poniedziałek, 24 sierpnia 2020

Bogusław - odcinek 23

Poprzedni odcinek


Odcinek 23

Leszek, rzec można, zbaraniał, a Michał z wrażenia nawet nie pomyślał o liczeniu pieniędzy.   Tymczasem ojciec Piotr jeszcze raz przeszedł do sąsiedniego pokoju skąd po chwili wrócił przynosząc drugą butelkę Martini oraz gin Gordons i nieosiągalny wówczas na polskim rynku tonic Schweppes.  Przyrządził po wspaniałym drinku.  Po godzinie teraz głównie grzecznościowej rozmowy i wypiciu dwóch tych smakowitych drinków, pan docent oświadczył, że musi jeszcze z panem Michałem pójść na wykop i ustalić pewne szczegóły co do dalszych robót.   Poszli i wrócili  po kilkunastu minutach.  

Potem wszyscy wypili po jeszcze jednej szklaneczce i już trochę  podchmieleni Leszek i Michał  pożegnali się z ojcem Piotrem oraz docentem Józefiakiem.  Wyszli na dwór mocno oszołomieni. Oszołomieni wypitymi trunkami, ale przede wszystkim tymi ogromnymi pieniędzmi, które znajdowały się teraz w michałowych kieszeniach.   Usiedli w  samochodzie Michała, zaparkowanym tuż obok budynku Zgromadzenia.  Po chwili, gdy trochę ochłonęli i obejrzeli oraz wreszcie przeliczyli banknoty Leszek zapytał – a dlaczego tutaj jest sto sześćdziesiąt banknotów, a nie sto siedemdziesiąt sześć szopenów? Wówczas Michał opowiedział mu jak to naprawdę z panem docentem było.   Ten pan docent to jest niezły cwaniak.   Gdy wyszliśmy pierwszy raz nad wykop to od razu i bez żadnego skrępowania powiedział do mnie, że on sprawę przemyślał i rozwiązanie jest proste. Otóż dostaniecie panowie za te roboty dodatkowe osiemset osiemdziesiąt tysięcy złotych, gdyż coś muszę na rzecz moich mocodawców utargować, ale dziesięć procent tej pozostałej kwoty, czyli osiemdziesiąt tysięcy jest dla mnie, a osiemset dla was.  Zgadza się pan, czy nie – zapytał.  Co miałem robić?  Zaskoczył mnie całkowicie, chwilę pomyślałem i powiedziałem, że się zgadzam.  Bo inaczej nie wiem kiedy i jakie pieniądze byśmy zobaczyli, a przecież ta kwota jak wiesz, jest dla nas niesamowita, bo znacznie przekracza kwotę o jakiej rozmawialiśmy.  I wiesz, że nawet połowa tej sumy w pełni by nas zadowalała.  Oczywiście zapytałem pana docenta kiedy będą pieniądze.  Na co docent odrzekł, że naturalnie dzisiaj.  Byłem jeszcze bardziej zaskoczony i to do tego stopnia, że gdy chodziliśmy wzdłuż wykopu to na jakiś czas mowę mi odebrało.  Docent coś do mnie mówił, a ja tylko kiwałem głową  jak niemowa. A gdy drugi raz wyszliśmy nad wykop to po prostu wręczyłem docentowi te osiemdziesiąt tysięcy złotych.   On przeliczył kasę i to dwa razy i nawet dziękuję nie powiedział. A potem zaraz wróciliśmy do was.  I to tyle.  

Ponieważ Leszek z Michałem, jeszcze przed spotkaniem z ojcem Piotrem i panem docentem, ustalili, jak już wspomnieliśmy, że dodatkowa kwota w wysokości czterystu tysięcy złotych w pełni by ich zadowoliła, dlatego otrzymaną kwotą osiemset tysięcy złotych byli wprost oszołomieni.  Siedząc we wnętrzu małego Fiata nie do końca świadomi tego co się  niedawno stało, zadziwieni i zaskoczeni zaczęli niepewnie rozmowę o tym co dalej zrobić.  Pomału mijał szok.  Zaczęli myśleć racjonalnie i postanowili podzielić się po połowie otrzymaną kwotą.  Po czym ogromnie zadowoleni, a także nieźle zawiani po tych kilku wspaniałych drinkach, pożegnali się.  Michał pojechał do domu samochodem, a mieszkał wówczas raptem kilkaset metrów od siedziby Zgromadzenia.   Zaś Leszek poszedł do domu pieszo bo także mieszkał niedaleko od siedziby Zgromadzenia.   

Idąc ulicą Brzozową z kieszeniami pełnymi pieniędzmi czuł się jakby frunął nad ziemią.  Kwota jaką niósł była dla niego kwotą ogromną.  Po trzech tygodniach pracy na swoim był właścicielem sumy, jakiej nie zarobiłby przez cały rok na swojej poprzedniej, dobrze przecież płatnej, posadzie inspektora nadzoru.  Jednak te pieniądze nie były jedynym źródłem tego unoszenia się nad chodnikiem.  To było połączenie ogromnego rozładowania nagromadzonych stresów ze sukcesem finansowym i to w tak dużej dla niego skali.   A także był to pierwszy i to zasadniczy dowód na to, że dokonał właściwego wyboru decydując się na tak niepewną rzemieślniczą przyszłość.  Pewnie na ten jego euforyczny stan wpływ miało wiele innych rzeczy.  Wszystko to razem nagromadzone w jednej kompletnie niespodziewanej chwili wywołały w nim ten swoisty stan lekkości ducha i bytu.   Ten stan na pewno nazwać możemy jakimś rodzajem ogromnego szczęścia.  Szczęścia, które czasami nachodzi człowieka gdy przychodzi ogromna satysfakcja związana z poczuciem dobrze spełnionych obowiązków.  Spełnionych po długiej i ciężkiej pracy pełnej niepewności, lęków i wielkich problemów.   

Drugi raz w swoim trzydziestopięcioletnim życiu Leszek przeżywał taką euforię.  I chociaż ten pierwszy raz miał miejsce już dawno temu bo na zakończenie drugiego roku studiów na budownictwie lądowym, to jednak doskonale pamięta oba te wydarzenia i to tak jakby wydarzyły się wczoraj.   

Obie sytuacje łączył jeden wspólny element, polegający na tym, że były one bardzo szczęśliwym końcem długiego okresu ogromnych wątpliwości i nawet pewnego rodzaju braku wiary w siebie i w słuszność podjętych decyzji.  One tę wiarę umocniły i można powiedzieć, że stały się swoistymi kamieniami milowymi jego życia. 

To pierwsze wydarzenie miało miejsce w czasie egzaminów na studiach.  A konkretnie był nim ostatni egzamin kończący drugi, chyba najtrudniejszy rok, jego studiów.  Wszystkie  pozostałe trudne egzaminy, między innymi z mechaniki budowli i geometrii wykreślnej Leszek już zaliczył i to na całkiem dobre oceny.  Został mu tylko ten jeden ustny egzamin, a po nim prawie trzy miesiące wakacji, które miał w dużej części spędzić ze swoją ukochaną Joanną.  Po paru godzinach nerwowego oczekiwania na swoją kolej, Leszek wszedł wreszcie do sali egzaminacyjnej i stanął przed surowym obliczem egzaminatora.  Był nim pan doktor Nil Konopko, starszy już wiekiem i ogromnie doświadczony specjalista w zawodzie oraz doskonały wykładowca.   Pan Nil kazał Leszkowi wylosować kartkę z pytaniami dał mu chwilę na zastanowienie się nad odpowiedziami i zapytał - jest pan gotowy do odpowiedzi?  Na kartce były trzy pytania.  Niestety na żadne z nich Leszek nie znał odpowiedzi.   Coś tam bąkał pod nosem, ale od razu po przeczytaniu pytań wiedział, że wpadł, i że czeka go jesienny egzamin poprawkowy, a w związku z tym nerwowe i  zmarnowane tak długo oczekiwane i wyśnione wakacje.  Przez krótką chwilę ogarnęła go rozpacz i jak się to mówi chciało mu się wyć.  Natomiast pan doktor jakby nie zwracając uwagi na nastroje Leszka wysłuchał spokojnie jego mętnych odpowiedzi i wreszcie ponownie zapytał - czy już pan skończył?   Po czym przyjrzał mu się jakoś dziwnie i poprosił o zeszyt z notatkami z wykładów, z całego roku.   Przejrzał go uważnie, wziął młotek i gwóźdź, przebił na samym środku, na wylot ten duży i gruby zeszyt  gwoździem, oddał go Leszkowi jednocześnie prosząc o indeks. 

Leszek strasznie zdenerwowany, trzęsącymi się rękami podał egzaminatorowi indeks.   Pan doktor nic nie mówiąc coś wpisał do odpowiedniej rubryki indeksu i oddał go studentowi.  Leszek kompletnie załamany spojrzał na ten zapis i zgłupiał zupełnie, stało tam napisane jak byk -  „bdb”,  czyli bardzo dobry.  Nie mogąc się otrząsnąć z wrażenia i w przypływie nagłego impulsu zapytał - jak to możliwe panie doktorze, przecież nie odpowiedziałem na żadne z trzech pytań?  Na to pan  Konopko - i tak wiem, że pan dużo umie, ale dzisiaj miał pan pecha, a może zjadła pana trema lub puściły nerwy.  Z  tego co ja widziałem to wiem, że przez cały rok chodził pan regularnie na wykłady, zawsze siedział w pierwszym rzędzie i często zadawał różne, nieraz bardzo szczegółowe, a czasami nawet irytujące, pytania.  Poza tym widzę, że przynajmniej połowa notatek na roku jest odpisana z pańskiego zeszytu.  Ten sam układ, podobne teksty, te same rysunki.  To co miałem panu postawić?  

Musimy tutaj objaśnić, że z tymi zeszytami to była wieloletnia i barwna tradycja.  Na egzamin ustny należało obowiązkowo przychodzić z całorocznymi notatkami, których forma była z góry określona i to już na pierwszym wykładzie.   Pan Konopko podczas egzaminu przeglądał dokładnie te zeszyty i później przebijał je gwoździem.  Wychodził ze słusznego skądinąd założenia, że nawet najbardziej leniwy student, jak przepisze i przerysuje grubo ponad sto stron formatu A4, to się czegoś nauczy.  A ponieważ był człowiekiem obdarzonym wyjątkowo zdrowym rozsądkiem to wiedział, iż studenci będą sobie pożyczali zeszyty lub kombinowali w ten lub inny sposób.   Żeby pozbawić studentów możliwości takiego czy innego lawirowania to przejrzane w trakcie ustnego egzaminu notatki studenta, którego akurat odpytywał, od razu na gorąco  „zaznaczał”.  Czyli brał młotek i gwóźdź kładł zeszyt na specjalnie przygotowaną deskę i przebijał ów zeszyt na wylot.  

Po dłuższej chwili, gdy Leszek stał jak zamurowany nie wiedząc co powiedzieć i co zrobić  pan Konopko dodał - moim zdaniem taka ocena się panu należy i tyle.  Więcej nie ma co dyskutować na ten temat.  Żegnam pan i życzę sukcesów.  Wychodząc z sali egzaminacyjnej Leszek czuł się jakby urosły mu skrzydła i po prostu frunął nad chodnikiem do Joanny, aby podzielić się z nią swoją wprost nieopisaną radością.  Stan w jakim wówczas był, trudno opisać, ale był to na pewno rodzaj wielkiego szczęścia.  


I teraz bardzo podobnie się czuł biegnąc  z tymi tysiącami złotych do domu do żony Joanny i córki Karolinki.  A radość jego była przeogromna, gdyż poprzedzał ją przynajmniej rok ogromnej niepewności.  Było to potężne i ogromnie pozytywne rozładowanie,  wielka ulga, niesamowite zadowolenie i rodzaj wspaniałego szczęścia, szczęścia, które w takiej formie i wymiarze bardzo rzadko gości w życiu człowieka.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię