrocławia materiałów.
Mając umowę, ludzi i materiały, firma Bogusława, pod koniec października, rozpoczęła roboty na Wagonowni w Inowrocławiu. Wartość tych robót kilkakrotnie przekraczała, wartość wszystkich wykonanych dotychczas przez Bogusława i Karola, robót budowlanych. Było to spowodowane głównie faktem polegającym na tym, że wodociąg należało ułożyć pomiędzy dwoma czynnymi torami kolejowymi i do tego w paskudnych warunkach gruntowych
Cóż to jednak znaczyło dla Bogusława. Z ogromną energią i zaangażowaniem zabrał się do realizacji tego wielkiego, jak na jego dotychczasowe dokonania, zadania. Najpierw zjednał sobie miejscowych szefów, którzy zgodzili się zamknąć jeden z czynnych torów kolejowych i ograniczyć ruch na drugim, sąsiednim, torze. Dzięki temu zamiast ładować ziemię z wykopu, który miał być wykonywany ręcznie, na platformy kolejowe i odwozić na wysypisko, żeby ją później przywieźć tymi samymi wagonami do zasypania wykopów, to kopał wykop karolową Białoruśką i wysypywał ziemię na sąsiedni już teraz zamknięty tor. Tempo robót wzrosło znacznie w stosunku do tego planowanego, a ilość tych najgorszych robót, czyli ziemnych, zmalała. Nie zmieniło się tylko wynagrodzenie. Tutaj ogromne zdolności Bogusława ujawniły się w całej krasie. W ten sposób już po trzech miesiącach i to jesienno-zimowych, pierwszy etap robót zbliżał się pomału do końca. Bogusław ponaglał tylko co parę tygodni Leszka, żeby podpisywał kolejne protokóły odbioru robót. Potem wystawiał fakturę i kasował ogromne pieniądze.
W trakcie tych robót Leszek i Bogusław zaczęli poznawać się bliżej. Po każdym odbiorze Bogusław organizował uroczystą kolację, w czasie której, wiele rozmów dotyczyło ich wspólnej przyszłości. Bogusław niezmiennie i z dużym przekonaniem namawiał Leszka do przejścia na swoje. Natomiast Leszek widząc chociażby na przykładzie Bogusława i Macieja, ogromne, nie tylko finansowe sukcesy nowych rzemieślników, zaczynał coraz bardziej się łamać.
Jeszcze poważniej oraz coraz częściej zaczynał myśleć o tym, żeby pójść drogą Bogusława i Macieja. Jednak zawsze, gdy mu się wydawało, że jest bliski podjęcia decyzji to zawsze uruchamiały się w jego głowie jakieś ogromne opory. Z jednej strony była wielka pokusa, wizja wielkich pieniędzy, spodziewanych różnych innych sukcesów, czy chociażby chęć zaimponowania rodzinie i znajomym. Krótko mówiąc tworzył sobie wizję innego życia niż to, które wiódł do tej pory. Do tego przekonywania Bogusława, jego sukces, sukces Macieja i innych rzemieślników, których kilku poznał w ostatnim okresie, powiększały znacznie owe pokusy. Jednak z drugiej strony wiódł ustabilizowane, dostatnie i w miarę ciekawe życie. Mówił sobie: -mam świetną, satysfakcjonującą pracę, poważanie u szefów, dobre zarobki, liczne przywileje, świetnych kolegów i sporą niezależność. Czy warto z tego wszystkiego rezygnować dla niepewnego jutra? A co najgorsze to fakt, że dla założenia własnej firmy potrzeba sporych pieniędzy, których przecież nie miał. Potrzeba także dużo odwagi i niewątpliwie wiele szczęścia.
Oprócz tych dwóch osób, czyli Macieja i Bogusława, nikt z jego bliższych i dalszych znajomych nawet nie myślał o zakładaniu swojej firmy. Raczej wręcz odwrotnie. W licznych rozmowach, które na ten temat prowadził wszyscy inni mu to odradzali. Leszek był w wielkiej rozterce. Ale przecież coraz bardziej poznawał Bogusława, a ten nie pozwalał mu na dłuższe pielęgnowanie jego wątpliwości. Z wielkim entuzjazmem, przy każdej nadarzającej się okazji, przekonywał Leszka tylko do jednego, do założenia własnej firmy. Pod koniec roku Leszek był już bardzo bliski podjęcia tej decyzji. Tym bardziej, że zarówno w nim jak i w jego najbliższych przyjaciołach i kolegach, z którymi prawie co tydzień spotykał się na różnych sobotnich imprezach, już od początku lat osiemdziesiątych, tlił się żar dużego niepokoju. Niepokój ten wprowadziła prawie półtoraroczna namiastka wolności z lat 1980 i 1981. W trakcie wielogodzinnych dyskusji, na różnych imieninach, urodzinach, rocznicach i licznych spotkaniach "bez okazji", suto zakrapianych kartkowym alkoholem i brandy własnej produkcji, rozmowy toczyły się wokół tego, jak wiele się dookoła zmienia. Mówiono o tym, iż nie jesteśmy już takimi bezwolnymi ludźmi jakimi byliśmy przed przełomowym 1980 rokiem. Ten niepokój często doprowadzał nawet do kłótni, o to, dokąd zajdą rozpoczęte w tym 1980 roku zmiany. Uczciwie trzeba jednak przyznać, iż w najśmielszych wizjach nikt z uczestników tych rozlicznych rozmów nie przewidział, i to nawet jeszcze pod koniec 1986 roku, takiego rozwoju wypadków, jaki później nastąpił. Nikt nie przewidział, że już w 1989 roku zawali się istniejący od czterdziestu pięciu lat porządek. Dlatego patrząc na zmagania Leszka, trzeba je umieścić w tamtej socjalistycznej, siermiężno-kartkowej rzeczywistości, jakże różnej od rzeczywistości dzisiejszej, demokratycznej, internetowo-hipermarketowo-komórkowo-medialnej.
Tak, Leszek miał o czym myśleć i z czym się zmagać. A jeszcze doszedł mu inny niepokój. Pewnego późnojesiennego wieczora, w trakcie niewinnej degustacji młodego wina z czarnej porzeczki, doszło do tańców i delikatnych swawoli. Nie wiadomo, czy to ilość wypitego wina, czy może nastrój wieczoru, czy też może coś innego, spowodowały, że Leszek pocałował Nataszę. A nie był to byle jaki pocałunek. To niewinne przeżycie, jakże dla niego odmienne, mocno wryło się w pamięć i zakiełkowało tym kolejnym niepokojem.
I w końcu Leszek podjął decyzję. Ogłosił ją w sobotni wieczór, trzeciego stycznia, podczas karnawałowej prywatki urządzonej w swoim mieszkaniu. Po dwóch godzinach, gdy impreza już się na dobre rozkręciła i po wypiciu już parę mocnych drinków, zebrał się na odwagę, wyłączył na chwilę muzykę, poprosił obecnych o chwilę uwagi i oznajmił: - po długich wahaniach i wielu dyskusjach, które toczyłem często ze wszystkimi tu obecnymi, podjąłem w końcu decyzję. Zdecydowałem się, otwieram swoją firmę. Nastała chwila konsternacji, obecni na prywatce przyjaciele i najbliżsi znajomi pana i pani domu, nie dowierzali tym słowom. Padało wiele pytań, głównie krytycznych. Prawie wszyscy byli pełni wątpliwości co do słuszności leszkowego wyboru. Jednak Leszek, z wielkim przekonaniem i dużą pewnością siebie, odpowiadał na wszystkie te pytania i wątpliwości, mocno starając się przekonać każdego, że tak będzie najlepiej i to nie tylko dla niego. Jednak już w poniedziałek Leszka naszło wiele kolejnych wątpliwości. Największy problem widział w braku umiejętności bezpośredniej pracy z ludźmi, z robotnikami, operatorami, kierowcami. Dotychczasowe jego doświadczenia w tym względzie nie były najlepsze. Co prawda pracował poprzednio prawie trzy lata jako majster na budowie, ale odszedł z tej pracy głównie z powodu nieumiejętności dogadywania się z podwładnymi. Dogadywanie to polegało przede wszystkim, na patrzeniu przez palce na ich poczynania i udawaniu, że wiele z tego, czego nie powinno się widzieć, naprawdę się nie widzi. Dominującym hasłem było: "z ludźmi trzeba dobrze żyć". Ale jak to robić, to już było mniej ważne. Właśnie rozwiązanie tego problemu, przy tworzeniu swojej firmy, wydawało mu się najważniejsze. Nie miał zaufania do swoich umiejętności w tym względzie. Myśląc o tym całymi godzinami, jeden tylko wniosek przychodził mu do głowy, skoro sam czegoś nie umie to musi poszukać wspólnika, który posiada takie umiejętności, jakich mu brakuje. Ułożył sobie długą listę ewentualnych wspólników. Jednak już po pobieżnej ocenie każdego z kandydatów, z tej długiej listy, pomimo kilkakrotnych analiz, pozostawała mu zawsze tylko jedna i ta sama osoba. Dalsze przemyśliwania potwierdzały słuszność takiej oceny. Tą jedyną osobą, którą mógł poważnie brać pod uwagę, był Michał Wiśniewski, kolega ze studiów i kolega z jego pierwszej pracy. Kiedyś zresztą byli sobie nawet bardzo bliscy. Razem wyprawiali się na wakacje, organizowali Sylwestra, grali w brydża i pokera. Wspólnie chodzili na różne imprezy, mieli wspólnych znajomych i podobne zainteresowania. Przez cztery lata, po sąsiedzku, mieszkali na czwartym piętrze akademika przy ulicy Koszarowej. Jednak ostatnimi laty ich kontakty osłabły ponieważ Michał ponad trzy lata pracował na zagranicznej budowie we Wielkich Łukach, w Związku Radzieckim i rzadko przyjeżdżał do domu. Niedawno jednak wrócił na stałe, wysoko awansował i nosił się z zamiarem wyjazdu na roboty do Iraku. Już w następną sobotę dziesiątego stycznia Leszek zaprosił Michała z jego żoną Elżbietą na małżeńskiego brydża, na którym kiedyś spotykali się dosyć regularnie. Po wypiciu pierwszej flaszki żytniej, Leszek nabrał odwagi i zwracając się w przerwie gry, do Michała, powiedział:- tak naprawdę to chciałem dzisiaj pogadać z tobą o tym, żebyśmy wspólnie otworzyli zakład rzemieślniczy. Wiesz poznałem takiego gościa, Bogusława, który rewelacyjnie sobie radzi i od paru miesięcy usilnie mnie namawia do tego kroku. Na pewno też już słyszałeś o naszym wspólnym koledze Macieju.
Jak pewnie wiesz, idzie mu wręcz rewelacyjnie. Ja już się zdecydowałem, nie czuję się jednak na siłach, żeby zrobić to samemu. Szukam wspólnika i pierwszą osobą o której pomyślałem jesteś ty. Michał, mocno zaskoczony, z początku nic nie odpowiedział. Wypił, pomyślał i po chwili, pomału, zaczął mówić:- jak wiesz, właśnie awansowałem na kierownika wielkiej budowy i mam niedługo szansę na kolejny wyjazd zagraniczny. Na "rurze" we Wielkich Łukach sporo zarobiłem, a i za handel, głównie złotem, przy każdym przyjeździe, wpadło niemało. Perspektywy w firmie mam obiecujące i nie widzę specjalnie powodu do podejmowania takiego ryzyka. Pomysł może i dobry, ale za dużo mam do stracenia, a ryzyko podjęcia takiego kroku, dla mnie wydaje się ogromne - dodał.
Tego wieczora, kolejne próby przekonywania Michała niewiele dały.
Następny odcinek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię