niedziela, 10 września 2017

Leszek - odcinek 42

Po wojsku Leszek zrobił sobie miesiąc urlopu. Ten miesiąc upłynął bardzo przyjemnie.  Spędził go razem z ukochaną Joanną.   Zaś od pierwszego października Leszek poszedł do pracy.  Zatrudnił się w Hydrobudowie Włocławek.  W tej firmie od roku pracował już jego najbliższy kolega z okresu studiów - Michał Wiśniewski.   Firma była z Włocławka, ale miała duży oddział w Bydgoszczy.  Ten oddział mieścił się na ulicy Hutniczej, tuż przy pętli tramwajowej linii numer sześć w Łęgnowie.

Przez kilka pierwszych miesięcy Leszek pracował w biurze ucząc się wszystkiego co było związane z tak zwanym przygotowaniem produkcji.  Głównie były to umowy na wykonywanie robót, kosztorysy, rozliczanie budów, zestawienia materiałowe i wiele innych podobnych rzeczy.

W tym okresie przeżył kilka hucznych imprez zakładowych.  Były to zazwyczaj wielkie popijawy z jedzeniem przywożonym z dobrej restauracji.  Zazwyczaj kończyły się śpiewami, a nawet tańcami w gabinecie dyrektora lub na biurowym korytarzu.  W trakcie tych imprez Leszek bliżej poznał całą kadrę zarządzającą i biurową.  Było sporo bruderszaftów, misiów, a nawet wzajemnego całowania się. Usłyszał dużo różnych opowiadań.  Opowiadań o różnych historii jakie zdarzyły się na rozlicznych budowach.  A także nasłuchał się różnych biurowych plotek i tych dawnych i tych obecnych.

W przygotowaniu produkcji pracowało kilka młodych kosztorysantek, kreślarzy i pomocy biurowych, jak ich wtedy nazywano. Poznał bliżej także różnych kierowników budów i ich zastępców.
Na budowach, oprócz starej sprawdzonej kadry, pracowała także piątka młodych inżynierów, nie licząc Leszka.  I to z nimi od razu Leszek poczuł największą wspólnotę.  Jak ta cała ekipa zjechała się do dyrekcji na imieniny dyrektora lub jego zastępcy, o dniu budowlańca nie wspominając, to naprawdę było wesoło i ciekawie.

Natomiast w biurowej pracy wcale reju nie wodzili dyrektorzy, ale pan Mieczysław Kalinowski.  Był już wówczas po sześćdziesiątce i zbliżał się do emerytury, ale tak właściwie to do niego należały wszelakie biurowe decyzje dotyczące zawierania i rozliczania umów, opracowywania różnorakich kosztorysów, negocjacje z inwestorami czy podwykonawcami.  To pan Mieczysław decydował praktycznie o wszystkim dotyczącym tej sfery działalność bydgoskiego oddziału firmy.  Był naprawdę świetnym fachowcem i trudno było usłyszeć od niego chociażby słowo pochwały.  Leszek takie słowa usłyszał dopiero po trzech miesiącach pracy, gdy znalazł ewidentne błędy w dokumentacji projektowej jednej z robót.  Pojechał wówczas razem z panem Mieczysławem do biura projektów, które ów projekt wykonało i tam spokojnie krok po kroku wytknął projektantom ich błędy.  Wszystko zostało skrzętnie spisane w notatce służbowej i wyznaczono krótki termin naprawy owych błędów bo mijał termin rozpoczęcia robót.  Po tym spotkaniu pan Mieczysław powiedział: - dobrze się pan spisał panie Leszku, oby tak dalej, a będą z pana ludzie.  Leszek urósł we własnych oczach i czuł się tak jakby dostał przynajmniej podwójną premię, a premie wtedy bywały spore.

Biurowe życie biegło wygodnie i leniwie, ale szybko przyszedł jego kres.Na początku lutego 1978 roku jeden z kilku kierowników budów, zachorował i zapowiadało się na jego dłuższą nieobecność dlatego dyrektor wyznaczył Leszka na jego zastępcę na czas tej choroby.  Zmieniono Leszkowi angaż na pełniącego obowiązki majstra, dodano do pensji dziesięć procent więcej i skierowano go na najbardziej paskudną budowę, jaką wówczas wykonywała jego firma, czyli na teren bydgoskiego Zachemu.  Już samo wejście w rejon wykonywania robót, czyli w oddział o nazwie "2000" wymagało dwóch przepustek, a dojeżdżało się w rejon robót jedną z czterech regularnych linii kursujących po tej ogromnej przestrzeni całego Zachemu.   Leszek nadzorował budowanie kanalizacji dla ścieków, których "ph" wahało się od dwóch do dziesięciu. Do wykonywania prac stosowano rury kamionkowe i to dodatkowo specjalnie izolowane.  Pomimo tego jak wykazywała praktyka, i tak po kilku latach płynące w owych rurach ścieki wszystko przeżerały. Pozostawało budowanie od nowa.  Czyli, krótko mówiąc, jak skończono w jednym miejscu to zaczynano w innym, a potem wracano do tego poprzedniego miejsca i tak w kółko.  Robota była paskudna, odbywała się w skrajnie szkodliwych warunkach, ale była dobrze, jak na owe czasy, płatna.

Na szczęście po trzech miesiącach pan Czesław czyli ów kierownik, wrócił i Leszka skierowano na budowę kolektora łączącego Zachem z zakładową oczyszczalnią ścieków w Łęgnowie.  Tutaj "ph" wahało się podobnie, ale roboty odbywały się poza terenem Zachemu i odpadały owe idiotyczne przepustki i ciągłe kontrole oraz uciążliwy dojazd na budowę.

I tutaj, na tej budowie, Leszek przebył swoją kolejną ważną życiową lekcję.  Pamiętamy tę lekcję z ulicy Mirowskiej w Częstochowie kiedy to podwładni Leszka zdradzili go i dla doraźnych korzyści zrobili coś o czym poprzednio twierdzili, że jest niemożliwym do wykonania.  I tak było na tej nowej Leszka budowie. Stare budowlane wygi, pozbawione swojego wieloletniego kierownika, ignorowały prawie wszystko co kazał im robić młody inżynier.  Robili po swojemu, okazując lekceważenie i brak szacunku dla tego młodego majstra.  To pewnie typowe, ale Leszek okropnie to przeżywał i nie wiedział jak ma się zachować i co ma robić, aby zyskać szacunek podwładnych.  Na szczęście, jak zapewne czasami to bywa, zmianie pozycji Leszka, pomógł przypadek.

Jednego dnia, tak około godziny czternastej, Leszek usłyszał wzburzone głosy swoich pracowników.  Nie wiedział o co chodzi, wyszedł ze swojego baraku udającego biuro i podszedł do miejsca, skąd owe głosy się dobywały.  Ujrzał dosyć przerażającą scenę.  Jeden z jego podwładnych leżał na boku, a z jego nogi tryskała fontanna krwi.  Leszek wiele nie myśląc, podbiegł do tego podwładnego, spojrzał na niego i zrozumiał co się stało.  Pracownik miał rozległą ranę na udzie i pewnie uszkodzoną tętnicę lub żyłę i stąd tyle krwi.  Leszek nie stracił panowania nad sobą, ale nauczony w wojsku udzielania pierwszej pomocy, pobiegł natychmiast do swojej budy, tego niby biura i po minucie wrócił z opaską wyjętą z apteczki.  Zacisnął tę opaskę powyżej rany i zaraz potem pobiegł do telefonu, aby zadzwonić na pogotowie.  Po piętnastu minutach przybyło pogotowie z Zachemu i zabrało Czesława Bombolewskiego, który uległ wypadkowi. Później okazało się, że pan Czesław znalazł się w wykopie zbyt blisko koparki i jeden z zębów czerpaka koparki zahaczył o jego nogę.

Minęły dwa tygodnie od tego wydarzenia i pan Czesław wrócił do roboty.  Wrócił i powiedział swoim kumplom, których był brygadzistą, że lekarz oświadczył mu, iż tylko przytomność umysłu jego przełożonego uratowała mu życie.  Okazało się, że faktycznie uszkodzona była tętnica udowa, a zahamowanie krwawienia było jedynym ratunkiem.  Zaś zahamował owe krwawienie Leszek.

Od tej pory wszystko się zmieniło.

Brygadziści i pracownicy wykonywali bez szemrania i krytyki wszelkie, nawet pewnie i te nie najmądrzejsze. polecenia Leszka.

Długo to jednak nie trwało bo po paru miesiącach Leszek został przeniesiony na wykonywaną w trybie awaryjnym budowę do Zakładów Celulozy i Papieru w Świeciu.


Poprzedni odcinek.


Następny odcinek.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię