We wtorek 24 maja o godzinie 18.00 ( po ponad półrocznym pobycie w Cabo Roig Costa Blanca region Valencia - 10 km od granicy z regionem Murcja) wyruszyłem samochodem do domu w podbydgoskim Maksymilianowie. Nominalnie to 2907 km według trasy wybranej przeze mnie w Googl maps. Niestety głupota i zaufanie do owej nawigacji spowodowały, że przejechałem ponad 3100 km.
W urbanizacji La Zenia (parę kilometrów od startu podróży) wjechałem na płatną autostradę AP7. Na trzech krótkich odcinkach tej autostrady w pobliżu Torrevieja, zapłaciłem 10, 2 euro za przejazd. Pozostałe ponad 700 km autostrady AP7, do granicy z Francją przejechałem za darmo bo płatna autostrada obecnie jest bezpłatna oprócz wspomnianego odcinka. Ta hiszpańska autostrada, a jeździłem także innymi do Malagi, Cordoby, Cadyksu i wielu innych miejscowości, (patrz mój blog) jest znakomicie oznakowana. Jadąc w nocy doskonale widzimy trasę dzięki podświetlanym i odblaskowym elementom owego oznakowania. Jedzie się w nocy pewnie i bezpiecznie. Czego o autostradach francuskich i niemieckich powiedzieć nie można. Natomiast mało jest na ponad 800 km odcinku owej AP7 miejsc do postoju, a także stacji do tankowanie.
Trzeba także uważać na podpowiedzi googlowskie proponujące skrócenie trasy lub alternatywne trasy bo można się naprawdę wkopać. Ponieważ jechałem tą trasą po raz czwarty to nie dałem się na żadne polecenia zjazdu na A7 (bezpłatna, ale przez góry i miasta) i pilnowałem, aby nie zjechać do Walencji, czy innych dużych miast po drodze. Bo wtedy to już przynajmniej godzina, albo więcej w przysłowiowe plecy.
Hiszpański odcinek przejechałem bez problemów i niepotrzebnych zjazdów. Od granicy z Francją już wszystkie autostrady mamy płatne. Opłata wynosi około 10 eurocentów za kilometr. Oczywiście są bezpłatne inne drogi, ale ja chciałem jak najszybciej dojechać do domu, a do realizacji tego celu pozostaje tylko jazda autostradami. Obecnie paliwo w Hiszpanii kosztuje (nie przy autostradach bo tam 1,95 - 2,00 Euro) 1,7 euro (na wybranych stacjach) i do tego jest dyskonto 20 eurocentów za litr, ale w stacjach przy autostradach owego dyskonata nie naliczają.
We Francji autostrady są marnie oznakowane i jazda w nocy jest trudna. Natomiast pod względem obsługi podróżnego to są zorganizowane świetnie. Jest dużo tak zwanych leśnych (biwakowych) punktów do zatrzymania się. Są tam dobrze utrzymane toalety (nie tak jak w Hiszpanii czy w Niemczech), są duże tereny rekreacyjne i do tego niezajęte w częściach przeznaczonych dla samochodów osobowych przez wszędobylskie tysiące tirów, które w Hiszpanii, a szczególnie w Niemczech są obecnie zmorą takich miejsc.
I tak jadąc autostradą wzdłuż lazurowego wybrzeża docieramy do Lyonu, trzeciego co do wielkości miasta Francji. I tutaj mamy problem bo nawigacja pokazuje jazdę przez centrum miasta, a patrząc na utrudnienia widzimy same korki. Alternatywą jest objechanie Lyonu od strony wschodniej przez Avigon i Grenobl, ale to około 40 km dodatkowo. Zdecydowałem się na jazdę przez miasto. Niestety w korkach stałem łącznie około godziny, ale za to obejrzałem z samochodu część tego wspaniałego miasta i jechałem jednym z najdłuższych tuneli w Europie (pewnie tak około 13 km według licznika samochodu). Potem ruszyłem trasą na Metz. Niestety w odległości około 50 km od Metz nawigacja zaproponowała mi trasę krótszą o około pół godziny i ja to zaakceptowałem. Jak się okazało był to duży błąd. Ten niby skrót kosztował mnie dwie godziny i do tego jazdę po Francji przypominającej najbardziej biedne okolice naszego kraju. Zobaczyłem podupadające gospodarstwa rolne, liche domy i nawet wiejski kościółek przerobiony na kórnik. W niewielkim francuskim miasteczku o nazwie Custines zabrakło mi paliwa, bo nie przewidywałem, że przez około 60 km nie będzie stacji benzynowej i tylko dzięki Michałowi (synowi mojej żony) udało mi się wyjść z opresji bo on wyszukał, że stoję raptem 400 metrów od czynnej stacji paliwowej. Kanisterek (5l) do stacji i jaka wprost nieopisana ulga. Wcześniej z zatrzymywanymi Francuzami bez znajomości francuskiego nijak nie mogłem się porozumieć, a ich wskazówki spowodowały przejechanie bezproduktywnie w poszukiwaniu wskazanych przez nich stacji paliwowych dodatkowe ponad 30 km co skutkowało tym co powyżej. Ulga po zatankowaniu do pełna była wprost niewyobrażalna.
Jadę dalej i jadę, a granica Francji odsuwa się i odsuwa. Wreszcie wjeżdżam do Niemiec. Niestety tutaj, a chciałem się zatrzymać na kilka godzin nic z tego. Leśne parkingi załadowane tirami tak, że nawet wjechać do nich nie można, a te ich centra obsługi podróżnych to istna farsa. Jest tam wszystko czyli sklepy znanych marek, restauracje sieciowe, hotele sieciowe, targowiska i czort wie co tam jeszcze, ale nie można się nigdzie zatrzymać bo miejsca postojowe są tylko do klientów owych przybytków.
Jadę i jadę, ale w końcu czuję, że już dalej nie dam rady i wreszcie na jakimś leśnym parkingu znajduję dodatkowe miejsce na skraju parkowania dla osobówek. Próbuję się tutaj zdrzemnąć, lecz co chwilę ktoś mnie oświetla przejeżdżając kolejnym samochodem szukającym miejsca do zaparkowania. Tak się męczę przez dwie godziny i wreszcie nastaje godzina trzecia w w nocy. Biorę butlę z wodą, którą wziąłem na podróż, opłukuję się, myję zęby (toalet nie polecam - syf), robię niewielką gimnastykę i ruszam na autostradę A9 w nadziei, że zaraz będzie świt. Niestety ten nadchodzi dopiero po półtorej godziny, ale ja na szczęście zahaczam się za niemieckim autobusem i tak jadę za nim przez półtorej godziny, a gdy on zjeżdża z A9 to na szczęście nastaje brzask.
I tak jadę niepewny, czy dam radę bo przecież wszystko mi mruga i czuję, że mruga, ale przecież muszę jechać. I tak pokonując samego siebie jadę dalej.
I tak jadę, a zmęczenie daje się w znaki i jedyne czego pragnę to dojechać, a tutaj jeszcze 1200 km do celu, a ja mam już wszystkiego dosyć. Oczywiście mógłbym się zatrzymać na nocleg w jakimś przydrożnym lub innym hotelu, ale niestety znając swoją naturę to i tak nie mógłbym spać bo chęć osiągnięcia celu byłaby silniejsza niż chęć snu.
Cudem jest, że dojechałem bo niebezpiecznych zdarzeń po drodze było bez liku.
A najgorsze to te tysiące, tysiące tirów, które się nawzajem wyprzedzają i które wyprzedzając na trzeciego zawsze czuje się, że może się zdarzyć coś złego.
Wreszcie docieram do A2 i tutaj tak jak i później na S5 jest jeszcze gorzej. Bo jadąc 2500 tysiąca kilometrów nigdy nie spotkałem się z takim zachowaniem jak na A2 i S5. Chamidła jadące na A2 zamiast tak jak ja przy użyciu tempomatu 140 km/h prześcigają się w przekraczaniu owej prędkości. Podjeżdżają na metr do mojego samochodu, błyskają światłami, a przy wyprzedzaniu trąbią lub wymachują rękoma. To jest skrajnie niebezpieczne, głupie i straszne. To trzeba spacyfikować bo nigdzie oprócz Polski nie spotykałem się z takimi sytuacjami. Zero tolerancji dla takiego zachowania.
Dzięki Bogu i moim Aniołom dojechałem szczęśliwie do celu.
Bardzo ciekawy opis podróży :)
OdpowiedzUsuń