środa, 10 lutego 2021

Bogusław - odcinek 29

 Poprzedni odcinek


Odcinek 29

Była firma, byli wspólnicy i była siedziba, ale nie było pracowników i to zarówno tych budowlanych jak i tych biurowych.

Dlatego też jeszcze w styczniu przyjęliśmy do pracy Tamarę Kalinowską, koleżanką z firmy budowlanej, w której Leszek z Michałem kiedyś pracowali. Miała pełnić funkcję księgowej, kasjerki i sekretarki. Zatrudniliśmy także na stanowisku głównego księgowego pana Jana Topolskiego, emerytowanego, a poprzednio wieloletniego i bardzo doświadczonego pracownika księgowości jednej z największych firm budowlanych w Bydgoszczy.  Wielkim sukcesem było ściągnięcie z byłej firmy Michała, pięcioosobowej brygady budowlanej. Była to najlepsza i powszechnie znana w firmie brygada „Dyziów” . Nazwa brygady pochodziła od imienia brygadzisty – Dionizego Montewskiego. Była to jakbyśmy, nie tylko dzisiaj powiedzieli, brygada stachanowców, która za określone pieniądze, mogła wykonać szybko i dobrze, praktycznie każdą budowlaną robotę.

Tak przygotowani ostro ruszyliśmy do kolejnych budowlanych bojów i to bojów pozbawionych pasożytniczej spółdzielczej czapy i bez mądrali z cechu rzemiosł budowlanych i różnych, którzy praktycznie za wydawanie kartek żywnościowych oraz wystawianiu rozmaitych zaświadczeń pobierali horrendalne składki.

A było o co wojować. Jak już wspominaliśmy jako trzecią swoją pracę zakład instalatorstwa sanitarnego Michała i Leszka wykonywał wodociąg na największej budowie w mieście, czyli w bydgoskiej dzielnicy Fordon. Był to dopiero początkowy etap budowy tego obliczonego na około sto tysięcy mieszkańców, osiedla. Była to robota trudna i niezbyt opłacalna, ale dzięki dobremu jej wykonaniu zaowocowała kolejnymi zleceniami. Właśnie te zlecenia, jako pierwsze roboty w swojej historii, przyjęła do wykonania spółka „Atut”. Prace zleciła im Dyrekcja Inwestycji, działająca w imieniu Urzędu Miejskiego w Bydgoszczy. Zakres robót jak i ich wartość tej pierwszej umowy była,  dla nich, ogromna. A do wykonania czekały roboty na następnych etapach budowy Fordonu.

Wróćmy jednak na chwilę do końcówki poprzedniego roku. Roku startu do działalności na własny rachunek i roku pierwszych sukcesów, a także paru porażek.

Grudzień tamtego roku toczył się dla nich wyśmienicie. Nowa firma zarejestrowana, siedziba urządzana, zaliczka od strażaków, i to wysoka, pobrana, umowa na roboty w Fordonie podpisana. A do tego spora kasa od księdza za ich pierwszą robotę i w ogóle wszystko był super. Po pół roku działalności Leszek spłacił sporą część swojego długu zaciągniętego u teścia, a i tak w kieszeni pozostał mu ponad milion złotych – ogromne pieniądze. A zarobił je w pół roku. Na takie same pieniądze musiałby na swojej posadzie inspektora nadzoru pracować ponad trzy lata.

Leszek wspólnie z Joanną i Karolinką wielokrotnie zastanawiali się czego najbardziej pragną i czego najbardziej potrzebują. Wybór padł na samochód. Postanowili, że kupią go sobie na Gwiazdkę. W ten sposób faktem stało się coś co jeszcze pół roku wcześniej wydawało się nierealne i niemożliwe do spełnienia w ogóle, w ich dotychczasowym życiu. Oczywiście o nowym samochodzie nie było mowy, gdyż te były tylko na przedpłaty, których należało dokonać wiele lat wcześniej. Oni z oczywistych powodów takiej przedpłaty nie mieli. Były także samochody na talony i na różne asygnaty. Jednak dotyczyło to tylko osób „uprzywilejowanych”, a do tych się nie zaliczali. Pozostawał zakup za dolary w Peweksie, z ogłoszenia, na giełdzie lub od znajomych. Pewex odpadał, gdyż był jeszcze dla nich za drogi. Na giełdzie bali się kupować, a do ogłoszeń też nie mieli zaufania. Pozostawali znajomi. Zupełnym przypadkiem okazało się, że siostra ich sąsiada i jednocześnie kolegi Leszka z pracy, z okresu jego „majstrowania” w Hydrobudowie, akurat chce sprzedać czteroletniego Fiata 126P i to w tak zwanej wersji eksportowej, czyli zakupionego w Pewexie. Samochód był w doskonałym stanie, gdyż jego właścicielką była młodą osobą, a także jak sama o sobie mówiła była niedoświadczonym kierowcą. Jak tylko spadł pierwszy śnieg to zamykała auto, aż do wiosny w garażu i tylko przychodziła co jakiś czas „odwiedzić” swojego Fiacika czyli go odkurzyć i obejrzeć. Miał ten samochód, w związku z tym „kolosalny” przebieg, aż siedemnastu tysięcy kilometrów. Z tych powodów cena jakiej zażądała była wysoka. Pomimo tej wysokiej ceny wynoszącej osiemset pięćdziesiąt tysięcy złotych, ani chwili się nie wahali. I już po paru dniach od pierwszej przypadkowej rozmowy o zakupie samochodu od siostry sąsiada, zostali szczęśliwymi właścicielami małego Fiata. Potem jeszcze długie lata ten świetny na owe czasy samochodzik jeździł po całej rodzinie, kilkakrotnie zmieniając w jej obrębie swojego właściciela. Ten żółty maluszek przyniósł im dużo radości. Już na święta Bożego Narodzenia pojechali nim w piątkę, Leszek z żoną i córką wraz z teściami do Poznania. Ta torpeda z pełnym obciążeniem wyciągała ponad sto kilometrów na godzinę. Jakież to było miłe, jakież to było wówczas dla nich wspaniale przeżycie.  Nie tłukli się autobusami lub tramwajami miejskimi, zatłoczonymi pociągami, ale jechali swoim samochodem.  Coś co ponad pół roku temu wydawało się nierealnym marzeniem nagle stało się faktem

Nowy 1988 rok wspólnicy wraz z żonami rozpoczęli na sylwestrowym balu w bydgoskim Orbisie. Jednym z filarów całego tamtego balowego towarzystwa był Bogusław. Znał przynajmniej połowę jego uczestników. Ze sporą ich częścią popijał w barze, z innymi się poklepywał, całował i zakładał „misie”. Bal był w obu salach w kolumnowej i malinowej. W każdej z nich grała osobna orkiestra i prawie wszyscy balowicze co rusz się przemieszczali z sali do sali oraz z obu sal do baru i z powrotem. Głośnym rozmowom, głównie o interesach, nie było końca. Zawierano nowe znajomości, przypijano ostro do nich, umawiano się na wspólne przedsięwzięcia. Żony wspólników spółki Atut Joanna, Ela i Maria również świetnie się bawiły. Nie istniały jeszcze pomiędzy nimi żadne układy, zależności, czy nieporozumienia. Nie musiały jeszcze spędzać całych dni na dbaniu o swoją urodę i stroje. Nie musiały reprezentować, oczarowywać i towarzyszyć. Po prostu były i bawiły się autentycznie tak jak i ich partnerzy. Jeszcze ich mężowie nie pobudowali murów, nie wykopali okopów, nie stworzyli układów, jeszcze byli sobą i naprawdę cieszyli się chwilą. Nie było udawania i hipokryzji.  Była radość i szczęście.

Dlatego też zabawa była szczera, nastrój wspaniały, wzajemna sympatia i autentyczne oczarowanie towarzystwem i miejscem. Tak, ten jeden z pierwszych, już prawie kapitalistycznych bali sylwestrowych, miał swój niepowtarzalny urok. Jeszcze nie było tego ogromnego cwaniactwa, szpan był bardziej naturalny, wszyscy mieli bardziej dobre humory niż je udawali, odwrotnie niż obecnie. Pozycja towarzyska i zawodowa, zachowanie, stroje, misterna sieć powiązań i zależności była w większości obca uczestnikom tego balu, była obca temu miejscu i temu czasowi. Pierwszy raz w życiu Leszek byłe na takim balu. Było uroczyście, fantastyczne jedzenie i wyśmienite trunki, bogaty program artystyczny, masa konkursów, doskonała muzyka na żywo, świetne towarzystwo, tańce, śpiewy, hulanki. Wspaniałe i niezapomniane wrażenia. Wkraczali w nowy rok z entuzjazmem, z wielkim optymizmem, w doskonałych humorach i w kapitalnej sytuacji pod każdym względem. Ach jakże chciałoby się wrócić do tych chwil. 

Minęły święta i bale, zaczął się nowy 1988 rok. Dla nich zaczął się dobrze.

Na jego początku Strażacy zapłacili im za dwa miesiące pracy ponad pięć milionów złotych, a jeszcze doszła spora zapłata za niemałe roboty dodatkowe. Otrzymali dzięki zabiegom Leszka ogromne zlecenie na budowę prawie dwóch kilometrów wodociągu między torami kolejowymi na inowrocławskim Rąbinku. Była to kontynuacja roboty jaką Bogusław rozpoczął ponad rok temu. Dalszą jej część mieli już wykonywać wspólnie jako firma Jemar. Wszystko się toczyło dobrze. 

Jednak jak to zwykle bywa, nie ma róży bez kolców. Największym ich utrapieniem, czymś co spędzało wspólnikom często sen z powiek i doprowadzało czasami do bardzo przykrych sytuacji, były wszechogarniające braki materiałowe. Na tym polu musieli dokonywać wprost cudów. W tej dziedzinie szczególnie przydawały się znajomości Bogusława i jego, wprost „twórcze”, czasami nawet artystyczne, możliwości improwizacyjne. 

Osobami, które im wówczas bardzo pomogły, były dwie młode, wspaniałe dziewczyny, pracownice centrali materiałów budowlanych w Inowrocławiu. Najbardziej pomagała wspomniana już pani Mariola. Była to śliczna, szczupła szatynka o wdzięcznym uśmiechu i miłym spokojnym charakterze, która na ich szczęście, nadal darzyła Bogusława dużym uczuciem. Drugą z tych osób była, również bardzo ładna, kierowniczka pani Marioli czyli pani Kasia. Dzięki Bogusławowi Michał i Leszek poznali bliżej te wspaniałe dziewczyny. Kruszenie lodów, jak się to mówi, odbyło się podczas wspaniałej wieczornej imprezy w restauracji Helios w Toruniu. Oprócz tych dwóch ślicznych i sympatycznych dziewczyn Marioli i Kasi była z nimi także Elżbieta koleżanka z pracy z centrali materiałów budowlanych. Impreza trwała do późnych godzin nocnych, a grubo po północy odwieźli dziewczyny pod ich domy w Inowrocławiu. Dzięki temu, jak i paru następnym towarzyskim spotkaniom, mogli już z pewną swobodą i zażyłością, prosić czasami dziewczyny o pomoc. Te sympatyczne znajomości pozwalały im rozwiązywać przynajmniej część problemów związanych ze zdobywaniem materiałów budowlanych. Bywały jednak sytuacje, w których nie udawało się nawet w Inowrocławiu nic załatwić. Wówczas pozostawało tylko jedno wyjście. Polegało ono na wyjeździe do wytwórcy konkretnych materiałów i próbie ich zakupienia tam na miejscu w fabryce. A nie były to turystyczne wyjazdy. W tym okresie wszystkie materiały wytwarzane były w firmach państwowych. Inne tego typu firmy praktycznie jeszcze nie istniały. Wytwarzane w nich materiały budowlane były rozdysponowane przez rozliczne zjednoczenia, ministra, wojewodów i czort wie kogo jeszcze przeważnie z kilkuletnim wyprzedzeniem przed ich wyprodukowaniem. Teoretycznie taki wyjazd niczego nie dawał i był, wydawałoby się, bezsensowny. Jak się jednak często okazywało, nie zawsze tak musiało być. Pierwszym takim poważnym wyjazdem po budowlane złote runo, w którym Leszek brał udział była styczniowa podróż do Radomia. 

O tej wyprawie w następnym odcinku. 


Następny odcinek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię