Trzydzieści lat temu spędziliśmy w Paryżu dwa piękne tygodnie. Piękne bo był maj czyli najpiękniejszy miesiąc w roku. Najpiękniejsze bo byliśmy w najpiękniejszym mieście naszego Świata. Najpiękniejsze bo wszystko nas szokowało, onieśmielało i zadziwiało. To był cudowny czas i moje pierwsze zetknięcie się z tak zwanym Zachodem. To był pierwszy giros, pierwsza fanta, pierwszy powiew tego czego zupełnie do tej pory nie znałem.
To wjazd na trzeci poziom wieży Eiffla (48 franków - czyli połowa ówczesnej polskiej pensji). To kawa pita na francuskiej ulicy za 6 franków, to trzynasta dzielnica w której się zgubiłem, to pierwsze owoce morza i tak dalej.
Dzisiaj to tylko sentyment, ale wtedy to był szok kulturowy i ekonomiczny.
Na szczęście było mnie na to stać i finansowo i mentalnie.
Jednak wrażenia pozostały i zawsze ten pierwszy raz jest najpiękniejszy.
To wjazd na trzeci poziom wieży Eiffla (48 franków - czyli połowa ówczesnej polskiej pensji). To kawa pita na francuskiej ulicy za 6 franków, to trzynasta dzielnica w której się zgubiłem, to pierwsze owoce morza i tak dalej.
Dzisiaj to tylko sentyment, ale wtedy to był szok kulturowy i ekonomiczny.
Na szczęście było mnie na to stać i finansowo i mentalnie.
Jednak wrażenia pozostały i zawsze ten pierwszy raz jest najpiękniejszy.
Maj 1989 - przed Luwrem |
Widok z trzeciego poziomu wieży Eiffla |
Widok ze wzgórza Montmartre Poprzedni post z tego cyklu |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię