niedziela, 3 kwietnia 2022

Bogusław - odcinek 34

 Poprzedni odcinek


Odcinek 34

Firma Atut, a także dwie pozostałe ich firmy, szybko się rozwijały.  Podejmowali się coraz to nowych wyzwań, jakimi były kolejne zawierane umowy.  Przybywało im pracy dosłownie z dnia na dzień.  I to głównie dlatego, ze zdołali zdobyć dobrą opinię za wykonane wcześniej roboty, a także dlatego, że mieli odpowiednie kontakty z odpowiednimi ludźmi, którzy decydowali o tym kto i gdzie ma być wykonawcą konkretnych prac.  Oczywiście nadrzędnym elementem decydującym o tych decyzjach coraz bardziej stawały się wymierne korzyści materialne, które owi zlecający przy zawarciu umowy sobie zapewniali.  W tej coraz bardziej złożonej rzeczywistości stało się oczywistym, że nie może każdy z nich zajmować się, tak jak do tej pory, wszystkim. Pomału i to raczej w naturalny sposób, niż na skutek jakiś specjalnych ustaleń, dokonali podziału zadań.  Nie musieli się przekonywać czy kłócić bo już się znali na tyle dobrze, że doskonale wiedzieli jakie każdy z ich trójki ma predyspozycje i w czym jest dobry, a w czym nawet najlepszy.

Bogusławowi przypadło głównie szukania nowych zleceń, załatwianie materiałów i rzecz najtrudniejsza, wręcz wyrywanie od inwestorów zapłaty za wykonane roboty. Michał zajął się głównie organizowaniem i nadzorem nad robotami na budowach. Dla Leszka zostały głównie roboty papierowe czyli umowy, kosztorysy, różne uzgodnienia, wystawianie faktur, pilnowanie księgowości oraz ich wzajemne rozliczenia. Oczywiście ten podział nie był formalny i nigdzie go nie spisali, ani nawet szczególnie ustnie nie sformułowali. Nie trzymali się także kurczowo tego podziału. Często te działania się zazębiały czasami przecinały lub wzajemnie uzupełniały.  Czasami też jeden zastępował drugiego w różnych okolicznościach i sytuacjach. Dochodziło jak wszędzie, do różnych, ale raczej drobnych konfliktów i nieporozumień. Nigdy jednak nie pokłócili się o pieniądze. Ich głównym zmartwieniem było tak podzielić roboty pomiędzy firmy, aby zapłacić jak najmniej podatków i żeby jak najwięcej zostało dla nich. Wymyślali gratyfikacje za jakieś fikcyjne porady, nadzór nad robotami, udział w posiedzeniach rady nadzorczej ich spółki, przerzucali różne koszty pomiędzy swoimi firmami i dokonywali mnóstwo innych operacji, które były specyficzne dla tamtych przepisów podatkowych.  Tego typu działania dopiero znacznie później, zostały uznane za pewnego rodzaju "normę" w działaniu na własny rachunek.  Można powiedzieć, że byli swoistymi prekursorami tamtych nowych czasów. Pan Jan ich główny księgowy mocno ich hamował w tego rodzaju działaniach. Co na pewno wiele razy wyszło im na dobre, ale też wiele razy działali wbrew jego zaleceniom.  Pan Jan całe swoje ogromne doświadczenie zawodowe zdobywał w państwowych firmach i trzymał się tego co już znał, a nie tego co nowe i z czym spotykał się często po raz pierwszy. Jak sam mówił na te nowe sposoby działania patrzył bardzo sceptycznie.  Jednak pomimo tych wątpliwości głównego księgowego ich spółka z ograniczoną odpowiedzialnością dynamicznie się rozwijała.  A ten rozwój przysparzał im sporo żywej gotówki, a nawet rzec można bardzo sporo.  Kwoty wpływające i to w gotówce czyli w głównie w zielonych Chopinach (tak mówiono wówczas na 5000 zł.) wprost oszałamiały.  Potrafili dziennie zarabiać kilka lub kilkanaście, a nawet i więcej, przeciętnych miesięcznych pensji.

W takim obfitym materialnie oraz  dynamicznym i intensywnym działaniu, mijał im rok 1988.  Wokół szalał już wiatr przemian, ale oni, nie nie za bardzo interesowali się tymi zmianami politycznymi. Niesieni na falach wręcz nieprawdopodobnego powodzenia materialnego mniejszą uwagę skupiali na owych zmianach niż to należałoby robić.  Jednak ta kasa w jakiś sposób zaciemniła im umysły i czyniła ich bardziej obojętnymi niż dotąd na to co się wokół działo, a co nie było związane z ich działalnością i ich rodzinami.  To oczywiście duże uproszczenie, ale co do zasady to tak było.  Zaś te przemiany z miesiąca na miesiąc nabierały tempa i coraz szybciej zaczynały zmieniać ich otaczającą codzienną rzeczywistość.  Jednak oni, nowi biznesmeni owego zmieniającego się wokół Świata, pochłonięci rozlicznymi problemami swoich trzech firm tylko z pewnej oddali żyli tymi przemianami.  Słuchali emocjonalnych dyskusji o „popiwku”, czyli podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń. Tej jednej z największych bzdur schyłkowego socjalizmu. Śmiali się z „chrupiących bułeczek” ministra Krasińskiego. Z powątpiewaniem słuchali wystąpień premiera Rakowskiego. Zazdrościli zaś tylko ministrowi Mieczysławowi Wilczkowi, który był wówczas symbolem autentycznego sukcesu. Najbardziej jednak obchodziły ich sprawy bezpośrednio dotyczące tego co robili. Czyli na przykład nowe przepisy, dotyczące wyceny robót budowlanych, wydane przez Ministerstwo Finansów, a zinterpretowane na korzyść rzemieślników przez Centralny Związek Rzemiosła.  Dyskusji było nawet sporo nie tylko o wspomnianych sprawach, ale także o wielu innych zmianach gospodarczych i politycznych.  Jednak tak ogólnie to na razie spokojnie patrzyli w przyszłość.  Byli pełni zapału i wierzyli w swój wielki sukces.

Patrząc z perspektywy czasu, jednoznacznie należy stwierdzić, że te półtora roku, czyli okres od lipca 1987 do końca 1988 roku, był najlepszym okresem w całej ich wspólnej, wieloletniej działalności. Ich życie było wartkie, emocjonalne, spontaniczne, pełne sukcesów i związanych z nimi niesamowitych chwil uniesień.  Spełniali swoje różne, głównie materialne, ale nie tylko, marzenia, marzenia swoje i swoich najbliższych.  Zmienili także całkowicie swoje dotychczasowe spojrzenia na otaczający ich Świat.  Świat, który wydawało się im, że do tej pory tak dobrze znali, a okazał się  zupełnie innym. Jakże łatwo w ciągu jednego roku zmienili swoje sposoby postrzegania tego co do tej pory uważali za trwałe i niezmienne.

Zdarzają się w życiu człowieka takie chwile, w których chciałby zatrzymać czas. Pragnąłby, żeby chwile te pozostały na zawsze takie same. Chciałby w nich pozostać i już nigdzie nie iść. Dla jednego może to być widok z żaglówki, na której pływa ze swoją ukochaną, podziwiając mieniące się niesamowicie wody jeziora, pomarszczone lekkim wiatrem w świetle zachodzącego słońca. Dla drugiego może to być chociaż chwila z kimś najbliższym.  Może to być wielka satysfakcja z osiągnięcia jakiegoś bardzo upragnionego celu. Może to być wiele różnych wspaniałych, indywidualnych przeżyć. Te ich pierwsze, wspólne półtora roku, było takim długim wspaniałym momentem życia. Jednak jak to zwykle bywa, człowiek nie potrafi docenić takich chwil. To uświadomienie przychodzi zazwyczaj za późno. Niepokój i potrzeba dalszych zmian gna go zaraz dalej. I chociaż często obawia się, że tam dalej może nie być wcale lepiej bo przecież lepsze jest wrogiem dobrego to jednak nie potrafi się zatrzymać. Nie potrafi cieszyć się i docenić tego co już ma. Tak też było z nimi. Trawiący ich wewnętrzny niepokój i potrzeba dalszych, jeszcze większych sukcesów gnała na nieznane drogi. Pomysł gonił pomysł. Pomału zaczynał się inny etap ich wspólnej działalności. 

 Ale o tym już nie napiszemy.  Zresztą kto wie, może kiedyś i znowu napiszemy

Jeszcze tylko epilog w następnym odcinku, a potem już coś zupełnie innego. 



2 komentarze:

  1. Wkradła się Panu literówka do zdania o "zielonych Chopinach" - ich wartość wynosiła 5000 a nie 500 złotych. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię