piątek, 30 grudnia 2016

Leszek odcinek 31

Poprzedni odcinek.


Odcinek 31

Lipiec 1972 roku i egzaminy wstępne na Wydział Budownictwa Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Bydgoszczy.  Ponad dwie osoby starały się o jedno miejsce na tych studiach.  Stres, niepewność i zwątpienie.  Tak Leszek się czuł  w tym czasie.  Był dobrze przygotowany pod względem wiedzy, lecz nie miał pojęcia z kim na tych egzaminach przyjdzie mu się zmierzyć.  Może ci co będą z nim konkurowali są zdecydowanie lepsi od niego, może więcej wiedzą, może są lepiej przygotowani, a może są i inne czynniki, które powodują, że to oni są faworytami?

Leszek starał się nie dostrzegać psychologicznej przewagi innych, ale czuł, że to jest dla niego naprawdę wielki sprawdzian.  Sprawdzian nie tylko dotyczący wiedzy, inteligencji i determinacji, lecz sprawdzian samego siebie.  Mógł przegrać lub wygrać.

Pomińmy szczegóły.  Leszek wygrał.

Piętnastego lipca o godzinie dwunastej wywieszono listę przyjętych na studia i Leszek się na niej znalazł.

Radość jaka go opanowała z tego powodu była wielka.  Jeszcze, aż do tej chwili, w której ujrzał swoje nazwisko na liście przyjętych, podobne uczucie, nigdy do tej pory, nie było jego udziałem.  To była ta chwila, którą można określić chwilą prawdziwej wolności. Wolności, która objawia się wtedy, gdy spełnimy wszystkie dręczące  nas obowiązki.  I to te podstawowe obowiązki, które los stawia na naszej życiowej drodze.  I to obowiązki wobec siebie lub wobec innych, ale także decydujące o naszych przyszłych losach. Obowiązki, które spiętrzają się i nawarstwiają oraz powodują, że ich spełnienie, w określonym czasie, jest najważniejszą rzeczą w danym momencie życia.  Gdy uda się nam je zrealizować, a przez krótką chwilę, nowych innych ważnych obowiązków jeszcze nie mamy to ten moment jest jednym z najważniejszych chwil naszego pobytu na tym padole łez.  To wówczas ogarnia nas euforia, ogarnia nas prawdziwe szczęście.  I to dlatego Leszek wręcz unosił się nad chodnikiem, prawie biegnąc bydgoskimi ulicami do Joanny.  Biegnąc, aby jak najszybciej jej powiedzieć o swoim sukcesie i podzielić się z nią swoją radością, swoim szczęściem.

Warto zdać sobie sprawę z tego, że takie chwile, takie przeżycie, takie momenty, takie coś, naprawdę rzadko zdarza się w życiu człowieka.  To było ucieleśnienie marzeń, starań, oczekiwań, a zarazem było zaspokojeniem ogromnych ambicji i było także pokazaniem najbliższym, tym, którzy mu zaufali, że mieli rację stawiając na niego, że ich nie zawiódł.

Dzisiaj (2016 rok)  biorąc pod uwagę, że praktycznie każdy kto zda testową maturę może studiować, nie sposób ocenić i porównać tamtego sukcesu i tamtych przeżyć, ale warto o tym pisać bo to naprawdę mobilizuje i wyznacza sens życia.  Zaś kupowanie sobie dyplomu za czesne nie ma żadnego sensu.

W tym 1972 roku tylko około sześć procent populacji zdobywało wyższe wykształcenie i to wykształcenie było naprawdę wyższe.  Obecnie można często mieć wielkie wątpliwości do posiadanych przez wielu dyplomów.

Po tym piętnastym lipca Leszek spędził z Joanną szczęśliwe pół miesiąca.  Trochę byli pod namiotem na Jeziorem Łukomie, trochę, swoim zwyczajem chodzili na długie spacery w mieście i poza miastem, a szczególnie do Myślęcinka (parku jeszcze nie było), albo do Smukały.  Trochę czasu pobyli ze swoimi rodzinami i tak minął lipiec   Zaś sierpień upłynął Leszkowi na okropnej, trudnej i pełnej ciężkiej fizycznej pracy, zerowej praktyce studenckiej.

Wszyscy przyszli studenci Budownictwa zostali zakwaterowani w akademikach na ulicy Mickiewicza w Toruniu.  A ich praca polegała na układaniu krawężników i trylinki (ciężkie betonowe sześcioramienne kostki) na budowanych właśnie toruńskich bulwarach położonych pomiędzy mostem kolejowym, a drogowym. Musieli także wytwarzać beton w betoniarkach, transportować go na kilkadziesiąt do stu metrów w dużych żelaznych taczkach.   To była bardzo ciężka praca, praca zdecydowanie ponad ich siły, a wymagania były ogromne. Wszystko to odbywało się w dokuczliwym sierpniowym upale i wśród tumanów kurzu.   Ponieważ ta praktyka podlegała  zaliczeniu co było warunkiem wstępu na studia to każdy (no prawie każdy)  bardzo się starał w tej robocie i to często ponad swoje siły.

Leszek bardzo przykro wspomina ten okres.  Po pierwsze miesięczna rozłąka z ukochaną Joanną, po drugie wspomniana ciężka praca, a po trzecie zaś rygor panujący zarówno w pracy jak i w miejscu zakwaterowania.  Tam na tej praktyce Leszek po raz pierwszy w swoim życiu spotkał się z cwaniactwem obiboków, sprytem różnych działaczy studenckich, a nawet chamstwem jego starszych kolegów, którzy w dużej części sprawowali nadzór nad ową zerową praktyką.

We wrześniu Leszek podjął pracę w bydgoskim zakładzie deratyzacji i dezynfekcji.  Podjął bo musiał zdobyć pieniądze na pierwsze miesiące studiowania.  To także była przykra i ciężka praca, a odbywała się znowu w Toruniu.  Leszek przyrządzał i wykładał trutki w toruńskich zakładach mięsnych i w toruńskich fortach.  Mieszkał w hotelu na ulicy Mostowej w Toruniu.  I jedyne co się wiąże z tym wrześniem to stwierdzenie, iż chciałby zupełnie o tym czasie zapomnieć.

Niestety nie udało się Leszkowi uzyskać stypendium, gdyż podobno jego rodzice za dużo zarabiali.  Niestety prawda była inna.  Jego rodzice, zmęczeni wojną i codzienną ciężką pracą nie potrafili załatwić sobie odpowiednich zaświadczeń co do wysokości swoich pensji, a inni, jak najbardziej, potrafili to czynić.  O czym Leszek się przekonał nieco później, gdy jako studencki działacz brał udział w przyznawaniu stypendiów.

Udało się jednak zdobyć miejsce w akademiku, które to miejsce kosztowało "aż" sto dwadzieścia złotych miesięcznie i to naprawdę była mała kwota.  Więc chociaż z zakwaterowaniem było dobrze.  Co do reszty to Leszek od samego początki i to dzięki ogromnej pomocy ojca Joanny dostał pracę w bydgoskiej spółdzielni Drukator.  Praca była załatwiona przez spółdzielnię studencką o wdzięcznej nazwie "Małgosia", która to spółdzielnia zabierała prawie połowę zarobku studenta.  Ponadto na pierwszym roku nie można było w niej pracować, jednak Leszek odbył dwie rozmowy z docentem Matysiakiem, dziekanem Wydziału Budownictwa i uzyskał warunkowe pozwolenie.  Warunek był taki, że aby dziekan wydał pozwolenie na kolejny semestr to Leszek musiał uzyskać wszystkie zaliczenia i zdać egzaminy w pierwszych terminach.

Praca w Drukatorze polegała na tym, że Leszek balotował makulaturę.  Wszystkie ścinki z gilotyn, braki drukarskie i inną makulaturę wywożono z hal produkcyjnych do metalowego magazynka, czegoś w rodzaju dzisiejszych metalowych garaży.  Przez parę dni tworzyły się stosy sięgające czasami paru ton owej makulatury.  Żeby opróżnić magazynek i zrobić miejsce dla kolejnej makulatury Leszek musiał wykładać specjalną drewnianą rozpinaną na zasuwki skrzynię o rozmiarach 120 x 80 x 80 centymetrów, grubym szarym papierem, potem ładować do tego papieru sterty makulatury, ubijając ją nogami, a po napełnieniu skrzyni skręcał zawiniętą w gruby szary papier makulaturę stalowymi drutami, rozpinał skrzynię i odstawiał taki balot, przy pomocy wózka na dwóch kółkach na specjalnie przeznaczone na makulaturowe baloty miejsce.  Następnego dnia samochód wywoził te baloty do papierni.  Takich balotów Leszek wykonywał każdorazowo od dziesięciu do piętnastu, pracując trzy razy w tygodniu po cztery do sześciu godzin, zazwyczaj wieczorem i często do późnej nocy.  Pracował tak niezależnie od pogody.  Zarówno w upale letnim jak i w zimowe mrozy, a wszystko to w ciągłym kurzu i zapyleniu jaki czyniła wrzucana do skrzyń makulatura.   Poznał też trochę drukarskie zawody i drukarską pracę, a nawet bliżej część pracowników, których największym oryginałem był sam pan prezes Krzemkowski.

W tej poligraficznej spółdzielni pracy Leszek przepracował całe cztery lata studiów, a dodatkowo pracował zawsze jeszcze miesiąc w czasie wakacji.  Dzięki temu żył sobie zupełnie znośnie, a nawet czasami dobrze, bo oprócz regularnych zarobków, często był dokarmiany przez swoich przyszłych teściów, a i rodzice pomagali jak mogli.

To tyle na temat tych bardziej przykrych spraw związanych ze studiami Leszka.

W następnych odcinkach będzie znacznie optymistycznie, chociaż....


Leszek (ten z łopatą) na studenckiej praktyce zerowej w Toruniu.



Następny odcinek



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeżeli chcesz wyraź swoją opinię