piątek, 17 kwietnia 2020

Bogusław - odcinek 19


Poprzedni odcinek


Odcinek - 19

Po załatwieniu pozwoleń na bycie mistrzami i po podpisaniu pierwszej umowy, świeżo upieczonym rzemieślnikom, pozostały do załatwienia jeszcze  wszelkie inne formalności.  Każda prywatna firma budowlana musiała obowiązkowo należeć do rzemieślniczego cechu.   I chociaż Leszek i Michał zgodnie uważali to za rzecz zbędną, to jednak, musieli udać się do znanego już Leszkowi, biura Cechu Rzemiosł Budowlanych i Drzewnych.  Tutaj, nisko kłaniając się urzędniczkom cechu, zapłacili bardzo wygórowane wpisowe, a po otrzymaniu stosownych zaświadczeń, uiścili wysokie składki za pierwszy miesiąc przynależności do tej "wspaniałej" organizacji.  I chociaż zgodnie twierdzili, że cech nie jest im do niczego potrzebny to jednak okazało się, iż nie mieli racji.  Cech był potrzebny do płacenia składek i comiesięcznego odbierania kartek żywnościowych dla jego członków i ich pracowników.  A te kartki były wówczas jedną z najważniejszych codziennych spraw.  Bez nich nie można było kupić cukru, mięsa, butów, czekolady, papierosów, kawy czy wina i wódki.  Rodzaje tych kartek, ich kolory, nominały, oznaczenia, były często przedmiotem namiętnych dyskusji, sporów i pożądań.   Tym właśnie rządziły panie z cechu.   Było to "królestwo"  wielkie i sprawiedliwe.

Oprócz cechu musieli zapisać się jeszcze do Spółdzielni Rzemieślniczej, gdyż tylko ona mogła w imieniu swoich udziałowców podpisywać umowy z zakładami państwowymi i ona była dystrybutorem wielu, ogromnie deficytowych dóbr, takich jak materiały budowlane, czy nieliczny sprzęt budowlany.  Przez spółdzielnię płynęły pieniądze do rzemieślników.  Tutaj trafiały nowe rozporządzenia oraz druki ciągle zmieniających się przepisów branżowych i państwowych.   Tutaj załatwiało się także wiele, najczęściej zbędnych, innych spraw i rzeczy.  Ot taka kolejna administracyjna czapa.  I także tutaj w Spółdzielni u miłych pań i mniej miłych panów, przyszło im, jeszcze przed rozpoczęciem jakichkolwiek robót, zapłacić wielkie dla nich pieniądze.  Każdy musiał wpłacić po dziesięć tysięcy za tak zwane wpisowe. Do tego każdy musiał wpłacić po sto tysięcy złotych, czyli trzy dobre ówczesne pensje, za tak zwane udziały w spółdzielni.  Ponadto opłacić musieli jakieś znaczki skarbowe za tak zwany ryczałt, wnieść opłatę za wykonanie kopii decyzji i pozwoleń.  Podpisać musieli, u owych miłych pań, dziesiątki różnych umów i zaświadczeń.  A na koniec wypili z paniami i panami ze Spółdzielni kawę z koniaczkiem i "już"  należeli do prywaciarskiej braci.  Rzemieślniczy raj stanął przed nimi otworem.

W ten sposób Leszek z Michałem mieli już swoją firmę, posiadali pieniądze, zawarli pierwszą umowę.  Teraz należało tylko zatrudnić paru pracowników, kupić i wynająć stosowny sprzęt oraz materiały i ruszać do boju. 

W tym czasie Bogusław  wykonywał nadal roboty w Inowrocławiu oraz uzyskał bardzo dobre zlecenie od Straży Pożarnej w Bydgoszczy.  Był ogromnie zajęty i ostatnio tylko z oddali życzliwie kibicował tym pierwszym poczynaniom swoich nowych kolegów po fachu.  Jednak co rusz podkreślał, że jak tylko uporają się z robotami, jak to mówił, u klechów, to zaraz rozpoczynają duży wspólny temat. 
           
Leszek i Michał, mając już za sobą wszystkie wątpliwości, czy dobrze postępują, decydując się na prowadzenie prywatnej firmy, zostali skazani na przejęcie pełnej odpowiedzialności za siebie samych jak i za swoich pracowników.  Rzec można zostali swoistymi sierotami.  Nagle zabrakło im dyrektorów, kierowników, prezesów, naczelników, działów kadr, księgowości, bazy sprzętu, magazynów, związków zawodowych  z ich ziemniakami i cebulą na zimę oraz wyjazdami zakładowym autobusem na grzyby.  Zostały za nami wczasy pracownicze i wczasy  “pod gruszą”.  Zostały za nimi “troskliwe” zakładowe organizacje partyjne.  Nie mogli brać udziału w wyborach do rad pracowniczych.  Zniknęła, jakże czasami korzystna, zakładowa racjonalizacja.  Przepadły imieniny i urodziny szefów i kolegów w pracy.  Odeszły nie wiadomo dokąd wspólne szkolenia BHP i inne kursokonferencje, narady, odprawy, delegacje, podniosłe uroczystości zakładowe z wręczaniem nagród, medali i odznaczeń, kończące się obowiązkowo  wielkimi popijawami.  Zniknęły dni budowlańca, dni kolejarza, podwyżki, awanse, plany produkcyjne, premie, trzynastki, dodatki eksploatacyjne, zwrot za pranie odzieży i ręczników, dodatki mundurowe, ekwiwalenty za węgiel, branżowa służba zdrowia i wszystkie inne więzi jakie łączyły pracownika z socjalistycznym, państwowym zakładem pracy.

Tak, na pewno można było powiedzieć, że zostali sierotami.  Na tej czystej tablicy ich nowego zawodowego życia, nie było jeszcze nic zapisane.  Wszystko było przed nimi.
Przed Michałem i Leszkiem oraz ich dwoma pracownikami, którzy również pełni najróżniejszych obaw, zwolnili się z państwowej firmy i pełni nadziei zatrudnili się u nowych rzemieślników.  A zwolnili się z firmy, w której poprzednio pracowali razem z Michałem.  Skutecznie skusiły ich obietnice znacznie wyższych zarobków.

Mając już dwóch pracowników panowie prywaciarze zakupili liczne i różne narzędzia.  Kupili klucze nastawne, klucze zwane żabkami, szpadle, łopaty, wiadra, młoty, młotki, kilofy, siekiery, packi, szpachle i wiele innych tego typu rzeczy.  Kupili pierwsze niezbędne do rozpoczęcia robót materiały oraz drobny sprzęt.  Kupili także, zarówno dla siebie, jak i dla swoich pracowników, odzież roboczą, ze słynnymi walonkami na czele.  

Jednak nie te zakupy i nie ci nowi pracownicy stanowili największy problem.  Na początku ich działalności  najwięcej problemów, trudów i emocji związanych było z uzgodnieniem kosztorysów dotyczących ich  pierwszej, już podpisanej, umowy.  


Jak wspominaliśmy, Ojciec prowincjał, czyli przełożony seminarium i jednocześnie proboszcz, parafii św. Jana, nakazał ekonomowi zakonu, ojcu Piotrowi Baranowi, bezpośredni nadzór nad wykonaniem całości robót związanych z uporządkowaniu kanalizacji wokół siedziby Zakonu i kościoła.  Ojciec Piotr, rówieśnik Leszka i Michała, człowiek pełen energii dopiero od niedawna był na nowym, wysokim dla niego stanowisku. Dlatego też  z pełnym oddaniem przystąpił do wykonywania powinności wobec zakonu któremu służył.  Nawet słynne sformułowanie o nadgorliwości, nie oddaje w pełni, zaangażowania ojca Piotra w tej jego nowej roli. 

Michał i Leszek już przy podpisywaniu umowy otrzymali od ojca prowincjała projekt techniczny robót, które mieli wykonać.   Leszek sporządził do tego projektu szczegółowy kosztorys i przekazał go ojcu Piotrowi.   Ojciec Piotr wziął ten kosztorys i zaczął go długo i szczegółowo analizować.  Ponieważ jednak kompletnie nie znał się na zasadach wyceny robót budowlanych, dlatego poprosił pana Romana o  szczegółowe sprawdzenie tego kosztorysu.  Pan Roman uwinął się z tym w parę dni, naniósł kilka drobnych poprawek i ze swoją akceptacją oddał ojcu Piotrowi.  Trudno zgadnąć dlaczego owa akceptacja, zaufanego i wieloletniego przyjaciela Zgromadzenia, nie wystarczyła ojcu Piotrowi do podpisania sprawdzonych kosztorysów.  Z bliżej niewiadomych powodów, ale pewnie głównie z chęci wydania na roboty jak najmniejszej kwoty pieniędzy, bo przecież był ekonomem Zgromadzenia, ojciec Piotr postanowił wziąć sprawy we własne ręce.

O tym jak to przebiegało będzie w następnym odcinku.


Następny odcinek
                                                                           


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię