poniedziałek, 20 czerwca 2016

Leszek - odcinek 28 - czterdzieści lat minęło.


Poprzedni odcinek.


LESZEK - ODCINEK 28

A potem nastała wiosna.  Prawdziwa i jedyna taka wiosna całego leszkowego życia.  Wszystko się zmieniło. Odeszły sobie gdzieś ciągle gnębiącego go wątpliwości.  Te wątpliwości dotyczące najróżniejszych życiowych spraw. Odeszła nachodząca go czasami melancholia i odeszły wszelakie bardziej lub mniej urojone jego problemy. Nastała bardzo wczesna wiosna budzącej się miłości.  A po paru miesiącach ta wczesna wiosna przeszła w pełną wszystkich barw i zapachów, prawdziwą majową wiosnę.  To były najszczęśliwsze chwile i już nigdy się nie powtórzyły.

Od samego początku połączyła Joannę i Leszka swoista wspólnota duchowa.  Razem czuli się najlepiej.  I nieważne było co robili, albo w jakim byli towarzystwie lub gdzie przebywali, najważniejsze było to, że byli razem.

Były zabawy klasowe i wielkie szkolne bale. Były wyprawy do koleżanek Joanny.  A najlepsza była ta do Ślesina, gdy późną zimą brnęli przez śnieżne zaspy, gonili się, obrzucali śnieżkami, prowadzili niekończące się dyskusje przy zwyczajnej herbacie marki Ulung w pełnym ciepła i akceptacji, rodzinnym domu Marii, najbliższej koleżanki Joanny.  Prawie codziennie się spotykali i pomimo tego, że Joanna chodziła do szkoły zazwyczaj na ósmą, a Leszek na trzynastą pięć to i tak potrafili wygospodarować chociaż jedną wspólną godzinę na spacer po parku Kochanowskiego, parku Kazimierza Wielkiego, Alejach Ossolińskich, parku Ludowym i wielu, wielu innych miejscach.   A w soboty i niedziele wybierali się na wielogodzinne wyprawy. Najczęściej do lasu gdańskiego. Podjeżdżali do końcowego przystanku szóstki przy Zawiszy i idąc przez ten piękny sportowy park, przechodzili opuszczonym wiaduktem nad koleją francuską i wkraczali do magicznej leśnej krainy. Szli aż do leśniczówki, a potem skrajem pól obsadzonych ozimymi zbożami, docierali do pięknego bukowego wzgórza.  Jeździli także autobusem pięćdziesiąt osiem do końca i wędrowali przez Smukałę i Opławiec. Chodzili na Wzgórze Dąbrowskiego, jeździli na Kapuściska i oglądali powstające wówczas Wyżyny.  Parę razy tramwajem linii numer sześć jechali do pętli w Łęgnowie i potem idąc ulicą Starotoruńską w kierunku Solca Kujawskiego oglądali panoramę zakola Wisły.

Po kilku miesiącach znajomości zaczęli czasami chodzić do kina, a i zdarzało się, że do teatru, a także do filharmonii.  Jesienią poszli kilka razy na hokej i żużel, ale hokej nie przypadł Joannie do gustu bo trzeba było stać na mrozie ponad dwie godziny, a do tego kibice nie byli zbyt wybredni w swoim dopingu.  Za to żużel ze swym leniwym przebiegiem, z tymi ciągłymi przerwami na równanie toru, na prezentacje, na wyjazdy z boksu i krążenie po torze, na liczne wówczas defekty, a czasami kolizje i powtórki biegów, a do tego ten specyficzny zapach spalin, spodobał się Joannie.  Poszli także kilka razy na piłkę nożną na Zawiszę, ale Leszek zbyt impulsywnie reagował na poczynania bydgoskiej drużyny co Joannie wcale się nie spodobało dlatego też Leszek zaczął na Zawiszę chodzić sam.  A nie było z tym problemów bo mecze odbywały się zazwyczaj o 11.00 w niedzielę i zaraz po meczu jechał szóstką do "radia" i biegł do Joanny.  Bywali także na koncertach popularnych zespołów bigbitowych w amfiteatrze Zawiszy i okazjonalnie na innych imprezach.

Zaś wspomniane niedzielne spacery, zazwyczaj zanim wsiedli do szóstki, aby pojechać do jej końcowego przystanku przy ulicy Modrzewiaowej, rozpoczynali na Alejach 1-Maja przy skrzyżowaniu z Alejami Mickiewicza skąd spokojnie, jak i wiele innych ich rówieśników i nie tylko rówieśników, szli do Placu Wolności. Obowiązywał wówczas taki zwyczaj i oni byli jego częścią.  A po dojściu do Placu Wolności, podobnie jak i wspomniani inni spacerujący, obowiązkowo odwiedzali najlepsze w mieście delikatesy.  Delikatesy mieszczące się na rogu Alei 1-Maja i Placu Wolności.   Tutaj zazwyczaj kupowali sobie po lodzie Bambino, albo jak nazbierali trochę więcej pieniędzy to kupowali sobie tabliczkę czekolady Wedla za ogromną dla nich kwotę kwotę dziewiętnastu złotych.  A czasami już wcześniej u zbiegu Alei i Śniadeckich w sklepie Wawela nabywali sobie po dwie czekoladowe, nadziewane kostki, kostki o nazwie Lolita, albo Malaga lub Kasztanka.  Potem mieli ucztę, a ich pocałunki były całkiem czekoladowo grylażowe lub czekoladowo wiśniowe. A bywało też, że w sklepie Jutrzenki, prawie na przeciw Wawela kupowali sezamki lub kawałek chałwy.   Rzadko, średnio raz w miesiącu, jak pozwalała im na to ich finansowa zasobność, odwiedzali Cristal, Kameralną, albo Magnolię i zamawiali po ćwiartce lodów Cassatte oraz słynny bezalkoholowy kruszon.

Po prostu byli szczęśliwi.  Byli sobą.  Rozumieli się, a buzie im się zamykały i to nie do końca, tylko w czasie pocałunków.

Życie Leszka nabrało prawdziwego blasku.  Przyspieszyło i gnało każdego dnia w szaleńczym tempie.  Ta budząca się miłość, ta akceptacja, tolerancja i zrozumienie, które znalazł u Joanny, pomału czyniło z Leszka innego niż był dotychczas, człowieka.  To Ona dodawała mu większego poczucia własnej wartości. Dodawała pewności siebie, a przede wszystkim to obcowanie z Nią pozwalało mu zupełnie inaczej spojrzeć na otaczający go świat.

Wróćmy jednak na chwilę do początków znajomości Joanny i Leszka.

W następną niedzielę, po tej opisanej klasowej imprezie kiedy to prawie nie minęli się w swoim życiu, w pięknej auli technikum Leszka, odbyła się wielka szkolna zabawa.  Była to zabawa z cyklu zabaw organizowanych przez bydgoskie szkoły średnie pod nazwą "Zabawa jakiej nie było".  Zabawy oceniało międzyszkolne jury, a zwycięskie szkoły otrzymywały nagrody, a ich organizatorzy dostawali dyplomy, a czasami uzyskiwali także uznanie swoich rówieśników.  Leszek był jednym z organizatorów tej szkolnej zabawy.  Przez dwa tygodnie wraz z kolegą ze swojej klasy Stefanem Kuleszą, zresztą mieszkającym w sąsiednim pokoju w szkolnym internacie, przygotowywali świąteczny wystrój auli.  Codziennie przez parę godzin przed lekcjami, które zaczynały się o 13.05 wdrapywali się na drabiny i wieszali papierowe łańcuchy, girlandy, balony i inne ozdoby.  Zaś najlepsze były wymyślone przez Stefana zmyślne wielościany sklejone z brystolu pokrytego brokatem. Wieszali je na wspaniałych wielkich żyrandolach i one, od ciepła żarówek, obracały się przypadkowo w obie strony, mieniąc się przy tym wspaniale.  W trakcie zabawy do tańca przygrywał słynny wówczas bydgoski zespół Troudom.   Było wspaniale i kilkuset uczniów bawiło się wyśmienicie.   Po kilku tygodniach okazało się, że ich technikum zajęło drugie miejsce w tej międzyszkolnej rywalizacji kilkunastu szkół.  Szkoła otrzymała w nagrodę sprzęt nagłaśniający, a Leszek, Stefan i paru innych kolegów dostali po okazałym dyplomie.

 To na tej zabawie Leszek kilka razy znikał z auli, z Joanną i wynajdując najciemniejsze zakątki pustych szkolnych korytarzy, całowali się pierwszy raz tak prawdziwie.

Jak już napisaliśmy, czwarta klasa była dla Leszka najlepszym rokiem w szkole średniej.  Miał wspaniałe warunki do życia w dwuosobowym pokoju w internacie, dostawał stypendium co znacznie poprawiło jego życie, miał jeszcze ponad rok do matury, a był już w starszej klasie dlatego młodsi uczniowie musieli się z nimi, starszakami, liczyć i to zarówno w szkole jak i w internacie.  No i przede wszystkim poznał Joannę. W internacie w określonych godzinach działała kawiarenka, w której Leszek lubił przesiadywać, a obok w sali był stół do ping-ponga, która to gra szybko stała się jego pasją.  Ogólnie rok szkolny 1970 na 1971 również na zewnątrz był bardzo pozytywny. Po obaleniu w grudniu 1970 roku Władysława Gomułki, na czele państwa stanął Edward Gierek i w ludzi wstąpiła duża fala optymizmu.  Czuło się ducha zmian i to praktycznie w każdej dziedzinie życia, a Leszek i jego koledzy jako już pełnoletnie osoby, żywo interesowali się zarówno tym co się wydarzyło jak i tym co dalej będzie.  Poświęcali temu wiele godzin szkolnych i internatowych dyskusji.  Dyskusji te często ich dzieliły, ale zawsze kończyły się optymistycznymi kompromisami. Pragnęli wierzyć, że będzie lepiej.

To również w czwartej klasie zawiązała się bliższa znajomość Leszka, a z czasem przyjaźń, z Grzegorzem. Grzegorz był, jak byśmy to teraz powiedzieli, klasowym guru.  Wszystkim, albo prawie wszystkim, zależało na bliższej znajomości z nim.  Był pełnym wszelakiej energii i pełnym pomysłów przystojnym chłopakiem o śniadej cerze, przenikliwych oczach i, pomimo niezbyt wysokiego wzrostu oraz przeciętnej postawie, zazwyczaj budził respekt oraz szacunek.  Nie awanturował się, nie dbał o poczucie swojej wyższości, nie komplikował, ani nie udziwniał i nie musiał niczego udowadniać .  Po prostu wszyscy klasowi koledzy czuli, że jest autentyczny, że jest sobą, że ma jasno określone cele i wie dokąd zmierza.

Grzegorz mieszkał na Błoniu i miał od zawsze swoją paczkę najbliższych kumpelek i kumpli.  Był najlepszy w piłkę nożną, a w owym czasie trenował w bydgoskiej Polonii i nawet kilka razy grał w ligowych meczach. Był najlepszy w cymbergaja, języku polskim i wielu innych dziedzinach.  Ale przede wszystkim był powszechnie lubiany, a nawet czasami podziwiany.  Koledzy klasowi często nawet nieświadomie podziwiali go za umiejętność bycia sobą, za jego pasje, za jego zainteresowania i umiejętności, za jego sztukę zjednywania sobie innych i w ogóle za wszystko.

Leszek przez te kilka lat w pewien sposób rywalizował z Grzegorzem, lecz we wielu dziedzinach nie miał szans na sukces w owej rywalizacji.  W czwartej klasie się to zmieniło i on oraz Grzegorz, zamiast rywalizować, zaczęli nawzajem doceniać swoje osobowości i z czasem się polubili.  Grzegorz zaczął zapraszać Leszka do swojego domu.  Tam Leszek poznał przyjaciół Grzegorza.  Należeli do nich Rychu, (tak się do siebie zwracali) Jurek, Lechu, Maciek oraz Ewa i Lidia.  Tam w ich gronie, Leszek spędził wiele wspaniałych godzin.  Spotykali się głównie w małym pokoiku Grzegorza mającym raptem sześć metrów kwadratowych, ale stanowiącym odrębny świat jego kolegi, świat którego nikt nie naruszał, nie robiła tego nawet jego mama mająca pełne zaufanie do syna.   Podczas niekończących się dyskusji i przy dolewkach do deficytowej i drogiej kawy, bo przecież po to się piło kawę, aby pić dolewki, poznawali się coraz lepiej i wiele wspólnie planowali.  Te szczęśliwe godziny spędzane na wspomnianych dyskusjach o ich przyszłości, na dyskusjach o teraźniejszości, na dyskusjach o abstrakcjach, na dyskusjach o muzyce i na dyskusjach na wiele innych tematów, zbliżały ich do siebie.  To były wspaniałe chwile pośród wspaniałych ludzi.  Kto nie przeżył takich chwil w swojej młodości ten na zawsze coś stracił nie mając często pojęcia o tej stracie.

To wówczas Maciuś tańczył z Lidią w rytm szaleńczych utworów Janis Joplin, to wówczas Lechu wywijał niesamowite figury słuchając jambalaya.  To Jurek w uniesieniu opowiadał o swojej pierwszej pracy, a Grzegorz z pasją mówił o teatrze.  Leszek chłonął to wszystko i nawet nie wiedział, że był szczęśliwy. Był szczęśliwy bo znalazł miłość i przyjaciół.  Był szczęśliwy bo zaznał czegoś czego do tej pory nie znał. Zaznał intelektualnych przeżyć i zaznał akceptacji od najbliższych mu wówczas osób.  Osób które  z czasem zostały jego przyjaciółmi.  A potem zaczął bywać wśród znajomych Grzegorza razem z Joanną.

Wkrótce dołączyli do nich Grażyna zwana z racji swej pięknej urody, Słowinką, dziewczyna, a później żona Jurka i Alicja, przyszła żona Lecha.

Ich wspólne chwile były wspaniałe, były niezapomniane. Kiedy je przeżywali wydawały im się one normalnym życiem, ale dzisiaj patrząc na to z perspektywy prawie pięćdziesięciu lat, jawią się Leszkowi zupełnie inaczej i chciałby, aby trwały nadal, aby trwały zawsze, ale niestety czas wszystko zaplątał, pokrzyżował i zmienił.


Następny odcinek

1 komentarz:

  1. Super mi się czytało ten fragment :) Będę tutaj musiał częściej zaglądać

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię